niedziela, października 20, 2019

3499. Pechowe czytanie (VII)

Cisza wyborcza. Audycja, której słuchają Orzeszek i Biały Kruk tydzień w tydzień. Tej konkretnej w dniu wyborów i ja jednym uchem słuchałam. Ostatnie pięć minut i padł tytuł książki! Zaraz po tym, gdy go usłyszałam, stuk, stuk, klik, klik i miałam ją na swoim kundlu. I wiedziałam, że stosik czytelniczy, opróżniany powoli, musi poczekać, bo ta wepchnęła się w moje ręce i nie miała zamiaru negocjować: my way or highway.

Zaczęłam w Małej Danii i skończyłam, środek czytając w ulu. Osłupienie, niedowierzanie, bezsilność i przecieranie oczu ze zdziwienia — to wszystko towarzyszyło mi podczas lektury. Nie miałam pojęcia, że część mego doświadczenia to chory standard.

Dwa dni zastanawiałam się, jak wybrać i pogrupować cytaty, bo książka ta nie jest jednowymiarowa i jest bardzo ważna. Że najlepiej w Polsce być młodym zdrowym białym katolikiem to się wie. Że bycie kobietą w Polsce nie jest łatwe też się wie. Dlaczego bycie pacjentką (o dowolnej orientacji) nie miałoby być jeszcze trudniejsze? (#B)

Drugi ważny dla mnie wątek dotyczy prostej rzeczy: ludzie kochają mężczyzn lub kobiety, ale w przypadku niektórych osób polskie społeczeństwo, nie wiedzieć czemu, daje sobie prawo, by robić wielkie halo i decydować, co jest normą, a co nie. Jeśli o mnie chodzi, nic się nie zmieniło, wciąż nie mogę się temu nadziwić. (#A)

#A:

Aby stać się osobą dojrzałą, potrzebujemy stosownych wyzwań, zawodowych i rodzinnych, musimy się z nimi mierzyć. Dobrze na przykład mieć pracę na miarę swoich umiejętności oraz spełniać się w relacjach społecznych.
     Na tej przesłance Ted Olson, prawnik Reagana i Busha, buduje swój konserwatywny argument na rzecz małżeństw jednopłciowych w USA. Wszyscy obywatele mają takie samo prawo do stabilizacji i do kształtowania związków rodzinnych w sposób jawny i odpowiedzialny.
     Przed Olsonem i jego kilkuletnią batalią prawną, toczoną na różnych poziomach Sądu Najwyższego, o niedojrzałość przez cały wiek dwudziesty podejrzewano osoby, by rzec najogólniej, nieheteronormatywne. Wcześniej uważane były za kryminalistów. Zwłaszcza jeśli nie zakładały rodzin
.

*

Moment mija. Ona opowiada o mężu, który ją wspiera, o planach, jakie robią na przyszłość. Ja znów się przed nią zamykam. Po prostu uprzejmie milczę. O, za granicą byłoby inaczej, jakże naturalnie byłoby się odwzajemnić. Zrewanżować się jakąś anegdotą, choćby powierzchowną, byle zabawną. Ale żyję tak, jak powinnam, za bardzo nie narzucając się nikomu. W zamian jestem „u siebie”, we „własnym kraju”. […] A co niby miałam jej powiedzieć? Jej życie to solidna pełnia; moje to garść obietnic. Jestem w wieku, który nazywa się statecznym, a o najbliższej mi osobie mówię: „moja dziewczyna”.

*

Być osobą nie z szablonu, postacią z tajemniczego pogranicza, nieheteronormatywną perełką, nawet jeśli się jest przy okazji człowiekiem kultury, to znaczy przyjąć na siebie pewien los — taki, że się zostaje potencjalnym obiektem szantażu lub choćby delikatnego, ledwie wyczuwalnego spychania na margines. A każda taka wpadka, co to się zdarza każdemu, bo się zapomniał, bo się gdzieś zasiedział, w ich przypadku składa się na „przeszłość”. A przeszłość zawsze można wyciągnąć.

*

Słuchanie bólu? Owszem, gdyż ból jest ważny, jest oznaką stanu zapalnego, a w tej analogii oznacza dawanie wiary własnym oznakom niewygody. Słuchanie głosów poszkodowanych.
     Stawanie murem za każdą grupą, która jest w danym momencie atakowana. Bez względu na sympatie. Jeśli są to bezdomni, to bronimy bezdomnych. Jeśli cudzoziemcy, bronimy cudzoziemców. Jeśli zwierzęta w lesie, bronimy zwierząt. Stawianie oporu maszynie nienawiści, która z początku tylko testuje naszą tolerancję, zanim przejdzie od słów do czynów
.

*

Nie mogę, nie potrafię już więcej czytać prasy, w której obiektem drwin stają się moi przyjaciele. To oni mają być rzekomo zagrożeniem porządku społecznego. Bo optymistycznie i nieugięcie pragną, żeby porządek prawny ich uwzględnił.

#B (systemowo):

Psychosomatyka to odpowiedź na wszystko, kiedy nie widzi się biologicznej przyczyny. Co nie znaczy, że jej nie ma.
// Jennifer Brea

*

Chroniczność znaczy tyle, że cokolwiek to jest i czy zyskało już nazwę, niczym nowo odkryta planeta, nie da się już tego odwrócić.

*

Sprawa jest prosta, choroba, grzech i śmierć to „błędy w myśleniu”. Uleczenie nastąpi dzięki modlitwie. Pogorszenie stanu zdrowia, nie mówiąc już o śmierci, świadczy o tym, że myśl wciąż jest wypaczona, a modlitwa – nie dość skuteczna.

*

[…] jak dowodzi Sander Gilman, jest choroba (disease) i choroba (illness). Na tę pierwszą się zapada. Ta druga jest stylem przeżywania. Co tu jednak przeżywać, gdy otoczenie nam mówi, że musimy się wstydzić? Jak powstrzymać się od znikania, jeśli obiecuje ono przynajmniej ukojenie?

*

Obawiać się można tylko tego, co potrafimy sobie wyobrazić.

*

Freud uważał konwersję na chrześcijaństwo za rodzaj uwiedzenia, podążania za syrenim głosem, któremu nie zamierzał się poddać. Nie planował się też przystosować do roli obiektu uprzedzeń. Zamiast tego dokonał własnego przewrotu kopernikańskiego. Przeniósł odium chorobliwości z Żydów na kobiety. […] Żydzi przestali chorować na neurastenię, a na rozmaite nerwowe przypadłości miały odtąd chorować kobiety.
     Na początku dwudziestego wieku w Wiedniu pojawia się nowy typ kobiet — takich, które chciałyby konkurować z mężczyznami, zdobywać, naprawiać, budować. One też kończą jako pacjentki Freuda, często z objawami somatyzacji. W miarę rozwoju immunologii umacniało się zarazem przekonanie o tym, że przypadłości mogą być realnie umocowane w ciele.
     Pacjentka zatem postrzegana jest przez Freuda jako uchodźczyni z kraju płci naznaczonej chorobą (bo założeniem jest, że kobiecość sama w sobie jest chorobą), która pragnie, świadomie lub nie, dokonać konwersji na męskość (poprzez ambicje naukowe, zawodowe, bądź też przez fantazje uwodzicielskie), czyli wyzdrowieć.
     To niemożliwe, bo konwersja osłabia. Skłania do melancholii albo do histerii, czyli do przesadnego przeżywania własnych symptomów
.

*

     — Myślimy, że eksternalizuje pani niektóre emocje poprzez swoje symptomy.
     — Naprawdę?
     — Tak, a w zasadzie sama je pani tworzy. Jest to pani wewnętrzna rzeczywistość, ale to pani sprawia, iż przybiera ona kształt choroby.
     Podoba mi się ten pomysł. Jeśli mogę tworzyć własne symptomy, to znaczy, że mogę je też odwołać. Przede wszystkim oznacza to wolność od medycznego kołowrotu, dobijania się o wizytę, błagania o uwagę, zgadywania, czy po drugiej stronie biurka siedzi ktoś przyjazny, czy też na odwrót, opryskliwy i w złym humorze. Wolność od czekania trzy miesiące na to, żeby pokazać wyniki rentgena lekarzowi, który chce i mógłby mnie wyleczyć. Wolność od czekania rok na wizytę u specjalisty, dwa lata na operację, osiem miesięcy na rehabilitację.
     Mogę zatem leczyć się sama. A do tego — tanio, najtaniej
!

*

Kate Abramson zastanawia się, po co niektórzy ludzie dręczą innych, wmawiając im, że ich pragnienia i potrzeby rozmijają się z obiektywną prawdą, a nawet że są objawem choroby psychicznej. Dlaczego nie wystarczy powiedzieć „mam odmienne zdanie na ten temat”? Czemu forma komunikacji, którą wybierają ci ludzie, musi koniecznie przybrać formę kategoryczną: „czy ty w ogóle potrafisz zachowywać się normalnie?”, „to jest chore!”, „zamówić ci wizytę u psychiatry?”. I odpowiada, że chodzi po prostu o element kontroli. Żadna inna odzywka nie daje gwarancji, że ofiara zostanie momentalnie wytrącona z równowagi. Miną cenne sekundy, zanim się pozbiera.

*

Czy strach, który jest echem przeszłości, będzie już zawsze hamować moje kroki?

*

Gaslighting jest formą przemocy emocjonalnej stosowaną najczęściej wobec kobiet. Ale przez kogo? W rozmaitych sytuacjach, gdy matka podważa zdolność córki do racjonalnego myślenia, gdy lekarka nie dowierza pacjentce — co zdaje się być statystyczną normą, jeśli chodzi o choroby neurologiczne i autoimmunologiczne — jest to niestety przemoc kobiet wobec kobiet.

*

Ludziom mówi się, żeby nie przejmowali się byle czym. Idą do lekarza i tyle słyszą: „Niech pani się tak nie przejmuje. Proszę sobie odpocząć”.

*

Czy naprawdę taniej jest wmawiać pacjentce, że generuje symptomy ze strachu? Przecież ktoś będzie płacić za leczenie choroby, którą rozpoznano z opóźnieniem, a więc w stadium bardziej zaawansowanym.

*

To życie byłoby całkiem do zniesienia, gdyby tylko ktoś dał mi gwarancję, że ból nie podbije dalszych terytoriów, że skończy się na jednej sztywnej nodze.
     Tak zaczyna się negocjowanie z chorobą. Ale nie ma takiej gwarancji. Niestety, brak tam po drugiej stronie rozumnego bytu, zdolnego dogadać się, podpisać pakt. Choroba to nie sułtan z opowieści tysiąca i jednej nocy, jest głucha na piękno literatury, nie da się jej oczarować. Jej rozkoszą jest zginąć razem ze mną
.

*

Ważne jest, by oddawać sprawiedliwość lekarzom, którzy, jeśli chcą traktować swoją pracę poważnie, często pracują ponad siły. System medyczny nie rozlatuje się tylko dzięki wysiłkowi zatrudnionych w nim osób.

Izabela Morska, Znikanie,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)

#B (indywidualnie):

Moje ciało gwałtownie stara mi się coś przekazać. Tylko nie znam tego języka. Mówi do mnie w farsi, poszeptuje w paszto.

*

Zadziwiają mnie sprawy, którym wcześniej nie poświęcałam wiele czasu. Na przykład, ile siły wymaga codzienne funkcjonowanie! Na to, żeby wstać, wziąć prysznic, rozmawiać, planować, wykonać cokolwiek z tego, co się zaplanowało! Ile skupienia potrzeba, żeby ruszyć z miejsca ludzką maszynę! Ile precyzji, żeby podnieść rękę na wymaganą wysokość.

*

[…] od kiedy przyznaję przed sobą, że jestem chora, kieruje mną nieznużone postanowienie, żeby nauczyć się być w porządku przynajmniej wobec samej siebie.

*

W obolałym ciele rzeczywistość staje się kanciasta. O wiele łatwiej się o coś otrzeć, uderzyć. Dłużej odczuwa się skutki czegoś, co inaczej byłoby tylko omsknięciem.

*

Życie po klęsce wcale nie musi oznaczać rezygnacji. Nadal można się kręcić, ugotować egzotyczną potrawę. Ma ono w sobie jednak spokojną łagodność życia po życiu.

*

Małe kroki w dobrym kierunku. Postanowienie, żeby ocalić to, co się da, z oryginalnego planu.

*

Przypominam sobie przyjemność, jaka zwykła dla mnie płynąć z bycia sobą.

(tamże)

2 komentarze:

  1. "W obolałym ciele rzeczywistość staje się kanciasta".
    Oj, tak, prawda to. Choć zawsze się nad zastanawiam, jak to jest i zarazem jak szybko się to dzieje - jak szybko pod wpływem jakiegoś zdarzenia zmienia się percepcja, i nasze osadzenie i funkcjonowanie "tu i teraz". Właśnie raptem trzy tygodnie temu zostałam sprowadzona gwałtownie na ziemię, bo po urazie kolana z osoby sprawnej i nadaktywnej stałam się nagle osobą bojącą się panicznie tego, żeby ktoś mnie przypadkiem nie popchnął w autobusie czy metrze, bo jak popchnie, to wiem, że się na chorej nodze nie zatrzymam, jak się nie zatrzymam, to upadnę, jak upadnę, to nie wiem, czy wstanę bo nie mogę nogi zgiąć itd. A jednocześnie jakby to kolano zaczęło jakoś bardziej wystawać czy co, bo ciągle nim o coś boleśnie zahaczałam. Za każdym razem, gdy coś takiego mi się zdarza - a czasem zdarza się, to czuję się jak Ikar z obrazu Bruegela i cały świat widzę jakoś tak dziwnie, jakby nie będąc jego częścią, bo nie mogę razem z nim dalej biec ...
    Więc mogę wtedy zrozumieć i poczuć tych, którzy z różnych przyczyn radzą sobie na co dzień gorzej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak. Pamiętam, jaki szok przeżyłam, gdy odkryłam, jak nierówne są chodniki w Polsce (z natury) — to się stało z dnia na dzień, daję słowo! Gdy byłam sprawna, nie miałam o tym pojęcia.

      A kolanko, niech wraca do zdrowia!

      Usuń