niedziela, sierpnia 13, 2023

5146. Z oazy (CLXXI)

Od­liczanie literek, zaczętych i skończonych w ulu po powrocie ze szpitala, tylko troszkę czekających na swój czas tu.

Dwa tygodnie temu koleżanka zapytała mnie, dlaczego nie korzystam z abonamentu w serwisach książkowych. Sadownik, przechodzący obok, ryknął śmiechem, bo ma dość radykalne zdanie o tym, jakimi książkami karmię swoje jestestwo, i nim zdą­ży­łam się zająknąć z wyjaśnieniem, udzielił odpowiedzi: lepiej zapytaj ją, kiedy ostat­ni raz czytała powieść? Natychmiast odkrzyknęłam: wczoraj skończyłam! Sadownik uznał to za nieprzyzwoicie sprzyjający mi zbieg okoliczności i zadał kolejne pytanie: a ile prze­czy­ta­łaś powieści w ostatnim miesiącu? Policzyłam, miałam niebywałego farta, bo Barnes, bo Shalev, bo Cormac: cztery! A przecież siedziałam już w środku piątej, drugiej z fantastycznego cyklu.

I znów przedmowa, której fragmenty muszę tu mieć. I znów pierwsze sceny z przy­tu­pem szyją intrygę, sprawdzają nasze granice. I znów, nie mogłam się oderwać. Choć jest to cykl, to każda część jest osobną, niemającą z pozostałymi, poza imio­na­mi, zupełnie nic wspólnego. Nie trzeba czytać wszystkich, nie trzeba czytać po kolei. Trzeba zajrzeć, jeśli ma się ochotę na wiele zwrotów akcji i puentę, która ukoi każde serce.

[…]  w obu moich powieściach bohaterowie noszą maski, które zmieniają się wraz z rozwojem wydarzeń; powtarzają się też w nich pewne typy ludzkie.

*

Są też ich marzenia i emocje — te najprostsze, podstawowe — które dotyczą nas wszystkich, bez względu na pochodzenie, pozycję społeczną, wy­kształ­ce­nie i orientację seksualną.

*

Do Bierek  dołożyłem jeszcze jeden wątek — jasne, szczere i pozbawione hi­po­kryzji mówienie o seksie. Dlaczego? Bo to sfera życia nieustannie obecna w myślach, a rzadko w słowach; główne źródło nierówności i dys­kry­mi­na­cji, choć tak naprawdę jak mało co stawia nas wszystkich na równi.

Marcin Szczygielski

*  *  *

[…]  nie potrafi się obrażać zbyt konsekwentnie i jest to jedna z jej cech, za które tak bardzo ją lubię. Wywala kawę na ławę z miejsca, robi afe­rę, a po­tem jest spokój i można żyć dalej. […]  Łatwiej cierpieć, znając przyczynę — nawet totalnie absurdalną — niż znosić czyjeś fochy i wrogość, nie wiedząc, z czego się wzięły. W pierwszym przypadku jest jakaś nadzieja — odpokutuje się i z głowy. W drugim nie zna się dnia ani godziny, a tor­tu­ry mogą trwać równie dobrze dwie godziny, jak i dwa lata.

*

Co mogę zrobić? Zgrabnie upiłowuję ostatnie włókno gałęzi, na której siedzę:
     – Na pewno nie zaszkodzi spróbować.

*

Ale rady na to nie ma, w końcu nadzieja jest zawsze silniejsza od rozumu, nie?

*

Wszyscy dookoła bez przerwy człowieka pytają, kim chce być, co chce robić w życiu. Starzy i nauczyciele bez przerwy powtarzają: musisz to czy tamto, bo trzeba myśleć o przyszłości. To centralnie męczące, powaga. Przecież wia­do­mo, że przyszłość będzie, myślę o niej, bo jak nie myśleć. Ale ogólnie mnie muli, mam dosyć swoich problemów na bieżąco. Przyjdzie czas, to się oka­że, co będę robił, jak, gdzie, no i KIM BĘDĘ.

*

Już się jej nie boję. Jeszcze się z nią liczę, jeszcze nią nie pogardzam. Ale prze­sta­łam się bać. To wspaniałe uczucie, oszałamia mnie jak haust czy­ste­go tlenu.

*

     – Mój syn — chrypi ojciec — nie będzie pedrylem.
     – To jakby już po ptakach — mówię.

*

     – Dlaczego nam to robisz? — pyta powoli mama.
     No i się zaczyna. Flaki mi się wywracają z miejsca. Co ja im robię? Co niby takiego robię?! Dlaczego ona, kurwa, zawsze wszystko musi tak wy­krę­cić, kota ogonem odwrócić? Dlaczego to ONA mi to robi?!
     – Nic nie robię — mówię.
     – Dbaliśmy o ciebie zawsze, ojciec ze skóry wychodził i ja też, żebyś miał w co się ubrać, co zjeść. Niczego ci nie brakowało. I tak się nam od­wdzię­czasz?
     – Jak wam się odwdzięczam?

*

Ale to nie jest kwestia zgody lub jej braku, przecież to nie jest sprawa uzależniona od decyzji.

*

Nagle dociera do mnie, nagle widzę, jaka jest słaba. Wcale nie głupia, tylko słaba, przerażona i kurewsko zakłamana. Naprawdę myśli, że wystarczy zamieść śmieci pod dywan, przykryć je starannie, przydeptać, postawić na wierzchu wazonik ze sztucznym kwiatkiem i będzie dobrze. […]  Kurwa, aż mi się normalnie mózg lasuje, kiedy to wszystko do mnie dociera w pełni, bo… Sam nie wiem nawet, jak to określić? Jest okrutna? Też, w sumie to okrutne, że mi takie życie próbuje urządzić. […] 
     – No, czy mnie kochasz? Czy chcesz, żebym był szczęśliwy?
     – Co ci znowu… To nie ma nic do rzeczy! W życiu nie chodzi o to, żeby być szczęśliwym! W życiu chodzi o to, żeby… — zająkuje się na moment i ciąg­nie: — W życiu nie wolno myśleć tylko o sobie!
     – Ty myślisz teraz o sobie. A nie o mnie.
     – Nie gadaj bzdur!
     – Mama — odzywam się powoli, bo nagle czuję się strasznie zmęczony tym wszystkim i tą rozmową bez sensu. — Mama, ja chcę być szczęśliwy. Chcę ko­goś ko­chać i być ztym kimś. Tak się wydarzyło, że w mo­im przypadku to może być tylko inny chłopak, a nie dzie­wczy­na. Nie umiem udawać, że jest inaczej. Nie moja wina, że kocham tego, kogo ko­cham. Jeżeli nie po­trafisz tego przy­jąć do wiadomości, to trudno. Poradzę sobie.
     […] 
Odpuszcza mnie sobie. […]  Coś ściska mnie w gardle, z trudem przełykam ślinę. Daje za wygraną. Odsuwa mnie z pola widzenia. Mimo wszystko się tego nie spo­dziewałem.

*

Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że można komuś nasrać w duszę. A tak się teraz czuję.

*

Ludziom okropnie trudno przychodzi niemówienie na jakiś temat, który w da­nej chwili ich interesuje, nawet jeśli ktoś drugi nie chce słuchać. Cza­sa­mi milczeć jest dużo trudniej, niż mówić, powaga.

*

Dopiero teraz dostrzegam, że wszystkie moje koty siedzą u nich na kolanach — Marysieńka u Krzyśka, Balzak u Piołuna, a Paweł miętosi Argona, który mruczy z zachwytu niczym silnik odrzutowca. No właśnie, tak to jest z ko­ta­mi. Powinnam sobie była sprawić jakieś groźne psy, bulteriery na przykład, i karmić je wyłącznie surowym, czerwonym mięsem — na pewno by mnie nie zdradziły, przynajmniej nie w takim błyskawicznym tempie.

*

     – Zawsze byłam sama. Lubię być sama.
     – Skoro zawsze byłaś sama, nie możesz wiedzieć, czy przypadkiem nie lu­bisz też być z kimś. Ja nie zawsze byłem sam. To były bardzo dobre okresy w moim życiu.
     – Ale nie przetrwały — stwierdzam.
     – Wtedy nie.

*

Uczę historii. Wiem lepiej niż ktokolwiek, że przypadki są podstawowym czynnikiem uzupełniającym zdarzenia niezbędne i konieczne.

*

Historia jest bardziej lub mniej umowna, w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach składa się z subiektywnych relacji, a nie z obiektywnie za­re­je­stro­wa­nych faktów, szczególnie starożytna. Jest mniej lub bardziej zma­ni­pu­lo­wa­na i wbrew temu, co sądziła moja matka, ciągle żywa. Zmie­nia się w zależności od koniunktury, a w dodatku różnie jest przedstawiana w róż­nych miejscach na świecie.

*

     – To chociaż mnie pocałuj — prosi.
     Wzdycham głośno i daję mu szybkiego buziaka.
     – Ale nie tak, jakby kura ziarno dziobała. Naprawdę mnie pocałuj.

*

     – Poczekam — przerywa mi.
     – Ale ja naprawdę nie wiem, o której wrócę.
     – Nie szkodzi.
     Czyta dalej. Moją książkę. W moim fotelu. Z moim kotem na kolanach. I to w dodatku jedynym, którego kupiłam, którego sobie upatrzyłam, a nie z tym drugim, podrzutkiem, albo trzecim — przybłędą. Zalągł mi się — myślę. Szczyt wszystkiego, jak boga kocham.

*

     – To jest skrajnie niemoralne — mówię.
     – Ale co? — pyta niewinnym tonem i całuje mnie w szyję tuż nad obojczykiem.

*

     – Dobra, załatwmy to.
     – Ale co? — pytam z lekkim przestrachem.
     – Musimy to przerobić, bo będzie nam się babrało, babrało i babrało, aż zgnije i nas wytruje.
     – Ale co? — powtarzam.
     – Przestań.
     Zamykam usta i milczę. Ani ona głupia nie jest, ani ja, przecież wiadomo, o co chodzi, nie? Skoro ja o tym myślę, to i ona też. Tyle tylko, że nie wiem, jak o tej sprawie rozmawiać, boję się, że rozmowa wszystko pogorszy.

*

     – Chodzi mi o to, że jeżeli ktoś ci się podoba, a ty temu komuś nie, nie określa to ciebie w żaden sposób. Nie oznacza to, że jest zły, gorszy czy beznadziejny. Dlatego się nie przejmuj, bo ja się nie przejmuję.
     – Chcesz powiedzieć, że i tak wiesz, że jesteś w porzo, nawet jeżeli ja… ktoś ciebie nie chce?
     – Coś w tym rodzaju. Skoro ja nie mam ochoty na Chwaścikowskiego, chociaż widzę, że jest niezły, nie mam problemu z tym, że ktoś inny nie chce mnie. Szkoda mi trochę, ale to tak jak z ciuchami. Wchodzę do sklepu i wi­dzę genialne spodnie, po prostu marzenie, posiekać bym się dała, żeby je mieć. Ale okazuje się, że nie ma mojego rozmiaru i nic z tego, nie będę ich miała. Czy to znaczy, że to moja wina? Coś ze mną jest nie tak? Mam zły rozmiar na przykład?
     – No, nie. To znaczy, że sklep jest do dupy.
     – Powiedzmy, ale przede wszystkim znaczy to, że się nie składa i nie ma w tym niczyjej winy. Siła wyższa. Rozumiesz?

*

     – Oczywiście, że nie, ty młotku. Jesteś dla mnie na tyle ważny, żebym się umiała tym cieszyć. Tym, że jesteś szczęśliwy.

Marcin Szczygielski, Bierki, wyd. II poprawione,
Instytut Wydawniczy Latarnik im. Zygmunta Kałużyńskiego,
Warszawa 2011.
(wyróżnienie własne)

[…]  niby jesteśmy z różnych światów, ale oba coś łączy.

*

Stoimy tak przez kilka minut, nie rozmawiamy, bo o czym mamy rozmawiać? Raczej mało wspólnych te­matów czy też raczej wspólnych punktów widzenia tych tematów.

*

     – Ja tak tego nie zostawię! — warczy.
     – Ja też nie — mówię spokojnie. — Miło, że obie się zgadzamy w tej kwestii.

*

     – Nie.
     I co na to mogę odpowiedzieć? „Nie” oczywiście. „Nie” załatwia sprawę, gdybym miał złotówę za każde nie, któ­re od niej w życiu usłyszałem, dawno już kupiłbym so­bie na własność Pałac Kultury i ze cztery Ferrari.

*

Leżę w ciemności i wydaje mi się, że ona nigdy się nie skończy, powaga.

*

Zawsze byłem narwany i niecierpliwy — jak czegoś chcia­łem, od razu musiałem to mieć. Wydawało mi się, że jeśli coś, czego chcę, nie stanie się od razu, to nie stanie się już nigdy. Ale teraz czuję, że będzie jakieś potem i dalej. […] 
     Kołysze mnie leciutko w swoich ramionach, całuje zno­wu. Nie sądziłem, że całowanie jest aż tak przyjemne, wydawało mi się, że jest tylko niezbędnym wstępem do dalszych, konkretnych czynności. […]  Całowanie ma w so­bie więcej kochania niż bzykanie — tak myślę.

*

Uśmiecham się mimo woli pod nosem. Ciekawa jestem trochę, czy już wiedzą, czy zdają sobie sprawę, że się zakochują w sobie. Bo to widać. Jeden na dru­gie­go co chwilę zerka maślanym okiem, założę się, że ich ko­la­na się dotykają pod stołem. Czy im się uda? Może się udać, mają na to taką samą szansę jak wszyscy inni. Pew­nie będzie im trochę trudniej, ale właściwie komu nie jest trudno?

*

Ciała mężczyzn są znacznie bardziej delikatne niż ciała ko­biet, chociaż uważa się inaczej. Oni naj­ważniejsze rze­czy mają na wierzchu, a ich serca biją bliżej skóry, nie­o­sło­nięte wypukłością piersi.

*

     – Nie chcę, żebyś sobie szedł — mówię cicho.
     – Przecież nie idę.
     – Ale pójdziesz.
     – Nie pójdę. Gdzie mam iść?
     – Ode mnie sobie pójdziesz — mamroczę.
     – Ochujałeś?

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz