niedziela, stycznia 31, 2021

4120. 31/365

ostatnie trzydzieści sekund aukcji*.
na drzewnym bezdechu.
tęczowe mydełko jest nasze!

31/365

______________
  * od niej się wszystko zaczęło — Pan Ciasteczko klik, klik, popatrz — powiedział i otworzył się przed Drzewkiem wolny od nudy Świat niezliczonej liczby zachwytów.


Zawsze-Wolna-od-Nudy, fragment.

4119. Zamykając czytelniczy rok (II)

Broniłam się przed tą książką kilka miesięcy i cały 2020 rok. Dobrze mi szło, ale kilka dni temu w korespondencji z niesamowitą kobietą wypłynął Autor — wypłynął w samych superlatywach. Klik, klik, może jest coś nowego? Nie ma. Jest Ginczanka i ja (za głupia na Zuzannę).

Otwieram darmowy fragment, by upewnić się, że naprawdę jestem wciąż za głupia na tę książkę. Dwa akapity i… po mnie! Rzucam dwie książki, które mnie zajmują. Wpadam w tę książkę, wyjmuję z niej Poetkę, wpadam w Jej wiersze po uszy, kończę tomik i wracam do pierwszej z dwóch, odkładam po rozdziale, ląduję w tej książce na troszkę, odkładam, wciąż w drodze między pierwszą i tą, pierwsza, ta, pierwsza, ta… dopóki nie skończę obu. Druga odzywa się cichutko, ale z wyrzutem: a ja? Już do ciebie wracam.

Ginczanki nie czuję, ale miłość i pasję Autora czuję i uwielbiam. I dlatego ta książka jest pyszna. Autor — to, że poeta, ma kolosalne znaczenie w tej książce. Przyjaciel Autora samym swoim istnieniem i miłością do języka polskiego jest współ­win­ny istnienia tej książki — to niewymieniony na okładce współautor.

Lecz tylko próbować się liczy. Iść za bolesnym, osza­la­łym instynktem jedynej rzeczy, która ma sens, lecz jej sensu nie znamy.

*

Kiedy powinniśmy zacząć opowiadać? Czy w chwili, kiedy dowiedzieliśmy się już wszystkiego, czy kiedy nie wiemy nic albo prawie, a tym „prawie” jest intuicja, że ten ktoś zagęszcza w sobie coś ważnego dla nas, choć nie wiemy, ani co to jest, ani co w ogóle dla nas jest ważne?

*

Z perspektywy tego, co stało się potem — nie tylko jej śmierci, lecz przede wszystkim zachowania polskiej dozorczyni lwowskiego mieszkania Zuzanny, Chominowej, która ją zadenuncjowała — jakoś przerażająco wygląda jej wybór. W domu mówiło się po rosyjsku, ale ona postanowiła być polską poetką. Mogła postanowić inaczej.

*

Już mnie uwiera to pisanie o Ginczance. Męczy. Wyżyma. Czuję, że powinienem dać komuś za Ginczankę w pysk…

*

Podobno Zuzanna „liczyła” jeszcze na to, że trafi do Auschwitz („liczyć na Auschwitz” — tego by nikt nie wymyślił). Stało się inaczej — pod koniec 1944 roku Zuza i Blumka zostały rozstrzelane na wzgórzu w Płaszowie.

*

Z upływem czasu zmieniają się nazywalne motywacje, lecz rdzeń wciąż jest ten sam i tkwiąc w nas niezmiennie, daje szansę, byśmy po latach doszli do tego, co w nas najważniejsze.

*

[…] pisała na przykład: „Nie jestem niczym innym,/ jak mądrą odmianą zwierząt/ i niczym innym nie jestem,/ jak czujną odmianą ludzi”. A co to za autorka, to sobie zgadnij. […]
     […]

      Nic z tego, Sylwek, [Silvano De Fanti, włoski tłumacz z j. polskiego]
     nie zgadłeś!
        Ani Jasnorzewska-Pawlikowska, ani Poświatowska, ani zespół O.N.A. (swoją drogą skąd Ty, u diabła, znasz Agnieszkę Chylińską?).
        Poetka nazywa się Zuzanna Ginczanka.

*

Oprócz samej siebie nie znam innej dali.
// Zuzanna Ginczanka

*

[…] uzmysłowiłem sobie, że istnieje coś takiego jak pamięć o ludziach i zdarzeniach i pamięć własnej pamięci czy raz już opowiedzianych wspomnień. I są to dwie różne pamięci.

*

[…] po cóż byłoby pisać i myśleć, gdyby nie wiązało się to z ryzykiem?

*

No, teraz lepiej.
 
ZUZANNA
Lepiej, bo gorzej?
 
REŻYSER
Tak, lepiej, bo gorzej. Sama wiesz, jak jest.

*

Często dzieci coś wiedzą, ale nie wiedzą skąd.

*

Lokomotywę, o której wszyscy myślą, że jest o maszynie, a to może o gru­bej babie, która nagle się zakochała i poczuła leciutka jak piłeczka, jak „frasz­ka, igraszka, zabawka blaszana”… Sama pomyśl: „Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha…”. Przecież to czysta erotyka dla grubasów, żaden tam utwór dla dzieci…
 
ELŻBIETA (rozbawiona)
Boże, a ja tyle razy czytałam Jureczkowi…
 
ZUZANNA
I dobrze! Bo to także dla dzieci, tyle że każdy rozumie z tego, co chce…

Jarosław Mikołajewski, Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki,
Dowody na Istnienie, Warszawa 2019.
(wyróżnienie własne)

Wygłupiasz się, prawda? Nie myślisz, że to by było możliwe.
 
ZUZANNA
Bo głośno czy bo wesoło? Czy dlatego, że z tobą?

*

Co ma się dziać, już właśnie się dzieje…

*

Zbyt rzadko mnie to dziwi, a powinno.
Budzę się zwykle w roli spóźnionego świadka,
kiedy cud już odbyty,
dzień ustanowiony
i zaranność mistrzowsko zmieniona w poranność.

(tamże)

4118. Zamykając czytelniczy rok (I)

Uwielbiam ciekawość, która prowadzi Autora pod prąd. Ibukosknera na początku października 2020 zaznaczył nowość do upolowania. Było co czytać, można było poczekać. Czekanie gniotło, Ibukosnera nie odpuszczał. Prze­chy­trzy­ła go Ma — podarowała mi tę książkę.

Pamiętam, gdy w wiadomościach podano, że najsłynniejszy eksperyment Zimbardo to jednak obrzydliwe oszustwo. Zadziwiło mnie wtedy, jak szybko przestała to być istotna informacja dla mediów. Świat nauki zawiódł kolejny raz, nic z tym nie ro­biąc.

A Milgram? Na pewno słyszeliście o tym panu. W ostatnich latach jego eksperyment znów wielu ludziom tłumaczy dynamikę ludzkiego świata, nie zająknąwszy się na­wet, że jest manipulacją, a nie rzetelnym badaniem naukowym.

Czytana powolutku — delektowałam się rozdział po rozdziale — przez półtora miesiąca. Pozwalałam przytaczanym historiom wsiąkać w moje jestestwo. Gdybyś miała przeczytać, gdybyś miał przeczytać w tym roku tylko jedną książkę — prze­czy­taj tę! Koniecznie, bo ona obali wszystko, co wydaje ci się oczywiste, jeśli chodzi o ludzkość. Daj się zaskoczyć, namierz nieprawdziwe, wytarte od używania prze­ko­na­nia i pozwól im odejść w niebyt.

To jest książka o radykalnym poglądzie.
     Poglądzie, który od dawna denerwuje rządzących. Poglądzie, któremu zaprzeczają religie i ideologie, który jest ignorowany przez media infor­ma­cyj­ne i wymazywany z annałów historycznych.
     […]
     Na czym więc polega ów radykalny pogląd?
     Na tym, że większość ludzi w głębi duszy jest całkiem przyzwoita.

*

[…] cynizm jest tylko kolejnym słowem oznaczającym le­ni­stwo. To wy­mów­ka, by nie brać na siebie odpo­wie­dzial­ności.

*

Jedno jest pewne: lepszy świat nie zaczyna się od większej empatii. Jeśli w ogóle, to empatia sprawia, że jesteśmy mniej wyrozumiali, ponieważ im bardziej identyfikujemy się z ofiarami, tym bardziej generalizujemy sy­tu­ację naszych wrogów. […] Smutna prawda jest taka, że empatia i kse­no­fo­bia idą w parze. To dwie strony tego samego medalu.

*

Bo to właśnie robi z nami empatia. Wykańcza nas. […] w przeciwieństwie do empatii, współczucie nie zmniejsza naszej energii. […] współczucie jest lepiej kontrolowane i konstruktywne. Nie chodzi o doznawanie cudzego cierpienia, ale o to, żebyś mógł je rozpoznać, a następnie przejść do dzia­ła­nia. Mało tego, współczucie wstrzykuje nam siłę, której potrzebujemy, by pomóc.

*

[…] wszystko co najlepsze w życiu: im więcej dajesz, tym więcej masz. To prawda o zaufaniu i przyjaźni. To prawda o pokoju.

*

Kiedy zamykamy się we własnych okopach, tracimy z oczu rzeczywistość. Zaczynamy myśleć, że mała, podżegająca do nienawiści mniejszość od­zwier­cie­dla całą ludzkość. Jak garstka anonimowych trolli inter­ne­to­wych, którzy są odpowiedzialni za prawie cały jad na Twitterze i Facebooku.

*

[…] raz za razem trafiamy z powrotem do okopów. Zbyt łatwo za­po­mi­na­my, że ten drugi facet, sto metrów dalej, jest taki sam jak my. Raz po raz strzelamy do siebie z daleka — za pośrednictwem mediów spo­łe­czno­ścio­wych lub forów internetowych, z bezpiecznego miejsca, w którym się oko­pa­li­śmy. Pozwalamy, aby strach, ignorancja, podejrzliwość i stereotypy były naszymi przewodnikami, tworząc uogólnienia na temat ludzi, których nigdy nie poznaliśmy.

*

Kiedy w święta 1914 roku pokój rozprzestrzenił się jak epidemia, niewielu żołnierzy było na niego odpornych. Jednym z rzadkich wyjątków był sztywny, dwudziestopięcioletni kapral w 16. Bawarskim Rezerwowym Pułku Piechoty, który stwierdził, że „Takie rzeczy nie powinny się dziać w czasie wojny”. Nazywał się Adolf Hitler.
     […]
     Historyk wojskowy Tony Ashworth opisuje Boże Narodzenie 1914 roku jako „nagłe pojawienie się [nie wierzchołka, lecz] całej góry lodowej”. Nawet w czasie wojny istnieje bowiem ogrom pokoju, gotowy w każdej chwili się wynurzyć. Aby zepchnąć tę górę z powrotem pod powierzchnię, generałowie, politycy i podżegacze wojenni muszą wy­ko­rzy­stać wszystkie dostępne im środki, od fałszywych wieści do fizycznego przymusu.

*

Jednym z najistotniejszych odkryć nauki o kontaktach jest to, że uprze­dze­nia można wyeliminować tylko wtedy, gdy zachowamy własną tożsamość. Musimy zdać sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy różni i nie ma w tym nic złego. Możemy budować dla naszej tożsamości mocne domy z solidnymi fundamentami.
     A potem możemy otworzyć drzwi.

*

[…] pomysły nigdy nie są tylko pomysłami. Jesteśmy tym, w co wierzymy. Znajdziemy to, czego szukamy. A to, co przewidujemy, zaczyna się urzeczywistniać…

*

Jeśli masz ukarać człowieka, musisz go zranić. Jeśli masz go zreformować, musisz go poprawić. Ale ludzie nie stają się lepsi dzięki ranom.
// George Bernard Shaw

*

„Przeciwieństwem zabawy nie jest praca”, powiedział kiedyś psycholog Brian Sutton-Smith. „Przeciwieństwem zabawy jest depresja”. Obecny sposób pracy wielu z nas – bez wolności, bez zabawy, bez wewnętrznej motywacji – napędza epidemię depresji. Według Światowej Organizacji Zdrowia jest ona obecnie chorobą numer jeden na świecie. Mamy naj­więk­sze braki nie na koncie bankowym lub w budżecie, ale w nas samych. To niedobór tego, co nadaje sens życiu. Niedobór zabawy.

*

Bo nic nie jest potężniejsze od ludzi, którzy robią coś tylko dlatego, że chcą to robić.

*

[…] wszystko się zmienia, gdy wymieniasz podejrzenia na bardziej pozytywne spojrzenie na ludzką naturę.
     Wartościami czołowymi stają się umiejętności i kompetencje, a nie przychód czy wydajność.

*

Nasze głębokie przekonania — niezależnie od tego, czy są prawdziwe, czy też wyobrażone — mogą również ożywiać, powodując bardzo realne zmiany w świecie.

*

„Mam wrażenie”, pisze Rebecca Solnit, […] „że największy strach rozsiewają potężni ludzie, którzy postrzegają całą ludzkość na swoje podobieństwo”. Dyktatorzy i despoci, gubernatorzy i generałowie — zbyt często uciekają się do brutalnej siły, aby zapobiec scenariuszom, które istnieją tylko w ich głowach. Zakładają, że przeciętny człowiek będzie — tak jak oni — dbał wyłącznie o własne interesy.

Rutger Bregman, Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz,
przeł. Emilia Skowrońska, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2020.
(wyróżnienie własne)

Każdy dobry uczynek jest jak kamyk w stawie, wysyłający fale we wszystkich kierunkach.

*

Aby wyciągnąć do kogoś dłoń, potrzebujesz przede wszyst­kim jednej rzeczy. Odwagi. Bo może się okazać, że skończysz ze zranionym sercem lub ktoś urządzi sobie z tego po­śmie­wi­sko.

*

Bądź więc realistą. Bądź odważny. Bądź wierny swojej na­tu­rze i oferuj innym swoje zaufanie. Czyń dobrze w biały dzień i nie wstydź się swojej hojności.

(tamże)

*

Rutger Bregman, Humankind: A Hopeful History.

sobota, stycznia 30, 2021

4117. Skok w bok

Zawsze jest jakaś książka, którą właśnie czytam. Albo dwie lub trzy. Zawsze. Czasem te dwie lub trzy książki odkładam, bo muszę w inną dać nura. Dokładnie tak było z tą. Dwie odłożyłam, do nowej zajrzałam, a z niej wyjęłam tę Poetkę.

Okładka mnie porwała, pierwszy wiersz wessał i zniknął mi zwykły świat. No cóż, pomyślałam po wszystkim, jestem tylko drobnym listkiem na czytelniczym drzewie moich wyborów. Przedwczoraj wystarczył prawie niezauważalny powiew, by odłożyć na chwilę aka­pi­ty pełne słów i myśli, zanurzając się w strofach. Musiałam poczekać, by się we mnie ułożyły, nim wrócę na dobre do akapitów słów i myśli.

Tęsknota to jest słowo na „ż”:
żarzy się, żagwi, żegna, żałuje, żebrze.
Tęsknota to jest słowo na „b”:
boli, blisko, bardzo, beznadziejnie, bez końca.
Tęsknota to jest słowo na „t”:
Ty.

*

Słyszę jak się czas rozbiera z godzin znów
jak wtedy gdy z tobą patrzyłam w niebo
od upału tak przezroczyste
że obnażony drżał na dnie absolut

*

Jest twoje ciało śpiące tuż przy mnie w popiołach poranka
Jest wiatr co przeprowadza pierwsze jesienne liście przez ulicę
[…]
Jest takie miejsce we śnie z którego bardzo trudno zawrócić

*

I rzekł Bóg kochankom:
Jestem wyżej
Syzyfie

*

O Boże!… Westchnienie to z głębi do głębi
Z nicości w nicość zapada
W ludzkim gardle chwilę gada
I tyle dowodu na istnienie Boga
Reszta to trwoga, trwoga, trwoga

*

Na końcu alei nie ma końca alei

*

Tamta noc, gdy obudziłeś się w jego ramionach.
Nie bałeś się go, nie bałeś się, że odejdzie, zapomniałeś, że umrze.
Słuchając jego oddechu poczułeś, co znaczy to zdanie nie do wiary,
że Bóg przychodzi do nas
przez drugiego człowieka.

*

W oddech twój po płaczu, wchodzę w twoją pamięć.

*

Naprawdę się starałem, naśladowałem Boga,
chcąc stworzyć cały świat z jednego słowa
(jest takie słowo, które daje tę szansę).

*

Tak łatwo stoczyć się w głąb siebie
       i jak wiadro w studni jęczeć łańcuchem

*

Wreszcie przestałam się szarpać
Siadłam naprzeciw siebie
jakbym zamierzała się golić
W końcu kobieta mężczyzna —
to samo przez to samo
o ile odgarnąć włosy z czoła
i popatrzeć sobie prosto w oczy

*

Obiecaj że nie będziesz uparty
i nie dotrzesz do żadnego rozwiązania

*

Powidok i cienie prawdziwej miłości — widziałem.
I czułem jak ból fantomowy to, czego nie miałem.
Tęskniłem; umarłem tyle razy, ile mnie nie chciano.
Czy wiesz jak ciężkie może być ciało,
          gdy umarła dusza?

*

Kocham cię coraz dawniej, wczoraj i na zawsze.
[…]
Przed nami już tylko my. Długa droga przed nami.

*

Miałam w życiu wszystko,
ale tej jednej rzeczy nie — .
I nie wiem, co to jest,
może ma imion wiele.
Lecz jeśli, jak mówią ludzie,
tęsknota to jedyna prawdziwa wiedza o świecie,
to miałam także i to.
Lub raczej byłam blisko.

*

Koty siedzące w okienkach piwnic
mają takie miny jakby były właścicielami domów

Anna Janko, Miłość, śmierć i inne wzory,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
(wyróżnienie własne)

Dziewczynka, którą byłam przed laty, jest trochę mną, choć niedokładnie ją pamiętam. I żal mi jej jak dziecka, które zapomniałam zabrać ze sobą do nowego domu. Ona zaś trwa w przeszłości niezmieniona i wie o mnie wszystko, jakby to ona wywróżyła mi cały mój los.

(tamże)

piątek, stycznia 29, 2021

4116. 29/365

pomysł, że jestem dość dobra, wystarczająca i całkiem w porządku. szalony? tak, ale to uwalniająca idea.

29/365

(4110+5). Niesucharek

Sucharki odświeża, nadając im blask, któremu oprzeć się nie mogę. Tym razem świeżynce dodała uroku. Pozostaję w niemym za­chwy­cie i te­go pikselka muszę tu mieć.


Kaan,
[dostęp: 29.01.21], źródło.

4114. Strajkowe czytanie (XII)

Ten wpis miał być napisany wczoraj, ale zabrakło mi sił. Miał się tu znaleźć w reakcji na obudzenie się w kraju rodem z bardzo złego snu, który stał się jawą.

Że politycy nie czytają (nawet bez zrozumienia), że pseudo­sę­dzio­wie w pseudo­try­bu­na­le tego nie robią, to mają! Całe stada wkurwionych małych Mi, ich partnerów i mężów wyszło i wyjdzie na ulicę. Myślałam, że odłożyłam Muminki na dłużej, ale nie. Przespacerowałam się po całym cyklu śladami małej Mi, nim wszystkie wyjdą dziś na ulicę. Panowie i panie — nieprawi, zepsuci i głupi — parafrazując małą Mi: nie wiecie, co robicie.

     — Czy to jest koniec świata? — zapytała mała Mi ciekawie.

Włóczykij spojrzał bezradnie na małą Mi.
     — Nastrasz ich Buką! — zaproponowała.

Mała Mi wrzeszczała, ile tylko miała sił.

Tove Jansson, Lato Muminków,
przeł. Irena Szuch-Wyszomirska,
Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.


fot. Zawsze-Wolna-od-Nudy, fragment,
[dostęp: 29.01.21], źródło.

     — Całą parą naprzód! — krzyczała mała Mi.

Tove Jansson, Zima Muminków,
przeł. Irena Szuch-Wyszomirska,
Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.

Ten wpis miał być napisany wczoraj, ale zabrakło mi sił. Miał się tu znaleźć, bo. Ode mnie do Sadownika — jeden uścisk dłoni. Od Sadownika do Pana Ciasteczko — chwila, bo to dwie dłonie tej samej osoby. Od Pana Ciasteczko do Maestry-Di-Italiano — jeden uścisk dłoni. Od Maestry-Di-Italiano do Zawsze-Wolnej-od-Nudy jedno bicie serca. Sadownik pokazał mi kolorowe, wolne od nudy miejsce. Pasę się tam przez oczy czwarty dzień.

Mała Mi, jak zwykle, wyruszyła gdzieś na własną rękę, ale to nie było groźne, ponieważ z całej rodziny ona najlepiej radziła sobie sama.

     — Jak się gniewać, to się gniewać – stwierdziła mała Mi, obierając ziemniaka zębami. — Trzeba czasem być złym, każde najmniejsze stworzenie ma prawo być złe. Ale Tatuś gniewa się nie tak, jak trzeba. Nic nie wydmuchuje z siebie, tylko wciąga do środka.
     — Drogie dziecko — powiedziała Mama Muminka – Tatuś wie, co robi.
     — Ja myślę, że nie wie — rzekła wprost mała Mi. — Wcale nie wie
.

Tove Jansson, Tatuś Muminka i morze Muminków,
przeł. Teresa Chłapowska,
Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.
(wyróżnienie własne)


fot. Zawsze-Wolna-od-Nudy, fragment,
[dostęp: 29.01.21], źródło.

4113. Gdzie jest dzisiaj Włóczykij?

Moja ukochana postać ze świata Muminków. Czasem fantazjowałam, co robi Włóczykij, gdy Muminki śpią snem zimowym?

Tej zimy jest w gościach u Zawsze-Wolnej-od-Nudy.


fot. Zawsze-Wolna-od-Nudy, fragment,
[dostęp: 29.01.21], źródło.

Włóczykij był pogodny, wiedział mnóstwo różnych rzeczy, ale nie mówił o nich bez potrzeby.

Tove Jansson, Lato Muminków,
przeł. Irena Szuch-Wyszomirska,
Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.

czwartek, stycznia 28, 2021

4112. Wodorościk (XXII)  // Zielnik (XXIV)

Nie miał pojęcia, że ona umie kwitnąć. Dwa dni temu przy­słał zdjęcie zieloności, co na parapecie w do­sko­na­łym hu­mo­rze żywot wie­dzie szczęśliwy. Dla mnie nie do wiary.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Jak na imię ma ta kon­struk­cja złożona z zielonych patyczków?


fot. Biały Kruk, fragment.

alternatywny tytuł wpisu:
4112. U Orzeszka i Białego Kruka (LXXIX)

Zawsze-Wolna-od-Nudy:
Hatiora

poniedziałek, stycznia 25, 2021

4111. Wodorościk (XXI)

Wracam do siebie. Czy wrócę? Pojęcia nie mam, ale przy po­ran­nej kawie wciąż lubię czytać. Dawno nie czytałam tak lek­kiej opowieści. Przyszła do mnie przez przy­pa­dek. Obie­ca­ła, że jest na ząb, dwie kawy i jedno poruszenie serca. Do­trzy­ma­ła słowa.

By­łem cał­ko­wi­cie po­chło­nię­ty dro­gą i moją po­gar­sza­ją­cą się sy­tu­acją.

[…]  i tak nie wiem, jak dojechać tam, gdzie chcę dojechać — powiedziałem sam do siebie, dając upust złości.

Kie­dy masz do wy­bo­ru dwie opcje — ży­cie w zgo­dzie ze swo­im prze­zna­cze­niem lub po pro­stu ży­cie — może się wy­da­wać, że de­cy­zja jest oczy­wi­sta.
     Ale tak nie jest.

Je­steś w do­brych rę­kach.

     — Cie­ka­wie to uję­łaś — od­par­łem.
     Ca­sey się uśmiech­nę­ła.
     — Cza­sa­mi le­piej jest po­pa­trzeć na coś z in­nej per­spek­ty­wy niż za­zwy­czaj.

Wie­lu lu­dzi twier­dzi, że nie na­rze­ka. Jed­nak nie­któ­rzy chcą cze­goś wię­cej niż tyl­ko bra­ku po­wo­dów do na­rze­ka­nia. Pra­gną cze­goś wspa­nial­sze­go.

     — […]   By­li­by­ście bo­ga­ci.
     Męż­czy­zna uśmiech­nął się i od­parł:
     — Może już je­stem bo­ga­ty?

Spo­ra część tego, co po­sia­dam, po­ma­ga mi ode­rwać się od sza­rej co­dzien­no­ści i spra­wia, że le­piej się czu­ję. Za­sta­na­wiam się tyl­ko, ile z tych rze­czy fak­tycz­nie chciał­bym mieć, gdy­bym nie od­czu­wał po­trze­by od­re­ago­wa­nia czy chwi­lo­we­go za­po­mnie­nia o ca­łym świe­cie. Gdy­bym za­wsze ro­bił tyl­ko to, co na­praw­dę chciał­bym ro­bić, nie miał­bym od cze­go ucie­kać i od cze­go od­po­czy­wać, nie od­czu­wał­bym też aż ta­kie­go stre­su.

[…] to za­baw­ne, w jak róż­nych mo­men­tach czło­wiek za­czy­na zda­wać so­bie spra­wę z pew­nych rze­czy.

Otóż, cała sztu­ka tkwi w tym, aby zro­zu­mieć, że coś przy­no­si nam szczę­ście i sa­tys­fak­cję nie dla­te­go, że ktoś tak twier­dzi, ale dla­te­go, że sami tak uzna­my i sami się o tym prze­ko­na­my.

Nie mo­żesz bać się, że nie zdo­łasz cze­goś zro­bić, je­śli już to zro­bi­łeś albo je­śli ro­bisz to każ­de­go dnia.

John P. Strelecky, Kawiarnia na końcu świata. Opowieść o sensie życia, przeł. Alicja Laskowska, Wydawnictwo Aktywa, Frampol 2018.
(wyróżnienie własne)

Je­śli wszyst­ko, co wy­da­wa­ło mi się tak waż­ne i istot­ne, w rze­czy­wi­sto­ści było tyl­ko py­łem i po­wie­trzem, to co na­praw­dę ma zna­cze­nie?

Pa­trząc na wszyst­ko z dal­szej per­spek­ty­wy, na­sze lęki, zmar­twie­nia, zwy­cię­stwa i po­raż­ki nie mają więk­sze­go zna­cze­nia.
     A jed­nak to w ob­li­czu na­szej po­zor­nej ma­ło­ści od­naj­du­je­my sens ży­cia.

(tamże)

4110. 25/365

     — i jak? — spytało z trudnym do ukrycia en­tu­zja­zmem.
     — nie rzucaj mi nowych kłód pod nogi — odpowiedziała swojemu Życiu z wyrzutem.
     — to nie kłody, lecz wyzwania, dasz radę.

25/365

piątek, stycznia 22, 2021

4109. Więcej grzechów nie pamiętam

Za wszystkie serdecznie dziękuję. Bo Bargielska. Bo wy­daw­nic­two. Znów ibu­ko­skne­ra nie miał prawa głosu, ale uprzej­mie przypomniał, że mam jeszcze zaległe tomiki Poetki do upo­lo­wa­nia. Uprzej­mie przypomniałam, że Poetki nie ćpam, karmię się nią powoli i od czasu do czasu. Dziś chciałam po­ży­wić się tym tomikiem — słowem i grafiką.

Nie da się żyć, nie rozumiejąc więcej i więcej,
to niezależne od nas, jak skurcz mięśnia
na środku jeziora i głos „pokaż, pływaku,
na co cię stać” dobiegający zupełnie znikąd.

*

[Bogdan] z równoległej klasy, który podduszał dziewczynki,
gdy nie mógł się z nimi dogadać. Czy ktoś się kiedykolwiek
dogadał z dziewczynką? No, więc właśnie, Bogdanie.
Inna rzecz, że gdy Bogdan dusił akurat mnie,
wszystko psuła obawa, że w dorosłym życiu
trzeba go będzie znaleźć i się z nim ożenić.

*

I strach, że dziecko spadnie, pewność, że uleci.

*

i tak dalej. Mówisz coś do mnie? Ależ skądże, rzeko,
idę wzdłuż, płynę z prądem, czasem robię zdjęcie.

*

To nie jest tak, że z umarłymi zaprzyjaźniasz się od razu,
nawet jeśli znałeś ich przedtem. Zwłaszcza jeśli
znałeś ich przedtem, jest trudniej. Gdy przychodzą we śnie,
przed nim lub tuż po, gdy przychodzą,
gdy mgły się podnoszą lub opadają, gdy przychodzą,
kiedy cię nie ma, bo poszedłeś ich szukać, jest ciężko.

*

wpuścił psa do domu, jest tak dobrze,
jak może być i to tak strasznie boli.

*

[…]. Jest dużo czasu na decyzję,
ten dom dopiero zaczął się rozpadać
i to nawet nie tu,
tylko tam.

*

To się może wydawać niesprawiedliwe
i pewnie takie jest, ale mnie się podoba ten widok,
a najbardziej, że go oglądasz ze mną,
bo to czyni go jeszcze bardziej prawdziwym.

Przyszłość jest jak robocza wersja esemesa do kogoś,
kto w międzyczasie umiera: masz dużo czasu
na szlifowanie tekstu, tylko po co.

Justyna Bargielska, Dziecko z darów,
Wydawnictwo Wolno, Lusowo 2020.
(wyróżnienie własne)

moje dzieci, kiedy mówią sorry

są jak prehistoryczne stworzenia, które dopłynęły do brzegu praoceanu
i próbują powiedzieć, że coś im nie poszło,
błoto było za gęste, bóg miał inne plany,
w ogóle nie miał planów, to był fajny melanż
i trochę tutaj poleżą, ale nie mów tacie

biorę ich winę na siebie, wyciągam je, wycieram,
całuję, całuję i wrzucam z powrotem

(tamże)

4108. Najlepsze jest poza słowami (III)

Plan był: skończyć tę (trzecią) część, nim ukarze się czwarta (ostatnia). Prawie się wyrobiłam. Czwartą część miałam na czytniku w dniu premiery dwa dni temu.

Są rzeczy, o których nie warto mówić, lepiej je robić. Są rzeczy, o których nie warto mówić, ale warto troszkę poczytać. Ten cykl jest właśnie o takich rzeczach.

Niezmiennie zachwyca mnie część dedykacji, która po raz trzeci jest wciąż świeża, piękna, mądra i robi dobrą robotę, więc muszę mieć ją pod ręką:

wszystkim, którym zależy
 
temu, co możliwe

temu, co jest, jakie jest

mądrości

jasności umysłu

łagodności

miłości

Dotarcie na miejsce wymagało czasu. […] Gdy od celu dzielił ich tylko dzień marszu, mimo gróźb i próśb tragarze oświadczyli, że nie zrobią ani kroku więcej. Amerykanie, błagając o zmianę decyzji, zwracali tragarzom uwagę, że są już prawie na miejscu i od miasta dzieli ich tylko jeden wysiłek. Tu­byl­cy byli jednak nieugięci. Z jakiego powodu? Przedzierali się przez dżunglę w tak nienaturalnym tempie, że musieli zatrzymać się, by ich dusze mogły dogonić ciała.

Rzeczywistość konwencjonalna nie jest „zła”. Jest zwyczajnie niepełna. Ta niekompletność stanowi jednocześnie źródło na­sze­go cierpienia i szansę na uwolnienie się od niego.

Cóż za niespodzianka: gdy próbujemy zbliżyć się do horyzontu, ten się odsuwa.

Największy kłopot mamy zawsze z zaakceptowaniem drobiazgów, po­nie­waż w zasadzie nie rozumiemy, że życie, płynąc naprzód, będzie miało co naj­wy­żej luźny związek z naszymi fantazjami i lękami.

[przy użyciu] ambicji i lęków […] znieczulamy się na piękno i tajemnicę życia […].

Jasne, analityczne myślenie może być ogromnie użyteczne i skuteczne. Ale często nasze myślenie wcale nie jest aż tak klarowne, a kompletnie przy­ćmie­wa bezpośrednie doświadczanie oraz wszelkie inne płaszczyzny po­zna­wa­nia, których medium nie jest myśl.

[…] w bardzo realnym sensie, nie jesteś tym, za kogo się uważasz. Nikt nie jest. Wszyscy sięgamy znacznie dalej i jest w nas znacznie więcej tajemnicy.

Interpretujesz, zderzasz się z interpretacją. Wywołujesz strach, do­świad­czasz strachu. Rozbudzasz złość, zderzasz się ze złością. Istnieją nie­skoń­czone możliwości utknięcia w wytworach własnego umysłu, ucze­pie­nia się jakiegoś zdarzenia, po czym zmienia się ono w coś znacznie więk­szego, czym nigdy nie było.

[…] stawiamy opór, szamoczemy się, spinamy, zrzucamy winę na coś innego, nienawidzimy, wymuszamy zmiany, by rzeczy nieakceptowane stały się bardziej satysfakcjonujące, milsze, bardziej bezpieczne z naszego punktu widzenia. W ogóle nie dostrzegamy głębokiej struktury zdarzeń i wszystkich szans na ustosunkowanie się do nich w mądry sposób.

Każdego dnia zarówno odrobinę umieramy, jak i odrobinę się rodzimy. […] możemy dalej się rozwijać, dopóki jeszcze mamy sposobność, rozwijać się w tym, co najważniejsze, opierając się na tym, czym już jesteśmy, wiedząc, że właśnie o to chodzi. […] nic lepszego nas nie spotka, ponieważ wszystko dzieje się zawsze tylko teraz.

Życie nie kończy się wraz z uszkodzeniem ciała; może być nadal spełnione i interesujące.
// Christopher Reeve

Tak naprawdę nigdy nie wiemy, jak bogate są możliwości wszechświata ciała i wszechświata umysłu, nawet gdy przeżywamy groźny wypadek, dotyka nas choroba, a w ich następstwie cierpimy być może z powodu poważnych obrażeń i deregulacji. Jest tak zwłaszcza wtedy, gdy do na pozór nieprzezwyciężalnych trudności podchodzimy z absolutną uwagą i skupieniem.

Kiedy musisz liczyć się z ewentualnością przedwczesnej śmierci, zaczynasz rozumieć, że życie jest warte przeżycia i jest mnóstwo rzeczy, które chciał­byś zrobić.
// Stephen Hawking

Jon Kabat-Zinn, Uzdrawiająca moc uważności, [cykl],
przeł. Roman Skrzypczak, Czarna Owca, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

Gdy Ja – szturmuję Siebie —
Czyż nie po własnej klęsce
Świadomość może w sobie
Widzieć zwycięzcę?

// Emily Dickinson

Ze zmianą mamy do czynienia zawsze i wszędzie. Ale często usiłujemy zahamować jej naturalny wpływ, starając się narzucić światu własną wersję wydarzeń, co w rzeczywistości zawęża nasz dostęp do prawdziwego stanu rzeczy, zamyka nas w ciasnej przestrzeni uwarunkowanego umysłu, pozbawionego teraz ukrytych wymiarów oraz możliwości, które w sprzyjających warunkach mogą nas obdarzyć nowym zakresem wewnętrznej i zewnętrznej wolności.

Może nadszedł czas, by praktykować, delektować się włas­nym życiem — takim, jakie jest — właśnie teraz, teraz i teraz…

(tamże)

środa, stycznia 20, 2021

4106. I po książce…

Co za wspaniały początek wydawniczego roku! Profesor Snyder — jeden po­po­łud­nio-wieczór. Le Guin — jedna wieczoro-noc.

Wczoraj, w przeddzień premiery dwóch książek, na które intensywnie czekam, no­we, polskie tłu­ma­cze­nie Le Guin. Mój wewnętrzny ibukosknera, pozbawiony zabawy w polowanie, ma ciężki czas — informuję go tylko: profesor Snyder, rozumiesz; Le Guin, ro­zu­miesz. Nie wiem, czy rozumie, jeśli nie, trudno — są książki, na które nie chcę czekać.

Wolno, wolniutko, a i tak literki te są tylko na ząb Duszy. Na szczęście smak utrzy­mu­je się dużo dłużej.

[…] w dzisiejszym rozumieniu poezji — postrzeganej nie jako rym i metrum, ale uporządkowane, intensywne użycie języka — cała Księga jest poezją.

Kiedy próbujesz podążać Drogą, to nawet jeśli co rusz z niej zbaczasz, spotykają cię dobre rzeczy, i to pomimo że nie zasługujesz na nie. W pracy nad Tao Te Ching zbaczałam ze ścieżki nie raz. Zaczęłam od kilku rozdziałów jeszcze przed trzydziestką. Mniej więcej co dziesięć lat robiłam kolejny fragment i wmawiałam sobie, że kiedyś usiądę i zabiorę się do tego porządnie.

W poezji […] piękno nie jest dekoracją; jest znaczeniem. Jest prawdą.

Lao był, jeśli był, filozofem, amerykańscy tłumacze Tao byli tłumaczami i sinologami, Ursula K. Le Guin była pisarką, polscy tłumacze, Bargielska z Jarniewiczem, są pisarzami. Czemu o tym mówimy? Bo w tej wielo­ję­zycz­nej, wielo­bran­żo­wej i wielo­epo­ko­wej sztafecie – od Daodejing przez Tao Te Ching po Księgę Drogi i Dobra — różnica między twórczością przekładową a dziełem autorskim nieuchronnie wyparowuje. Do pracy przystąpiliśmy więc ze świadomością, że nie tyle tłumaczymy, ile piszemy polską wersję utworu Le Guin, a nie Lao Tzu.

[…] tak wielu ludzi przez tak wiele wieków znajdowało w Księdze rzecz najcenniejszą: czyste przeczucie tajemnicy, której jesteśmy trybikiem.

Powroty i powtórzenia są ruchem, jest to ruch naprzód.

Ukryte światło i głęboka tajemnica są sygnałami nawołującymi: „pomyśl o tym” – pomyśl o uwadze, jaką powinniśmy darzyć sprawy nieistotne.

To know enough’s enough
is enough to know.

Dusza, gdy nie pragnie,
widzi, co ukryte.
Kiedy zacznie pragnąć,
widzi, co chce widzieć.

potem jest po przedtem,
by stać się przedtem dla potem.

Wielkość znaczy iść dalej,
iść dalej znaczy iść daleko,
iść daleko znaczy powracać.

Rozbić się na kawałki, by się nie rozlecieć.
[…]
W dawnych czasach mówiono:
„Tylko w kawałkach będziesz cały” —
mówiono od rzeczy?
Nie, mówiono po prawdzie,
bo bycie całością ma na imię powrót.

Ludzie, dopóki żyją,
są giętcy i delikatni,
niewzruszonymi stają się po śmierci.

Rodzina dysfunkcyjna
to porządni rodzice i sumienne dzieci.
Chore społeczeństwo
składa się z oddanych patriotów.

[…] bezkształtna, niezróżnicowana bryła, chaos, przed Słowem, przed Formą, przed Zmianą. W jej wnętrzu siedzi czas, przestrzeń, wszystko […] .

Droga też idzie czyimś śladem. Choć istnieje przed wszyst­kim, idzie za tym, co jest.

Ciało dobiega do mety, ale czego tu się bać?
[…]
Doceń jasność drogi, powróć do jej światła,
a nie będziesz pytała, kiedy skończyć.
To dobre ćwiczenie na to, co trwa wiecznie.

The great way is low and plain,
but people like shortcuts over the mountains.

No, świetną drogą idziesz, mówią,
ale niemożliwą.

Niech drobiazg będzie ogromem,
a szczypta — pełną garścią.

Możesz posunąć się o cal?
To o stopę się cofnij.

Lao Tzu napisała na nowo Ursula K. Le Guin, Księga Drogi i Dobra,
spolszczyli Justyna Bargielska i Jerzy Jarniewicz,
Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

Żyjąc do końca życia,
żyję, ile trzeba.

Prawdziwe dobro
jest jak woda.
Woda jest dobra
na wszystko.
Nie ściga się.
 
Spływa wprost
do miejsc niskich i nijakich,
i tak znajduje drogę.

Nie zaufasz –
nie zaufają ci.

Drzewo, którego nie obejmiesz,
wyrosło z ziarenka.

(tamże)

4105. 20/365

dowiaduję się, najczęściej zupełnie przez przypadek, że Ty tu bywasz. potrzebuję o tym szybko zapomnieć, by móc tu znowu być jak u siebie.

ciekawe, co zmieniłoby się u Ciebie, gdybym wiedziała, że tu bywasz?

20/365

poniedziałek, stycznia 18, 2021

4104. 18/365

     — moje ciało daje mi życie.
     — pięknie*…
     — piękne*!

18/365

__________
* części mowy są równie fascynujące jak części ciała.

4103. U Orzeszka i Białego Kruka (LXXVIII)

Biały Kruk:
(wczoraj rano napisał i zdjątko załączył)
W tej chwili minus 17°C.
W nocy było poniżej −25°C.

4102. Wszyscy jesteśmy Amerykanami, niestety!

Czterysta trzydzieści książek później na mojej czytelniczej drodze, ze świadomością, że inna książka Autora wciąż na stosiku czeka na moją uwagę i czas.

Informacja o tej publikacji dotarła do mnie trzy dni po premierze. Mój wewnętrzny ibukosknera niewiele miał do powiedzenia. Klik, klik. Nie zdążyłam przerzucić na czytnik. Jeden popołudnio-wieczór i po lekturze. To było dwa dni temu, dokładnie sto stron przed końcem Muminków — musiały poczekać. Wybieranie cytatów trwa­ło, bo wczoraj starczyło mi siły tylko na Muminki.

Podobnie jak O tyranii jest to książka arcyważna i obo­wiąz­ko­wa. Po ostatnim po­by­cie na SORze rozumiem, dlaczego ludzie wolą umierać w domu — ja też wolę. Po prze­czy­ta­niu tej książki nareszcie zrozumiałam, dlaczego większość lekarzy w kon­tak­cie z pacjentami (trwającym jak dobrze pójdzie dwie do czterech minut) sprawia wrażenie oderwanych od rzeczywistości kretynów — nie mogą inaczej — taki system. Nie jest łatwo pogodzić się z myślą, że nie trzeba jechać do Ameryki, by system medyczny olewał cię bez próby ukrycia tego faktu.

Pisanie jest dla mnie częścią terapii, gdyż moja własna niemoc ma znaczenie tylko o tyle, o ile pomaga mi zrozumieć naszą ogólniejszą chorobę. Przypominam sobie miejsca, w jakich nie powinienem był się znaleźć, oraz rzeczy, które nie powinny były się przydarzyć mnie ani nikomu innemu, i chcę nadać im sens.

[…] życie toczy się naprawdę wyłącznie wtedy, gdy nie chodzi tylko o mnie.

Kiedy ktoś umiera, możemy sobie powiedzieć, że tak musiało być, że stało się tak z jakiegoś powodu, że była to wola Boża. Ta wiara powstrzymuje nas przed kwestionowaniem systemu komercyjnej opieki zdrowotnej, który traktuje nas jak źródło zysku, a nie jak dzieci Boga. […] Nie jestem prze­ko­na­ny, czy Bóg chce, by moi współobywatele cierpieli i umierali po to, aby ko­mer­cyj­na medycyna mogła uczynić garstkę ludzi bogaczami.

[…] trzeba zdać sobie sprawę, w jaki sposób polityka zmienia praktyki, a praktyki zmieniają normy.

Wolność to wybór, ale możemy wybierać tylko spośród opcji, które widzimy. Tkwiąc w pułapce strachu, widzimy wszystko w binarnych kategoriach: my albo oni, walka albo ucieczka.

Oświeceniowym mottem było: „Miej odwagę być mądrym”.

[…] duże zbiory danych to nie to samo, co wiedza, której ludzie potrzebują, aby żyć. Wartości takie jak życie, zdrowie czy wolność nie mają znaczenia dla maszyn.

Słowo „dane” nie oznacza tego, co kiedyś. Teraz oznacza ono rzeczy, których nie wiemy. Firmy z branży mediów społecznościowych mają wiedzę o tobie, ale ty nie masz wiedzy o nich — nie wiesz, co o tobie wiedzą, jak się tego dowiedziały ani jak zamierzają to wykorzystać. Duże zbiory danych do­ty­czą zazwyczaj tego, jak można manipulować naszym umysłem dla zysku, a nie tego, jak moglibyśmy lepiej iść przez świat.

Żadna platforma społecznościowa nie może poprawić stanu naszego zdro­wia, gdyż każdy algorytm, któremu wyznaczono by taki cel, za­le­cił­by lu­dziom wyłączenie komputerów, umycie rąk i podjęcie aktywności fi­zycz­nej. Żadna platforma społecznościowa nie może działać na rzecz wolności, gdyż celem takich platform jest uzależnienie użytkowników.

W wypadku szpitala ciało ludzkie jest przedmiotem, który ma zostać do­star­czo­ny, zmodyfikowany i odesłany we właściwym czasie. Na miejscu nigdy nie powinno być za dużo ani za mało ciał. Celem jest optymalna liczba ciał na optymalnej liczbie łóżek. Dobrzy lekarze, dobre pielęgniarki i dobre salowe cały czas próbują opierać się tej logice, ale to syzyfowa praca.

Ciało daje przychody, jeżeli jest w odpowiedni sposób chore przez od­po­wied­ni czas. Niektóre rodzaje schorzeń, zwłaszcza te uleczalne (lub uwa­ża­ne za ule­czal­ne) przy użyciu chirurgii i leków, przynoszą pieniądze. Nikt nie ma motywacji ekonomicznej, aby utrzymać pacjenta w zdrowiu, zapewnić mu dobre samopoczucie, a nawet zachować go przy życiu. Zdrowie i życie są wartościami ludzkimi, a nie finansowymi; nieregulowany rynek leczenia naszych ciał generuje rentowne choroby, nie zaś dobre samopoczucie u ludzi.

Kiedy czytałem swoją dokumentację medyczną, uderzyło mnie, jak często lekarze wpisują to, co jest dla nich wygodne, a nie to, co jest zgodne z praw­dą. Trudno ich za to winić: są więźniami kosz­mar­ne­go systemu ewidencji, który pochłania ich czas i nasze pieniądze.

Specjaliści od zysku wkroczyli w przestrzeń fizyczną i mentalną, która była dotąd zastrzeżona dla specjalistów medycznych.

[…] to, co jest zyskowne, nie jest tym, co zapewnia zdrowie.

Niezależnie od tego, gdzie mieszkamy, i niezależnie od tego, na co cho­ru­je­my, nie jesteśmy rzeczami, lecz ludźmi i czujemy się lepiej, gdy jesteśmy traktowani jak ludzie. Każdy z nas trzyma pochodnię wściekłości, która buntuje się przeciw śmierci. I każdy z nas jest deską tratwy, która płynie przez życie z innymi. Zdrowie jest naszą wspólną słabością, a zarazem wspólną szansą na stanie się bardziej niezależnymi. […] Aby zyskać wol­ność, potrzebujemy zdrowia, a żeby móc się cieszyć dobrym zdrowiem, potrzebujemy siebie nawzajem.

Timothy Snyder, Amerykańska choroba. Szpitalne zapiski o wolności,
przeł. Bartłomiej Pietrzyk, Wydawnictwo Znak, Kraków 2021.
(wyróżnienie własne)

Jak przypomina nam Frederick Douglass: „cała historia postępu ludzkiej wolności pokazuje, że wszystkie ustępstwa poczynione jak dotąd wobec jej szlachetnych roszczeń były wynikiem zażartej walki”. Wyleczenie naszej choroby będzie wymagać walki. Początkiem tej walki jest stwier­dze­nie, że opieka zdrowotna to prawo człowieka.

Gdyby opieka zdrowotna była dostępna dla wszystkich, bylibyśmy zdrowsi nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Życie byłoby mniej niespokojne i samotne, gdyż nie mielibyśmy poczucia, że nasze przetrwanie zależy od względnej pozycji ekonomicznej oraz społecznej. Bylibyśmy nieporównanie bardziej wolni.

Sprzeciwianie się opiece zdrowotnej w przekonaniu, że daje ona korzyści tym, którzy na nią nie zasługują, przypomina zepchnięcie kogoś innego z urwiska, a następnie skok za nim w przekonaniu, że upadek zostanie zamor­ty­zo­wa­ny przez zwłoki zamordowanego przez nas człowieka. To jak gra w rosyjską ruletkę, tyle że do bębenka swojego rewolweru wkładamy jeden nabój, a do broni rywala dwa.

Potrzebujemy systemu solidarności, którego nie może sa­mot­nie zbudować żadna jednostka, ale z którego korzyści odnosiliby wszyscy.

Skoro prawda nas wyzwala, ludzie, którzy nas uciskają, prawdzie tej się sprzeciwiają. W wypadku każdej katastrofy, zwłaszcza spowodowanej przez nich samych, tyrani znajdą sposób, aby obwinić innych i uspra­wied­li­wić siebie, zarazem mówiąc nam to, co chcemy usłyszeć.

Kiedy Donald Trump dał jasno do zrozumienia, że jego priorytetem jest niska liczba zakażonych Amerykanów, najprostszym sposobem na zadowolenie tyrana było ich nie liczyć.

Gdyby lekarze podejmowali decyzje, nie próbowaliby walczyć z pandemią bez niezbędnego sprzętu. Gdyby to oni mieli władzę, nie musieliby dzień po dniu — całymi miesiącami — wchodzić do pomieszczeń pełnych zakażonych ludzi bez odpowiedniego zapasu masek.

Jego [Donalda Trumpa] koncentracja na zagranicznym źródle „winy” oznaczała, że na miejscu winny nie był nikt. Kiedy nikt nie ponosi odpowiedzialności, nikt nie musi też niczego robić.

Po akceptacji ignorancji i śmierci kolejnym krokiem polityków są pogróżki oraz wskazywanie winnych. Dziennikarzy, którzy zadają trafne pytania, oraz lokalnych liderów, którzy próbują ratować życie ludzkie, trzeba usunąć poza nawias, gdyż obnażają tchórzostwo autorytarnych przywódców. Politycy, którzy powodują swoimi czynami masowe zgony, jak Donald Trump, przedstawiają ten rezultat jako nieunikniony i niezawiniony przez siebie — jako dzieło wrogów, a następnie dokonują przyporządkowania ofiar w korzystny dla siebie sposób. Śmierć oraz strach przed nią stają się zasobami politycznymi. Zamiast zapewnić wszystkim opiekę zdrowotną, tyran będzie patrzeć, jak ludzie umierają, i spróbuje utrzymać się u władzy, manipulując gwałtownymi emocjami ocalałych.

Tam, gdzie media społecznościowe zniszczyły lokalne dziennikarstwo, panują nieufność i ignorancja. Nie chodzi tylko o to, że brakuje faktów; chodzi o to, że media społecznościowe rozpowszechniają wierutne kłamstwa, w tym na temat pandemii, które nigdy nie trafiłyby do druku w gazecie.

Nie możemy być wolni bez zdrowia i nie możemy być zdrowi bez wiedzy. Tej wiedzy nie możemy wygenerować samodzielnie jako jednostki: potrzebujemy powszechnej wiary w wartość prawdy, profesjonalistów zajmujących się dostarczaniem faktów oraz solidnych instytucji, które będą ich wspierać. Jest to przykład paradoksu wolności: nie możemy być sobą bez pomocy i nie możemy żyć w samotności bez solidarności innych. Równowagę między samotnością a solidarnością możemy osiągnąć tylko wtedy, gdy żyjemy we wspólnym świecie faktów, które pozwalają nam dostrzec ogólniejszy sens naszych działań.

Żadna propaganda nie jest w stanie ukryć podstawowego faktu o amerykańskim komercyjnym systemie opieki zdro­wot­nej: płacimy ogromne kwoty za przywilej umierania młodziej.

(tamże)

niedziela, stycznia 17, 2021

4101. Strajkowe czytanie (XI)

W tej części Muminki pojawiają się daleko na horyzoncie jak dobry powód do rozpisania ról do kolejnego sezonu, na który może i była ochota, ale nie starczyło zasobów.

W ten sposób dziewiąta część jest ostatnią. Soczysta, zwarta i tęskniąca za Muminkami. Ciekawe, ilu dzieciowych czytelników, czytając tę część, będzie wiedziało, co to fajerka.

Koniec. Więcej Muminków nie ma. Strajk Kobiet przycichł, ale wróci z hukiem, założę się.

Są tacy, co zostają w domu, i tacy, co odchodzą. Zawsze tak było. Każdy może sam wybrać, ale musi to zrobić, póki jesz­cze czas, i w żadnym razie nie rozmyślić się.

Bardzo powoli, rozstając się z bliskim już bezpieczeństwem, odchyliła się do tyłu, aż do nieubłaganej granicy, za którą runęłaby w przepaść, ale za­trzy­ma­ła się na niej na moment trwający jakby jeszcze jedną wieczność, a po­tem opadła z powrotem w przód.

     — Nie przejmuj się, nie ma tu nic gorszego niż my sami.
     — Gniewa się? — zapytał Wuj Truj, który akurat był w salonie.
     — Boi się — odparła Mimbla, wchodząc na schody.

[…] zdziwiony dom patrzył na wszystkie strony świata przez świeżo umyte okna.

     — Znowu czytałeś! – zauważył Paszczak. – To niebezpieczne tak dużo czytać. Posłuchaj no. Lubisz wyciągać gwoździe?
     — Chyba nie — odparł Homek.
     — Jeżeli cokolwiek ma być zrobione — wyjaśniał mu Paszczak — to zawsze jest tak, że jeden buduje, a drugi znosi deski. Albo jeden wbija nowe gwoździe, a drugi wyciąga stare. Rozumiesz?
     Homek nic, tylko patrzył. Wiedział, że on jest tym drugim.

Taki się czułem szczęśliwy przez cały dzień. Co to było, że wszystko wydawało się takie proste?

Spróbowała jeszcze raz i jeszcze, bardzo ostrożnie przenosiła się z dźwięku na dźwięk, aż znalazła pierwszy, następne same już przyszły. Melodia uciekła jej, ale potem znowu wróciła. Na pewno trzeba wyczuwać, a nie szukać.

Znowu zaczęło padać. Nasłuchiwała uważnie, ale nic nie było słychać prócz deszczu. To, czego się bała, zniknęło.

Kiedy wrócili do kuchni, Wuj Truj powiedział do Filifionki:
     — Taka znowu STRASZNIE młoda to ty nie jesteś…

     — […] A więc ty nic nie potrafisz? Ale potrafiłeś się roz­złoś­cić, co? Tylko że potem wszystko popsułeś, chowając się pod stół.

Za późnoście się wszyscy urodzili i nie macie pojęcia o tym, co eleganckie. Nawet nikt z was żadnej szarady w swoim życiu nie widział!

     — Będzie śnieg — powiedział Włóczykij.

Następnego rana spadł śnieg, leciały z nieba małe, twarde płatki. Zrobiło się strasznie zimno.

[…] czuł, że Paszczak się boi. A Paszczak odpowiedział:
     — To by było cudownie.
     […] A więc takie to jest uczucie — myślał. — Tak wygląda żeglowanie. Świat wywraca się do góry nogami, a ty wisisz na samiusieńkim brzegu bezdennej przepaści, marzniesz, wstydzisz się i żałujesz, kiedy jest już znacznie za późno, żeś się w ogóle wybrał. Żeby on tylko nie zauważył, jak się boję.

Nie chcę mieć przyjaciół, którzy są mili, choć wcale mnie specjalnie nie lubią, ani też nikogo, kto jest miły tylko dlatego, żeby nie być niemiłym.

     – Co to było, to ostatnie słowo? — spytał Wuj Truj, który cały czas łapką nastawiał ucho. Miał dobry słuch, dopóki wiedział, o czym jest mowa. A to przecież było prawie zawsze wiadome.
     – Agresywność — powtórzyła Mimbla głośniej.
     – Nie krzycz, nie jestem głuchy — odpowiedział automatycznie Wuj Truj. — Co to takiego?
     – To jest to, co się pokazuje, jak ktoś jest zły – objaśniła Filifionka.

     — Ja się tak strasznie staram! — wybuchnął idący za nim Paszczak. – Tak okropnie chcę!
     Włóczykij wydał swoje charakterystyczne, nieokreślone mruknięcie, oznaczające, że usłyszał, ale nic nie ma do powiedzenia.

     – Nietrudno go mieć — roześmiała się Mimbla. — Wystarczy go sobie wyobrazić – i jest kot!

     — A ty kiedy pójdziesz?
     — To zależy — odparł Włóczykij.

Tove Jansson, Dolina Muminków w listopadzie, [cykl],
przeł. Teresa Chłapowska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.


okładka z wcześniejszego
(pamiętanego z młodszych czasów)
wydania, bo to z 2014 roku
beznadziejne.

Wrócili do domu, żeby się napić kawy; tym razem pili ją wspólnie i mieli nawet spodki pod filiżankami.

Naprawdę przyjemnie było żyć!

Chciał, żeby cała dolina była pusta, żeby było w niej miejsce na wielkie sny; potrzebuje się przestrzeni i ciszy, żeby móc coś kształtować z odpowiednią pieczołowitością.

Nie ma nic przyjemniejszego i nic prostszego, jak czuć się wygodnie.

Teraz nareszcie wiedział, co zrobi, to było całkiem proste! Przeskoczy przez całą zimę i jednym długim susem znajdzie się w kwietniu. Nie ma powodu do zmartwień, absolutnie żadnego! Wystarczy zrobić sobie przyjemny dołek do spania i niech się świat toczy dalej własnym torem. A kiedy się obudzi, wszystko będzie tak, jak powinno być.

Toft nastawił twarz do wiatru i usiadł, żeby czekać.
     Teraz nareszcie mógł czekać.

(tamże)

czwartek, stycznia 14, 2021

4100. 14/365

nie dotknę go. ale mogę podejść do okna.
pomyślałam wczoraj i cyk.

14/365

4099. Z Bambuko da się wrócić

Kwartał leżała i czekała. Skąd wiem? Bo gdy Kaan pożyczała mi ją w papierzu, przyniosła również liście i kasztany. Zrobiłyśmy cyk.

Leżała, czekała, stosik rósł. Ktoś, nie licząc Kaan, już przeczytał. Ktoś inny dostał tę książkę od krewnego. Ktoś jeszcze inny właśnie czyta. No — pomyślałam — przy­szedł jej czas w moim czytelniczym zaułku.

Ta książka to taki literkowy odpowiednik kilkunastu lotek precyzyjnie umieszczo­nych w samym środku tablicy do darta. Poczucie humoru znieczula, ale nie czyni nie­przy­tom­nym — zobaczonej szajby i świra nie da się odwidzieć, nawet jeśli utknę­ło się w stuporze przekonania, że terapii nigdy się nie po­trze­bo­wało.

[…] jesteśmy tacy sami, a różnej twardości pancerze, jakie przywdzialiśmy na okoliczność bywania w świecie, chronią to coś w każdym z nas, co się żarzy, bez przerwy pulsuje.

W miarę świadomy człowiek, który uważa się za dorosłego, powinien przynajmniej raz zadać sobie pytanie: Dlaczego tak naprawdę denerwuje mnie drugi człowiek? To tylko pozornie błahe pytanie, albowiem próba udzielenia na nie uczciwej odpowiedzi może nas doprowadzić do bardzo bolesnego miejsca w nas samych.

Od dawna dostrzegam precyzyjne powiązanie tradycyjnego wychowania, religii i państwa. Wszystkie trzy sfery wspierają się i napędzają nawzajem w celu uzyskania perfekcyjnego, podatnego na manipulację, posłusznego NIEWOLNIKA, który pozyska kolejnych, a oni pozyskają kolejnych. Per­pe­tuum mobile.

[…] czuję oburzenie i obrzydzenie na myśl o tym, że małym istotom każe się wierzyć, że są grzeszne. Co to znaczy niegrzeczna? Dziecko niegrzeczne to dziecko, które przejawia resztki niezależności. To dziecko, które nie opa­no­wa­ło kroków układu tanecznego, jaki społeczeństwo wykonuje w peł­nej synchronii.

Cisza. Sześćdziesiąt spuchniętych sekund, rozdęte minuty, otyłość olbrzymia godziny. Cisza potrafi sprawić, że czas rozlewa się poza cyferblat, a wska­zów­ki grzęzną, niezdolne do przerobienia tego nadmiaru. […] Kiedy za­milk­nąć postanawia rodzic, dusza dziecka roztrzaskuje się na drobne ka­wał­ki — mogłabym przysiąc, że słychać wtedy dźwięk tłuczonego szkła. Taka cisza jest perwersyjną torturą, zostawia niewidzialne ślady, których nie można obfotografować i&nbps;złożyć w&nbps;teczce na policji.

Od dłuższego czasu na własny użytek prowadzę zakrojone na szeroką skalę badania nad przydatnością powszechnie akceptowanych zasad, przekonań, umów społecznych. […] Lista gości. Nie rozumiem, dlaczego na śluby i po­grze­by trzeba zapraszać cały żyjący fragment drzewa genealogicznego. Nie tych, których lubisz, z którymi utrzymujesz relacje. Wszystkich.

Dałam sobie ostatnią szansę na zmianę. Czy zmiana nastąpiła na­tych­miast? O nie. Po drodze zawaliło się prawie wszystko, łącznie z długoletnim związkiem. Jeśli mówimy o zmianie, to wtedy, z oddychającej na pół gwizdka, pozostającej w bezpiecznym bezruchu baby, stałam się babą, która patrzy na zapierający dech w piersi rozpierdol.
     Aż przyszedł ten dzień
, gdy kiwając się jak sierota, pośród ruin, zza opadającego kurzu wreszcie zobaczyłam słońce.

Myślę, że za życia służymy sobie nawzajem. Jesteśmy sobie naprawdę potrzebni. W najczarniejszej godzinie zawsze pomagał mi człowiek. Pomogło mi, zupełnie nieświadomie, wiele i wielu z was. Drugi człowiek potrafi nas podtrzymać, czasem nawet ponieść.

Nie wahajcie się użyć własnego życia, by żyć, jak wam się podoba.

Problem polega na tym, że kiedy się pojawia, to nie ma szans go wydostać spod warstwy zaprzeczeń i zobaczyć w całej okazałości.

Tak wiele i wielu z nas mknie przez życie na autopilocie, zamiast chwycić kierownicę, na bieżąco podejmować decyzje o kierunku jazdy, odpalić mu­zy­kę na full, patrzeć na zmieniający się za oknem krajobraz i ko­niecz­nie stawać, gdy coś naprawdę zachwyci.
     Szerokości, Mobilki! Do śmierci macie czysto!

[…] żyjąc bez NIE, dwa razy tracisz. Tracisz godność, siebie, a nic nie zyskujesz. W tym przypadku brak zysku oznacza stratę.

Nie jesteś problemem do rozwiązania, jesteś cudem do odkrycia. Może zamiast ryć na straganach z różnościami, zwrócić się do wewnątrz, do tego miejsca, gdzie pod grubą warstwą odgórnie narzuconych prze­ko­nań, po­wta­rza­nych przez wieki historii, w każdym z nas ukryty jest odprysk samego Boga, którego rozproszonymi cząstkami jesteśmy?
// Ewelina Stępnicka


Przewertowałam ostatnio sceny z własnego życia, by sprawdzić, ile razy dopuściłam się grzechu zaniechania z lęku przed opiniami ludzi. Ogarnął mnie wielki smutek. Bardzo dużo tego było. […] Właśnie to jest naj­smut­niej­sze. Ludzie nawet nie muszą nic mówić, ręce wiążemy sobie sami — prze­ra­bia­jąc w wyobraźni prawdopodobne reakcje otoczenia.
     Ludzie zawsze powiedzą to, co chcą powiedzieć, bez względu na to, co zrobimy. Dlaczego im nie pozwolić? Po co nadawać rangę ich słowom?

Pomalutku, w swoim tempie wróć do siebie. Poznaj swoją prawdę i nie walcz o jej uznanie.

Czasem rozważając, jaki jest sens istnienia, dochodzę do wniosku, że może sprowadza się on do żmudnego wygrzebywania się z tych wszystkich przekonań i powrotu do najbardziej nieskalanej wersji samych siebie, by rozejrzeć się po świecie i bez obciążeń i podszeptów z zewnątrz sprawdzić, co sami o nim myślimy. Często pytam siebie: Skąd to wiem, kto i kiedy mi to powiedział, czy mogę wierzyć, że ta osoba naprawdę wie?

Wszystkim, którzy brzmią jak znani mi dorośli i każą usiąść na karnego jeża za to, że żyję, jak chcę, mówię serdeczne: Bez jaj.

Katarzyna Nosowska, Powrót z Bambuko,
Wielka Litera, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

Wolność, jak się okazało, lubi wszystkiego mniej. Wolność jest eremitą, źle się czuje w tłumie. Wolność wbrew pozorom nie przepada za dyskusją, ceni milczenie, nie zależy jej na poklasku, o nic nie rywalizuje. Lubi ciszę, nie przypina sobie dzwonków do kapelusza, nie wali kijem w garnek, żeby było słychać, gdy nadchodzi.
     […] Wolność jest wtedy, gdy rozumiesz, że jeśli inny ma, to nie znaczy, że dla Ciebie zabraknie. Gdy patrząc na drugiego człowieka, postanawiasz widzieć w nim delikatność i piękno, choćby były umorusane lub za­be­to­no­wa­ne agresją, złością, podłością, które chronią jego wielokrotnie po­tu­rbo­wa­ne JA. Gdy pozwolisz ludziom żyć i upadać, odpuścisz kontrolę, ale też nie odwrócisz się od siebie, kiedy zdarzy Ci się potknąć.

(tamże)

4098. Strajkowe czytanie (X)

Druga część z Tatusiem Muminka w tytule i… wszystko jasne — męskie świry i zajoby. Zęby zgrzytały, ale są trzy wątki warte grzechu. Fason niezmiennie trzyma mała Mi. Mama Muminka — poza tym jak próbuje się wyrobić w patriarchacie — pięknie tęskni. A historia z Buką łapie za serce.

Mała Mi nie jest osobą, która by rozmawiała z kimkolwiek, starając się go przekonać. Ona albo działa bez chwili wa­ha­nia, albo nie działa wcale.

     — Hej! — zawołał Tatuś. — Jestem zły.
     — To dobrze — odparła Mi z uznaniem. — Wyglądasz, jakbyś zrobił sobie z kogoś prawdziwego wroga. To zwykle pomaga.

     — Widzicie — rzekł Tatuś, nachylając się nad stołem. — Morze to wielkie stworzenie, które jest czasem w dobrym humorze, a czasem w złym, i nikt z nas nie wie dlaczego. Bo my widzimy tylko powierzchnię wody. Ale dla tych, co lubią morze, jest to obojętne… Kocha się na dobre i na złe.

Nie miał czasu do stracenia, lecz im bardziej się spieszył, tym wolniej wszyst­ko się działo.

     — Mamy nie giną tak łatwo — rzekła mała Mi. — Zawsze je można znaleźć w jakimś kącie, trzeba tylko poszukać. […]
     — Gdzie byłaś?! — wybuchnął Tatuś.
     — Ja? — spytała Mama niewinnie. — Byłam na małej przechadzce, żeby się trochę przewietrzyć.

Tatuś przestawił coś w swojej głowie — tego dnia poszło mu to bardzo łatwo — i zaczął swobodnie rozmawiać z morzem, tak jak to czynili jego przodkowie.

Była tym wszystkim bardzo ubawiona i wyglądało na to, że lada chwila powie coś całkiem nieodpowiedniego. Ale nie powiedziała.

     — Nie jesteś zbyt miła — powiedziała Mama Muminka.
     — No to co! — krzyknęła mała Mi.

Jej oczy były wesołe i zdawały się kpić z niego, jakby dając do zrozumienia, że znają wszystkie jego tajemnice.
     I jakoś sprawiło mu to ulgę.

Była tym wszystkim bardzo ubawiona i wyglądało na to, że lada chwila powie coś całkiem nieodpowiedniego. Ale nie powiedziała.

W tym momencie uderzyła w Tatusia olbrzymia fala, zmywając z niego całą złość.

Tylko mała Mi zobaczyła Muminka. Dostrzegła też Bukę wyczekującą na piaszczystym brzegu.
     Mi wzruszyła ramionami i zakopała się z powrotem w mchu. Nieraz już widziała ludzi, którzy czekali jedni na drugich w złym miejscu, z głupią miną, jakby się zgubili. „Nie ma na to rady — pomyślała — widocznie tak musi być”.

Bierzesz wszystko zbyt dosłownie — powiedziała mała Mi z pogardą.

Jak ona się zachowuje! – pomyślał Muminek. – Robi wszystko, co jej się podoba, i nikt nie protestuje. Robi, co chce, i już.


Na ścianie zakwitał jeden kwiat po drugim: róże, nagietki, bratki, peonie… Mamę ogarnęło nieomal przerażenie, że tak dobrze umie malować.

Kiedy tak siedzieli, popijając kawę, wydało im się nagle, że coś wraca znów na swoje miejsce.

Buka nie bała się już, że zostanie oszukana.


Tove Jansson, Tatuś Muminka i morze, [cykl],
przeł. Teresa Chłapowska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.


okładka z wcześniejszego
(pamiętanego z młodszych czasów)
wydania, bo to z 2014 roku
beznadziejne.

Jakie podniecające jest życie! — pomyślał Muminek. — Wszystko może się nagle zmienić, i to zupełnie bez powodu!

Jeżeli natychmiast nie urządzimy wycieczki, to wszyscy zwariujemy!

[…] poniechał wszelkich rozmyślań i tylko żył pełnią życia, od samego koniuszka ogona aż po uszy.

(tamże)

środa, stycznia 13, 2021

4097. 13/365

szczerość. niech
nas łączy. gdy dzieli
nas sposób, w jaki
doświadczamy życia.

13/365

*

Jason Yang feat. Mariko, Transcendence.

niedziela, stycznia 10, 2021

4096. Perliło się mi (XII)

// po-superwizyjna perełka:
szukaj tego, co tworzy problem.
JiM

4095. Istoty niebanalne (II)

Smoku prawie rok temu podarował mi tę książkę, mając pewność, że mnie za­chwy­ci. Zaczęłam prawie od razu. Wspaniały język, ale materia (pozbawiona sierści) mę­czą­ca. Odłożyłam.

Zielsko osiedlowe, Saxifraga, zielnik, jesień, zima, Saxifraga z poleceniem Autorki u Nogasia w audycji o książ­kach. Audycja. Wróciłam.

Poezja zielonej Poetki prozą pisana. Zagłuszała tęsknotę za osiedlowym zielskiem, na którego świeżą zieloność trzeba jeszcze trochę poczekać. Kawałeczek. Odłożyć. Kawałeczek. Odłożyć.

Aż pojawiły się w książce drzewa i rośliny ruderalne. Nie mogłam już odłożyć. Smoku miał rację, zachwyciła mnie ta książki. Zachwyciła mnie każda spotkana w książce Istota.

Szatkujemy nasze terytoria w trójwymiarową kratkę. Tylko tak. A przecież nie ma teorii fizycznej, która by nas w tej wierze upewniała: że na świecie istnieją tylko trzy wymiary, nie ma dowodu, że tu tak jest strasznie prosto. Sami to wymyśliliśmy. Czy dlatego, że to, co trudno jest wyrysować w wyobraźni, staje się niemal niemożliwe do wyrażenia językiem?

Wciąż za oknem jest światło, patyki, badyle, powietrze i jeszcze my.

W przyrodzie zachwycają nas porody liści i owoców, zapach olejków ete­rycz­nych z owulujących kwiatów, puchate futerka, mleczne zęby, różowa skó­ra i kocięta. A przecież i tak wszystko to musi umrzeć. Dokładnie tak sa­mo, jak zechciało powstać, wyłonić się z gęstwiny nieprawdopodobieństwa: że właśnie ty tu teraz jesteś, powstały z mi­liar­dów możliwości, wygrałeś jak to jabłko, po które sięgasz, i po­wie­trze, którym oddychasz.
     Poznanie podstaw genetyki generuje wielkie zdziwienie, niedowierzanie także we własne istnienie. Nie chodzi o emocjonalne uniesienia, bo to tylko matematyka, prawdopodobieństwo i straszliwie mała liczba w wyniku tej kalkulacji.

Każdemu przytrafiają się bowiem zaburzenia w ciągłości istnienia, znamy je dobrze. U roślin objawiają się one potem chaotycznymi incydentami w sy­me­triach komórek, życiowym bałaganikiem, jakby to było zwykłe ro­ślin­ne prze­języczenie w trakcie zdeterminowanego porządku co­dzien­ności.

Przyglądam się lipom od dawna. Na razie nauczyły mnie, że nie zawsze drzewa będą stawiać opór materii, czasem się poddają, rozrysowując żyły włókien tuż pod korą, naciągną je, zasznurują, by w środku pozwolić sobie na miękkość i łagodny stan bez wojny i naprężeń na granicy życia.

Nic się nie zmieniło. Zmieniam się ja.

Jesteśmy zbudowani z tych samych liter dziewięćdziesięciu pierwiastków i umieszczeni w tej samej fizycznej przestrzeni, sprawiedliwie roz­po­rzą­dza­ją­cej swoimi prawami, którym podlegamy naprawdę bez wyjątku.

Myślę, że w świecie następujących po sobie, w sobie i ze sobą zjawisk oży­wio­nych i nieożywionych nigdy nie możemy tego [prawdziwego po­cząt­ku choroby rośliny]  jednoznacznie określić. Nawet strzał pioruna ma swój początek w chmurach, a te w oceanach, morzach, kałużach i w roz­lanej herbacie.

To nie to. Nikt nie uwierzy, nikomu nie wolno pokazywać. Ale popatrzeć można.

Znajomość reakcji roślin na środowisko, na inne istoty, także te, które je zjadają albo szukają w nich niszy do życia, jest u ludzi wciąż dość niska, a w głównej mierze bardzo wybiórcza. Trudno odnaleźć wszystkie nici gma­twa­niny zależności biosfery. W przyrodzie przeplatają się niezliczone drogi bytów, które mają swoje źródła w każdej chyba strefie istnienia i nieistnienia.

Na kawałku trawy, między chodnikiem a asfaltem, eks­plo­du­je wiara w przetrwanie. Przydrożna kapliczka dla bez­na­dziej­nych i skończonych.

Bo w stolicy będą kiedyś szumieć graby, a po Marszałkowskiej harcować lisy. Naturalnie pod jednym tylko warunkiem — gdy damy im spokój i pójdziemy stąd na jakiś tysiąc lat.

[…] w nieznośnej niemocy można tylko milczeć.

W trakcie studiowania ruchów roślin niebywałe wydawało się też to, że rośliny rosną tylko wtedy, gdy tańczą. Albo inaczej: one tańcząc, rosną, a ten proces również odbywa się w synchronizacji z Księżycem.

Urszula Zajączkowska, Metamorphosis of Plants,
Patryk Walczak, Polski Balet Narodowy.

Tańcząc, opisują swoją wzajemność i swoją odrębność. Dotykają się. Dotyk roślin w grupie, rytm ich wspólnego ruchu, głaskania się i odpychania, jest jednym z sygnałów zaświadczających, że nie jest się samemu i że kierunek wzrostu został obrany prawidłowo, bo jest bardzo podobny do tego, jaki jest u innych, bliskich.

Prawdziwy cud przemienienia wody w krew dzieje się w naturze, gdy karmiony łąką skowronek złoży jaja, gdy wylęgają się kijanki, gdy urodzi się szczur.

[…] podpatrując rośliny, nie powinniśmy widzieć w nich stworzeń nie­do­sko­na­łych, niezbyt rozwiniętych, według jakichś ludzkich kryteriów gor­szych, lecz po prostu innych.
     Inność roślin wyraża się głównie tym, że one w zdecydowanej większości nie muszą nikogo i niczego zabijać, by się odżywiać, wzrastać i zasiedlać, oraz tym, że są przykute do miejsca na zawsze, są więc jeszcze bardziej współodczuwające z otoczeniem. Muszą. Nie uciekną.

Wzrost roślin jest bowiem ciągłym dialogiem ze środowiskiem i grawitacją, niekończącymi się ustępstwami albo i upartym stawianiem na swoim, skazującym nierzadko na ostateczną odprawę w gestach ewolucji. Bo rośliny, które nie słuchają otoczenia, muszą umrzeć.

[…] odrębna jest anatomia każdego gatunku drzewa. Nie to co pudel i jam­nik, które w środku wyglądają niemal tak samo. W końcu nie ma atlasów anatomii poszczególnych ras psów. Wątroba to wątroba, a aorta to aorta. A brzoza w środku wygląda zupełnie inaczej niż wierzba czy topola, a dąb czerwony jest różny od czeremchy.

Urszula Zajączkowska, Patyki, badyle,
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2019.
(wyróżnienie własne)

[…] kot może być blisko, ale jak on chce, można mu patrzeć w oczy, ale do momentu, który on przyjmie za ostateczny. Może domagać się dotyku, gdy będzie tego potrzebował i do czasu, który też on ustala. Niekiedy wykaże się łaską i wskoczy na kolana. Aby go głaskać lub grzać. Bo kot przede wszyst­kim wymaga od nas elementarnego szacunku i uznania. To samo pokrzywa.

Ale spróbuj się zbliżyć, zauważyć ją, kiedy tego nie chce, spróbuj, proszę. Zaraz wyciągnie pazur, ząb, włosek, który wciśnie w twój ciekawski pa­luch, bez wysiłku. Właściwie wysiłek bierzesz na siebie ty. Więc po co tam idziesz?

(tamże)