środa, sierpnia 30, 2023

5176. —


fot. Hawwa, fragmenty.

*

Dmitrij Szostakowicz, II Koncert fortepianowy F-dur, Andante,
I Musici de Montréal, Maxim Shostakovich (dyrygent),
Dmitri Shostakovich Jr. (fortepian),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #3.
White Raven’s Liked List

Dmitrij Szostakowicz, II Koncert fortepianowy F-dur, Andante,
Mahler Chamber Orchestra, Alexander Melnikov (fortepian),
Isabelle Faust (skrzypce), Teodor Currentzis (dyrygent),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #2.
White Raven’s Liked List

wtorek, sierpnia 29, 2023

5175. Bez jaj, panowie! (I)

Jabłoń:
(czyta świeżą książkę Kąckiego; nie mogąc uwierzyć w istnienie
kilku chłopców, robi klik, klik… i wpada na coś takiego…
i dzieli się swoim odkryciem z nieprzeciętnym mężczyzną
)

DSM, Standardy i wymagania.

Tradycyjny i klasyczny mężczyzna również ma prawo posiadać standardy i wymagania, na przykład: […]  i chęci zostania żoną oraz matkom jako głównymi ambicjami i aspiracjami.
[zapis fonetyczny oryginalny, wyróżnienie własne]

Sadownik:
(z opadniętymi rękoma i w szoku,
czym to Jego Drzewko karmi uszy
)
Ty masz szczęście, że jak cię poznałem,
to nie miałem standardów i wymagań!

Sadownik & Jabłoń:
(ryknęli śmiechem)

*

Sadownik:
(po kilku godzinach — gdy z Drzewkiem
komentują wymagania i pani, i pana — dodaje
)
Zawsze sobie mogłem zażyczyć,
byś była dziewczyną ze scholi.

Jabłoń:
(zaskoczona życzeniem, przyznaje się,
że nie wie, co to jest
schola)

*

[…]  jedyne ekskluzywne rzeczy, jakie przeciętna kobieta może dać prze­cię­tne­mu mężczyźnie, to seks, potomstwo i domowe ciepło.
     […]  Tak że musimy zrzucić kobiety z piedestału, powiedzieć „stop”! Niech sobie kobiety skończą same, z kotami.
     Jakich kobiet unikać? […]  Tych z tatuażami unikać, bo to jak dłutem po samochodzie, brak szacunku do własnego ciała.

Marcin Kącki, Chłopcy. Idą po Polskę,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2023.

5174. —,  //  Panna cotta (CIII)

Nieprzeklinanie jest
świetnym ćwiczeniem
na kreatywność.
Karol Modzelewski

[…]  wła­da­nie ję­zy­kiem da­je nad­zwy­czaj­ną moc.

Frantz Fanon, Czarna skóra, białe maski,
przeł. Urszula Kropiwiec, Karakter, Kraków 2020.

*

[Dalej, wskakujcie!
  Nie jest głęboko!]


Autor(ka) nie do ustalenia.

poniedziałek, sierpnia 28, 2023

5173. Panna cotta (CII)  //  Z oazy (CLXXIX)

Nie­dzielne odliczanie literek, trzy, doniesione w ostatni poniedziałek sierpnia. To książka, której kupno zostało zrealizowane z lipcowego przydziału na włoskie litery. Niby dla dzieci, oryginalnie napisana dla francuskich latorośli, z myślą o rozwijaniu ich empatii.

Ale tu nad Wisłą w 2023 roku to nie bajka! To czysta polityka zatrzymana w prze­pięk­nych ilustracjach, a dokładniej: tendencyjne, opozycyjne podsumowanie prawie ośmiu lat urabiania się po łokcie rządzącej ekipy, mimo że bohaterem tej opowieści nie jest Pinokio; bezbłędnie nakreślony modus operandi małych ludzi u władzy. Tytuł, w prze­kła­dzie na język polski, w poetyckim tłumaczeniu mógłby spokojnie brzmieć: Lex Szyszko, bo Wiewiór ewidentnie w ministerstwie środowiska troską otacza…

A peunta? Puenta! Miejmy nadzieję, że jest prognozą wyborczą.

Un albero è molto fragile,
bisogna prendersene cura.
[Drzewo jest bardzo delikatne,
 trzeba się o nie troszczyć.]

*

Bisogna parlargli.
[Trzeba do niego mówić.]

Bisogna parlargli con molta dolcezza, nell’incavo del suo tronco.
Occuparsene come fosse un amico.
[Trzeba mówić do niego łagodnie, w zagłębienie jego pnia.
 Zajmować się nim, jakby był przyjacielem.]

*

Io e il mio albero ci prendiamo cura l’uno dell’altro.
Io gli parlo e lui, a volte, mi regala una delle sue pigne.
[Ja i moje drzewo dbamy o siebie nawzajem.
 Mówię do niego, a ono czasami daje mi jedną ze swoich szyszek.]

*

Adoro le pigne. E poi ne ha così tante...
[Uwielbiam szyszki. A drzewo ma ich tak wiele…]

Ma attenzione, non si devono mangiare
tutte le pigne in una volta!
Se ne può prendere solo una ogni tanto.
Solo quelle di cui abbiamo bisogno.
Perché un albero è fragile,
bisogna prendersene cura.
[Ale uwaga, nie wolno zjeść / wszystkich szyszek na raz!
Ja i moje drzewo dbamy o siebie nawzajem.
 Można wziąć tylko jedną od czasu do czasu.
 Tylko te, których potrzebujemy.
Ponieważ drzewo jest bardzo delikatne,
 trzeba się o nie troszczyć.]

*

Ho calcolato infatti che posso prenderne
almeno altre due. Forse anche tre.
[Wiewiór policzył, że właściwie może wziąć
 przynajmniej dwie kolejne. Może również trzy.]

Va bene, solo un’altra piccola piccola!
E poi qualcuno le mangerebbe comunque,
tanto vale che sia io.
[OK, to jeszcze jedna malutka!
 Później ktoś zjadłby je tak czy siak,
 równie dobrze mogę to być ja.]

*

Ne resta solo una, che seccatura.
Tanto vale mangiarla subito e non se ne parla più!
[Została tylko jedna szyszka, co za utrapienie.
 Warto zjeść ją natychmiast i nie gadać o tym więcej!]

*

Ecco fatto! Comunque, non importa se il mio albero non ha più pigne,
è stracolmo di tanti piccoli aghi sui rami...
[…]
sono teneri e un po’ dolci.
Li adoro.
[Zrobione! Tak czy inaczej, nieważne, że moje drzewo nie ma już szyszek,
 jest pełne małych igieł na gałęziach…
[…]
 są one mięciutkie i słodkie. / Uwielbiam je.]

Ma attenzione, non si devono mangiare
tutti gli aghi,
perché un albero è fragile,
bisogna fare attenzione.
Puoi mangiare uno qui e uno lì,
solo quelli strettamente necessari.
[Ale uwaga, nie wolno zjeść / wszystkich igieł
ponieważ drzewo jest bardzo delikatne,
 trzeba uważać.
Możesz zjeść jedną igiełkę tu i jedną tam,
tylko wyłącznie te niezbędne.]

*

Beh, è vero, forse ne ho mangiati un po’ troppi.
Ma va bene così, perché ha anche molti rami. Ne è davvero stracolmo.
[Cóż, to prawda, może zjadłem ich trochę za dużo.
Ale tak jest dobrze, przecież drzewo ma jeszcze dużo gałęzi. Jest ich naprawdę mnóstwo.]

*

A volte, mi piace accendere un fuocherello
con i suoi rametti.
Ma solo quelli piccoli piccoli,
quelli che non servono a niente.
Perché un albero è fragile,
bisogna prendersene cura.
[Czasem lubię wzniecić ogień / wykorzystując gałązki.
Ale biorę tylko te malutkie / które nie są do niczego potrzebne.
Ponieważ drzewo jest bardzo delikatne,
 trzeba się o nie troszczyć.]

*

Ma quando vengono gli amici, c’è bisogno di un bel falò.
Per questo, ci vogliono rami più grandi
che fanno fiamme alte.
Non è un grosso problema,
sul mio albero ci sono tantissimi rami grandi.
[Ale kiedy przyszli do Wiewióra jego przyjaciele, potrzebował ładnego ognia.
Z tego powodu potrzebne były duże gałęzie, / by płomienie były wysokie.
To nie jest wielki problem,
na moim drzewie jest dużo wielkich gałęzi.]

*

Un’altra cosa che mi piace del mio albero sono le sue radici.
[Inna rzecz, którą lubię w moim drzewie, to korzenie.]

Adoro sgranocchiarne qualche pezzettino.
[Uwielbiam schrupać kilka kawałeczków.]

*

[Och, Wiewiór!]

*

Un scoiattolo è fragile,
bisogna prendersene cura.
[Wiewiór jest delikatny,
 trzeba się o niego troszczyć!]

Olivier Tallec, Un po’ troppo,
przeł. z j. francuskiego Maria Pia Secciani,
Edizioni Clichy, Firenze 2021.
(wyróżnienie własne)

niedziela, sierpnia 27, 2023

5172. Z oazy (CLXXVIII)

Nie­dzielne odliczanie literek, dwa. Nie czekałam na tę książkę, bo o niej nie wie­dzia­łam. Nie szukałam jej, więc sama mnie znalazła. Przykuło moją uwagę imię Autorki, a do­kład­niej litery s i z powtórzone dwa razy w niespotykanej przeze mnie do tej po­ry kolejności.

[B]oję się, że zamienią miejscami s i z, albo je opuszczą, źle postawią akcenty. Nie­za­mienione, nie na szarfie wieńca, lecz na okładce książki, zaprowadziły mnie do podczytnika. Gdyby chodziło o matkę, odpuściłabym, ale chodziło o ojca, więc nie było dyskusji.

Najpierw zieleń wczesnowiosenna łamała mi serce każdym źdźbłem i listkiem. Nie­pierwsza już tego nie robi. Pierwszy, drugi, trzeci… szesnasty dzień miesiąca to dni, które wolałam ominąć lub przespać. Łapałam oddech dopiero przy kawie siedem­na­ste­go każdego miesiąca.

Sierpień. Pierwszy bez Białego Kruka. Pierwszy bez Niego, mnie, Hawwy, Sadow­ni­ka w Małej Danii, bez nas tam razem. Pierwszy bez: wspólnego czasu, ranków, ka­wy, słod­ko­ści, śmiechu, rozmów, planów, rozłożonych na tarasie psich ciał, de­gu­sta­cji na­le­wek, szakszuki na śniadanie i dań świętująch życie. Ten sierpień miał być in­ny — wiedzieliśmy o tym — ale nie aż tak odległy od Małej Danii, nie z titanium na pokładzie.

Sięgnęłam po tę książkę biegusiem, by na kolejnych jej stronach, wśród kolejnych akapitów współdzielić z narratorką doświadczenie pierwszych niechcianych razów. Niektóre rzeczy, które już za Autorką, są jeszcze wciąż przede mną.

Każdy ma własną opowieść o chorobie i śmierci, swoje straty, nieblaknące obrazy zarosłe czarnymi gałęziami. Umarli nie są martwi, pojawiają się w pierwszych zdaniach rozmowy, siadają w ogrodach, przy stołach […]. Rana się zagoiła, ale blizna rwie, tu, pod wiśnią, pod akacją, gdy tylko najdzie ją ochota, gdy uzna, że to ta chwila, że znów nadszedł czas.

*

Czy to zabrzmi arogancko, zarozumiale, bezczelnie, czy po prostu tylko nieprawdziwie, gdy powiem, że w naszej relacji ojciec–córka niczego mi nie brakowało?

*

Wiele się nauczyliśmy od naszego ojca. Swobody myślenia, odwagi, by się określić i sprzeciwić. Tego, że system zawsze opiera się na ludziach. A oni mają wolność podejmowania decyzji. Czasem ta wolność jest maleńka jak mrówka, czasem zaś wielka, tak wielka, że może decydować o ludzkim życiu.

*

Śmierć zasiała we mnie wątpliwości co do czasu i możliwości zmierzenia go.

*

To głupie i obraźliwe, niezrozumiałe, że nasi rodzice muszą odchodzić. A fakt, że pewnego dnia naprawdę to się dzieje, jest niedopuszczalny. Choć dorastamy z tą wiedzą, żyjemy z nią, nie jesteśmy przygotowani, nie jesteś­my uzbrojeni, kiedy to się dzieje.

*

Chciałabym umieć lepiej radzić sobie z umieraniem, z przerwaniem życia. Inni to przecież potrafią, czyż nie? Przecież to się ciągle dzieje, na całym świecie. W każdym zakątku każdego miasta, każdej wsi, ulicy, za każdym płotem, oknem, za każdymi drzwiami. Każdemu to się przydarza, każdy umrze, każdy pewnego dnia straci rodziców. Nie ma w tym nic szcze­gól­ne­go, wszystkich nas to spotka. Rodzimy się i umieramy, tracimy kogoś przez umieranie i pewnego dnia ktoś straci nas. Czemu robię z tego wielkie halo? Jakby to spotkało tylko mnie. […]  A jednak jeśli ta historia wybierze nas, jeśli nas uczyni protagonistami, jesteśmy nieprzygotowani, nic nie wiemy i do niczego nie możemy się odnieść. Nie ma znaczenia, że inni przeżyli to przed nami, a my braliśmy w tym udział. Liczy się, że my to przeżywamy. Tylko my tak to przeżywamy, tylko my przeżywamy to we własny sposób.

*

Nie mogę uwierzyć, że to zdanie przechodzi mi przez gardło, że naprawdę potrafię je wypowiedzieć i napisać, że mam odwagę, że śmiem powiedzieć: Mój ojciec umarł. Widzę to zdanie i odczytuję, jakbym to nie ja je napisała, jakby nie cho­dzi­ło o mnie, o nas, jakby ktoś mi je podyktował, ale nie cho­dzi­ło o mnie, bo po prostu nie może cho­dzić o mnie. Dopóki go nie wy­po­wie­dzia­łam, nie napisałam, mo­że nie było prawdziwe, być może tak długo praw­do­po­dob­na była inna interpretacja, inny punkt widzenia, mo­że mo­głam była jeszcze cofnąć jego znaczenie, treść. Ale teraz je wypowiadam, zapisuję i uznaję za prawdziwe. Ja sama czynię je prawdziwym, ja sama ustanawiam, mianuję je prawdziwym. Niepojęte, że potrafię wypowiedzieć to zdanie, ujawnić je. Że nie stawiam oporu, lecz łączę w sobie słowa i two­rzę zdania: Mój ojciec umarł. Nie żyje.

*

Przyjaciele obejmują mnie teraz inaczej. A może to ja inaczej ich obejmuję? Mocniej, dłużej? Jakbym tonęła i musiała się przytrzymać, podciągnąć.

*

Przyjaciel zastanawia się, czy to nie smutny los wszystkich dzieci, że pe­wne­go dnia tracą rodziców. Nasz mur ochronny się zawala, bezpieczne miej­sce, które należało nam się bez zapłaty, znika. Znikają drobiazgi co­dzienności […].

*

Muszę się jeszcze nauczyć, jak sobie wytłumaczyć, że ta rze­czy­wi­stość istnieje. […]  małe prawdy i świadectwa, których nie chcę przy­jąć, ale przyjąć muszę, które dowodzą tego, w co tak głęboko nie chcę wie­rzyć: Mój ojciec nie żyje.

*

A co znika? Tylko nadzieja, że ojciec wcale nie umarł, ta resztka samo­oszu­ki­wa­nia się, kłamstwa i ułudy, szansy, że mogłoby być inaczej, że mo­gła­bym obudzić się rano i byłoby inaczej. Ta nadzieja znika. Żałoba przychodzi dopiero teraz, po pogrzebie.

*

[…]  stoję przy oknie, obejmując szklankę z kawą, przeczesuję wzrokiem nie­bo i zastanawiam się, jak i gdzie mój ojciec trwa w wyobrażalnej nie­wy­o­bra­żal­nej wieczności.

*

Próbuję wyobrazić sobie jego niebo, gdzie się zaczyna i co ojciec tam wy­pra­wia, jak spędza czas, jak odczuwa wieczność, czy w ogóle pojmuje ją jako wieczność, a może wyobrażenie czasu to dla niego przeszłość, stało się zbędne. Czy udaje mu się myśleć o nas bez bólu, bez ucisku w piersi, bez idio­tycz­ne­go skurczu w gardle. Czy w ogóle o nas myśli. Czy w ogóle ist­nie­je dla niego taka kategoria: my.

*

Kto przeżył stratę, wie, jak wygląda, kto jeszcze jej nie prze­cier­piał, boi się, że wkrótce stanie się jego udziałem. Jedni wiedzą, jak jest, inni prze­czu­wa­ją, jak może być, i boją się.

*

Rok temu byliśmy jeszcze razem […].

*

Mogłabym prawie powiedzieć, że podjęłam moje życie, w każdym razie pra­cu­ję uparcie nad tym, żeby je podjąć. Płacz jeszcze mnie dopada, jeszcze nie minął, nie przechodzi, tak jak nigdy nie przejdzie tęsknota, przetacza się przez moje dni, wraca kapryśnie, gdy coś przypomni mi ojca – czapka, broda, kolor płaszcza, sposób poruszania się, śmiania, odwracania, spra­wdza­nia kurtki i spodni w poszukiwaniu kluczy, otwierania i za­trza­ski­wa­nia drzwi do samochodu. Parkingi przed supermarketami są podstępne, stały się torami przeszkód, pełne są takich szczegółów, niemal są z nich zbudowane.

*

[…]  mam przedmioty, które łączą mnie z ojcem, maleńkie mosty do naszych wspólnych czasów, które pokazują, że to prawda, tak, istnieliśmy, byliśmy prawdziwi, byliśmy tu.

*

[…]  pyta, czy wszystko w porządku. Tak, oczywiście, wszystko jest w po­rząd­ku, dziękuję. Gównianie, myślę, ale tak, w porządku. Gównianie, ale OK – tak teraz po prostu jest.[…]  Wiem, że tak teraz jest, gównianie, ale OK, gównianie, ale tak, w porządku, tylko jeszcze się do tego nie przy­zwy­cza­i­łam. Ani do tego, że to może mnie dopaść wszędzie i w każ­dej chwili, bez ostrzeżenia i jak grom z jasnego nieba, złapać, gdy życie da maleńką wska­zów­kę, ułamek wspomnienia.

*

[…]  nie musisz niczego kończyć i zamykać,
nic cię nie stawia pod ścianą.

*

Późniejsze odwiedziny na cmentarzu to spo­tka­nia, ciche, skromne spo­tka­nia, wciąż pożegnania, nowe pożegnania, odcinki wielkiego pożegnania, dzię­ki nim zbliżamy się do ostateczności, do naszego nigdy-więcej, naszego już-nigdy. Powoli rozumiemy, tak jest. Powoli pojmujemy, ogarniamy umy­słem, to obowiązująca prawda. Od dziś, od teraz to jest nasza prawda, pra­wda, która nie zmieni się na naszą korzyść, z którą od teraz jesteśmy zwią­za­ni, podporządkowani jej.

*

Gdy w zakładzie pogrzebowym zapytano o muzykę, natychmiast to z siebie wyrzuciła. […]  w tej kwestii zareagowała błyskawicznie i bez wahania, dro­gę do tych czterech słów znalazła bez problemu: Kalmár Pál, Szomorú vasárnap. Tekst jest nie­znośny, bez zmarłego i bez pogrzebu także byłby nie­znośny, nawet w domu, na kanapie w dużym pokoju, w beztroski dzień wy­peł­nio­ny życiem byłby absolutnie nieznośny.

Leander, Szomorú Vasárnap.

Wszyscy zjawili się tu, żeby coś zostawić, […], między tymi kwiatami, oddać mu, dać. Żeby pokazać: znaliśmy cię, lubiliśmy, kochali[śmy], byliśmy czę­ścią twojego życia, ty byłeś częścią naszego, nasze drogi były powiązane, splecione luźno albo nierozerwalnie.

*

Są takie tonacje, umiem je już usłyszeć, wyfiltrować i przyporządkować. Na tej wielowarstwowej klawiaturze wyrazów współczucia, pośród nie­zli­czo­nych odcieni między intensywnością a obojętnością umiem od­róż­nić prawdziwe kondolencje od wypowiedzianych automatycznie, oce­nić współ­brzmie­nie spojrzenia, głosu i dotyku. Istnieją fał­szy­we to­na­cje w fałszywych twarzach, fałszywe tonacje w prawdziwych twarzach i na odwrót, i są praw­dzi­we twarze z prawdziwą tonacją.

*

Zaczęłam ćwiczyć się w akceptacji. Mówiłam sobie, że jestem dzielna, i za­czę­łam w to wierzyć. Włożyłam w to wiele pracy i oddania. Zaczęłam to przyjmować. Przyjmować takim, jakim było.

*

Jesteśmy tylko gośćmi na ziemi,
śpiewamy, wędrujemy bez wytchnienia.

*

Rozmawiamy o umarłych, wplątują się w zdania, siedzą z nami w ogrodzie, na tarasie, przy stole, nad miskami z zupą, nad koszykiem z pokrojonym bia­łym chlebem, zachęcają, no, porozmawiajcie o nas, nie odpuszczajcie, nie prze­sta­waj­cie. Umarli nie są martwi. […]  Płaczemy nad […]  tym, że ci, któ­rych kochamy, odchodzą. Nasz czas z nimi jest ograniczony. Że zni­ka­ją. Znikają i nie da się ich odnaleźć.

*

[…]  wystarczy jedno zdanie, jedno pytanie i rozpala się tęsknota za nimi.

*

„Mamy nadzieję” – reméljük kończy większość rozmów, „mamy nadzieję, że”, „miejmy nadzieję, że”, „tak, miejmy nadzieję” – reméljük kończy roz­mo­wy, pojawia się za każdym razem na końcu pętli zdań jak kropka, jak wy­krzyk­nik na końcu myśli, reméljük nie muszę nigdy sprawdzać słowniku, nie muszę szukać, powtarza się, przerzucamy się nim, jest naszym co­dzien­nym zaklęciem – mamy nadzieję, miejmy nadzieję.

*

Jesteśmy następni w kolejce, mówi on, będziemy następni, i nie brzmi to ani źle, ani pocieszająco, brzmi po prostu jak zdanie, które ujmuje bieg rzeczy, naturalny, oczywisty, samoistny i odbywający się bez naszego udziału szem­rzą­cy upływ czasu, życia i wszystkich w nim rzeczy.

*

[…]  mamy jeszcze ten dzień, te godziny, że możemy wsypać je do klepsydry czasu i zachować na zawsze, podyktować je umysłowi i kazać mu je zapamiętać.

*

Nawet ja wstaję i ruszam przez miasto i moje życie, patrzę w niebo i za każdym razem, gdy wygląda wystarczająco wspaniale, mówię: cześć tato, cześć, tam w górze.

*

Znów zaczynam złorzeczyć, robię się zła. Ale zła na kogo, na co? Przeciw komu mam skierować tę wściekłość? Przeciw losowi, niebu, Bogu? Jakiemuś centrum alokacji przebiegu chorób i długości życia? Kto usłyszy moją skargę, kto ją przyjmie?

*

Szegény  to po węgiersku biedny. Nie w sensie bez środków do życia, lecz w znaczeniu: ukarany przez życie, źle przez nie traktowany, zaniedbywany i oszukiwany, w każdym razie godny pożałowania. Biedna Judit, biedny Lajos. Każde życie przebiega w ten sposób, że pewnego dnia to określenie się w nim pojawia, do każdego w pewnym momencie pasuje, każdemu kiedyś zostaje przyczepione, postawione przed imieniem, niekoniecznie słusznie, a czasem nadmiarowo. Szegény  Attila, szegény  Ági. Używa się go wobec znajomych i obcych, w odniesieniu do tego wielkiego zbioru puzzli złożonego z bliskich, rodziny, przyjaciół, sąsiadów, w pewien sposób każdy kiedyś bywa biedny.

*

[…]  dzień, który zaczyna się ciszą. Czego chcę? Jeszcze raz móc po­roz­ma­wiać z umarłym? Tak, być może. Tak, dlaczego nie. Tak, z pe­wno­ścią. Przez coś w rodzaju FaceTime? I jak wykorzystałabym ten czas? Może mogłabym tylko płakać, skarżyć się? A potem jak się rozłączyć? Jak zakończyć roz­mo­wę? Brakuje mi rozmowy. Ciągle ta rozmowa. To wła­śnie rozmowy mi bra­ku­je. Właśnie rozmowy. Rozmowy. Rozmowy!

*

Nie skarżę się. Przestałam dwie, trzy sekundy temu. W tej chwili nie żywię urazy, teraz, gdy spadają na nas liście i nie ma wiatru. Pierwszy raz w tym roku się nie skarżę, nie czuję sprzeciwu.

Zsuzsa Bánk, Śmierć przychodzi nawet latem,
przeł. Elżbieta Kalinowska,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.
(wyróżnienie własne)

Ostatecznie urządzamy się w świecie z wysiłkiem, wy­peł­nia­my nasze życie, zastawiamy je i wypakowujemy po brzegi, budujemy z rozmaitych warstw, obkładając imponującym wyposażeniem – a potem, pewnego dnia ma­my z niego zrezygnować, ma się skończyć, a my ma­my to tak po prostu przyjąć? Jeśli popatrzeć na to w ten sposób, nie ma nic głupszego, nic bardziej bez­sen­so­wne­go niż śmierć, raczej chciałoby się zapytać Boga, dla­cze­go w ogóle ją nam wyrządził.

*

Wszystko dzieje się pierwszy raz. Jeszcze nigdy tak nie było.

*

Ojciec […]. Trzymał nas przy ziemi, ale też pozwalał od­fru­nąć. […]  Życie bez niego musimy dopiero wy­my­ślić. Dopiero zaczęliśmy rozumieć, że go nie ma.

*

To, co nie do pojęcia, staje się prawdziwe, z każdym dniem, z każdym miesiącem zmie­nia się w prawdę.

*

Przyjaciółka pastorka uspokaja mnie: w dzień po śmier­ci jest się innym człowiekiem niż miesiąc później, po roku znów się to zmienia. Powinnam nie tracić na­dziei. A więc jej nie tracę. A więc ćwiczę się w nadziei, której sama już nie rozumiem zbyt dobrze. A więc pró­bu­ję mieć nadzieję. Nie mam w tym wprawy, ale chcę dołożyć starań w kwestii nadziei.

*

Odczytuje imię ojca, więc musi tak być. Więc tak jest. Tak, należy do zmarłych.

*

Mamy w ręku tylko czas przed. Wypełnić ostatnie dni życiem, ile się da, wziąć z niego, ile się da, ile jeszcze jest – tylko to jest możliwe.

*

Trudno znaleźć drogę powrotną do prawdziwego życia, od nowa brać je na poważnie, szanować, wydaje się nie­możliwe cofnąć się myślą i przypomnieć sobie, że jest bo­ga­te i pełne obietnic, ponownie przekonać się o tym. Czło­wiek nie wie już, po co właściwie, po co było życie, do czego się nadawało?, pyta.

*

Nie mam siły na kolejne zdania zaczynające się od „nie”, za dużo zdań „nie-da-się” usłyszałam w tym roku, jestem wypełniona zdaniami „nie-da-się” i nie mam już miejsca na kolejne.

*  *  *

Wdowy najpierw płaczą, lamentują, później ich ton się zmienia, zmienia się nastrój, wraca życie, a nawet ra­dość życia, chociaż wszyscy myśleli, że to niemożliwe, podejmują zapomniane plany, wymyślają nowe.

*

Demencja, rak, uzależnienie, każdy nosi własną historię, każdy nuci własną melodię bólu. Dzielą płacz i mówią: nie płacz tak dużo, nie płaczmy tak dużo. […]  cmentarna ławka pod platanem. Można na niej siedzieć we trójkę, jak się ścieśni, to nawet we czwórkę. Nowe przyjaciółki mówią matce: przez pierwsze miesiące możesz być w ża­ło­bie, potem musisz zacząć żyć. Mamy dopiero po osiem­dzie­siąt lat, musimy dożyć setki!

(tamże)

5171. Z oazy (CLXXVII)

Nie­dzielne odliczanie literek, raz. Zadumała mnie ta książka. O czym jest? Poza przedstawieniem rzeczywistych trudności, z jakimi mierzyć muszą się osoby chore w zetknięciu z arcypolskim systemem opieki zdrowotnej, który nie jest syste­mem, zamiast opieką zajmuje się przeganianiem pacjentów, a zdrowotne jest tylko trzy­ma­nie się od niego tak daleko, jak jest to możliwe, gdy jeszcze mamy farta i unik jest jedną z najsensowniejszych opcji. W sumie to nic nowego, tylko w przypadku psy­chia­trii dużo, dużo bardziej niż na ortopedii, neurologii czy onkologii.

Po co jest ta książka w ostatecznym rozrachunku? Poza oswa­ja­niem niezdrowych skojarzeń i uprzedzeń zdrowych ludzi. Hmmm. Jest o doświad­cza­niu życia takim, jakim ono jest, aż po dno i wodorosty. Wszyscy będziemy dużo „normalniejsi”, bar­dziej czujący samych siebie w sobie, gdy zrezygnujemy z za­kli­na­nia rzeczy­wi­sto­ści i gdy starczy nam odwagi, by przestać uciekać przed tym, co przynosi nam życie, nawet jeśli jest to szlam czy lawina kamieni.

[…]  na ra­zie szar­pię się z ję­zy­kiem. Jak mam mó­wić o lu­dziach, któ­rych opi­suję? Cho­rzy? Pa­cjenci? Osoby w kry­zy­sie psy­chicz­nym? Czy kry­zys, który ko­ja­rzy się z czymś in­cy­den­tal­nym, obej­muje prze­wle­kłość – a więc dłu­gie i upo­rczywe trwa­nie cho­roby w cza­sie? Uma­wiam się sama ze sobą, że na ra­zie będę sto­so­wać te okre­śle­nia za­mien­nie. To jed­nak nie ko­niec mo­ich wąt­pli­wo­ści. Na ile cho­roba dyk­tuje wa­runki, w któ­rych żyją moi roz­mówcy? A może to oni uczą się dyk­to­wać wa­runki jej? I je­śli tak, to jak po­win­nam to opi­sać?

*

Za słaby i zbyt wolny roz­wój opieki śro­do­wi­sko­wej oraz utrud­niony do­stęp do no­wo­cze­snych form le­cze­nia po­wo­dują efekt do­mina: jed­nost­kowe cier­pie­nie, któ­remu nie udaje się ulżyć, prze­wraca ko­lejne klocki.
     […] 
     Źle urzą­dzony, nie­do­fi­nan­so­wany sys­tem do­kłada ko­lejne dia­gnozy – jak za­bu­rze­nia de­pre­syjne i lę­kowe wśród bli­skich pa­cjen­tów – i mnoży cier­pie­nie. […] 
     Trudno osza­co­wać, ile przez to wszystko tra­cimy. Żadna ta­belka nie po­mie­ści cał­ko­wi­tych kosz­tów spo­łecz­nych schi­zo­fre­nii, która w Pol­sce le­czona jest ana­chro­nicz­nie, po ta­nio­ści, głów­nie za szpi­tal­nymi mu­rami.

*

Sys­tem ra­dzi so­bie z wy­cią­ga­niem czło­wieka z ostrych kry­zy­sów, ale ka­pi­tu­luje, gdy trzeba pod­trzy­mać efekty le­cze­nia.

*

[…]  sza­leń­stwo to nie tyle stan cho­ro­bowy,
ile część ludz­kiego do­świad­cze­nia.

*

[…]  cią­gle pod­kre­ślał, że jego pro­ble­mem nie jest le­ni­stwo. Bar­dzo pra­gnął, żeby lu­dzie zdrowi to zro­zu­mieli. […]  list. Mógłby on brzmieć tak:
     Sza­nowni Pań­stwo,
     […]  Cho­roba, która wciąż zmu­sza mnie do za­czy­na­nia wszyst­kiego od zera, nie jest moją winą. Nie ocze­kuję jed­nak od Pań­stwa zro­zu­mie­nia. Nie ro­zu­mie tego na­wet moja matka, z którą cza­sem roz­ma­wiam przez te­le­fon. Ona uważa, że po­wi­nie­nem wziąć się w garść, zna­leźć so­bie pracę i part­nerkę. […]  Wśród mo­ich głów­nych za­in­te­re­so­wań mogę wy­mie­nić strach i szu­ka­nie spo­so­bów na jego po­ko­na­nie.

Z wy­ra­zami sza­cunku
Mi­ro­sław

*

Lu­dzie boją się sa­mego słowa „schi­zo­fre­nia”, mówi Ja­cek. A on nie ma po­my­słu, co mógłby z ich stra­chem zro­bić.

*

To prze­ko­na­nie, że cho­roba czło­wieka okre­śla; bo je­stem ja – schi­zo­fre­nik, ja – chory na de­pre­sję, ja – za­bu­rzony. Cho­roba psy­chiczna to jedna z naj­sil­niej­szych, naj­trud­niej­szych do zma­za­nia ety­kiet. Trudno się jej po­zbyć zwłasz­cza wtedy, gdy sam cho­ru­jący wi­dzi w so­bie głów­nie ob­jawy. […]  nie je­ste­ście tylko dia­gnozą. Do­bre ży­cie z cho­robą to sztuka ba­lansu: trzeba być z jed­nej strony go­to­wym na na­wrót, a z dru­giej – ucie­kać z or­bity cho­ro­wa­nia naj­da­lej jak się da. To nie jest ła­twe, bo gra­wi­ta­cyjna siła tych za­bu­rzeń jest duża. W dół ścią­gają ob­jawy, na­wroty, ludz­kie ga­da­nie („on jest świ­rem”, „to wa­riatka”), ale i skutki le­cze­nia: zmę­cze­nie, po­wol­ność, pro­blemy z kon­cen­tra­cją.

*

Je­stem od­po­wie­dzialny i su­mienny, tylko cza­sem umie­ram. Tym wła­śnie są ataki pa­niki: chwi­lową śmier­cią. Za każ­dym ra­zem je­stem prze­ko­nany, że to ko­niec. Za każ­dym ra­zem na szczę­ście się mylę, ale to nie zmniej­sza strachu.

*

[Profesor Katarzyna]  Prot-Klin­ger uwa­żała ina­czej.
     – To nie eli­mi­na­cja cho­roby jest klu­czowa z punktu wi­dze­nia opieki śro­do­wi­sko­wej, ale po­prawa ja­ko­ści ży­cia pa­cjenta. Jego sa­mo­dziel­ność. Za­do­wo­le­nie z ży­cia. Brak cier­pie­nia.

*

     – Przez dwa­dzie­ścia lat mó­wi­łem, że praca le­czy, ale te­raz wolę po­ga­dać o mi­ło­ści. Albo sze­rzej: o re­la­cjach. To one le­czą – mówi mi dok­tor Hu­bert Ka­szyń­ski, so­cjo­log z Uni­wer­sy­tetu Ja­giel­loń­skiego, ba­dacz kwe­stii za­trud­nie­nia wśród osób cho­ru­ją­cych psy­chicz­nie.
     […] 
     Może po pro­stu po­trzeba w Pol­sce cią­głej dys­ku­sji o kul­tu­rze pracy i or­ga­ni­za­cji, bo z prze­mo­co­wej firmy wszy­scy wyjdą po­ra­nieni, zdrowi też? Po pro­stu cho­rzy wy­la­tują z ta­kich miejsc jako pierwsi, bo są mniej od­porni na stres. Ale zła praca po­kie­re­szuje nie tylko ich.

*

Jest tyle słów, któ­rych można użyć, gdy nie umie się na­zwać cze­goś wprost.

*

[…]  smu­tek żłobi w mó­zgu ścieżki, całe au­to­strady, po któ­rych po­ru­szają się my­śli osoby cho­ru­ją­cej. Leki, na­zy­wane in­hi­bi­to­rami zwrot­nego wy­chwytu se­ro­to­niny, po­ma­gają bu­do­wać nowe drogi. […]  te nowe trasy nie pro­wa­dzą do wiecz­nego szczę­ścia i bło­go­ści. Jed­nak naj­waż­niej­sze jest to, że bie­gną da­leko od tras, po któ­rych po­ru­sza­nie się jest nie­bez­pieczne.

*

Nie było ni­kogo, kto mógłby jej to wy­tłu­ma­czyć. Le­karz w szpi­talu? Oni nie mają czasu na ta­kie rze­czy.

*

Nikt jej nie po­wie­dział, że gdy bli­ski cho­ruje psy­chicz­nie, to przez więk­szość czasu można tylko stać obok i bez­rad­nie się temu przy­glą­dać.

*

Każda cho­roba prze­wle­kła wy­wraca ro­dzinę do góry no­gami, zmie­nia w niej układ sił, kom­pli­kuje re­la­cje.

*

Za­sady gry po­zor­nie są pro­ste.
     Po­trzebne są trzy pionki: ob­se­sja, lęk i kom­pul­sja. Ob­se­sja to myśl, którą mózg od­czuwa jako za­gro­że­nie. Kom­pul­sja, na­zy­wana także ry­tu­ałem, to czyn­ność, która chwi­lowo zmniej­sza lęk. Roz­grywka wy­daje się w miarę spra­wie­dliwa: ry­tuał ła­go­dzi na­pię­cie, trzeba tylko wy­ko­nać go bez­błęd­nie, ide­al­nie, w sam raz. Spraw­dzić. Po­wtó­rzyć. Upew­nić się. A po­tem jesz­cze raz – na wszelki wy­pa­dek. I jesz­cze raz.

*

[…]  każdy stan ludz­kiego umy­słu ist­nieje na sze­ro­kim spek­trum. Nie ma wy­raź­nej gra­nicy mię­dzy cho­rym i zdro­wym.

*

Za­sady po­zor­nie są pro­ste.
     Żeby wy­grać z lę­kiem, po­trzebny jest je­den pio­nek: kon­fron­ta­cja z tym, co wy­daje się naj­strasz­niej­sze.
      […] 
     – Do­piero ten je­den pio­nek – tłu­ma­czy mi Irena – wy­rów­nuje szanse w grze.
      […]  Po­wta­rzał: gdy my­śli przy­cho­dzą, nie roz­glą­daj się za ga­śnicą, tylko wejdź w ogień. […]  „Przez twój umysł ma prawo prze­le­cieć każda, na­wet naj­okrop­niej­sza myśl. To samo w so­bie nie jest cho­ro­bliwe. To twoja re­ak­cja prze­są­dza o tym, czy wy­gry­wasz ty, czy wy­grywa OCD” – mó­wił.

*

„Kry­zys” to dla niej słowo-po­most. Bo łą­czy osoby z dia­gnozą i bez niej, uła­twia wza­jemne zro­zu­mie­nie, w końcu kry­zysy zda­rzają się każ­demu.

*

W ro­zu­mie­niu otwar­tego dia­logu psy­choza nie jest tylko ob­ja­wem cho­roby, ale przede wszyst­kim za­ła­ma­niem ko­mu­ni­ka­cji czło­wieka ze świa­tem.

*

[…]  miała dwa pod­sta­wowe pro­blemy, poza cho­robą. Pierw­szy: że nie miała w domu lu­dzi. I drugi: że gdy już przy­szli i pu­kali, to nie chciała im otwo­rzyć drzwi.

*

[Ania]  Opi­suje ten stan, po­rów­nu­jąc go do jazdy sa­mo­cho­dem: gdy za­czyna się kry­zys, cho­roba spy­cha cię na miej­sce pa­sa­żera i przej­muje kie­row­nicę. Cza­sem pę­dzi, le­dwo wy­ra­bia­jąc się na za­krę­tach, a cza­sem wle­cze się nie­mi­ło­sier­nie. Nie­kiedy igno­ruje znaki ostrze­gaw­cze i skręca w kie­runku prze­pa­ści. A ty w prze­ra­że­niu się temu przy­glą­dasz, ści­ska­jąc kur­czowo klamkę. Z tego sa­mo­chodu nie ma prze­cież wyj­ścia. To na­dal twoje ży­cie. Po pro­stu ty już nim nie kie­ru­jesz.
     […] 
     Po­woli, ka­wa­łek po ka­wałku, ra­zem z te­ra­peutką pró­bo­wały od­czy­tać szyfr jej cho­roby. […]  Te­ra­pia po­zwo­liła jej te wszyst­kie punkty ja­koś po­łą­czyć. Jed­nak przede wszyst­kim uświa­do­miła jej, że nie może ani na mo­ment zdjąć rąk z kie­row­nicy.

*

[Paulina]  Chcia­łaby, żeby lu­dzie zu­peł­nie zdrowi zro­zu­mieli jedno: za­ostrze­nia w schi­zo­fre­nii się zda­rzają – ale miną. I nie de­fi­niują czło­wieka, który musi się z nimi mie­rzyć.

*

Kie­dyś [Ka­sia Pa­rzu­chow­ska]  była na swoją cho­robę ze­złosz­czona. Dziś nie ma w niej gniewu, cho­ciaż na­dal uważa, że przy­na­leż­ność do jed­nego pro­centa lu­dzi z dia­gnozą schi­zo­fre­nii jest ja­kimś sza­lo­nym pe­chem. […]
     Lu­dziom, któ­rych taki kry­zys ni­gdy nie do­tknął, chcia­łaby po­wie­dzieć: żyję zwy­czaj­nie. Nie wi­dzę na co dzień ko­smi­tów, ni­gdy nie by­łam dla ni­kogo nie­bez­pieczna, nie trzeba się bać mnie ani o mnie. Je­śli cie­kawi was moje do­świad­cze­nie, py­taj­cie. Nie za­kła­daj­cie, że wie­cie na ten te­mat wię­cej niż ja.
     Na co dzień naj­bar­dziej po­maga jej sa­mo­ob­ser­wa­cja. Za­daje so­bie py­ta­nia: jak się masz? Co te­raz czu­jesz? Dla­czego tak się za­cho­wu­jesz? Co ci jest po­trzebne? Umie wy­chwy­cić mo­menty, kiedy cho­roba nie­bez­piecz­nie się przy­bliża. Wtedy bar­dziej o sie­bie dba, wię­cej śpi, ogra­ni­cza stres.
     Czuje się zdrowa dzięki mi­ło­ści. Wspiera ją part­ner i przy­ja­ciele. Zdrowe re­la­cje, mówi Ka­sia, są po pro­stu ży­cio­dajne.

*

     – Ży­cie z cho­robą to ha­zard – mówi Alek­san­dra. – I dużo cier­pie­nia.
     […] 
     Nie cierpi okre­śle­nia „osoba w kry­zy­sie psy­chicz­nym”. Uważa, że jest ugrzecz­nione, zbyt gład­kie i spryt­nie wy­mija cały ból, styg­ma­ty­za­cję, czyli wszystko to, co utrud­nia jej co­dzien­ność. „Wa­riatka, świr, od­kle­je­niec, nie­nor­malna, pier­dol­nięta, po­pa­prana, dzi­wak” – to są słowa, które oswo­iła naj­bar­dziej. OK, mówi so­bie cza­sem, je­stem wa­riatką, i co? Czy to zna­czy, że można mnie trak­to­wać jak po­wie­trze? Albo pod­su­mo­wać każdą moją re­ak­cję na krzywdę lek­ce­wa­żą­cym „idź się le­czyć”? Lu­dziom ła­two jest prze­rzu­cać od­po­wie­dzial­ność i winę na wa­riatkę, to ta­kie pro­ste. Do­świad­czyła tego wiele razy.

*

     – Cho­roba idzie ze mną – mówi Aneta, lat dwa­dzie­ścia osiem, dia­gnoza: ChAD. – Łazi obok mnie, ra­mię w ra­mię, a ja nie mogę się jej po­zbyć. Cza­sami idzie ci­cho i jest spo­kój, a cza­sami drze się i szar­pie mnie za rękę. Jed­nak ni­gdy nie opę­tała mnie do końca.
     […]  Wku­rza ją, kiedy lu­dzie zdrowi gar­dzą cho­rymi, ale nie lubi też, gdy nad­mier­nie się nad nimi roz­czu­lają. Ona wy­maga od in­nych sza­cunku, a nie da­wa­nia jej ta­ryfy ulgo­wej.

*

Jest taki im­puls, mówi Aneta na ko­niec, który na­wet w de­pre­sji każe jej scho­dzić z pa­ra­petu i rzu­cać ży­letki w kąt. To nie­wielki punkt gdzieś na ho­ry­zon­cie, jakby słabo mi­go­czący pło­mień. A może to po pro­stu wola prze­trwa­nia? Po­dąża za nim upar­cie. Cza­sem na­wet wbrew so­bie. Ale czę­ściej dla­tego, że chce zo­ba­czyć, co bę­dzie da­lej.

*

[…]  nie ma co ucie­kać, trzeba sta­nąć w miej­scu i pa­trzeć stra­chowi pro­sto w twarz.

Anna Kiedrzynek, Choroba idzie ze mna.
O psychiatrii poza szpitalem
,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023.
(wyróżnienie własne)

A prze­cież cho­ruje się – i zdro­wieje – głów­nie po wyj­ściu z od­działu. Z cho­robą, pod­su­mo­wuje Ania, mie­sza­jąc na­par z hi­bi­skusa w war­szaw­skiej ka­wiarni, po pro­stu się żyje.

(tamże)

5170. Kromeczki (XIX)

Tradycyjnie. Oni w tym samym miejscu. Zbliża się koniec sierpnia! Można według Nich ukręcać łeb wakacjom.


fot. Kaan.

5169. 239/365

jest we mnie ktoś, kto nie ogarnia sło­wa „ostateczne”. do dziś myślałam, że potrzebuje czasu, jeszcze więcej czasu, by zro­zu­mieć, pojąć, zinternalizować.

dziś do mnie dotarło, że ten ktoś po prostu wie, że jest prze­strzeń, w której słowo „ostateczne” nie ma desygnatów.

239/365

sobota, sierpnia 26, 2023

piątek, sierpnia 25, 2023

5167. Czekariat (LII)

Budował gniazda, wszędzie gdzie pracował — po­my­ślałam dziś, zaglądając do pa­mięci o zaprzeszłej prze­szłości. Najpiękniejsze z nich miał w zawodówce. Były tam: warsztat z równiutko powieszonymi na ścianie nad stołem narzędziami, pa­chnia­ło tam dre­wnem; ma­lut­ka ciem­nia fotograficzna; osobiście wykonany regał na książki z linami, jako ele­men­tem kon­struk­cji i jed­no­cze­śnie przejawem piękna; duże biurko, na którym nieprzypadkowe kubki, sto­jak na fajki oraz przepięknie pachnący tytoń do fajki; niebanalne kwiaty doni­czko­we, wy­jąt­ko­wo za­dba­ne, i dziu­ra w ścianie, z której wyglądał dziób projektora, by „dzie­cia­kom” pod­czas lek­cji wyświetlać filmy. Wszystko to na zapleczu sali lekcyjnej. Tamte Jego dzieciaki są ode mnie kilka lat starsze.

Z tamtych czasów była też najbardziej ceniona „pra­co­wni­cza” koleżanka, ale zna­łam ją tylko z opo­wie­ści. Aż do dnia, po którym nastąpił ten. I zostałam fan­ką tego, co spod Jej rąk wychodzi. Ta glina czekała na swoje sło­wa. Do­cze­ka­ła się, po­my­śla­łam z samego rana, czy­ta­jąc pozostawiony poniżej wiersz.

Cztery twarze i przepiękny koń, pięć odrębnych świa­tów, ale dla mnie również sper­so­ni­fi­ko­wa­ne cztery pory roku.

 
 
ah!, fragmenty.

*

BEZCIEBNOŚĆ
coś jak bezbrzeżność
bezradność
[…] 
tylko znacznie gorsze
bo dotyczy ciebie
  //  Jarosław Mikołajewski

*

Franz Schubert, Sonata na arpeggione i fortepian a-moll, Allegro moderato,
Daria Hovora (fortepian), Mischa Maisky (wiolonczela),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #56.
White Raven’s Liked List

czwartek, sierpnia 24, 2023

(5165+1). 236/365

każda strata unicestwia jakiś świat*. rozszarpuje inne**.

trze­ba nie lada wiary, by zaufać, że właśnie teraz rodzi się szansa na inny, nowy, dobry świat, jeszcze ten jeden raz dla nas i z na­mi, bo prze­cież mamy skarb, wciąż oddychamy.

236/365

_________
  *   świat konkretnego człowieka lub konkretnej relacji.
 **  światy marzeń i planów człowieka lub relacji.

środa, sierpnia 23, 2023

5165. 235/365

te wszyst­kie pierwsze niechciane razy… święta bożego na­ro­dze­nia, roz­po­częte Twoimi urodzinami, znaczone Twoją upor­czy­wą, dla nas nie­ogarnialną, nie­obec­no­ścią – zi­mowy błękit nie­ba – nie­od­no­to­wa­ny Twoim głosem w rozmowie te­le­fo­nicz­nej po­wrót żurawi – prze­bi­śnie­gów kwi­tnię­cie – od­na­le­zienie za­gu­bio­ne­go, gdy żyłeś, puzzla – kwitnięcie drzew owo­co­wych – mo­je urodziny.

jest sierpień, podwójnie niemożliwy, bo Ty, bo ja – za chwilę wrze­sień, zapadła de­cy­zja, Biały Kruku, z mojego powodu pier­wszy raz stado nie pojedzie nad morze.

od jutra bez zmian, wiele pierwszych „ra­zów” jeszcze przez 114 dni.

235/365


Lubię tworzyć, [dostęp: 23.08.2023], źródło.

*

Tęsknię za codziennością z ojcem, za rozmowami przez telefon, gadaniem, piciem kawy, czekaniem na wieczór w ogrodzie.

*

Dwa słowa nadają ton, każde z nich samo w sobie niegroźne, w połączeniu jednak straszne: nigdy więcej. Nigdy więcej nie zobaczę ojca […]. Będę słyszała jego głos tylko w snach i w myślach […].

*

Będę tęsknić za jego szczęśliwą twarzą. Opaloną, po­bruż­dżoną zmarszczkami od śmiechu.

Zsuzsa Bánk, Śmierć przychodzi nawet latem,
przeł. Elżbieta Kalinowska,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.

*

Alessandra Celletti, In grazia del tuo nome, con amore.
White Raven’s Liked List

Chi mi darà le ali
[Kto da mi skrzydła]

wtorek, sierpnia 22, 2023

5164. Panna cotta (CI)

Jabłoń:
Ćwiczenia, a potem affogato!
Che ne pensi?

[Co o tym myślisz?]

Sadownik:
(droczy się i robi wszystko,
by ominąć język włoski
)
Forget!

*  *  *

La Tesora:
(dziś pożyczyła Drzewku niesamowity tomik poezji;
każdy wiersz na osobnej składanej, ilustrowanej karcie,
każda z nich o fantastycznej gramaturze i fakturze
)

Jabłoń:
(wzruszyła się do łez, gdy wyjęła pierwszą kartę;
obejrzała, wydotykała, przeczytała i musi tu mieć
)

*  *  *

Sa che dove andare

Sa che deve entrare
nella notte
nel buio … uio

Ascoltarne i rumori
i dolori
la solitudine
le paure

le paure

Assaporarne i dettagli
il fragore
la calma

la calma

Sa che se attraverserà
la notte
allora l’alba

l’alba
sará meravogliosa

[ Wie, gdzie pójść

  Wie, gdzie wejść
  w noc / w ciemność… ość

  Słuchać w niej hałasów / bóli
  samotności / lęków

  obaw

  Skosztować w niej szczegółów
  huk / cisza

  spokój

  Wie, że jeśli przemierzy / noc
  wtedy wschód

  wschód słońca
  będzie wspaniały]

Cinzia Santo, Ascoltando, ilustr. Claudia Zindel,
Edizioni del Faro, Riva San Vitale 2005.

poniedziałek, sierpnia 21, 2023

5163. Panna cotta (C)

Można filozoficznie przymądralić, życiowo przymarudzić, wywalić na stół be­be­chy swojego niełatwego losu, ude­rza­jąc we właściwą nutę słowami ludowej mądrości: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Wszyscy wokół po­twier­dzą, ki­wną głową w peł­nym zrozumieniu, bo tu nad Wisłą taki mamy klimat i żadna katastrofa kli­ma­tycz­na polskiego men­ta­lu nie ociepli.

Można wciąż w tej samej molowej tonacji w drugim ro­dzi­mym języku równie pięk­nie jęczeć, użalając się iście świa­to­wo: the grass is always greener on the other side of the fence.

Wolę w dur, wolę nowe ścieżki neuronowe wydeptywać lub udeptywać te, które uru­cha­miają we mnie radość, sens i spełnienie. Przyszło do mnie dziś rano cudo. Kupiłam je na pniu wraz z filozofią, którą ze sobą niesie, i energią*, którą zaraża:

L’erba è più verde dove la annaffi.
[Trawa jest bardziej zielona tam, gdzie ją podlewasz.]

____________
  *  by „w gratisie” zachwycać się zaimkiem dopełnienia bliższego, a potem łomolić Vasco i wydzierać się: va be­ne, va bene così!

niedziela, sierpnia 20, 2023

5162. Z oazy (CLXXVI)

Nie­dzielne odliczanie literek, trzy. Na tę książkę też czekałam i w dniu publikacji, miałam już na czytniku całkiem przyzwoicie napoczętą.

Powiedzieć osobista książka, to nie powiedzieć nic. Rezonuje mocno, jeśli straciło się niedawno kogoś, kto należał do naszych najukochańszych Ludzi, odsłaniając uczucia, które się ma, a do których mało kto się przyznaje. Rezonuje moc­no, jeśli chociaż raz rozważało się podróż w jedną stronę do Szwajcarii (nie po to, by tam zamieszkać). Porezenowała ze mną mocno, a potem jeszcze raz mocno.

Pozostawiła z pytaniami. Chyba dobrze, że nie znam jeszcze odpowiedzi.

„Napisz o tym” – poprosił mój mąż.

*

Za wszystkim stoi Brian Ameche, który kochał swoje życie oraz mnie [Amy Bloom], szczęśliwą żonę, i w obliczu trudnych decyzji, a także okrutnych przeszkód, które poprzedziły jego śmierć, był, jak zawsze, nieustraszony.

*

W Stanach Zjednoczonych na chorobę Alzheimera cierpi około sześciu mi­lio­nów osób. […]  Niemal dwie trzecie z tych sześciu milionów osób sta­no­wią kobiety. I niemal dwie trzecie opiekunów pacjentów z alz­hei­me­rem to rów­nież kobiety. Większość pacjentów i większość opiekunów.

*

„Zmniejszenie prawdopodobieństwa wystąpienia choroby” to często spo­ty­ka­ny zwrot we wszechświecie alzheimera, a używa się go w od­nie­sie­niu do wystarczającej ilości snu, jedzenia jagód, rozwiązywania krzyżówek i wielu innych rzeczy zalecanych wszystkim, ale nikt, ani jedna internetowa strona medyczna, nie potwierdza, że te dobre rzeczy faktycznie mogą uchronić ko­go­kol­wiek – kogokolwiek – przed zachorowaniem na alzheimera.

*

Chciałbym móc zostać dłużej…

*

Fale żalu zawsze traktowałam jako pewne przypływy i odpływy uczuć, a jednak przypominają raczej prawdziwą, wysoką, szarozieloną kipiel Oceanu Atlantyckiego. Potężne, słone, pochłaniające i podstępne bałwany porywają człowieka i rzucają w inne miejsce, choć nie jest na to gotowy.

*

Diagnostyczna wizyta neurologiczna dopiero przed nami, ale przeczuwam, że zmierza ku nam coś nieuchronnego, niczym dudniący pociąg, który pło­szy przestraszone ptaki.

*

Skoro problemy się zmieniają, podejście również powinno się zmieniać, sęk jednak w tym, że za tymi zmianami na ogół się nie nadąża. Jak wychwycić istotną różnicę pomiędzy „nie mogę”, „nie chcę” a „nie pamiętam, że mnie proszono”?

*

Mózg, […]  ta pomarszczona szafa z jaźniami upchnię­tymi w czaszce niczym zbyt wielka liczba ubrań w torbie gim­na­stycznej.
Diane Ackerman

*

Neurony łączą się, komunikują i regenerują, i to właśnie niszczy alzheimer: połączenie wewnętrzne i zewnętrzne, najpierw w korze śródwęchowej i hi­po­kampie (części mózgu odpowiedzialnej za pamięć), a później w korze mózgo­wej (odpowiadającej za język, przetwarzanie informacji i za­cho­wa­nia społeczne). Te neurony, żołnierze mózgu, maszerują przez długie lata, od czasu narodzin, po peryferiach tego organu, pobudzając go do działania, odsuwając wszelkie stojące na przeszkodzie głazy, aż w końcu, z powodu alzheimera, zostają zablokowane przez powalone drzewa na końcu jednej drogi czy też zwisające kable na końcu drugiej. Przez lata ci żołnierze – ta wyszkolona i sprawdzona armia, która tak wiele zrobiła, na tylu różnych płaszczyznach, wspinała się i nurkowała, pływała, zdobywała szczyty, zmie­rzała do różnych miejsc umysłu – zaczyna zawodzić na długo przed tym, zanim ktoś z zewnątrz zauważy problemy. W końcu (u niektórych po pięciu latach, u innych po trzech, u jeszcze innych po dziesięciu) przeszkód nie da się pokonać. Wiadomości nie docierają. Żołnierze nie są w stanie prze­drzeć się na nowe terytorium. Jedynym możliwym wyjściem jest wy­co­fa­nie się i tylko głupiec próbowałby pośród ostrzału ciężkiej artylerii wy­wa­bić kogoś z kryjówki. Dla mnie alzheimer jest jak rok 1914, a dobry dzień z Brianem jak słynny bożonarodzeniowy rozejm, dość krótki i dość piękny (wychodzący z okopów niemieccy żołnierze składający Anglikom życzenia: „Wesołych świąt, Anglicy”; częstowanie tytoniem, wręczanie sobie pre­zen­tów, dzielenie się racjami żywnościowymi i wymiana jeńców), który nigdy się nie powtórzył.

*

[…]  nie mogę nawet patrzeć na wers: „Pozwól za­zdro­snym bo­gom za­brać, co chcą” mojej ulubionej Hirshfield, bo przecież właśnie mi się uka­za­li ci zazdrośni bogowie, prawda?

*

Prawo do śmierci w Ameryce ma mniej więcej takie samo znaczenie jak prawo do jedzenia czy prawo do przyzwoitego mieszkania; masz do tych dóbr prawo, ale to nie znaczy, że je otrzymasz.

*

Siedząc w fotelach na pokładzie samolotu Swissair, dość niepewnie wzno­si­my toast słowami „za ciebie” zamiast jak zwykle Cent’anni  (typowo wło­skim: sto lat). Nie mamy przed sobą „stu lat”; nie doczekamy trzynastej rocznicy ślubu.

*

Teraz rozumiem. I kiedy już rozumiem, chciałabym, żeby chodziło o lenistwo mężczyzny w średnim wieku albo apatię emerytalną lub oczekiwanie, że będzie mu się mówić, co ma robić.

*

[…]  czuję ulgę i smutek jednocześnie. Dlaczego nie zachowuje się dalej w swój zwykły, chaotyczny sposób, nie zważając na mnie? Dlaczego uznaje, że ja wiem lepiej? Owszem, wiem lepiej, ale jest tak od czternastu lat i nigdy nie robiło to na nim wrażenia.
     […]  To mój Brian: dzielnie przechodzi rezonans, porusza palcami, mo­men­ta­mi w rytm odgłosów, dając mi znać, że wszystko w porządku.
     Takiego kogoś stracę.

*

     – Nie mogę tego zrobić, kochanie. To byłoby zabójstwo. Nie mogę podać ci substancji, która cię zabije. […]  Mogłabym pójść do więzienia. Do wię­zienia.
     Brian zastanawia się nad tym przez chwilę i wygląda, jakby odpłynął my­śla­mi gdzieś daleko, ale zaraz wraca rozentuzjazmowany.
     – Świetnie byś sobie poradziła w więzieniu. Jesteś taka zaradna, uro­dzo­na z ciebie liderka. Znakomicie dałabyś sobie radę.

*

[…]  radzi nam, że powinniśmy robić plany na dobre chwile i oddawać się przyjemnościom. […]  Chcemy radości, naprawdę. Naprawdę jej pragniemy. Ale żadne z nas nie sądzi, że perspektywa ośmiu lat ciągłej degeneracji aż do całkowitego zatracenia siebie może być radosna.
     Po powrocie do domu Brian stwierdza: „To się raczej nie uda. Ona nie jest w naszej drużynie”. Zgadzam się z nim.

*

Wnioskuję, że „częstoznaczyzawsze”, podobnie jak „rzadko” we wszystkich moich rozmowach znaczy obecnie: „kurwa, nigdy”.

*

[…]  kocham teraz każdego, z kim rozmawiam, kto nie jest okrutny, przerażony lub całkowicie bezużyteczny w tym, przez co przechodzę.

*

Odkryłam, że choć jestem osobą odporną i zdeterminowaną (może nie aż tak bardzo jak mój mąż, a jednak), uważam, że odmowa ze strony drugiego człowieka lub wszechświata jest trudna do zniesienia. Niszczy mój dzień i nie tylko.

*

[…]  do posiłku w restauracji podchodził tak, jak podchodzi się do pieniędzy i zdrowia: nigdy nim nie gardził.

*

Wiem, że szczęście jest ulotne, lecz teraz zaczynam rozumieć, że oprócz ulot­ności jest też mur – prawdziwa niemożność zakosztowania tego szczę­ścia choćby tylko jeszcze jeden raz, choćby za tydzień, nawet nie za rok. Drzwi wokół nas nieustannie się zamykają.

*

Czym jest miłość? Wdzięcznością. Co skrywamy w piersiach? Śmiech. Co jeszcze? Współczucie.

Bill Evans, Peace Piece.

*

Już przed rezonansem byłam przekonana, że Brian ma alzheimera; po­my­śla­łam: „Żadna niespodzianka”. A jednak to była niespodzianka, jak każ­da zła rzecz, nawet gdy widzisz płomienie w oddali, nawet gdy ta straszna rzecz jest tuż-tuż, dyszy ci do ucha, wbija się w cienkie kości, nadal jest nie­spodzianką.

*

[…]  wraca za trzy minuty. „Zapomniałem, jak się idzie” – mówi. Zachowuję spokój dzięki jego odwadze, z jaką o tym mówi, pyta mnie o wskazówki i po­now­nie wychodzi. Ten człowiek? On musi opuścić ten ziemski padół? Każdego ranka, gdy Brian wychodzi z naszej sypialni, szlocham z wście­kło­ści. Robię w myślach przegląd wszystkich ludzi – nie tych złych, ale wszyst­kich, jakich znam – którzy powinni umrzeć zamiast niego.

*

Dobre dni wciąż mają słodycz. Jeśli nie mogę szybko zasnąć, pytam Briana, czy mogę przytulić się do niego na łyżeczkę; on leży na prawym boku, obejmuję go i czasem, jak dawniej (trzy lata temu), wsuwam dłoń pod jego koszulkę, dotykam niesamowicie gładkiej skóry i chłonę zapach, który się nie zmienił: drewna i cynamonu. Wspieram głowę na jego ramieniu i oglądamy zagmatwany szkocki kryminał. Przesypiam kluczowe dziesięć minut, a kiedy się budzę, Brian wyjaśnia mi, dlaczego fotel na biegunach, kabriolet czy kurnik jest zalany krwią. Jemy w łóżku ciastka […]  i zrzu­ca­my okruchy ciastek na podłogę, bo nikt nie widzi. Ja tak energicznie strzepuję poduszkę, że strącam wszystko z szafki nocnej, a Brian się śmieje i mówi, że stanowię zagrożenie dla siebie i dla innych. Pragnę tylko takich chwil. Takiego życia chcę. Brian wzdycha, ja wzdycham.

*

Perspektywa oczywiście się przydaje: to z jej powodu bardzo niewiele osób chciałoby znów mieć osiemnaście lat. Ale drugą stroną medalu jest po­sia­da­nie perspektywy tak wielkiej, że trudno przejmować się czym­kol­wiek, co dzieje się obok.

*

Wprawiam się w byciu wdową, przygotowuję się do robienia wszystkiego w pojedynkę: samodzielnego zdejmowania sznurów lampek, słuchania Brit­ta­ny Howard i jedzenia przekąsek. Z prawdziwym wdowieństwem ma to mniej więcej tyle wspólnego, co fantazje naszej wnuczki Ivy z rze­czy­wi­sto­ścią – czasem zaciska pięść, wymachuje nią nad głową i oznajmia za­czep­nie: „Kiedy tak robię, jestem zaczarowana i nie możecie mnie złapać”. A my, wzorowi dziadkowie, udajemy, że nie możemy jej złapać. […]
     Sama podobnie teraz czekam w salonie, udając wdowę, choć wiem, że zostanę na tym przyłapana i że nie jestem wdową, tylko płaczącą i ziry­towaną żoną.

Brittany Howard, Stay High.

*

Zajmowałam się kiedyś pisaniem tekstów reklamowych. Mój szef po­wie­dział: „Jeśli musisz informować, że coś jest luksusowe, to takie nie jest. – I dodał: – To tak jak z facetem, który musi oznajmiać, że jest zabawny”.

*

Usłyszeliśmy to, co chcieliśmy usłyszeć, i w pierwszej chwili Brian mocno mnie ściska, bo osiągnęliśmy to, do czego dążyliśmy, wspólnymi siłami, a on kocha pracę zespołową. Po chwili atmosfera zmienia się, gęstnieje; ja jestem na świecie bez niego; on widzi wyraźnie świat kręcący się dalej bez niego, mnie samą w kuchni, jego przy mnie nie ma. Upewniamy się, czy się rozłączyliśmy, i płaczemy w objęciach, a później bez słowa idziemy na górę się zdrzemnąć, o jedenastej przed południem […].

*

Czuję nie tylko, że nie potrafię niczego utrzymać ani zatrzymać, ale również że niewiele mnie wszystko obchodzi i że nie mam ocho­ty po­dej­mo­wać wysiłku, by cokolwiek naprawić.

*

Dawniej powiedziałabym, że jestem załamana. Teraz lepiej rozumiem, czym jest „załamanie”, i nieco mi wstyd, że używałam tego słowa tak lekko i głupio, rozprawiając o własnym, bogatym życiu emocjonalnym.

*

Trzeba się jakoś trzymać, ale w pewnym momencie należy zdecydować, co dalej.

*

Jeśli uważasz, że długie życie ma wielką wartość dlatego, że mamy tylko ten czas tutaj, na Ziemi, albo dlatego, że cenisz Boży dar, albo sądzisz, że mo­że się znaleźć możliwość leczenia choroby, która cię dotknęła, jeszcze za twojego życia, o ile będziesz żył wystarczająco długo, to nasze poglądy będą się różnić – mówię. – Jeśli należysz do ludzi, którzy śmierć postrzegają jako wroga, a samo trwanie życia jako zwycięstwo, choćby było sa­mot­ne, bo­le­sne czy ograniczone, którzy czują, że życie jest tylko jednym wątłym drze­wem w wielkim lesie, jedną wątpliwą cnotą w wielkiej bitwie, to twój punkt widzenia będzie się różnił od mojego i Briana. Mój mąż kieruje się trzema zasadami:
     Nie zrażaj się odmową.
     Lepiej prosić o wybaczenie niż o pozwolenie
.
     Oraz – nie wiem, czy to dobrze, czy źle – jeśli zanosi się na bójkę, zadaj pierwszy cios.

*

Brian odpowiada sensownie i to jedna z tych chwil, kiedy jego poprawne odpowiedzi skłaniają mnie do zastanowienia: czy przypadkiem nie robimy tego zbyt wcześnie? Może powinniśmy przyjechać za pół roku? Po wyjściu lekarza płaczę, za to Brian wygląda na niewzruszonego i widzę, jak bardzo się oddalił. Jego maleńka łódź odpłynęła już od brzegu.

*

Jestem po prostu zła, […], że 
on odszedł, a oni zostali. Jeśli 
jestem zła, to właściwie tylko o to.

*

Nie możesz odpuścić, dopóki wszystko się nie skończy.

*

Nikogo mi nie brakuje, nie chciałabym obok siebie nikogo więcej, tylko Briana.

Amy Bloom, W imię miłości. Opowieść
o wielkim uczuciu w najtrudniejszych chwilach
,
przeł. Ewa Ratajczyk, Wydawnictwo Filia, Poznań 2023.
(wyróżnienie własne)

     — Tak bardzo cię kocham – kontynuuje. – To wszyst­ko, co mogę powiedzieć. Kocham cię bardzo, bardzo i bę­dę cię kochał każdego dnia, dopóki żyję. Twoja kolej – do­da­je cicho.
     — Kobiety w średnim wieku powinny szukać bez­piecz­nej przystani, portu na czas życiowych burz – za­czy­nam. – Powinnyśmy szukać spokoju i wygody. Ty jesteś por­tem w burzy. I jesteś sztormem. I morzem. Jesteś ska­ła­mi, plażą i falami. Jesteś wschodem i zachodem słońca i całym światłem pomiędzy nimi.
     Czuję, że chciałabym wyrazić o wiele więcej, ale nie mogę. Trzymamy się za ręce, wtuleni w siebie, podtrzymując się nawzajem.
     — Do końca moich dniszepczę.
     — Do końca moich dniodpowiada Brian.
[15 września 2007, Durham, Connecticut]

*

i unoszę się w zachwycie,
i upadam od podziwu.

[…] 
nigdy bym nie uwierzyła,
gdybym się nie urodziła!

Nie znajduję – mówię życiu –
z czym mogłabym cię porównać.
[…] 

Chwalę hojność, pomysłowość,
zamaszystość i dokładność,
i co jeszcze – i co dalej –
Czarodziejstwo, czarnoksięstwo.
Wisława Szymborska, Allegro ma non troppo.

(tamże)

5161. Z oazy (CLXXV)

Nie­dzielne odliczanie literek, dwa. Nie umiem uzasadnić, dlaczego czekałam na pu­blikację tej książki. Nie wiem, dlaczego zamiast uciekać od książek o życiu z cho­ro­ba­mi neurodegeneracyjnymi — mało mi osobistego, codziennego do­świad­cze­nia czy co? — wybieram je niczym rodzynki z wydawniczego ciasta.

To tak bardzo kolejna i nie ostatnia książka o chorobie Alzheimera, że poza mózgo­wym znacznikiem utworzyłam dziś alzheimerowy, by w razie potrzeby klik, klik i mieć szybko pod ręką.

Nie, nie będzie jak w sklepie, że ktokolwiek z żywych może sobie lub swoim naj­bliż­szym, gdy przyjdzie na to czas (zawsze zbyt wczesny), wybrać chorobę; przymierzyć się do okoliczności, które ona tworzy; wybrzydzać, że za ciężka czy zbyt wymagająca. Niestety, nic z tego. To będzie raczej przypominało wizytę w kasyno… statystycznie co trzeci polski mózg zachoruje — tak jak wtedy, wciąż robi to na mnie piorunujące wrażenie.

Dla mnie, osoby chorej neurologicznie, to bardzo ważna książka. Pozwala mi zro­zu­mieć zdrowych ludzi, którzy raczą mnie dobrymi radami (gdybyś więcej, bardziej, inaczej, lepiej ćwiczyła…) lub którzy niespecjalnie kryją, że mają mnie za leniwą osobę, której się nie chce rączką czy nóżką ruszyć. Już! Na szczęście!

Zamiast żywego odruchu bezwarunkowego, by strzelić w zęby mądralę z krainy Jeszcze-wszystko-mogę, już wiem, że tam, w środku tego człowieka, jego zdrowy mózg ma tę fabryczną wadę, że nie ogarnia. Ot, ewolucyjna niedoróbka i tyle, nic osobistego.

To książka, która odpowiada na wszystkie poniższe dlaczego — są to podtytuły kolejnych rozdziałów:

Dlaczego: nie pamiętamy, że chorzy na alzheimera zapominają    tak nam trudno zmienić reakcje    tak długo nie dostrzegamy otępienia    są­dzi­my, że osoba, którą kiedyś znaliśmy, ciągle istnieje    mamy wra­że­nie, że pacjenci nadal są zdolni do samoświadomości    dyskutujemy z rze­czy­wi­sto­ścią pacjenta    słowa i zachowania pacjentów odbieramy osobiście    uparcie polegamy na rozumie    zachowaniom pacjentów przy­pi­su­je­my intencje    tak trudno zrezygnować z obwiniania    nie da­je­my za wygraną.

*  *  *

Doświadczenie lektury Demencji może być inne, niż się spodziewamy. […]  jest nie tylko odkrywcze i często po­ru­sza­ją­ce, ale podnosi też na duchu, po­nie­waż poznajemy ludzi, którzy śmiało stają oko w oko z tym, co dla wie­lu z nas wydaje się nie do przejścia. […]  pełna spostrzeżeń i klinicznych klej­no­tów, wiele nauczy nas o mózgu, emocjach i ludzkim „ja”.
  //  Norman Doidge w Przedmowie

*

Oliver Sacks nie lubił określenia „deficyt”, które uznawał za „ulubione słów­ko w neurologii”. Nie lubił go, ponieważ często redukuje ono pacjenta do układu czynnościowego, który działa albo nie. […]  A tym, co jest tak przej­mu­ją­ce i jednocześnie wytrącające z równowagi w zaburzeniach otę­pien­nych – które rzekomo mają się sprowadzać do deficytów: utraty pamięci, utraty uwagi, utraty zahamowań, utraty osądu – jest fakt, że za­nim po­ja­wia się strata, często występuje obfitość: obfitość krzyku, kłótni, de­fen­syw­no­ści, konfabulacji i oskarżania. Co istotniejsze dla naszego te­ma­tu, czę­sto jest aż nadto „ja”. Tam, gdzie występuje strata, mogą pojawiać się za­cho­wa­nia kom­pen­su­ją­ce, chwile, kiedy mózg nie poddaje się chorobie, ale uzbra­ja w te zdolności, które są nadal nietknięte, i dyryguje wszystkim, czym może, żeby zrekompensować sobie to, co mu umyka.

*

[…]  ludzie i inne ssaki mają wrodzony system przy­wią­za­nia, który motywuje ich do szukania bliskości.

*

Zaburzenia otępienne tworzą środowisko, w którym nasze instynkty społeczne przestają być przydatne, a wręcz stają się obciążeniem. […]  Nieświadome nastawienia i założenia, na których zawsze polegaliśmy, prowadzą nas teraz na manowce.

*

Na całym świecie żyje ponad pięćdziesiąt pięć milionów osób z zaburzeniem dementywnym, a do 2050 roku ta liczba ma się prawie potroić.

*

Gdy myślimy o alzheimerze, wyobrażamy sobie chorobę, która wymazuje „ja” pacjenta. Tymczasem w większości wypadków człowiek rozpada się na różne „ja”, z których część rozpoznajemy, innych zaś nie. […]  Dość często choroba nie tyle eliminuje „ja”, ile uwypukla pewne jego elementy.

*

Pewnego wieczoru, gdy Sam pomógł ojcu położyć się do łóżka, pan Kessler podniósł wzrok i zapytał łagodnym tonem:
     – Kim jesteś?
     Sam, zaskoczony, odparł:
     – Twoim synem.
     – Moim synem? – zdziwił się pan Kessler. – Od jak dawna?
     – Od jakichś sześćdziesięciu dwóch lat – powiedział Sam, czując zarówno przerażenie, jak i rozbawienie.
     Pan Kessler otworzył szeroko oczy.
     – Jesteś moim synem od sześćdziesięciu dwóch lat i mówisz mi o tym dopiero teraz?
     – Cóż, czasami mi to umyka z pamięci – uśmiechnął się Sam.
     Widząc, że jego syn się śmieje, pan Kessler również się roześmiał.

*

To prawie aksjomat, że w przypadku burzliwych relacji opiekunowie wolą trwać w swojej złości, niż zaakceptować ból utraty bliskiej osoby w chwili, gdy pewne kwestie pozostają ciągle nierozwiązane. Choroba, która spra­wia, że zachowanie pacjentów jest niejednoznaczne, tylko wzmacnia nie­chęć do uwolnienia się od tego gniewu.

*

[…]  zaskakująco mało uwagi poświęca się osobliwemu sposobowi, w jaki otępienie często podtrzymuje lub zaostrza jakąś od dawną obec­ną dynamikę.

*

Tak jak alzheimer potrafi zaostrzyć konflikt, tak może również wydobyć na powierzchnię ciepłe uczucia i czułość […].

*

[…]  pacjenci z demencją mogą nie pamiętać czyjegoś imienia czy zna­jo­mo­ści z kimś, ale emocje związane z daną osobą (miłość, niechęć, zau­fa­nie, nie­uf­ność) często pozostają. I to, co zostaje, może być błogo­sła­wień­stwem albo przekleństwem.

*

[…]  gdy pamięć jednego człowieka ulega uszkodzeniu, jego bliscy też po­pa­da­ją w dezorientację. Nie tylko oczekujemy, że pamięć innych będzie dzia­ła­ła tak jak nasza, lecz konieczne jest nam przekonanie, że współ­dzie­li­my tę pamięć. Bez tego założenia nie moglibyśmy tworzyć więzi miłości czy zau­fa­nia lub – przeciwnie – odczuwać antypatii czy strachu, tymczasem, w sen­sie ewolucyjnym, są nam one niezbędne do przetrwania. Po­nie­waż ocze­ki­wa­nie przez nas obecności pamięci wynika z biologii, nadal odwo­łu­je­my się do niego, nawet gdy wiemy, że zniknęła.
     […]  „Większość opiekunów nie jest w stanie przestać wykrzykiwać py­ta­nia: „Nie pamiętasz?!” – zdumiewającego praktycznie dla wszystkich, w tym dla opiekuna, który lepiej niż pozostali wie, że pacjent nie pamięta.

*

W naszej współczesnej kulturze, która z taką łatwością stawia diagnozy […]. Czyż i to nie jest jednak próbą przedstawienia tajemnicy w sposób łatwiejszy do przełknięcia, sprowadzenia jej do znajomo brzmiących terminów?

*

Według mnie najlepsze podejście do zaburzeń otępiennych i być może do całego życia nie polega na próbach zmiany czyjegoś sposobu myślenia lub kwestionowaniu jego rzeczywistości, ale na dążeniu do zrozumienia tego umysłu, postrzegania go w kontekście, liczenia się z występowaniem w nim sprzeczności i po prostu dania temu umysłowi odczuć, że warto go poznać.

*

[…]  dowody, choćby najbardziej ewidentne czy logiczne, zwyk­le nie zmieniają odczuć – a w każdym razie nie na długo – i na pewno nie wcześniej, niż te dojrzeją do zmiany.

*

Oczekujemy, że w kwestii tego, co uważamy, „zdrowy” umysł wykazuje się rozsądkiem. Ale przekonania są z natury powiązane z uczuciami, to zaś, co sami czujemy, jest często zdane na łaskę odczuć innych.

*

Przez wiele miesięcy wytrzymywała te urojenia, aż pewnego dnia pękła.
     – Nikt na ciebie nie czyha! – wykrzyczała. – Nikt niczego od ciebie nie chce. Masz demencję! Demencję!
     […] 
     – Co ty mi wmawiasz? – odkrzyknął. – Gdzie ty masz rozum?
     Gdy Cathy mi o tym opowiedziała, potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
     – On ma całkowitą rację. Nie wiem, gdzie jest mój rozum. Nie mam mu za złe, że się złości. Gdyby ktoś mi powiedział, że mam demencję, też byłabym wściekła. Dlaczego więc tak ro­bię? Kto się tak zachowuje?
     Trudno jej było zaakceptować w sobie tę skłonność do wy­buchów.
     – Zawsze myślałam, że jestem wrażliwa – powiedziała. – A teraz kopię leżącego.

*

[…]  sfrustrowani opiekunowie często rozwiewają złudzenia pacjentów o ich niezależności nie tylko powodowani swoim gniewem, ale również dlatego, że jakaś cząstka w nich uważa, iż pacjent nadal sprawuje władzę.

*

     – Ludzie zawsze pytają o pacjenta. „Co z Mitchem? Jak sobie radzi?”. Powiem ci coś: […]  to opiekun odchodzi od zmysłów.

*

Przyśrodkowa kora przedczołowa (MPFC), czyli ta jego część, która akty­wu­je się, gdy rozważamy, kim jesteśmy, uruchamia się również wów­czas, gdy zastanawiamy się, jak postrzegają nas inni. Z punktu widzenia neu­ro­lo­gii nie ma w mózgu żadnego szczególnego miejsca, które byłoby her­me­tycz­nie odgrodzone od wpływu innych ludzi.

*

     – Dlaczego wytrąca mnie z równowagi kilka niewinnych słów? – zapytała.
     Podejrzewałam, że te słowa wcale nie były niewinne.

*

Odrzucenie boli w sensie dosłownym. Choć ból fizyczny i emocjonalny są odczuwane różnie, pochodzą z tego samego neurobiologicznego źródła. Ta sama grzbietowa przednia część kory zakrętu obręczy (dACC), która re­je­stru­je uczucia wykluczenia, re­je­stru­je również ból fizyczny.

*

[…]  wszyscy mamy skłonność do korzystania z emocjonalnych dróg na skró­ty w podejmowaniu decyzji. „Co myślę?” zwykle zmienia się w „Jak się z tym czuję?”.

*

[…]   przemawiamy do swoich telefonów, samochodów, komputerów (lub czę­ściej na nie krzyczymy), choć nie z powodów, które pewnie zakładamy. Dopóki sprzęty działają w sposób przewidywalny, mózg traktuje je jak obiekty nieożywione, ale gdy tylko przestaną funkcjonować właściwie albo spełniać nasze oczekiwania, uruchamiają się obszary w mózgu odpo­wie­dzial­ne za „czytanie umysłu” i nagle jesteśmy przekonani, że mamy do czy­nie­nia z bytami, które najwyraźniej wykazują skłonności i zamiary.

*

Ponieważ pamięć ciąży ku uprzednio zgromadzonej wiedzy, wszyscy „redagujemy” teraźniejszość tak, żeby upodabniała się do przeszłości.

*

Świadomość może jako ostatnia dowiadywać się, dlaczego działamy w okre­ślo­ny sposób, ale jako pierwsza przypisuje sobie za to zasługę. Co wię­cej, jest „kosztowna”, ponieważ, jak wcześniej wspomniałam, procesy świadome zużywają więcej energii niż nieświadome.

*

Dzisiaj jednak wiemy, że mózg nie jest tylko biernym pasażerem. Jest aktywnym uczestnikiem percepcji, a widzialny przez nas świat stanowi wynik kompromisu pomiędzy danymi sensorycznymi a ocze­ki­wa­nia­mi umysłu opartymi na poprzednich doświadczeniach. Ponieważ na­tu­ral­nie tworzymy wewnętrzny model rzeczywistości, to, co już wiemy, wpły­wa na to, co mamy dopiero poznać, chociaż nie zawsze poprawnie.

*

[…]  w ciągu lat nauczyłam się, że to, co z zewnątrz może wydawać się nie­roz­sąd­ne i sabotujące nas, w rzeczywistości bywa dla opiekuna racjo­nal­nym kompromisem.

*

Ponieważ „bycie w ciele” skazuje nas na egocentryczność, nasze rozumienie innych zaczyna się od nas samych. Ból, jaki automatycznie odczuwamy w od­po­wiedzi na to, co postrzegamy jako cudze cierpienie, może nas przy­wieść do błędnego przekonania, że je rozumiemy. Prawda jest jednak taka, że tego nie wiadomo.

*

Nawet kiedy dorośli rozumieją, jak działa mózg, intuicja podpowiada im, że jakiś aspekt umysłu – nazwijmy go esencją czy duchem – nie daje się sprowadzić do mechanizmu neurologicznego.

*

W przypadku opiekunów wiara w „prawdziwe ja” bywa mieczem obo­siecz­nym. Z jednej strony mobilizuje nas do ciągłych sporów z chorymi, w na­dziei na przebicie się do ich „prawdziwego ja”. Z drugiej strony, jeśli za­cznie­my wątpić w istnienie „zasadniczego ja”, to za kogo mamy uważać osobę, którą się opiekujemy? Kim jest ten człowiek, dla któ­re­go cier­pi­my i się poświęcamy?

*

Tożsamość bliskiej osoby nie wyparowuje,
gdy następuje zmiana.

*

Dopóki mówimy, że istnieje granica między tym, gdzie zaczyna się choroba, a kończy osoba, to czy nie sugerujemy wciąż, że demencja dotyka jednego, a nie drugiego, i że jakaś szczególna cząstka w nas pozostaje na nią jakimś cudem odporna?

*

Niezwykle trudno jest ratować ludzi przed nimi samymi bez narzucania im własnej rzeczywistości.

*

[…]  emocje mają udział w tym, co myślimy. Bez preferencji i uczuć nasz umysł musiałby przesiewać mnóstwo opcji, z których żadna nie wy­da­wa­ła­by się lepsza od pozostałych.

*

[…]  uważałam, że jej złość tamtego dnia była adaptacyjnym ostrzeżeniem, że dochodzi do kresu wytrzymałości.

*

Wraz z upły­wem dnia opiekunowie mogą coraz bardziej upodabniać się do ludzi, którymi się zajmują, chociaż większość z nich nie zdaje sobie z tego sprawy. Po prostu tracą panowanie nad sobą, a potem cierpią z powodu wy­rzu­tów sumienia i mówią sobie, że muszą wziąć się w garść, bardziej się starać, być milsi. Te wszystkie uczucia są zrozumiałe, ale wynikają z jed­ne­go z najpotężniejszych złudzeń: przekonania, że zawsze mamy wybór co do tego, jak zareagujemy. […]  Siła woli nie jest czymś, co się ma albo nie. Przypomina bardziej akordeon, który rozciąga się i kurczy zależnie od okoliczności.

*

Gdy czujemy, że czyjeś zachowanie jest nie do przyjęcia, osąd pojawia się jako pierwszy.

*

[…]  każda rozmowa niesie w pewnym sensie nadzieję. Rozma­wia­jąc, two­rzy­my i potwierdzamy możliwość istnienia jednoznaczności, sensu i łącz­no­ści międzyludzkiej, nawet jeśli wydaje się, że pozostała tylko obcość i mar­ność. […]  dopóki rozmawiamy, możemy mieć nadzieję, nawet jeśli jest to nadzieja pełna rezygnacji, niemal uciążliwa.

*

Aby zaś móc rozsądnie domniemywać na temat rozmówców, musimy za­kła­dać, że ich mózg jest bardzo podobny do naszego. Nawet jeśli mózg dru­giej osoby zmaga się z problemami poznawczymi, nieświadomie do­ko­nu­je­my przewidywań opartych na założeniu, że nasze mózgi są analogiczne.

*

Jak w końcu dowiaduje się każdy opiekun, słowa powoli tracą znaczenie – nie tylko dlatego, że wkrótce ulatują z pamięci, ale ponieważ gramatyka, któ­ra je porządkuje, nie jest zbieżna z realiami demencji. Gramatyka, jak zauważył Nietzsche, jednocześnie prowadzi nas i ogranicza. […]  Ze wzglę­du na to, jak działają słowa i składnia, zawsze zakładamy istnienie spraw­czo­ści, kogoś lub czegoś, co decyduje się działać. […] 
     Według filozofa Patricka Haggarda język niechcący potwierdza in­tu­i­cyj­ne poczucie rozdzielności umysł–ciało, ponieważ „zawsze zakłada mentalne »ja« różne od mózgu i ciała”. To wyczuwane przez nas „ja” de­cy­du­je się coś powiedzieć lub zrobić. Zatem gdy ktoś mówi „ja”, natychmiast słyszymy in­ten­cję. Gdy pacjenci krzyczą: „Nie zrobię tego!” czy „Nie chcę tamtego!”, słyszymy w tym obecność umysłu, świadomość, która wie, czego chce. Na­wet gdy pacjenci narzekają, że ich mózg „nie działa”, jedynie potęguje to wrażenie, że wciąż właśnie działa.
     […]  A gdy słowa są wypowiadane w wyrafinowany sposób, jeszcze bar­dziej jesteśmy przekonani, że mówca „ciągle tam jest”.

*

     – Przed chwilą się kąpałam – twierdziła.
     – Minął już tydzień i powoli można się obawiać infekcji.
     – Kąpałam się wczoraj!
     – Nieprawda. Nie masz teraz dobrej pamięci.
     – Kto tak mówi?
     – Lekarz.
     – Zaraz zadzwonię do tego sukinsyna!

*

Wszyscy wiedzą, że życie z demencją jest trudne, ale większość ludzi nie zda­je sobie sprawy, że może ono doprowadzać do ujawniania się w czło­wie­ku nowych, niepożądanych aspektów jego osoby.

*

[…]  ludzie z zaburzeniami otępiennymi potrafią znaleźć twój najbardziej czuły punkt i drażnić go, aż będziesz całkiem rozstrojony.

*

Oczywiście czymś naturalnym jest definiowanie „zdrowego” umysłu w opo­zy­cji do umysłu dotkniętego chorobą, w rzeczywistości jednak opieka jest tak frustrująca dlatego, że rozgraniczenie między mózgiem funk­cjo­nu­ją­cym prawidłowo a uszkodzonym nie zawsze jest wyraźne: oba mogą być źró­dłem takiego samego wyparcia i zniekształceń.
     […]  Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, jakich strategii kom­pen­sa­cyj­nych używamy, żeby zrównoważyć utratę pamięci. Gdy coś za­po­mi­na­my, umysł nie poddaje się tak po prostu – zaczyna działać, tworząc nar­ra­cje, które mają zatrzeć ślady. Może to prowadzić do ko­lej­nych po­my­łek, ale daje nam również coś ważniejszego: sensowny układ odniesienia, dzię­ki któremu orientujemy się w świecie.

*

W chorobie czy stresie mózg staje się szczególnie oszczędny i wpadamy w stare wzorce zachowania. Im częściej zaś do nich wracamy, tym głębsze robią się nasze nerwowe koleiny i tym trudniej podążyć innym szlakiem.
     […]  A w bliskich, zawikłanych relacjach nasze szlaki nerwowe zbiegają się ze szlakami pacjentów; z ich powtarzalnych zachowań rodzą się nasze.

*

[…]  im bardziej szokująca następuje przemiana, tym chętniej wraca się do głęboko zakorzenionych wzorców zachowania.

*

Nie jest fair, aby długoletnia wzajemna relacja nagle sta­wa­ła się jed­no­stron­na. To niesprawiedliwe tracić wspólną rzeczywistość, pod­sta­wę dawnej bliskości, z której demencja nas teraz okrada. To nie­spra­wie­dli­we zostać w pojedynkę. Źle się z tym czujemy i nie wydobywa to z nas ni­cze­go dobrego.

*

Przypadkowość jest jak swędzący bąbel poznawczy, który trzeba podrapać.

*

Narzucanie porządku na przypadkowe wydarzenia jest tak silnym in­stynk­tem, że psychologowie odkryli, iż ludzie są bar­dziej skłon­ni do­pa­try­wać się nieistniejących prawidłowości, gdy doświadczają utraty kontroli. Choroba Alzheimera odbiera kontrolę nie tylko pacjentom, ale również opiekunom. […]  Umysł naturalnie nagina to, co nieprzewidywalne, do tego, co znajome.

*

[…]  ta sama stronniczość i skłonności poznawcze, które skazują nas na omylność, jednocześnie czynią nasz umysł istnym cudem.

*

[…]  Czechow po prostu rozumiał, że chociaż potrafimy przetrwać naj­bo­leś­niej­szy zawód miłosny czy głębokie rozczarowanie, nie jesteśmy w stanie żyć z myślą, że te doświadczenia są pozbawione sensu. […]
     Choć zaburzenia otępienne wprowadzają chaos, zniszczenie i stratę, umysł nie jest wobec nich bezbronny. Dalej snuje sensowną narrację, nawet na podstawie wydarzeń, które grożą umniejszeniem istotnych aspektów oso­by naszych bliskich i nas samych.

*

Pod gniewnymi żądaniami, by dostrzegła wysiłki syna, nie tylko skrywał jego czuły punkt, ale był w nich również pro­myk nadziei, że pewnego dnia uda mu się dotrzeć do „praw­dzi­wej” mamy. Była to nadzieja gorzka i niknąca, ale jednak nadzieja. Kto daje nam prawo dyktować, kiedy James po­wi­nien ją porzucić?

*

Ponieważ pamięć nie istnieje po to, by służyć „obiektywnej” rzeczywistości, tylko aby tworzyć sensowne narracje, nic dziwnego, że nie możemy liczyć na to, by wspomnienia innych osób zgadzały się z naszymi własnymi. W zdro­wych relacjach ważne dla ludzi narracje są wspólne, co ułatwia znoszenie nieuniknionych sporadycznych rozdźwięków. Ale w relacjach, które od początku nie są zdrowe, wybiórczość i kapryśność pamięci może być wykorzystana jako oręż do lekceważenia i odrzucania rzeczywistości drugiej osoby oraz jej poczucia siebie.
     […]  Utrata pamięci nie tylko powoduje mętlik, lecz zakłóca też moż­li­wość wzrostu, naprawy, odpowiedzialności, zamknięcia różnych procesów.

Dasha Kiper, Demencja. Podróż do nieznanych światów,
przeł. Monika Mendroch-Karbowska,
Copernicus Center Press, Kraków 2023.
(wyróżnienie własne)

Wydawało się, że każdego dnia zaczynamy od zera.

*

Ostatecznie historie, które opowiadamy sami sobie, są bardziej fascynujące, żywe i trwałe niż samo do­świad­czenie.
     […]  Właśnie dlatego, że nie możemy zachować wszystkich szczegółów swojego doświadczenia, umysł jest zmotywowany, by podsumowywać je pod kątem wartości, wniosków do wyciągnięcia i sensu.

*

W naszym następnym życiu przyjdę i cię znajdę. Zawsze będę cię szukać i będziemy razem.

*

Zabawne, że kiedy stale kogoś pocieszasz i powtarzasz pewne zdania, te słowa zaczynają jakby żyć w tobie. Sam w nie wierzysz.

*

[…]  zrozumienie pojawia się etapami, które dla każdego są wyjątkowe, i ani ja, ani nikt inny nie może ich skrócić.

*

[…]  zasadnicze znaczenie miała nie tyle prawda, ile poczucie bycia chcianą.

(tamże)