wtorek, lutego 23, 2021

4143. Czytane tam (I)

Plan na szpitalne czytanie — wyłącznie fikcja (!) — był, ale była też historia.

Dawno, dawno temu, gdy covid nie śnił się niezwiązanym z medycyną ludziom, na sali rehabilitacyjnej poznałam Finkę. Obdarzałam Ją wzrokowo kudłatą miłością, bo lab, bo dziewczynka, bo mądry pies.

Na drugim końcu smyczy obleczona w kobiece ciało niebywała Pogoda Ducha. Re­ha­bi­li­ta­cja we wspólnej przestrzeni raz w tygodniu była dla mnie dodatkową formą świętowania dobrego życia. Wszystko, co dobre, czasem się koń­czy — roz­je­cha­ły się nasze grafiki rehabilitacyjne, a potem przyszedł covid. Na szczęście są media spo­łecz­no­ścio­we — ktoś udostępnił, ja zobaczyłam i już nie puściłam.

Pełnoprawna nauczyła mnie terminu audiodeskrypcja, podsunęła mi doskonałą książkę. Gdy w zeszłym tygodniu odnalazł mnie fejsbukowy post, oczywistym było, że się zachwycę i pomysłem, i rozmową, i dbaniem o komunikację z osobami z nie­peł­no­spraw­no­ścia­mi (rozmowa na samym dole wpisu).

W ten oto sposób wrócił do mnie Autor. Podczytnik zaciekawił, ale dopiero pierwszy akapit nie pozostawił mi żadnego wyboru — musiałam to mieć i przeczytać:

Zapisałem się na kurs, który ma potrwać całe moje życie. A ponieważ nie przykładam się do nauki, może to się jeszcze przeciągnąć.

Nikt, tak jak Autor, nie potrafi trzech największych religii XXI wieku w dwa krótkie zdania włożyć — chapeau bas, panie Juliuszu:

To są rzeczy proste jak chuj. Ile można chodzić do terapeuty, Jezu.

Trudno tak non stop nie oceniać świata, ale miewa się momenty. O taką pustkę piękną cztery dni się szarpałem. Tylko że jutro już nie będzie po niej śladu.

     — A może raz spróbować nie uciec? Może świat się nie zawali?

Przebić się przez język zen jest dość ciężko. Trudno nim mówić, trudno pi­sać. Inaczej układa te same wyrazy, korzysta z jeszcze innych, nałożonych na siebie języków i z pojęć, których definicje są tylko w języku intuicji, więc czasem można przez niego dostać kurwicy. Robię to od lat, ale nie umiem.

     — Przecież codziennie zajmujesz się przeszłością?
     — No tak, ale się nią nie zaciągam.

     — Alkoholicy są bardzo wytrwałymi praktykami zen, Julku. Na po­cząt­ku, bo po roku uznają, że są uzdrowieni.
     — Ja tak nie myślę.
     — Nie wiem, co ty myślisz, ale nie ma na co czekać. Jest tylko trochę czasu.

[…] najbardziej interesuje mnie ten człowiek w drodze. Gdzie on się gubił, skręcał, zawracał i odnajdował. Jeśli się od­naj­do­wał.

     — Kto idzie przez park?
     — Nie wiem.
     — Kto?
     — Nie wiem!
     — Doskonale. To jedyna szczera odpowiedź, jakiej możemy udzielić. Uśmiech mój. Uśmiech jego.

Co to więc jest, to, co jednak skłania do działania, wyboru, do pójścia za tym, a nie innym pragnieniem. Nie wiem.

     — A po co zmywasz naczynia?
     — Zależy od szkoły, wiadomo. Żeby były czyste albo żeby zmywać, ale to suchar, sensei, jest.

Kasia pyta, jak było, a ja, że nie było. Jak nie było? Nie było, no. A potem dodaję, że wymyśliłem nową terapię: NIEUWAŻNOŚĆ. Nie zauważasz ni­cze­go, wszystko przegapiasz w sposób nieoceniający, a jak już oceniasz, to i tak tego nie zauważasz.

Przemijanie to naprawdę porządna rzecz. Jedna z so­lid­niej­szych spraw w życiu.

     — Czyli ta choroba urojona jest podwójnie urojona?
     — No wie pan, ból jest realny, choć to jest jedna z tych chorób, w które za bardzo nie wierzę.
     — A w jakie pan wierzy?
     — W niedobór neuroprzekaźnika
. Po co mnożyć pojęcia. Brak se­ro­to­ni­ny daje różne objawy i teraz, jak każdemu objawowi przydzielimy cho­ro­bę, to nigdy się z tego nie wygrzebiemy.

Im więcej z wiekiem mam przypadłości, tym mniej mnie obchodzi, co o mnie myśli świat, który o mnie przecież nie myśli.

Uspokaja mnie mała myśl, że większość ludzi już albo jeszcze nie żyje. No bo jestem w grupie marginalnej, która po prostu teraz ma głos. Żywi tak wrzesz­czą i się obnoszą ze swoim życiem, parady robią, a są ledwie garst­ką. Przecież nie żyje przynajmniej ze sto miliardów, może to i tak nie­do­sza­co­wa­ne. […] Za ulgą przychodzi może nie radość, ale zadowolenie.

Nic nie planuję. Na nic nie czekam. Nic sobie nie wy­obra­żam. Na nic się nie przygotowuję. Niczemu się nie opieram.

Juliusz Strachota, Krótka wycieczka na tamten świat,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

     — A pytałeś go?
     — O Jezu, my od lat się nie pytamy o takie rzeczy.
     — Jakie?
     — Żadne. Wysyłamy sobie czasem esemesy o tym, co jemy na obiad.
     — Zaskocz go śniadaniem.

Łapię za telefon i już prawie dzwonię. Dwadzieścia lat z ojcem gram w grę, kto pierwszy odezwie się po nieodzywaniu się, które nastąpiło po czymś, cze­go nie da się nazwać. Kilka rzeczy ma swoje nazwy i one, niestety, cza­sem pa­da­ją. Wtedy są bardziej gwałtowne ewakuacje. Pewnie większą sztu­ką jest omijanie słów, a nie ludzi, ale ciągnie do swoich wyrazów.

     — To wy z ojcem, Julek, nie bardzo?
     — To się nie da powiedzieć. Ja nie wiem, nie umiem i on pewnie też nie wie, choć ja nie wiem w sumie. Przebić się przez siebie samego najtrudniej i nie wykoleić na pierwszym zakręcie.

     — A ty boisz się śmierci?
     — Jaaa? — Mama często przeciąga ja, żeby dać sobie czas na odpowiedź. — Ja się nie boję.
     — Naprawdę?
     — Naprawdę, naprawdę.
     — No bo ja mam podejrzenie, że przemijanie w życiu jest naj­pięk­niej­sze.

(tamże)

* * *

Juliusz Strachota w rozmowie z Markiem
Sekielskim, Co ćp** po odwyku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz