wpis przeniesiony 13.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
ostatni zapracowany dla mnie dzień. wczoraj.
pierwszy wiosenny, jeśli chodzi o atmosferę. też wczoraj.
*
uśmiechałam się do chwili. wybierałam nasłonecznioną stronę ulic. szczęście. takie najzwyklejsze. takie, jakie lubię najbardziej.
wysiadłam z tramwaju w słońce wprost. zrobiłam krok, może dwa. mój wzrok zatrzymał się na kobiecie, której biała laska właśnie odmierzała najbliższą przyszłość kobiecych stóp, wyznaczając bezpieczny kawałek czasoprzestrzeni. czy mogła delektować się ciepłem na twarzy, czy może całą uwagę musiała mieć skupioną na badaniu przestrzeni? — pytał ktoś we mnie. zatrzymałam się. spojrzałam na ulicę. spojrzałam uważniej, bardziej, z dziecięcym wręcz zadziwieniem. nie patrzyłam na banał wielkomiejskiego życia. patrzyłam na cud widzenia. Ona, ta Kobieta, nie mogła zobaczyć intensywnych cieni na ziemi, pomyślałam. zachwycałam się nimi za siebie i za Nią.
*
zmysły. fenomenologicznie. studiuję od kilku dni w rytm psychologii procesu. niewidoma nauczycielka na mej drodze nie zdziwiła mnie swoją obecnością wcale. gdy zatrzymałam się, a potem ruszyłam dalej, dotarło do mnie, że chodzenie — zdolność do przemieszczania się — jest dla mnie zmysłem. bardzo cennym. dla mnie bezcennym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz