czwartek, stycznia 01, 2015

1222. Skontrum odkryć 2014

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Każdy człowiek jest istotą, która, jeśli tylko jej na to pozwolić, dotknie twego najgłębszego jestestwa, szturchnie cię w najdelikatniejsze miejsce w znaczący sposób. Przy takich okazjach budzisz się dnia następnego i wiesz, że nic już nie może być tak samo — uczucie, idea, pomysł już w tobie kiełkują, potrzeba życiowa do głosu doszła i koniec, i kropka, amen.

Może jesteś szybsza, opisany powyżej proces dzieje się w mgnieniu oka, nim skończysz spotkanie. Ja niestety i „stety” potrzebuję porannej szarówki, granicy między nocą a porankiem, gdy sen śniony nocą zastępowany jest przez ten śniony za dnia subiektywnymi doznaniami. Remanent wewnętrznego „czucia się” przeprowadzam i wiem, że nic już nie może być tak samo. Prawda jest taka, że kocham te chwile. Po raz pierwszy w mym życiu przytrafiło mi się, że proceder ten dopełnił się rankiem 1 stycznia, wyznaczając coś na kształt celu noworocznego.

Napisałam każdy człowiek tak ma, ale to nie do końca prawda, niektórym nie damy szans, a innym idzie to w niebywale szybkim tempie.

*

Epizod #1. Kto? Kiedy? Pytam, ale znam odpowiedź i śmieję się od ucha do ucha na samo wspomnienie, które miało już niejedną okazję, by porosnąć mchem. Ars, Sadownik i ja w niezwyczajnej dla mnie sytuacji w marcu zeszłego już roku. W trudnych okolicznościach uratowało nas nasze poczucie humoru i z głębi dobywające się przeświadczenie, że znamy się od lat. Tak, Ars. To właśnie coś w Nim zagadało do czegoś we mnie. Coś we mnie dostrzegło Jego niebywałą radosną żywotność — wzięło było, zaraziło się tym i poinformowało mnie o tym nad ranem dnia następnego. Gdy rano wstałam z łóżka, życie smakowało już inaczej. Włączyłam radio i popłynęła piosenka, która wzmacniała tylko poczucie radosnej żywotności i żywotnej radości we mnie. Odnalazłam to konkretne wykonanie. Zapamiętałam. Przez kilka dni łomoliłam bez wytchnienia i za każdym razem, gdy słucham tej piosenki, myślę i dziękuję za farta w życiu: Ars, och Ars! Dziękuję!

Vania Borges & Quincy Jones, Ai no corrida.

Dyżurny mądrol powie, że to najczystsza forma projekcji. A my mu odpowiemy, że nawet jeśli, to projekcja musi się o coś zahaczać, co i we mnie, i w Arsie stacjonuje, więc ziarenko prawdy w tym musi być.

*

Epizod #2. Kto? Kiedy? Zazoo i Onemu. Trzy dni temu. Spotkanie z Ich niebywałą radością różnych gatunków. Zatkało mnie z wrażenia. Oboje, choć każde na swój sposób, ma w ruchach swojego ciała niemożliwą do opisania radość istnienia oraz nieskrywaną przyjemność z posiadanych przywilejów oraz umiejętności korzystania z nich. Coś we mnie łyknęło haczyk. Jakiś rodzaj tęsknoty we mnie pełną piersią w końcu odetchnął i dziś po przebudzeniu poczułam, że życie inny ma już smak — świadomość bogactwa w mym życiu mnie napadła. Cały dzisiaj dzień łomolę (głośno, tego trzeba słuchać głośno) tym rytmem, tą dynamiką, pod którymi dla mnie skryła się energia radości Zazoo i Onemu. Radości, której ziarenko w sobie odnalazłam. Nabrzmiewało przez ostatnie trzy dni. Pękło!

Yes, Leave It, (a cappella).

Dyżurny mądrol, na niego zawsze można liczyć, powie, że to najczystsza forma projekcji. A my mu jak zwykle odpowiemy, że oczywisty to fakt, ale projekcja musi się o coś zahaczać, co i we mnie, i w Zazoo, i w Onemu pomieszkuje.

Pozostaje, niestety, ze smutkiem donieść, że opisane doświadczenia kiepsko przekładają się na słowa, co może niechybnie oznaczać, że blog chyli się ku upadkowi lub jak kto woli naturalnej śmierci, itd. Na szczęście są te dwie piosenki. No to jeszcze raz... przed snem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz