wpis przeniesiony 1.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
W piątek zdaję egzaminy. Prawdziwe. Duże. Ważne.
Uczę się. Dziobię. Kuję. Daleko mi jednak do przodowników pracy, co 300% w jedno popołudnie wyrabiali. W międzyczasie, na pełen etat, łapie mnie zwątpienie w siebie, w swoje możliwości i znów w siebie. Potem przychodzi wysoka fala zrywu. Jeszcze to i tamto... jeszcze tu i tam zajrzeć... jeszcze w zachwycie zauważyć, że ten fakt połączył mi się z innym we wspaniałą całość. Pomiędzy grzbietami tych fal, chwilami, nie mogę złapać tchu, bo przecież wiadomo... nie dam rady...
Osuwając się w jedno z malutkich denek rozpaczy postanowiłam chwycić się Sadownika i... rozbawił mnie do łez:
Jabłoń:
(smutnawym głosikiem, ale mając w pamięci
dialog z przytoczonego --- we wpisie 255. --- artykułu)
Przytul mnie. Potrzebuję trochę miłości.
Sadownik:
W twoim wieku? W twoim wieku to już tylko troska i opieka ci się należy.
No i jak mam zdać te egzaminy bez miłości?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz