niedziela, lipca 30, 2023

5128. Z oazy (CLXIV)

Odliczanie literek napoczętych przed mrokiem, a skończonych, gdy mrok zaczynał po­chłaniać dni, bo pożeranie nocy już mu nie wystarczało.

Bardzo czekałam na tę książkę. Zaskoczyła mnie. Gdy upadła moja hipoteza do­ty­czą­ca perspektywy, z której sączyć się będą druga i trzecia część opowieści, zrobiłam coś, czego nigdy nie robię: przeczytałam kilka krajowych i wyspiarskich recenzji. Wszyst­kie, ku mojemu zaskoczeniu, troszkę utyskiwały. Gdyby Autor był debiu­tan­tem, nie mam wątpliwości, recenzenci nie marudziliby, ale zmieszaliby tę książkę z błotem.

Zaskoczyła mnie. Fantastycznie! Jest ucztą, złożoną z niedokończonych kresek wra­żeń, niedopowiedzeń, nieoczywistości, niepewności faktów. To książka-hołd dla wszystkich tych ludzi, którzy pozostawili w nas dobre i cenne ślady. Cza­sem, by tak się stało, potrzebna była do tego tylko chwila.

Sto­jąca naprze­ciw nas Eli­za­beth Finch była sama w sobie aktem doko­na­nym, sumą tego, w jaki spo­sób sama sie­bie ufor­mo­wała, tego, co pomo­gli jej ufor­mo­wać inni, a wresz­cie tego, co ofia­ro­wał jej świat.

*

Działo się to wszystko przed poja­wie­niem się lap­to­pów na zaję­ciach, a me­diów spo­łecz­no­ścio­wych poza nimi; w cza­sach, gdy źró­dłem infor­ma­cji były gazety, a źró­dłem wie­dzy – książki. Czy żyło się wtedy pro­ściej, czy nud­niej? Jedno i dru­gie, a może ani jedno, ani dru­gie?
     – Mono­te­izm – powie­działa Eli­za­beth Finch. – Mono­ma­nia. Mono­ga­mia. Mono­to­nia. Taki począ­tek nie wróży nic dobrego – prze­rwała na chwilę. – Mono­gram to oznaka próż­no­ści. Monokl, jak wyżej. Mono­kul­tura, zwia­stun zagłady wiej­skiej, rol­ni­czej Europy. […]  Gdy jed­nak przed­ro­stek odnosi się do ludz­kiej dzia­łal­no­ści, wtedy… Mono­glota, sym­bol zaskle­pio­nego i samo­oszu­ku­ją­cego się kraju. Mono­kini, ety­mo­lo­gia rów­nie prze­śmieszna, jak i sam ów strój. Mono­pol, przy czym nie cho­dzi mi o grę plan­szową, tylko o źró­dło­słów tej nazwy, pro­wa­dzi zawsze do kata­strofy, jeśli tylko pozwo­limy mu się swo­bod­nie roz­wi­jać. […]  Macie jakieś pyta­nia?
     Linda, która naj­wy­raź­niej czę­sto mie­wała, jak je uro­czo nazy­wała „pro­blemy ser­cowe”, nie­cier­pli­wie zapy­tała:
     – Co pani ma prze­ciwko mono­ga­mii? Czy nie jest tak, że więk­szość ludzi pra­gnie żyć w takim związku? Czy nie jest tak, że więk­szość ludzi o tym marzy?
     – Bądź ostrożna z tym marze­niami – odrze­kła Eli­za­beth Finch. – I w ogó­le to samo ci zale­cam, gdy sły­szysz, że ludzie do cze­goś dążą – prze­rwała, popa­trzyła na Lindę z pół­u­śmie­chem, po czym, zwra­ca­jąc się do niej, powie­działa do nas wszyst­kich: – Narzu­cona mono­ga­mia brzmi tak jak narzu­cone szczę­ście, a to ostat­nie jak wia­domo nie jest moż­liwe.

*

Zasta­na­wiam się cza­sem, jak to robią bio­gra­fo­wie: jak można upleść życie, realne życie, dyna­miczne życie, sen­sowne życie, ze wszyst­kiego, co jest tak przy­pad­kowe, sprzeczne i nie­pełne.

*

Czę­sto roz­my­śla­łem o tym, co się dzieje mię­dzy męż­czy­znami i kobie­tami. (W mniej­szym stop­niu mię­dzy męż­czy­znami, a mię­dzy kobie­tami to już w ogóle: ten ostatni układ wydaje się oczy­wi­sty i sen­sowny, przy czym nie jest to po pro­stu kwe­stia smaku, tylko potrzeby, zwa­żyw­szy na to, jak ten świat został popier­do­lony przez face­tów). Męż­czyźni i kobiety: nie­po­ro­zu­mie­nia i błędne inter­pre­ta­cje; nie­szczere lub nie­fra­so­bli­wie zawie­rane zgo­dy; kła­ma­nie w dobrej wie­rze, bole­sna szcze­rość, nie­uza­sad­nione wybu­chy gniewu, budząca zaufa­nie łagod­ność ukry­wa­jąca emo­cjo­nalną gnu­śność. I tak dalej. Prze­świad­cze­nie, że potra­fimy wej­rzeć w czy­jeś serce, gdy zara­zem nasze wła­sne jest dla nas zagadką.

*

Więk­szość z nas trzyma się zapa­mię­tale swego życia emo­cjo­nal­nego, roz­ko­szu­jąc się jego deta­lami, bez względu na to, czy jest to dobro, czy zło; chwa­ła czy upo­ko­rze­nie. E.F. wie­działa jed­nak, że w każ­dym takim życiu bywają rów­nież „szpar­gały”, które należy wyma­zać po to, żeby czło­wiek póź­niej wi­dział i odczu­wał jaśniej i wyraź­niej.

*

Są rze­czy, które od nas zależą, lecz są też i takie, na które nie mamy wpływu.

*

     – Okej, a więc odpo­wiedz mi, pro­szę, na moje pyta­nia. Czy miłość jest czymś, co leży w naszej mocy, czy prze­ciw­nie? Co by na ten temat powie­działa E.F.?
     Mil­czała chwilę.
     – Chyba to, że ludzie prze­waż­nie myślą, że leży ona w ich mocy, pod­czas gdy wcale tak nie jest.

*

Czy ktoś zła­mał ci kie­dy­kol­wiek serce?

*

[…]  dwa wnio­ski. Po pierw­sze: teo­lo­go­wie czę­sto bywają zna­ko­mi­tymi baj­ko­pi­sa­rzami. A po wtóre: opaczne rozu­mie­nie wła­snej histo­rii jest czę­ścią reli­gii.

*

Uzna­wa­łem chrze­ści­jań­stwo (podob­nie jak E.F.) za reli­gię mono­te­istyczną. Osta­tecz­nie dziś ucho­dzi za taką. Jed­nak hel­le­ni­ści uwa­żali, że jest ono poli­te­istyczne, ponie­waż ist­nieje w nim Bóg w trzech oso­bach – Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.

*

Który jed­nak znak pocho­dził od bogów, a który nie?

*

Doprawdy, dzi­wić może, że ist­nieje reli­gia, która tak dalece nie ufa swoim wyznaw­com. Kato­licki kapłan odpo­wie na to, że to pasterz zna naj­le­piej swoje owieczki. Jed­nak prze­cież to Kościół zawsze wyka­zy­wał czuj­ność gra­ni­czącą z para­noją, by zacho­wać swą potęgę i wła­dzę.

*

Czy możemy sobie wyobra­zić ostat­nie pięt­na­ście wie­ków bez wojen reli­gij­nych, a może i bez dys­kry­mi­na­cji reli­gij­nej czy bodaj nawet raso­wej. A gdy­by­śmy tak wyobra­zili sobie naukę, któ­rej reli­gia nie rzuca kłód pod nogi?

*

Dawni bogo­wie greccy i rzym­scy byli bogami świa­tła i rado­ści: męż­czyźni i kobiety rozu­mieli, że nie zostało im dane inne życie, toteż owo świa­tło i radość nale­żało znaj­do­wać tutaj, nim ogar­nie nas nicość. Nato­miast ci nowi chrze­ści­ja­nie byli hoł­dow­ni­kami Boga ciem­no­ści, bólu i znie­wo­le­nia; takiego, który gło­sił, że świa­tło i radość są naszym udzia­łem dopiero po śmierci, gdy znaj­dziemy się w przy­spo­so­bio­nych prze­zeń dla nas nie­bio­sach, do któ­rych droga wie­dzie przez zgnę­bie­nie, brze­mię winy i strach.

*

Jak Eli­za­beth Finch pierw­sza by zauwa­żyła, musimy codzien­nie mie­rzyć się z pokrzy­wio­nym drze­wem czło­wie­czeń­stwa. Brak roz­sądku, zachłan­ność, wła­sna korzyść – czy można je wyeli­mi­no­wać z naszego życia?

*

[…]  żadne dzi­kie zwie­rzęta nie są tak wro­gie dla ludzi, jak zwy­kle wro­dzy są nawza­jem dla sie­bie chrze­ści­ja­nie.

*

Na koniec Julian wyraża zdu­mie­nie, że chrze­ści­jań­stwo pozba­wione jest wszel­kiej fine­zji, że wyznawcy tej reli­gii odrzu­cają zda­nia dys­po­nu­ją­cych wie­dzą, tyle że obcych im ide­olo­gicz­nie; jak rów­nież to, że przed­kła­dają głup­ców i pro­stacz­ków nad uczo­nych w piśmie i mędr­ców.

*

Świat jest licho zor­ga­ni­zo­wany, ponie­waż Bóg stwo­rzył go samo­dziel­nie. Powi­nien był skon­sul­to­wać się z kil­koma przy­ja­ciółmi – z jed­nym pierw­szego dnia, z innym pią­tego, z jesz­cze innym siód­mego – a wów­czas świat byłby ide­alny.

*

Wszyst­kie reli­gie (no, pra­wie wszyst­kie) nie­na­wi­dzą apo­sta­tów znacz­nie bar­dziej niż zdez­o­rien­to­wa­nych igno­ran­tów; na przy­kład odda­ją­cego cześć boż­kom chłopa można zwy­kle, sto­su­jąc nieco suro­wej per­swa­zji, zacią­gnąć, zastra­szo­nego, ku świa­tłu praw­dzi­wej wiary.

*

Potem poja­wiły się koleje, w całej Euro­pie. Lecz jakie było ich główne zasto­so­wa­nie? Jak zauwa­żyli zarówno Ruskin, jak i Flau­bert, było to mia­no­wi­cie umoż­li­wie­nie ludziom prze­miesz­cze­nia się z punktu A do punktu B po to, by w tym nowym miej­scu byli takimi samymi głup­cami jak poprzed­nio. Para­fra­zuję ich słowa. Ucho­dziło wtedy powszech­nie za pew­nik, że postęp tech­no­lo­giczny przy­nie­sie korzy­ści moralne; kolej nie dała żad­nych. Tak samo jak nie daje ich inter­net. Zero moral­nych korzy­ści.

*

     – Jakie to dziwne, że sta­li­ście się tak różni.
     – To i tak łagod­nie powie­dziane.

*

     – Oczy­wi­ście, kon­ty­nu­ują, ona ni­gdy nie miała dzieci, a choćby nawet i „pogo­dziła się” z tym fak­tem, to kobieta bez­dzietna jest zawsze, na jakimś pozio­mie, „zasad­ni­czo nie­speł­niona”, czyż tak nie jest? Ot, taki inte­re­su­jący melanż poli­to­wa­nia z para­noją.
     – Nie mam nic prze­ciwko dzie­ciom, rozu­mie­cie. Jestem kom­pe­tentną i kocha­jącą ciotką i matką chrzestną. To tylko to, że dora­stają tak powoli. I że wciąż mają uro­dziny. Mnó­stwo tych uro­dzin i żad­nej oznaki doro­sło­ści. Taka wada kon­struk­cyjna.

*

Życie to jed­nak dziwna bajka, nie uwa­żasz?
     Zgo­dzi­łem się z nim.

*

– Zawsze tak było, że gdy zwią­zek się roz­pada, to tylko z winy kobiety. Gdy odcho­dzi męż­czy­zna, ozna­cza to, że kobieta nie umiała go przy sobie zatrzy­mać; gdy odcho­dzi kobieta, oka­zuje się, że jest nie­stała w uczu­ciach, nie­zdolna do kom­pro­mi­sów albo brak jej wytrwa­ło­ści. Pod­czas gdy fak­tycz­nie ona ma już ser­decz­nie dość.
     […] 
     – Żeby­ście sobie o mnie cza­sem błęd­nie nie pomy­śleli, że jestem kobietą samotną. Jestem samot­niczką, a to zupeł­nie coś innego. Być samot­niczką to być silną, a być samotną to sła­bość. […] 
     – Ludzie mówią, lecz ja to wiem i bez tego: „Och, nie uło­żyło się jej. Cie­kawe dla­czego. Być może była zbyt nie­ugięta, zbyt bez­kom­pro­mi­sowa”. Lecz co oni w ogóle wie­dzą? A poza tym czę­sto się zasta­na­wiam, co wła­ści­wie kryje się za tą sła­wetną frazą „ukła­dać się”? Wspólne życie z nie­wy­po­wia­da­nymi myślami i tchórz­li­wymi pojed­na­niami, kiedy to jakaś część cie­bie pra­gnie przy­ło­żyć mu nóż kuchenny do gar­dła, gdy zado­wo­lony z sie­bie pochra­puje obok w pościeli.

*

Jeśli zaś cho­dzi o uczu­cia, to docie­kaj­cie, ile dusza zapra­gnie, lecz „litość” nie byłaby tu na miej­scu; byłaby wręcz czymś obraź­li­wym. Nic na to nie pora­dzę.

*

Ujmę to tak: miłość polega w pew­nej mie­rze na tym, że jest się zaska­ki­wa­nym przez osobę, którą kocha­cie, choć­by­ście nawet znali ją głę­boko i na wy­lot. Takie zasko­cze­nia dowo­dzą, że miłość wciąż jest żywa.

*

[…]  porażka może być cie­kaw­sza niż suk­ces, a prze­grani mogą wię­cej nam rzec niż zwy­cięzcy.

*

Musimy zawsze mieć na uwa­dze zarówno to, co mogłoby nastą­pić, lecz nie nastą­piło, jak i to, co nastą­piło. No tak, może­cie jed­nak prze­cież powie­dzieć: to, co się stało, już się stało i z tym pozo­sta­niemy. Lecz być może nie.

Julian Barnes, Elizabeth Finch, przeł. Bartłomiej Zborski,
Świat Książki, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

Być może, jak to mówią, przed­mio­tem wszel­kich spo­rów jest tak naprawdę zupeł­nie coś innego, niż się wydaje.

*

Znów ją widzę, jak przy lun­chu u Wło­cha prze­chyla się ku mnie ponad sto­li­kiem, po tym, gdy zamiast maka­ronu zamó­wi­łem eska­lopki cie­lęce. „A to co?” – zapy­tała wtedy z prze­ję­ciem. „Tamto już nie sma­kuje?”. Zupeł­nie jakby zara­zem pytała o wszystko inne – o życie, Boga, pogodę, nasz rząd, śmierć, miłość, san­dwi­cze oraz ist­nie­nie nie­ukoń­czo­nych arcy­dzieł.

*

     – Prze­pra­szam. Ja…
     – Och, w ogóle nie poczu­łam się ura­żona. Chcia­łam tylko, żebyś wie­dział, że znie­wagi poja­wiają się naj­czę­ściej wtedy, kiedy wyczer­pują się argu­menty. Poza tym na­dal pró­bu­jesz przy­kleić mi ety­kietkę. Wiedz, że nie jestem podróż­nym kufrem.

(tamże)

1 komentarz:

  1. Na tę książkę trafiłem dzięki życzliwej osobie i dotąd jestem za to wdzięczny.
    Z jednej strony zgodzę się z fachowymi krytykami, to nie jest J.B. najwyższego lotu. Z drugiej - roi się tam od myśli-diamentów, takich jak te, które zacytowałaś.
    Mnie najbardziej zaskoczył cytat "... Galilejczyku, zwyciężyłeś" a raczej to, że nie był to cytat z Nie-boskiej Komedii.

    OdpowiedzUsuń