piątek, maja 23, 2014

1041. Tańcząc szczęśliwie

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wstaję rano. Student kończy pakować gatki i gratki na plener do Krakowa. Kawkę dopija. Już zaraz go nie będzie. A ja i bez jego wyjazdu jestem mocno zgubiona. Jeszcze do dziś rano nie przepadałam za tym momentem, gdy dociera do mnie, że zagubiłam się w sobie, nawet jeśli wiem, że to tylko na chwilę.

Bo przecież ja najbardziej na świecie uwielbiam się odnajdywać, odkrywać nową stronę. Lubię czuć, że znajduję się w najwłaściwszym dla mnie punkcie czasoprzestrzeni. Ale dziś z rana nie czułam.

Dziś, z przyjemnością wyruszyłam na poszukiwanie najgłębszej części siebie. Nie będzie mi tu szewc bez butów chodził — pogroziła Jabłoni Róża.

Jedna rzecz prowadzi mnie do mojego celu przez moje ciało. To rano.

Inna jedna moja rzecz prowadzi mnie przez pracę nad sobą. Dziś, dzięki tej ostatniej odnalazłam własny sposób na akwarele. Gdy już spotkałam się z tym, co mi dzisiaj we mnie wadziło, plan burzyło, kartkę wodą potraktowałam. Poczułam w sobie siebie i to, co przeszkadzało — bazgroł w odpowiednim na dziś kolorze machnęłam. A potem urzeczona patrzyłam na to, co działo się na moich oczach. Wyłoniła się tancerka, zatracająca się w wirowaniu.

Gdy tylko podarowałam jej kapelusz, zatrzymała się. Spojrzała w prawo, w najbliższą przyszłość. Ruszyłyśmy w nowy dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz