niedziela, sierpnia 20, 2023

5162. Z oazy (CLXXVI)

Nie­dzielne odliczanie literek, trzy. Na tę książkę też czekałam i w dniu publikacji, miałam już na czytniku całkiem przyzwoicie napoczętą.

Powiedzieć osobista książka, to nie powiedzieć nic. Rezonuje mocno, jeśli straciło się niedawno kogoś, kto należał do naszych najukochańszych Ludzi, odsłaniając uczucia, które się ma, a do których mało kto się przyznaje. Rezonuje moc­no, jeśli chociaż raz rozważało się podróż w jedną stronę do Szwajcarii (nie po to, by tam zamieszkać). Porezenowała ze mną mocno, a potem jeszcze raz mocno.

Pozostawiła z pytaniami. Chyba dobrze, że nie znam jeszcze odpowiedzi.

„Napisz o tym” – poprosił mój mąż.

*

Za wszystkim stoi Brian Ameche, który kochał swoje życie oraz mnie [Amy Bloom], szczęśliwą żonę, i w obliczu trudnych decyzji, a także okrutnych przeszkód, które poprzedziły jego śmierć, był, jak zawsze, nieustraszony.

*

W Stanach Zjednoczonych na chorobę Alzheimera cierpi około sześciu mi­lio­nów osób. […]  Niemal dwie trzecie z tych sześciu milionów osób sta­no­wią kobiety. I niemal dwie trzecie opiekunów pacjentów z alz­hei­me­rem to rów­nież kobiety. Większość pacjentów i większość opiekunów.

*

„Zmniejszenie prawdopodobieństwa wystąpienia choroby” to często spo­ty­ka­ny zwrot we wszechświecie alzheimera, a używa się go w od­nie­sie­niu do wystarczającej ilości snu, jedzenia jagód, rozwiązywania krzyżówek i wielu innych rzeczy zalecanych wszystkim, ale nikt, ani jedna internetowa strona medyczna, nie potwierdza, że te dobre rzeczy faktycznie mogą uchronić ko­go­kol­wiek – kogokolwiek – przed zachorowaniem na alzheimera.

*

Chciałbym móc zostać dłużej…

*

Fale żalu zawsze traktowałam jako pewne przypływy i odpływy uczuć, a jednak przypominają raczej prawdziwą, wysoką, szarozieloną kipiel Oceanu Atlantyckiego. Potężne, słone, pochłaniające i podstępne bałwany porywają człowieka i rzucają w inne miejsce, choć nie jest na to gotowy.

*

Diagnostyczna wizyta neurologiczna dopiero przed nami, ale przeczuwam, że zmierza ku nam coś nieuchronnego, niczym dudniący pociąg, który pło­szy przestraszone ptaki.

*

Skoro problemy się zmieniają, podejście również powinno się zmieniać, sęk jednak w tym, że za tymi zmianami na ogół się nie nadąża. Jak wychwycić istotną różnicę pomiędzy „nie mogę”, „nie chcę” a „nie pamiętam, że mnie proszono”?

*

Mózg, […]  ta pomarszczona szafa z jaźniami upchnię­tymi w czaszce niczym zbyt wielka liczba ubrań w torbie gim­na­stycznej.
Diane Ackerman

*

Neurony łączą się, komunikują i regenerują, i to właśnie niszczy alzheimer: połączenie wewnętrzne i zewnętrzne, najpierw w korze śródwęchowej i hi­po­kampie (części mózgu odpowiedzialnej za pamięć), a później w korze mózgo­wej (odpowiadającej za język, przetwarzanie informacji i za­cho­wa­nia społeczne). Te neurony, żołnierze mózgu, maszerują przez długie lata, od czasu narodzin, po peryferiach tego organu, pobudzając go do działania, odsuwając wszelkie stojące na przeszkodzie głazy, aż w końcu, z powodu alzheimera, zostają zablokowane przez powalone drzewa na końcu jednej drogi czy też zwisające kable na końcu drugiej. Przez lata ci żołnierze – ta wyszkolona i sprawdzona armia, która tak wiele zrobiła, na tylu różnych płaszczyznach, wspinała się i nurkowała, pływała, zdobywała szczyty, zmie­rzała do różnych miejsc umysłu – zaczyna zawodzić na długo przed tym, zanim ktoś z zewnątrz zauważy problemy. W końcu (u niektórych po pięciu latach, u innych po trzech, u jeszcze innych po dziesięciu) przeszkód nie da się pokonać. Wiadomości nie docierają. Żołnierze nie są w stanie prze­drzeć się na nowe terytorium. Jedynym możliwym wyjściem jest wy­co­fa­nie się i tylko głupiec próbowałby pośród ostrzału ciężkiej artylerii wy­wa­bić kogoś z kryjówki. Dla mnie alzheimer jest jak rok 1914, a dobry dzień z Brianem jak słynny bożonarodzeniowy rozejm, dość krótki i dość piękny (wychodzący z okopów niemieccy żołnierze składający Anglikom życzenia: „Wesołych świąt, Anglicy”; częstowanie tytoniem, wręczanie sobie pre­zen­tów, dzielenie się racjami żywnościowymi i wymiana jeńców), który nigdy się nie powtórzył.

*

[…]  nie mogę nawet patrzeć na wers: „Pozwól za­zdro­snym bo­gom za­brać, co chcą” mojej ulubionej Hirshfield, bo przecież właśnie mi się uka­za­li ci zazdrośni bogowie, prawda?

*

Prawo do śmierci w Ameryce ma mniej więcej takie samo znaczenie jak prawo do jedzenia czy prawo do przyzwoitego mieszkania; masz do tych dóbr prawo, ale to nie znaczy, że je otrzymasz.

*

Siedząc w fotelach na pokładzie samolotu Swissair, dość niepewnie wzno­si­my toast słowami „za ciebie” zamiast jak zwykle Cent’anni  (typowo wło­skim: sto lat). Nie mamy przed sobą „stu lat”; nie doczekamy trzynastej rocznicy ślubu.

*

Teraz rozumiem. I kiedy już rozumiem, chciałabym, żeby chodziło o lenistwo mężczyzny w średnim wieku albo apatię emerytalną lub oczekiwanie, że będzie mu się mówić, co ma robić.

*

[…]  czuję ulgę i smutek jednocześnie. Dlaczego nie zachowuje się dalej w swój zwykły, chaotyczny sposób, nie zważając na mnie? Dlaczego uznaje, że ja wiem lepiej? Owszem, wiem lepiej, ale jest tak od czternastu lat i nigdy nie robiło to na nim wrażenia.
     […]  To mój Brian: dzielnie przechodzi rezonans, porusza palcami, mo­men­ta­mi w rytm odgłosów, dając mi znać, że wszystko w porządku.
     Takiego kogoś stracę.

*

     – Nie mogę tego zrobić, kochanie. To byłoby zabójstwo. Nie mogę podać ci substancji, która cię zabije. […]  Mogłabym pójść do więzienia. Do wię­zienia.
     Brian zastanawia się nad tym przez chwilę i wygląda, jakby odpłynął my­śla­mi gdzieś daleko, ale zaraz wraca rozentuzjazmowany.
     – Świetnie byś sobie poradziła w więzieniu. Jesteś taka zaradna, uro­dzo­na z ciebie liderka. Znakomicie dałabyś sobie radę.

*

[…]  radzi nam, że powinniśmy robić plany na dobre chwile i oddawać się przyjemnościom. […]  Chcemy radości, naprawdę. Naprawdę jej pragniemy. Ale żadne z nas nie sądzi, że perspektywa ośmiu lat ciągłej degeneracji aż do całkowitego zatracenia siebie może być radosna.
     Po powrocie do domu Brian stwierdza: „To się raczej nie uda. Ona nie jest w naszej drużynie”. Zgadzam się z nim.

*

Wnioskuję, że „częstoznaczyzawsze”, podobnie jak „rzadko” we wszystkich moich rozmowach znaczy obecnie: „kurwa, nigdy”.

*

[…]  kocham teraz każdego, z kim rozmawiam, kto nie jest okrutny, przerażony lub całkowicie bezużyteczny w tym, przez co przechodzę.

*

Odkryłam, że choć jestem osobą odporną i zdeterminowaną (może nie aż tak bardzo jak mój mąż, a jednak), uważam, że odmowa ze strony drugiego człowieka lub wszechświata jest trudna do zniesienia. Niszczy mój dzień i nie tylko.

*

[…]  do posiłku w restauracji podchodził tak, jak podchodzi się do pieniędzy i zdrowia: nigdy nim nie gardził.

*

Wiem, że szczęście jest ulotne, lecz teraz zaczynam rozumieć, że oprócz ulot­ności jest też mur – prawdziwa niemożność zakosztowania tego szczę­ścia choćby tylko jeszcze jeden raz, choćby za tydzień, nawet nie za rok. Drzwi wokół nas nieustannie się zamykają.

*

Czym jest miłość? Wdzięcznością. Co skrywamy w piersiach? Śmiech. Co jeszcze? Współczucie.

Bill Evans, Peace Piece.

*

Już przed rezonansem byłam przekonana, że Brian ma alzheimera; po­my­śla­łam: „Żadna niespodzianka”. A jednak to była niespodzianka, jak każ­da zła rzecz, nawet gdy widzisz płomienie w oddali, nawet gdy ta straszna rzecz jest tuż-tuż, dyszy ci do ucha, wbija się w cienkie kości, nadal jest nie­spodzianką.

*

[…]  wraca za trzy minuty. „Zapomniałem, jak się idzie” – mówi. Zachowuję spokój dzięki jego odwadze, z jaką o tym mówi, pyta mnie o wskazówki i po­now­nie wychodzi. Ten człowiek? On musi opuścić ten ziemski padół? Każdego ranka, gdy Brian wychodzi z naszej sypialni, szlocham z wście­kło­ści. Robię w myślach przegląd wszystkich ludzi – nie tych złych, ale wszyst­kich, jakich znam – którzy powinni umrzeć zamiast niego.

*

Dobre dni wciąż mają słodycz. Jeśli nie mogę szybko zasnąć, pytam Briana, czy mogę przytulić się do niego na łyżeczkę; on leży na prawym boku, obejmuję go i czasem, jak dawniej (trzy lata temu), wsuwam dłoń pod jego koszulkę, dotykam niesamowicie gładkiej skóry i chłonę zapach, który się nie zmienił: drewna i cynamonu. Wspieram głowę na jego ramieniu i oglądamy zagmatwany szkocki kryminał. Przesypiam kluczowe dziesięć minut, a kiedy się budzę, Brian wyjaśnia mi, dlaczego fotel na biegunach, kabriolet czy kurnik jest zalany krwią. Jemy w łóżku ciastka […]  i zrzu­ca­my okruchy ciastek na podłogę, bo nikt nie widzi. Ja tak energicznie strzepuję poduszkę, że strącam wszystko z szafki nocnej, a Brian się śmieje i mówi, że stanowię zagrożenie dla siebie i dla innych. Pragnę tylko takich chwil. Takiego życia chcę. Brian wzdycha, ja wzdycham.

*

Perspektywa oczywiście się przydaje: to z jej powodu bardzo niewiele osób chciałoby znów mieć osiemnaście lat. Ale drugą stroną medalu jest po­sia­da­nie perspektywy tak wielkiej, że trudno przejmować się czym­kol­wiek, co dzieje się obok.

*

Wprawiam się w byciu wdową, przygotowuję się do robienia wszystkiego w pojedynkę: samodzielnego zdejmowania sznurów lampek, słuchania Brit­ta­ny Howard i jedzenia przekąsek. Z prawdziwym wdowieństwem ma to mniej więcej tyle wspólnego, co fantazje naszej wnuczki Ivy z rze­czy­wi­sto­ścią – czasem zaciska pięść, wymachuje nią nad głową i oznajmia za­czep­nie: „Kiedy tak robię, jestem zaczarowana i nie możecie mnie złapać”. A my, wzorowi dziadkowie, udajemy, że nie możemy jej złapać. […]
     Sama podobnie teraz czekam w salonie, udając wdowę, choć wiem, że zostanę na tym przyłapana i że nie jestem wdową, tylko płaczącą i ziry­towaną żoną.

Brittany Howard, Stay High.

*

Zajmowałam się kiedyś pisaniem tekstów reklamowych. Mój szef po­wie­dział: „Jeśli musisz informować, że coś jest luksusowe, to takie nie jest. – I dodał: – To tak jak z facetem, który musi oznajmiać, że jest zabawny”.

*

Usłyszeliśmy to, co chcieliśmy usłyszeć, i w pierwszej chwili Brian mocno mnie ściska, bo osiągnęliśmy to, do czego dążyliśmy, wspólnymi siłami, a on kocha pracę zespołową. Po chwili atmosfera zmienia się, gęstnieje; ja jestem na świecie bez niego; on widzi wyraźnie świat kręcący się dalej bez niego, mnie samą w kuchni, jego przy mnie nie ma. Upewniamy się, czy się rozłączyliśmy, i płaczemy w objęciach, a później bez słowa idziemy na górę się zdrzemnąć, o jedenastej przed południem […].

*

Czuję nie tylko, że nie potrafię niczego utrzymać ani zatrzymać, ale również że niewiele mnie wszystko obchodzi i że nie mam ocho­ty po­dej­mo­wać wysiłku, by cokolwiek naprawić.

*

Dawniej powiedziałabym, że jestem załamana. Teraz lepiej rozumiem, czym jest „załamanie”, i nieco mi wstyd, że używałam tego słowa tak lekko i głupio, rozprawiając o własnym, bogatym życiu emocjonalnym.

*

Trzeba się jakoś trzymać, ale w pewnym momencie należy zdecydować, co dalej.

*

Jeśli uważasz, że długie życie ma wielką wartość dlatego, że mamy tylko ten czas tutaj, na Ziemi, albo dlatego, że cenisz Boży dar, albo sądzisz, że mo­że się znaleźć możliwość leczenia choroby, która cię dotknęła, jeszcze za twojego życia, o ile będziesz żył wystarczająco długo, to nasze poglądy będą się różnić – mówię. – Jeśli należysz do ludzi, którzy śmierć postrzegają jako wroga, a samo trwanie życia jako zwycięstwo, choćby było sa­mot­ne, bo­le­sne czy ograniczone, którzy czują, że życie jest tylko jednym wątłym drze­wem w wielkim lesie, jedną wątpliwą cnotą w wielkiej bitwie, to twój punkt widzenia będzie się różnił od mojego i Briana. Mój mąż kieruje się trzema zasadami:
     Nie zrażaj się odmową.
     Lepiej prosić o wybaczenie niż o pozwolenie
.
     Oraz – nie wiem, czy to dobrze, czy źle – jeśli zanosi się na bójkę, zadaj pierwszy cios.

*

Brian odpowiada sensownie i to jedna z tych chwil, kiedy jego poprawne odpowiedzi skłaniają mnie do zastanowienia: czy przypadkiem nie robimy tego zbyt wcześnie? Może powinniśmy przyjechać za pół roku? Po wyjściu lekarza płaczę, za to Brian wygląda na niewzruszonego i widzę, jak bardzo się oddalił. Jego maleńka łódź odpłynęła już od brzegu.

*

Jestem po prostu zła, […], że 
on odszedł, a oni zostali. Jeśli 
jestem zła, to właściwie tylko o to.

*

Nie możesz odpuścić, dopóki wszystko się nie skończy.

*

Nikogo mi nie brakuje, nie chciałabym obok siebie nikogo więcej, tylko Briana.

Amy Bloom, W imię miłości. Opowieść
o wielkim uczuciu w najtrudniejszych chwilach
,
przeł. Ewa Ratajczyk, Wydawnictwo Filia, Poznań 2023.
(wyróżnienie własne)

     — Tak bardzo cię kocham – kontynuuje. – To wszyst­ko, co mogę powiedzieć. Kocham cię bardzo, bardzo i bę­dę cię kochał każdego dnia, dopóki żyję. Twoja kolej – do­da­je cicho.
     — Kobiety w średnim wieku powinny szukać bez­piecz­nej przystani, portu na czas życiowych burz – za­czy­nam. – Powinnyśmy szukać spokoju i wygody. Ty jesteś por­tem w burzy. I jesteś sztormem. I morzem. Jesteś ska­ła­mi, plażą i falami. Jesteś wschodem i zachodem słońca i całym światłem pomiędzy nimi.
     Czuję, że chciałabym wyrazić o wiele więcej, ale nie mogę. Trzymamy się za ręce, wtuleni w siebie, podtrzymując się nawzajem.
     — Do końca moich dniszepczę.
     — Do końca moich dniodpowiada Brian.
[15 września 2007, Durham, Connecticut]

*

i unoszę się w zachwycie,
i upadam od podziwu.

[…] 
nigdy bym nie uwierzyła,
gdybym się nie urodziła!

Nie znajduję – mówię życiu –
z czym mogłabym cię porównać.
[…] 

Chwalę hojność, pomysłowość,
zamaszystość i dokładność,
i co jeszcze – i co dalej –
Czarodziejstwo, czarnoksięstwo.
Wisława Szymborska, Allegro ma non troppo.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz