Na ten pomysł nie wpadłam! — pomyślałam po przeczytaniu przytoczonego poniżej fragmentu z trylogii, która już za mną, o której jutro z kronikarskiej potrzeby.
Miałam zupełnie inny pomysł, w moim przypadku na liceum. Wprawił on Białego Kruka w osłupienie wyłącznie na jeden wieczór. Jaka ja byłam dumna, że Go zagięłam! Byłam? Wciąż jestem! Do dzisiaj umiem sobie przypomnieć smak tego rzadkiego uczucia. Skosztowałam je drugi i ostatni raz w życiu dopiero na obronie doktoratu (tu już tylko w śladowej ilości, ale kolor miało ten sam!). Wracając do edukacyjnej prehistorii, niezbyt długo cieszyłam się zwycięstwem. Następnego ranka otrzymałam propozycję nie do odrzucenia. Ale od początku…
Druga córka Orzeszka i Białego Kruka rok w rok w czerwcu przynosiła świadectwo z czerwonym paskiem. Rok w rok we wrześniu postanawiałam, że i ja na zakończenie rozpoczynającego się roku szkolnego położę na stole czerwony pasek. Rok w rok starczało mi silnej woli do końca września lub w najlepszym razie do połowy października. Nie byłam w stanie ani jednego dnia dłużej być uczennicą rokującą na czerwony pasek.
Na początku drugiej klasy liceum, godząc się ze swoją antysystemową naturą, uznałam, i nie musiałam wcale siebie specjalnie przekonywać, że optymalizacja jest mądrzejszym sposobem radzenia sobie z opresyjnym systemem przymusowej edukacji niż nieudane próby opaskowania na czerwono swoich na tej drodze postępów. Miałam plan!
Pod koniec października, a może w połowie listopada, Biały Kruk — byłam powodem Jego zobowiązań wobec systemu edukacji — poszedł na wywiadówkę i przyniósł karteczkę z treścią, jakiej się nie spodziewał, która nijak nie mieściła mu się w głowie. Od góry do dołu same dwóje, wyłączając matematykę, z której same piątki, co świadczyło w tamtych czasach o tym, że adept, tu adeptka, sztuk mało magicznych potencjał do przyzwoitych ocen — z wszystkich przedmiotów! — posiada.
Biały Kruk dał radę i utrzymał się w najlepszej wersji rodzica nastolatka i zapytał u źródła, co się dzieje, że karteczka z ocenami daje bardzo skromne powody do rodzicielskiej dumy.
Pierworodne dziecię w swej nastoletniej powłoce, czyli ówczesne moje ja, pękało z dorosłej dumy, że znalazło sposób na system, i ochoczo wytłumaczyło, co, z czym i dlaczego, bo do zastosowanej konstrukcji nie dało się mieć zastrzeżeń.
Po co uczyć się dwa razy? — zapytałam Białego Kruka, a ten zbaraniał. Gdy goniłam za czerwonopaskowym marzeniem, ze zbyt wielu przedmiotów uczyłam się dwa razy: we wrześniu na fali nadziei i w styczniu, by wyciągnąć się na tróję. No i po co? Subiektywnie, na wyczucie, biorąc pod uwagę skłonności i ciągoty do niekonsekwencji, oceniłam dobroć serca każdego z uczących mnie nauczycieli, pomijając matematyka, bo ten zdążył rok wcześniej znaleźć na mnie sposób. I to jest bardzo proste, Tato — oświadczyłam — nie uczę się w ogóle, dopóki nie dostanę… z biologii pięciu pałek, z geografii sześciu, z fizyki trzech, itd. Tą metodą uczę się tylko raz, by wyciągnąć się na semestralną tróję. Zapadła cisza, bo logikę trudno zastraszyć czy spacyfikować rodzicielską tyradą. Byłam w swej genialności całkowicie niepokonana! Ale! Tylko do rana…
Następnego dnia przy śniadaniu to Biały Kruk miał minę zwycięzcy! Oświadczył, że jeśli przez miesiąc nie dostanę żadnej pały, otrzymam domowe stypendium naukowe w wysokości mojego comiesięcznego kieszonkowego. Nie dało się nie przyjąć tej propozycji. Jak sobie radziłam z tym ograniczeniem? Świetnie! Czasem z niektórych lekcji znikałam. Nieobecni nie dostawali ocen.
Biały Kruku, pomyślałam dziś, jak Ty przetrwałeś wszystkie moje pomysły? Mendelssohn, Biały Kruku? Mendelssohn!
Felix Mendelssohn-Bartholdy,
Capriccio brillant op. 22, Andante,
Matthias Kirschnereit (fortepian),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #48.
*
[…]
czasami ma też całkiem dobre pomysły. W gimnazjum na przykład powiedziała:
– Będziemy się dobrze uczyć.
Najpierw myślałem, że zwariowała, bo my nigdy nie uczyliśmy się zbyt dobrze. Właściwie to wcale się nie uczyliśmy, a większość czasu w szkole spędzaliśmy na kombinowaniu, jak się wykręcić od lekcji i jak wymyślić dobry system podpowiadania i ściągania.
– Oszalałaś? — zapytałem wtedy.
Wytłumaczyła mi, że nie i że wcale nie chce, żebyśmy byli kujonami. Wymyśliła system. Na początku każdego semestru rzeczywiście musieliśmy trochę pozasuwać — Aśka rozpracowywała program zajęć i uczyliśmy się do przodu. Trwało to tak z miesiąc, czasem dwa, w zależności od nauczyciela. Zgłaszaliśmy się do odpowiedzi jak wściekli i wyprzedzaliśmy resztę klasy przynajmniej o jedne zajęcia. Po kilku tygodniach Aśka uznawała, że już wystarczy. I mieliśmy spokój. W naszej klasie jest ponad dwadzieścia osób. Wiadomo było, że jeśli mamy już po kilka dobrych ocen, nauczyciele przestaną się nami zajmować i skupią na innych. To naprawdę dobrze działało.
*
[…] nie ma sytuacji bez wyjścia, trzeba tylko umieć je znaleźć, a potem zaplanować możliwy rozwój wydarzeń.
Marcin Szczygielski, Bierki,
Instytut Wydawniczy Latarnik
im. Zygmunta Kałużyńskiego,
Warszawa 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz