niedziela, sierpnia 20, 2023

(5153+6). Z oazy (CLXXIV)

Nie­dzielne odliczanie literek, raz. Po połknięciu najświeższej książki Autora, przy­po­mnia­ło mi się, że w zaległościach czytelniczych mam tę, którą teraz należy nazwać przedostatnią. Dostałam ją jako nowość od Bliźniaczej Liczby. Zajrzałam do środka i szybko (to pamiętam!) odłożyłam, choć nie pamiętam dlaczego. Może już wtedy wiedziałam, że trudno będzie treść tej książki unieść. Zagubiłam ją w cyfrowych schowkach i przegródkach, ale o tym dowiedziałam się, gdy postanowiłam do niej wrócić. Zrobiłam więc klik, klik i szybciutko wrzuciłam na wierzch czytelniczego stosika.

Dla każdego białego człowieka, dla każdej Europejki to książka o niewyobrażalnie niewyobrażalnym. Możemy o tym przeczytać z głębokim zrozumieniem, możemy poczuć złość, prze­ra­że­nie, smutek, zgorszenie, możemy się zadumać nad losem bohaterów. To wszystko będzie niczym wobec tego, przez co przeszli i przechodzą bohaterzy tej książki. A je­śli wciąż czepiamy się swojego życia, że nie takie jak być powinno, to po tej lekturze z pewnością usłyszymy jak pyta retorycznie: jakieś reklamacje?

Co o Pianiu kogutów… powiedziałaby Lidia Ostałowska? Jej śmierć, w stycz­niu 2018 roku, zastała mnie akurat nad rozdziałem o kobietach wy­rzu­co­nych z miasta. Lidka zawsze pisała o najsłabszych, więc wierzę, że i ta książka znalazłaby u niej uznanie. Ale czy każda fraza? Nie sądzę. Chociaż sprawę badałem na bieżąco. Kiedy czułem, że moje opisy robią się zbyt ba­ro­kowe, patrzyłem na zdjęcie Lidki i natychmiast czułem, co by na takie pisanie powiedziała. Dzięki jej spojrzeniu wiele słów z tej książki wyleciało z hukiem.

*

Ciemność jest naturalnym środowiskiem reportera. Świat jasno oświetlony nie jest dla reportera tematem.
     […]
     Wrócić tu? Napisać książkę? Wszystko w tym gwarnym, jasnym i nie­wy­so­kim wówczas mieście wydawało mi się dalekie, niedostępne, nie do po­ję­cia. Ludzie przede wszystkim. […]
     Pomyślałem z pokorą: to nie oni są zamknięci, to ja (jeszcze?) nie znaj­du­ję w sobie przestrzeni, by się zmierzyć z ich nie tak dawnym bólem. Lub z Azją. Odpuściłem? Zrezygnowałem? Na pewno miałem wątpliwości, czy zdołam tam poznać i zrozumieć interesujące mnie sprawy tak dobrze, by napisać książkę.

*

[…]  jak po masowym zabijaniu kaci i ocalali mogą żyć razem, blisko siebie? W jednym kraju, w jednym mieście, w jednej wsi, w firmie albo szkole. A czasem i w jednym ciele.

*  *  *

Zabrały duchy? Wszystko ma tutaj ducha,
las, strumień, urwisko.

*

[W Kambodży]  Co czwartemu człowiekowi grozi bieda, ale według świa­to­wych norm biedny nie jest.
     Biedny jest co siódmy: jego dzienny budżet to mniej niż dwa dolary.
     Blisko połowa biednych nie rejestruje narodzin dzieci.
     Bogaci to margines. Na wydanie dwudziestu pięciu dolarów każdego dnia pozwolić sobie może półtora procent populacji.

*

Bieda jest kotwicą, która biednym
nie pozwala oderwać się od dna.

*

Khmoach chhar – mówi młoda krawcowa.
     To znaczy: duch nieugotowany.
     Nieugotowany? Uncooked – mówi tłumacz. Surowy? Może raczej nie­pr­zy­go­to­wa­ny? Niegotowy do drogi. Zagubiony. Głodny. Poirytowany dłu­gim czekaniem. W całej Kambodży od duchów niegotowych do wędrów­ki aż się roi. Ludzie je widzą na skrzyżowaniach, na poboczach dróg, w miej­scach wy­pad­ków. I na polach śmierci z czasów Pol Pota. Pól śmierci tu pełno. Miesz­ka­ją na nich dusze, rzesze dusz, gromady, tłumy, których re­in­kar­na­cja nie może się dopełnić. Duchy przeszłości. Żywi nieustannie czują ich to­wa­rzystwo, żywi się ich boją.

*

Może duchy znalazły w nim sobie mieszkanie, widać dobrze im tam, wy­god­nie, bo nie wychodzą z niego ani na chwileczkę.

*

Pytania, które w czasie drogi chodzą nam po głowie: dlaczego chorzy mil­czą? Stracili głos? Język? To skutek choroby? Czy wieloletniej niewoli? Któ­re objawy wynikają z pierwszego, które z drugiego? Czy każdy chory bez kontaktu tak głęboko zatopił się w świecie swoich chorobowych doznań, czy to tylko jego sposób na przetrwanie? Czy wycofanie, totalne, absolutne, mo­że mieć źródło nie w chorobie, lecz w traumie uwięzienia? Czy kie­dy­kol­wiek było inaczej: ktoś został uwięziony z powodu złego charakteru lub agre­sji po alkoholu i dopiero po zamknięciu popadł w szaleństwo?

*

[…]  oczy spokojne, zapatrzone w coś,
czego ręce nie mogą dosięgnąć.

*

Świat choroby jest dla zdrowych zamknięty. Tutaj zamknięty cał­kiem do­słow­nie. Nawet dla tych, którzy z powodu swoich profesji starają się cho­ro­bę zrozumieć. Nic z tego. Nie ma wstępu. Nie ma z uwięzionym kontaktu.

*

Ona krzyczy i w dzień, i w nocy. Cały czas wymienia imiona.
     Czyje? Wszystkie, jakie zna. Woła żywych i umarłych, jakby chciała być w tłumie.

*

[…]  przywrócić chorego do życia w rodzinie. Powrót do domu leczy. […]  Kto był kim? Kto zadawał ból? Kto cierpiał? Czy uwolniony mąż do­sta­nie w życiu żony choć odrobinę przestrzeni? Czy ktokolwiek ma prawo tego od niej oczekiwać?

*

[…]  nie znajduje słów niezgody na to, co widzi.

*

Jego chorobę nazywamy schizofrenią. Mówi czasem do siebie? Czasem bez sensu? Kogoś koło siebie widzi? To żadne złe duchy przybłąkane z dżungli. Żadna klątwa ani czarna magia. To wytwór chorej głowy. Trze­ba pró­bo­wać ją leczyć. Mamy lekarstwa. Rean w chorobie był dla was nie­bez­piecz­ny, ale po tabletkach się zmieni. Widzicie, już z nim lepiej. Rozmawia, śmieje się. To nie człowiek jest groźny, tylko jego choroba. Zresztą rzadko, bo częściej ludzie ze schizofrenią nie zagrażają nikomu, nie trzeba się ich bać. Rean wraca do świata zdrowych. Mamy taką nadzieję. Choć pewności nigdy, bo każdy choruje i zdrowieje po swojemu. Będzie z nim dobrze. Tylko że oprócz naszych lekarstw przydałoby mu się trochę ludzkiego szacunku, trochę waszego towarzystwa. Wpadnijcie czasem do niego, żeby tam za do­mem nie spędzał życia samotnie. Nie drwijcie. Jesteście wspólnotą. I on do niej należy. Taki, jaki jest. A to miły chłopak, wiecie o tym lepiej ode mnie.

*

Smutna chodzi. Smutek nie jest dobry. Dajcie jej trochę ra­dości. Budujemy świątynie dla Buddy, ale nie pamiętamy, że według jego nauk i pomoc smutnemu jest ważna.

*

Dziecko, tak tu chyba wszyscy uważamy, które słyszy od matki lub ojca, że jest kochane, będzie rozpuszczone: mama mnie kocha, więc nie muszę nic robić. Jeśli w dzieciństwie nikt ci nie powiedział, że cię kocha, jak później masz o tym powiedzieć swojej żonie, mężowi, dzieciom?
     Przytulanie?
     U nas nie Zachód, u nas dotyku nie ma. Słuszna obserwacja. […]  Przy­tu­la­nie, jakikolwiek dotyk, który nie jest biciem, pogłaskanie, mu­śnię­cie, wzię­cie za rękę wygląda w Kambodży na gest seksualny. W każdym razie krę­pu­ją­cy, prywatny. Dlatego między małżonkami, kiedy na lotnisku w Phnom Penh witają się po długiej rozłące, dotyku nie ma wcale. Pocałunku, uścisku, czułości. Pocałunki na lotniskach zdarzają się w amerykańskich filmach. O tym, że przytulanie jest ważne, piszą pewnie europejskie magazyny. Nikt tu ich nie czyta.
     Czytanie?
     Czterdzieści lat temu za czytanie groziła śmierć. Po co czytasz? – krzywią się dzisiaj rodzice, którzy wtedy byli dziećmi.

*

Czule? Czasem mamy wrażenie, że takich pytań nikt tu nie rozumie, czułość to sprawa tutaj trudna.

*

Prosi, by czterech lat ludobójstwa (1975–1979) nie nazywać dyktaturą czy reżimem Czerwonych Khmerów. Wszyscy są tutaj Khmerami. Łatwo o nie­po­ro­zu­mie­nie. Mówmy o czasie Pol Pota.

*

Nikt o nic nie zapytał. Wszyscy – zasznurowane usta. Strach, który w czło­wie­ku miał już zostać do końca. Nawet jeśli ktoś ocalał, boi się nadal. Prze­ra­ża go każdy dzień. Każdy obcy. A często i swój. W strachu czekamy na ko­niec, jak tamtego dnia czekaliśmy tępo na jutro.

*

Ludobójstwo w Kambodży nie było ludobójstwem sąsiedzkim. Kaci nie przy­szli z domu obok, zza miedzy. Przyjechali z innej prowincji. Nieznajomi, obcy. Kiedy zabijanie się skończyło, wszyscy wrócili do siebie. Dzisiaj Khme­rzy nie wiedzą, kim był wtedy ich sąsiad, mordercą czy ofiarą. Co ro­bił w czasie Pol Pota? Mówi, jeśli w ogóle coś mówi, że cierpiał, głodował, umierał. Wszyscy tutaj umierali. Kto nas torturował? Kto życie odbierał? Nie wiadomo. A jeśli już coś wiadomo, coś wyjdzie na jaw, to zawsze jest ta sama gadka: ja tylko wykonywałem rozkazy, ja tylko zawiązywałem lu­dziom oczy, ja tylko ich fotografowałem na chwilę przed końcem. Ofiara! Katów w Kambodży nie ma, choć są wszędzie dookoła. Kaci żyją między ocalałymi. Albo w ocalałych. W jednym ciele i kat, i ofiara. Widują się co­dzien­nie. Na ulicy, na bazarze, w pracy, w lustrze.

*

Wykonaliśmy dobrą robotę, powiedziałam, przeżyliśmy. […]  Policzyłam ludzi, których znałam przed Pol Potem. Na każde dziesięcioro przeżyło dwo­je. […]  Wszystko się po Pol Pocie zmieniło. Zwłaszcza ludzie. Kiedyś sobie pomagali. Dziś, jak zobaczą złodzieja w ogrodzie sąsiadów, odwra­ca­ją oczy, bo to nie ich sprawa.

*

Kolejne pokolenia dziedziczą tamtą traumę. Kolejne doświadczają prze­mo­cy, braku czułości, bezpiecznego dotyku, zaufania. Jesteśmy spo­łe­czeń­stwem ludzi samotnych, porzuconych. Sami siebie porzuciliśmy. Nie tak dawno temu wszyscy brali udział w nie­wy­o­bra­żal­nej, nieodwracalnej prze­mo­cy. Była dozwolona, była OK. Nikt nikogo wtedy nie pytał: jak się masz, jak się czujesz? I nikt o swoich emocjach nikomu nie opowiadał. Bo każdy był wrogiem. A nie było tu nikogo z zagranicy. Khmerzy mordowali Khme­rów. Choć nie tylko Khme­rów, bo mamy tu mniejszości. I one cier­pia­ły. Do dzisiaj ludzie pytają: dlaczego? Jak to było możliwe? Brat na brata donosił, torturował, zabijał. Za tymi ważnymi pytaniami nie idzie żadna refleksja. Ci, którzy wtedy byli dziećmi, nadal żyją w prze­ko­na­niu, że spo­so­bem kontaktu z drugim człowiekiem jest agresja. Krzyk. Tamte dzieci nie otrzymały spokoju, który się dzieciom należy. Bezpieczeństwa. Ich potrzeby psychiczne i fizyczne nie zostały zaspokojone. Dzisiaj tamte dzieci są dorosłe. Są jak maszyny transmitujące przemoc.

*

Ludzie często i od razu sami tu wymierzają sprawiedliwość, bo nie wierzą policji, sądom. Porachunki, zemsta. Po Pol Pocie jesteśmy w tym dobrzy, choć ponad połowa z nas urodziła się już po nim.

*

Smutek nie jest bezpieczny. Smutek człowiekowi nie służy. Potrafi odebrać rozum, władzę w nogach, oddech. Smutek to umieranie.

*

Mówią, że Pol Pot zabił prawie milion, może dwa miliony. Czy w tej ra­chu­bie jest i mój kilkugodzinny syn? Tysiące kilkugodzinnych synów, córek kil­ku­mi­nutowych? Ktoś te dzieci policzył?

*

Czy już wiecie, jak sobie radzę z przeszłością? Jak człowiek po śmierci potrafi żyć i nie oszaleć?

*

Dzieci w Kambodży całe życie dźwigają dług wobec rodziców. Za otrzy­ma­ne życie. Powtarza im się to w kółko, żeby nie zapomniały: dzięki mnie ży­jesz, dzięki mnie jesteś na świecie. Spłacenie takiego długu jest nie­mo­żli­we, ale trzeba się starać.

*

I że ci, którzy przeżyli, mogą uważać się za szczęśliwców. Ale czy na pewno mogą? Wszyscy straciliśmy naszych ukochanych.

Wojciech Tochman, Pianie kogutów, płacz psów,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)

A jej matka płacze, kiedy widzi, że z samochodu wysiada doktor Sody. Łzy w Kambodży? Już wiemy, rzadki to wi­dok. Bo to uczucia: jestem słaba, wystraszona, bez­bron­na. Po co ludziom takie rzeczy ogłaszać? Im mniej obcy wie, tym lepiej. Przed obcym emocje chowaj. Przed dok­tor Sody? Po co? Doktor Sody jest swoja, zawsze przy­wo­zi ulgę i bezpieczeństwo. To wzrusza matkę. Za zdro­wie córki matka jest lekarce wdzięczna. I ojciec też.

*

A niech sobie gadają – Chroep macha ręką, jakby od­ga­nia­ła muchę. – Rozumiem, że byłam wariatką, ale sta­ram się tak już o sobie nie myśleć. Ja sobie gra­tu­lu­ję, bo wróciłam z dalekiego świata. I państwu dziękuję.
     Dziś na tym podwórku łez się nikt nie wstydzi.
     Większej radości nigdy nie przeżyłam – mówi matka i szlocha. – Nie potrafię jej do niczego porównać. Ani wyrazić wdzięczności. Tyle lat nikt mnie nie wspierał, tyle lat byłam sama. Nie życzę nikomu takiego opuszczenia.
     Na pożegnanie doktor Sody napomina: leki trzeba brać regularnie. Inaczej choroba wróci.

*


Doktor Ang Sody,
fot. Michał Fiałkowski, fragment.

*

Wsuwa klapki. Uśmiecha się. I podaje nam rękę. Obcym. Przyjezdnym z daleka. Mocno ściska nasze dłonie. Jego inicjatywa, jego potrzeba. Pierwszy ludzki dotyk po pięt­na­stu latach? Bo babci i mamie dłoni nie podaje. Mama i babcia go nie dotykają, nie tulą. Tylko po chwili starsza pani pomaga wnukowi zdjąć koszulę, bierze ją do pra­nia. Ściąga mu jakiś paproch z policzka. Tyle czułości.
     Sokni jest wolny!

*

Okun  – powtarza. – Okun! Thank you!

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz