niedziela, października 27, 2013

877. Szukając w sobie

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jedyne radio informacyjnie przez ostatnie lata stało się radiem informacyjno-reklamowym, by, gdy kończyłam śledzić losy transformacji, stać się radiem reklamowo-informacyjnym. Kilka miesięcy temu podziękowałam za lata dobrych audycji, po których nie ma już najmniejszego śladu. Znalazłam alternatywę w postaci „Radia z charakterem”, co charakter zdecydowanie ma dobry.

Kilka tygodni temu słuchaliśmy z Sadownikiem audycji o książkach dla dzieci. Gość audycji miał spokojny, pełen pasji głos. Był konkretny, rzeczowy i... magiczny. Żadnych ąąąąąąąąą, aaaammmmm, ęęęęę między słowami, frazami czy zdaniami. Pod koniec audycji było o książkach dla nastolatków-chłopców. Pan wymienił autora, trzy tytuły. Zapamiętałam. Po jakimś czasie, mając w pamięci zrównoważony głos Gościa audycji, zamówiłam pierwszą z nich. Wsiąkłam...

Wróciło do mnie nastoletnie uczucie permanentnej niepewności. Bogatsza o dziesięciolecia doświadczenia odkryłam potencjał tkwiący w tej niepewności; odkryłam ożywiający ruch, który chce zaistnieć, by budować, tworzyć novum. Dziś lecę po kolejną powieść tego Autora. Już czeka na mnie, by ją odebrać. Ja też już na nią czekam.

Jednak doktor Hyde opowiedział inną historię, jedną z tych, które wcześniej przeoczyłem.
     — Karol Marks w słynnym stwierdzeniu nazwał religię „opium dla ludu”.
[...] jest taka suficka opowieść, która podważa teorię, że ludzie wierzą tylko dlatego, że potrzebują opium. Wielką świętą sufizmu Rabię al-Adaiwiya widziano kiedyś, jak biegnie ulicami swego miasta, Basry, niosące w jednej ręce pochodnię, a w drugiej wiadro z wodą. Gdy ktoś zapytał ją, co robi, odparła: „Wezmę to wiadro z wodą i ugaszę nim ogień piekielny, a potem tą pochodnią podpalę bramy raju, żeby ludzie nie kochali Boga dla obietnicy raju albo ze strachu przed piekłem, ale dlatego, że jest Bogiem”.

*

     — Naprawdę nie jestem w nastroju na odpowiadanie na pytania zaczynające się od  j a k,  k i e d y,  g d z i e,  d l a c z e g o,  albo  c o.
     — Co się stało? — zapytałem.
     — To jest c o. W tej chwili nie obsługuję formatu „co”. No dobra muszę iść. Zacisnęła usta i wypuściła powoli powietrze, jak Pułkownik, kiedy wypuszczał dym.
     — Co... — pohamowałem się i zacząłem inaczej: — Zrobiłem coś?
     Zabrała swoją tackę i wstała od stołu.
     — Oczywiście, że nie, skarbie.

*

I jak przez mgłę przypominam sobie, jak Lara stoi w drzwiach i uśmiecha się do mnie, tym niepowtarzalnie wieloznacznym dziewczęcym uśmiechem, który obiecuje odpowiedź na twoje pytanie, ale nigdy jej nie udziela. Tym pytaniem, które zadajemy sobie odkąd przestaliśmy brzydzić się dziewczyn, pytaniem zbyt prostym, aby nie sprawiać kłopotu, jest: Podobam się jej czy tylko mnie lubi?

*

A o tym inaczej już tu było kilka dni temu, gdy ta książka jeszcze na mnie czekała:

     — Że co? — zapytałem.
     — Spędzasz całe życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości.

*

Nauczyła mnie wszystkiego, co wiedziałem o rakach, całowaniu, różowym winie i poezji. Uczyniła mnie kimś innym.
     Zapaliłem papierosa i splunąłem do strumienia.
     — Nie możesz tak po prostu uczynić mnie innym, a potem odejść — powiedziałem do niej głośno.

John Green, Szukając Alaski,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz