Odliczanie literek napoczętych przed mrokiem, a skończonych, gdy mrok zaczynał pochłaniać dni, bo pożeranie nocy już mu nie wystarczało.
Bardzo czekałam na tę książkę. Zaskoczyła mnie. Gdy upadła moja hipoteza dotycząca perspektywy, z której sączyć się będą druga i trzecia część opowieści, zrobiłam coś, czego nigdy nie robię: przeczytałam kilka krajowych i wyspiarskich recenzji. Wszystkie, ku mojemu zaskoczeniu, troszkę utyskiwały. Gdyby Autor był debiutantem, nie mam wątpliwości, recenzenci nie marudziliby, ale zmieszaliby tę książkę z błotem.
Zaskoczyła mnie. Fantastycznie! Jest ucztą, złożoną z niedokończonych kresek wrażeń, niedopowiedzeń, nieoczywistości, niepewności faktów. To książka-hołd dla wszystkich tych ludzi, którzy pozostawili w nas dobre i cenne ślady. Czasem, by tak się stało, potrzebna była do tego tylko chwila.
Stojąca naprzeciw nas Elizabeth Finch była sama w sobie aktem dokonanym, sumą tego, w jaki sposób sama siebie uformowała, tego, co pomogli jej uformować inni, a wreszcie tego, co ofiarował jej świat.
*
Działo się to wszystko przed pojawieniem się laptopów na zajęciach, a mediów społecznościowych poza nimi; w czasach, gdy źródłem informacji były gazety, a źródłem wiedzy – książki. Czy żyło się wtedy prościej, czy nudniej? Jedno i drugie, a może ani jedno, ani drugie?
– Monoteizm – powiedziała Elizabeth Finch. – Monomania. Monogamia. Monotonia. Taki początek nie wróży nic dobrego – przerwała na chwilę. – Monogram to oznaka próżności. Monokl, jak wyżej. Monokultura, zwiastun zagłady wiejskiej, rolniczej Europy. […] Gdy jednak przedrostek odnosi się do ludzkiej działalności, wtedy… Monoglota, symbol zasklepionego i samooszukującego się kraju. Monokini, etymologia równie prześmieszna, jak i sam ów strój. Monopol, przy czym nie chodzi mi o grę planszową, tylko o źródłosłów tej nazwy, prowadzi zawsze do katastrofy, jeśli tylko pozwolimy mu się swobodnie rozwijać. […] Macie jakieś pytania?
Linda, która najwyraźniej często miewała, jak je uroczo nazywała „problemy sercowe”, niecierpliwie zapytała:
– Co pani ma przeciwko monogamii? Czy nie jest tak, że większość ludzi pragnie żyć w takim związku? Czy nie jest tak, że większość ludzi o tym marzy?
– Bądź ostrożna z tym marzeniami – odrzekła Elizabeth Finch. – I w ogóle to samo ci zalecam, gdy słyszysz, że ludzie do czegoś dążą – przerwała, popatrzyła na Lindę z półuśmiechem, po czym, zwracając się do niej, powiedziała do nas wszystkich: – Narzucona monogamia brzmi tak jak narzucone szczęście, a to ostatnie jak wiadomo nie jest możliwe.
*
Zastanawiam się czasem, jak to robią biografowie: jak można upleść życie, realne życie, dynamiczne życie, sensowne życie, ze wszystkiego, co jest tak przypadkowe, sprzeczne i niepełne.
*
Często rozmyślałem o tym, co się dzieje między mężczyznami i kobietami. (W mniejszym stopniu między mężczyznami, a między kobietami to już w ogóle: ten ostatni układ wydaje się oczywisty i sensowny, przy czym nie jest to po prostu kwestia smaku, tylko potrzeby, zważywszy na to, jak ten świat został popierdolony przez facetów). Mężczyźni i kobiety: nieporozumienia i błędne interpretacje; nieszczere lub niefrasobliwie zawierane zgody; kłamanie w dobrej wierze, bolesna szczerość, nieuzasadnione wybuchy gniewu, budząca zaufanie łagodność ukrywająca emocjonalną gnuśność. I tak dalej. Przeświadczenie, że potrafimy wejrzeć w czyjeś serce, gdy zarazem nasze własne jest dla nas zagadką.
*
Większość z nas trzyma się zapamiętale swego życia emocjonalnego, rozkoszując się jego detalami, bez względu na to, czy jest to dobro, czy zło; chwała czy upokorzenie. E.F. wiedziała jednak, że w każdym takim życiu bywają również „szpargały”, które należy wymazać po to, żeby człowiek później widział i odczuwał jaśniej i wyraźniej.
*
Są rzeczy, które od nas zależą, lecz są też i takie, na które nie mamy wpływu.
*
– Okej, a więc odpowiedz mi, proszę, na moje pytania. Czy miłość jest czymś, co leży w naszej mocy, czy przeciwnie? Co by na ten temat powiedziała E.F.?
Milczała chwilę.
– Chyba to, że ludzie przeważnie myślą, że leży ona w ich mocy, podczas gdy wcale tak nie jest.
*
Czy ktoś złamał ci kiedykolwiek serce?
*
[…] dwa wnioski. Po pierwsze: teologowie często bywają znakomitymi bajkopisarzami. A po wtóre: opaczne rozumienie własnej historii jest częścią religii.
*
Uznawałem chrześcijaństwo (podobnie jak E.F.) za religię monoteistyczną. Ostatecznie dziś uchodzi za taką. Jednak helleniści uważali, że jest ono politeistyczne, ponieważ istnieje w nim Bóg w trzech osobach – Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.
*
Który jednak znak pochodził od bogów, a który nie?
*
Doprawdy, dziwić może, że istnieje religia, która tak dalece nie ufa swoim wyznawcom. Katolicki kapłan odpowie na to, że to pasterz zna najlepiej swoje owieczki. Jednak przecież to Kościół zawsze wykazywał czujność graniczącą z paranoją, by zachować swą potęgę i władzę.
*
Czy możemy sobie wyobrazić ostatnie piętnaście wieków bez wojen religijnych, a może i bez dyskryminacji religijnej czy bodaj nawet rasowej. A gdybyśmy tak wyobrazili sobie naukę, której religia nie rzuca kłód pod nogi?
*
Dawni bogowie greccy i rzymscy byli bogami światła i radości: mężczyźni i kobiety rozumieli, że nie zostało im dane inne życie, toteż owo światło i radość należało znajdować tutaj, nim ogarnie nas nicość. Natomiast ci nowi chrześcijanie byli hołdownikami Boga ciemności, bólu i zniewolenia; takiego, który głosił, że światło i radość są naszym udziałem dopiero po śmierci, gdy znajdziemy się w przysposobionych przezeń dla nas niebiosach, do których droga wiedzie przez zgnębienie, brzemię winy i strach.
*
Jak Elizabeth Finch pierwsza by zauważyła, musimy codziennie mierzyć się z pokrzywionym drzewem człowieczeństwa. Brak rozsądku, zachłanność, własna korzyść – czy można je wyeliminować z naszego życia?
*
[…] żadne dzikie zwierzęta nie są tak wrogie dla ludzi, jak zwykle wrodzy są nawzajem dla siebie chrześcijanie.
*
Na koniec Julian wyraża zdumienie, że chrześcijaństwo pozbawione jest wszelkiej finezji, że wyznawcy tej religii odrzucają zdania dysponujących wiedzą, tyle że obcych im ideologicznie; jak również to, że przedkładają głupców i prostaczków nad uczonych w piśmie i mędrców.
*
Świat jest licho zorganizowany, ponieważ Bóg stworzył go samodzielnie. Powinien był skonsultować się z kilkoma przyjaciółmi – z jednym pierwszego dnia, z innym piątego, z jeszcze innym siódmego – a wówczas świat byłby idealny.
*
Wszystkie religie (no, prawie wszystkie) nienawidzą apostatów znacznie bardziej niż zdezorientowanych ignorantów; na przykład oddającego cześć bożkom chłopa można zwykle, stosując nieco surowej perswazji, zaciągnąć, zastraszonego, ku światłu prawdziwej wiary.
*
Potem pojawiły się koleje, w całej Europie. Lecz jakie było ich główne zastosowanie? Jak zauważyli zarówno Ruskin, jak i Flaubert, było to mianowicie umożliwienie ludziom przemieszczenia się z punktu A do punktu B po to, by w tym nowym miejscu byli takimi samymi głupcami jak poprzednio. Parafrazuję ich słowa. Uchodziło wtedy powszechnie za pewnik, że postęp technologiczny przyniesie korzyści moralne; kolej nie dała żadnych. Tak samo jak nie daje ich internet. Zero moralnych korzyści.
*
– Jakie to dziwne, że staliście się tak różni.
– To i tak łagodnie powiedziane.
*
– Oczywiście, kontynuują, ona nigdy nie miała dzieci, a choćby nawet i „pogodziła się” z tym faktem, to kobieta bezdzietna jest zawsze, na jakimś poziomie, „zasadniczo niespełniona”, czyż tak nie jest? Ot, taki interesujący melanż politowania z paranoją.
– Nie mam nic przeciwko dzieciom, rozumiecie. Jestem kompetentną i kochającą ciotką i matką chrzestną. To tylko to, że dorastają tak powoli. I że wciąż mają urodziny. Mnóstwo tych urodzin i żadnej oznaki dorosłości. Taka wada konstrukcyjna.
*
Życie to jednak dziwna bajka, nie uważasz?
Zgodziłem się z nim.
*
– Zawsze tak było, że gdy związek się rozpada, to tylko z winy kobiety. Gdy odchodzi mężczyzna, oznacza to, że kobieta nie umiała go przy sobie zatrzymać; gdy odchodzi kobieta, okazuje się, że jest niestała w uczuciach, niezdolna do kompromisów albo brak jej wytrwałości. Podczas gdy faktycznie ona ma już serdecznie dość.
[…]
– Żebyście sobie o mnie czasem błędnie nie pomyśleli, że jestem kobietą samotną. Jestem samotniczką, a to zupełnie coś innego. Być samotniczką to być silną, a być samotną to słabość.
[…]
– Ludzie mówią, lecz ja to wiem i bez tego: „Och, nie ułożyło się jej. Ciekawe dlaczego. Być może była zbyt nieugięta, zbyt bezkompromisowa”. Lecz co oni w ogóle wiedzą? A poza tym często się zastanawiam, co właściwie kryje się za tą sławetną frazą „układać się”? Wspólne życie z niewypowiadanymi myślami i tchórzliwymi pojednaniami, kiedy to jakaś część ciebie pragnie przyłożyć mu nóż kuchenny do gardła, gdy zadowolony z siebie pochrapuje obok w pościeli.
*
Jeśli zaś chodzi o uczucia, to dociekajcie, ile dusza zapragnie, lecz „litość” nie byłaby tu na miejscu; byłaby wręcz czymś obraźliwym. Nic na to nie poradzę.
*
Ujmę to tak: miłość polega w pewnej mierze na tym, że jest się zaskakiwanym przez osobę, którą kochacie, choćbyście nawet znali ją głęboko i na wylot. Takie zaskoczenia dowodzą, że miłość wciąż jest żywa.
*
[…] porażka może być ciekawsza niż sukces, a przegrani mogą więcej nam rzec niż zwycięzcy.
*
Musimy zawsze mieć na uwadze zarówno to, co mogłoby nastąpić, lecz nie nastąpiło, jak i to, co nastąpiło. No tak, możecie jednak przecież powiedzieć: to, co się stało, już się stało i z tym pozostaniemy. Lecz być może nie.
Julian
Barnes, Elizabeth Finch, przeł. Bartłomiej Zborski,
Świat Książki, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)
Być może, jak to mówią, przedmiotem wszelkich sporów jest tak naprawdę zupełnie coś innego, niż się wydaje.
*
Znów ją widzę, jak przy lunchu u Włocha przechyla się ku mnie ponad stolikiem, po tym, gdy zamiast makaronu zamówiłem eskalopki cielęce. „A to co?” – zapytała wtedy z przejęciem. „Tamto już nie smakuje?”. Zupełnie jakby zarazem pytała o wszystko inne – o życie, Boga, pogodę, nasz rząd, śmierć, miłość, sandwicze oraz istnienie nieukończonych arcydzieł.
*
– Przepraszam. Ja…
– Och, w ogóle nie poczułam się urażona. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że zniewagi pojawiają się najczęściej wtedy, kiedy wyczerpują się argumenty. Poza tym nadal próbujesz przykleić mi etykietkę. Wiedz, że nie jestem podróżnym kufrem.
(tamże)
Na tę książkę trafiłem dzięki życzliwej osobie i dotąd jestem za to wdzięczny.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony zgodzę się z fachowymi krytykami, to nie jest J.B. najwyższego lotu. Z drugiej - roi się tam od myśli-diamentów, takich jak te, które zacytowałaś.
Mnie najbardziej zaskoczył cytat "... Galilejczyku, zwyciężyłeś" a raczej to, że nie był to cytat z Nie-boskiej Komedii.