niedziela, kwietnia 16, 2023

5001. Z oazy (CXLI)

Dwuniedzielne odliczanie literek, trzy. Świeżynka podczas długiego czytania za­mie­niła się w podstarzałą nowość. Warta nieczekania, choć pozostawiła mnie z wielką dziurą w sercu i smutkiem bezbrzeżnym. Bycie tak ogromnie inteligentną kobietą, jaką bezwględnie jest Toni Morrison, zwyczajnie musi boleć i głęboko roz­cza­ro­wy­wać w kontakcie z ludźmi, którzy przynajmniej teoretycznie powinni prezentować przyzwoity poziom.

Dla mnie ta książka jest przede wszstkim o samotności, której z jednej strony się potrzebuje, by żyć, z drugiej nijak nie można opuścić, bo w pewnych kwe­stiach nie ma komu wyjść naprzeciw.

By zająknąć się na temat tej książki, musiałam poczekać, aż opadną fusy wrażeń, aż je zrozumiem. Bolała mnie ta książka. Bolała bardzo. Dużo fragmentów muszę mieć tu pod ręką. Rekordowo dużo i nie uspawiedliwi tego fakt, że poniższy wybór to tyl­ko wierzchołek góry zaznaczonych pod­czas czytania cytatów. Muszę i już.

Zda­nie z ele­men­ta­rza do pierw­szej klasy, „Bie­gnij, Jip, bie­gnij”, do­pro­wa­dziło mnie do py­ta­nia, dla­czego on bie­gnie. Czy to jest po­le­ce­nie? Je­śli tak, to do­kąd? Czy psa ktoś goni? A może to on ko­goś goni? Póź­niej, gdy się­gnę­łam po Ja­sia i Mał­go­się, po­ja­wiły się po­waż­niej­sze py­ta­nia.

*

Przede wszyst­kim mu­szę za­ufać 
swoim wła­snym wspo­mnie­niom.

*

Je­śli pi­sa­nie to my­śle­nie, od­kry­wa­nie, se­lek­cja, po­rzą­dek i zna­cze­nie, to jest to także po­dziw, sza­cu­nek, ta­jem­nica i ma­gia.

*

Za­głę­bia­nie się w li­te­ra­turę nie jest ani ucieczką, ani nie­za­wod­nym spo­so­bem na po­cie­sze­nie. To nie­ustanne, cza­sem gwał­towne, a za­wsze pro­wo­ka­cyjne ob­co­wa­nie ze współ­cze­snym świa­tem, z pro­ble­mami spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym przy­szło nam żyć.

*

Prze­szło­ści jest nie­skoń­cze­nie wię­cej niż przy­szło­ści. Może nie w cza­sie chro­no­lo­gicz­nym, ale na pewno pod wzglę­dem da­nych. Dla­tego każdy krok wstecz to ko­lejny świat, i ko­lejny. Prze­szłość jest nie­skoń­czona. Nie wiem, czy przy­szłość też, ale wiem, że prze­szłość jest na pewno. W le­gen­dach nie cho­dzi tylko o prze­szłość. Wska­zują też, jak funk­cjo­no­wać we współ­cze­snych cza­sach, i pod­po­wia­dają, jaka bę­dzie przy­szłość.

*

To wła­śnie w szcze­li­nach za­pi­sa­nej hi­sto­rii czę­sto znaj­duję „nic”, „za mało”, „nie­wy­raźne”, „nie­kom­pletne”, „zdys­kre­dy­to­wane” lub „za­ko­pane” in­for­ma­cje, które są dla mnie ważne.

*

Kon­flikt uznaje uza­sad­nione prze­ci­wień­stwa, uczciwe, ale od­mienne in­ter­pre­ta­cje da­nych, kwe­stio­no­wa­nie teo­rii. […]  Ma złą re­pu­ta­cję tylko dla­tego, że na­uczono nas ko­ja­rzyć go z wy­graną i prze­graną, z de­spe­racką po­trzebą po­sta­wie­nia na swoim, by­cia alfą. Z prze­mocą. „Kon­flikt” to nie jest ko­lejne słowo ozna­cza­jące kry­zys, wojnę czy ry­wa­li­za­cję. Kon­flikt sta­nowi wa­ru­nek ży­cia in­te­lek­tu­al­nego, a moim zda­niem także jego ra­dość.

*

Cza­sami szu­kamy w sztuce bez­pie­czeń­stwa, oazy po­rządku, spo­koju; roz­po­zna­wal­nego, a na­wet tra­dy­cyj­nego piękna; pew­no­ści, że dana forma sztuki prze­nie­sie nas poza na­sze przy­ziemne „ja” w głę­bię, w któ­rej i my za­miesz­ku­jemy.
     Cza­sami szu­kamy w sztuce nie­bez­pie­czeń­stwa, chcemy, by po­rwało nas do­świad­cze­nie tego, co dziwne, na­głe zro­zu­mie­nie, jak nie­sa­mo­wite jest to, co znane. Szu­kamy w niej bodźca, wstrząsu, żeby prze­war­to­ścio­wać my­śli, które do tej pory uwa­ża­li­śmy za oczy­wi­ste, żeby na­uczyć się in­nych spo­so­bów wi­dze­nia, sły­sze­nia. Szu­kamy pod­niety. Wzbu­rze­nia. Nie­po­koju.

*

Cią­gle przy­ku­wają na­szą uwagę i wcią­gają nas wy­obra­że­nia o ży­ciu, któ­rego ni­gdy nie pro­wa­dzi­li­śmy, o emo­cjach, któ­rych ni­gdy nie od­czu­wa­li­śmy, do któ­rych nie mamy em­pi­rycz­nego do­stępu, i o oso­bach, które ni­gdy nie zo­stały za­pro­szone do na­szych snów.

*

Kiedy [umysł]  nie jest za­jęty pró­bami po­zna­nia, po­pada w ru­inę.
     Umysł na­prawdę jest pa­ła­cem. Nie tylko dla­tego, że do­strzega sy­me­trię i to, co osza­ła­mia­jąco piękne, lecz także dla­tego, że po­trafi wy­my­ślać, wy­obra­żać so­bie i – co naj­waż­niej­sze – zgłę­biać.

*

Z ca­łym sza­cun­kiem dla Freuda, drzewa 
za­wsze wy­da­wały mi się ko­biece
.

*

Kiedy bu­dzimy się ze snu, chcemy pa­mię­tać go w ca­ło­ści, choć frag­ment, który pa­mię­tamy, może być – i bar­dzo moż­liwe, że jest – naj­waż­niej­szym ele­men­tem tego snu.

*

Wła­sny ję­zyk – ten, w któ­rym śnimy – to bo­wiem dom.

*

Kiedy pa­trzymy na świetny ob­raz, do­świad­cze­nie pa­trze­nia jest głęb­sze niż dane zgro­ma­dzone pod­czas oglą­da­nia.

*

Nie­wi­dzialny atra­ment to to, co znaj­duje się pod, po­mię­dzy, poza wier­sza­mi, ukryte, do­póki nie od­kryje tego wła­ści­wy_a czy­tel­ni­k_czka. Mó­wiąc o „wła­ści­wych” czy­tel­ni­kach, mam na my­śli to, że pewne książki zde­cy­do­wa­nie nie są dla wszyst­kich.

*

Osoba „stwo­rzona” dla książki to ta, która jest wy­czu­lona na nie­wi­dzialny atra­ment.

*

To, co nie­na­pi­sane, jest rów­nie zna­czące jak to, co na­pi­sane.

*

To miło, kiedy do­ro­śli szep­czą do sie­bie pod koł­drą. Ich roz­kosz bar­dziej przy­po­mina ła­godny sze­lest niż dziki ryk, a ciało sta­nowi na­rzę­dzie, nie osta­teczny cel. Szu­kają bo­wiem cze­goś in­nego, cze­goś pra­wie nie­uchwyt­nego, cze­goś, co tkwi da­lej, głę­biej.

*

[…]  wy­si­łek […]  sta­nowi dla mnie ra­czej wa­ru­nek niż pro­blem. Wy­zwa­nie, a nie zmar­twie­nie.

*

[…]  chcia­ła­bym, by­śmy przy­jęli, że w ca­łej na­szej edu­ka­cji, nie­za­leż­nie od tego, czy od­bywa się ona w in­sty­tu­cjach czy nie, w do­mach, na uli­cach czy gdzie­kol­wiek in­dziej, nie­za­leż­nie od tego, czy jest na­ukowa czy do­świad­czalna, za­cho­dzi swego ro­dzaju po­stęp. Prze­cho­dzimy od da­nych do in­for­ma­cji, do wie­dzy, do mą­dro­ści. A od­dzie­la­nie jed­nego od dru­giego, umie­jęt­ność ich roz­róż­nia­nia, czyli zna­jo­mość ogra­ni­czeń i nie­bez­pie­czeństw zwią­za­nych z ko­rzy­sta­niem z jed­nego z po­wyż­szych ele­men­tów bez udziału po­zo­sta­łych, przy jed­no­cze­snym po­sza­no­wa­niu każ­dej ka­te­go­rii in­te­li­gen­cji, jest za­sad­ni­czo tym, o co cho­dzi w po­waż­nej edu­ka­cji.

*

[…]  jak ła­two i ku­sząco jest za­ło­żyć, że dane to tak na­prawdę wie­dza. Albo że in­for­ma­cja jest w isto­cie mą­dro­ścią. Albo że wie­dza może ist­nieć bez da­nych. I jak ła­two, i jak bez wy­siłku jedno może uda­wać i prze­bie­rać się za dru­gie.

*

[…]  żeby coś mieć, mu­sisz to so­bie wy­obra­zić.

*

Pa­mięć jest dla mnie za­wsze świeża, mimo że obiekt, który się pa­mięta, jest już skoń­czony i prze­szły.
     Pa­mięć (świa­domy akt za­pa­mię­ty­wa­nia) jest formą świa­do­mej kre­acji. Nie cho­dzi o to, by do­wie­dzieć się, jak było na­prawdę – na tym po­le­gają ba­da­nia. Cho­dzi o to, by za­sta­no­wić się nad tym, jak to się wy­da­rzyło i dla­czego w taki wła­śnie spo­sób.

*

Prawda jest oczy­wi­ście taka, że „ura­so­wie­niedo­ty­czy nas wszyst­kich.

*

A skoro Ame­ry­ka­nin to z de­fi­ni­cji biały męż­czy­zna, który jest inny, a do­bry lub od­no­szący suk­cesy Ame­ry­ka­nin to biały męż­czy­zna, który jest inny i silny, to cała ta kon­struk­cja działa dzięki czerni, ko­bie­co­ści, stra­te­giom de­fa­mi­lia­ry­za­cji i opre­sji.

*

Prawa ko­biet to coś wię­cej niż tylko abs­trak­cja czy idea, to także sprawa oso­bi­sta. Tu nie cho­dzi je­dy­nie o „nas”, lecz także o mnie i o cie­bie. O nas obie.

*

Wiele ko­biet ży­wiło prze­ko­na­nie, że ta­kie prawa [równe] obej­mują rów­nież wy­bór by­cia matką, su­ge­ru­jąc, że nie­by­cie matką to ża­den de­fekt, a wy­bór braku ma­cie­rzyń­stwa (na do­wol­nie długi czas) można do­dać do li­sty swo­bód; ozna­cza to, że można wy­brać ży­cie wolne od ro­dze­nia dzieci i nie pod­lega ono żad­nym ne­ga­tyw­nym czy war­to­ściu­ją­cym oce­nom.
     […]  A co, je­śli przyj­miemy, że ro­dze­nie dzieci, na­zy­wa­nie się matką sta­no­wiło naj­wyż­szy akt wol­no­ści – a nie jej prze­ci­wień­stwo? A co, je­śli za­miast ro­dzić dzieci pod przy­mu­sem (ze względu na płeć, sta­tus nie­wol­nicy i zy­ski), wy­bie­rze się od­po­wie­dzial­ność za nie, uzna się je za swoje; in­nymi słowy, nie bę­dzie się re­pro­duk­torką, ale ro­dzi­cem. W nie­wol­nic­twie ame­ry­kań­skim ta­kie rosz­cze­nie było nie tylko nie do przy­ję­cia ze spo­łecz­nego punk­tu wi­dze­nia, ale wręcz nie­le­galne i anar­chi­styczne. Sta­no­wiło także wy­raz nie­do­pusz­czal­nej ko­bie­cej nie­za­leż­no­ści.

*

To, że nie chcemy lub nie po­trze­bu­jemy dzieci, nie po­winno ozna­czać, że mamy zre­zy­gno­wać z upodo­ba­nia do opie­kuń­czo­ści.

*

Po­że­gna­nie to mo­ment wprost stwo­rzony do li­te­rac­kiej dra­ma­tur­gii, do głę­bo­kich emo­cjo­nal­nych ob­ja­wień ki­pią­cych zna­cze­niem. In­te­re­sują mnie po­że­gna­nia mię­dzy czar­nymi i bia­łymi nie­zna­jo­mymi, które łą­czyło lub mo­gło łą­czyć coś waż­nego albo które re­pre­zen­tują ko­niec cze­goś więk­szego niż one same, kiedy roz­sta­nie sym­bo­li­zuje na przy­kład stratę lub od­nowę.

*

Wy­co­fa­nie się z osądu, od­rzu­ce­nie nie tyle wie­dzy, ile wnio­sków. I wy­da­wało mi się, że kryje się w tym za­lą­żek cze­goś więk­szego.

*

[…]  pod wie­loma wzglę­dami całe na­sze ży­cie jest uwi­kłane w prze­szłość – w jej ma­ni­pu­la­cje. A bo­jąc się jej uści­sku, igno­ru­jemy ją, od­rzu­camy lub wy­pa­czamy we­dług wła­snego uzna­nia, ale ni­gdy nie po­tra­fimy jej wy­ma­zać. Kiedy w końcu po­ję­łam na­turę na­wie­dze­nia – że jest ono za­równo tym, czego pra­gniemy, jak i tym, czego się bo­imy – udało mi się do­strzec ślady wid­mo­wej obec­no­ści, resztki wy­par­tej prze­szło­ści w pew­nych kon­kret­nych, ale i alu­zyj­nych szcze­gó­łach. Zwłasz­cza od­ci­skach stóp. Które zni­kają i po­wra­cają tylko po to, by znów znik­nąć.

*

[…]  owo­cem roz­bu­dzo­nej świa­do­mo­ści, która ze­tknęła się ze świa­do­mo­ścią stłu­mioną, jest czę­sto wy­bu­chowy kon­flikt we­wnętrzny.

*

De­cy­zji o tym, żeby prze­ciw­sta­wić się swo­jej spo­łecz­no­ści, nie po­dej­muje się lek­ko­myśl­nie. O wiele le­piej być u sie­bie, wśród swo­ich, niż na­ra­żać się na drwiny i nie­na­wiść z ich strony. A na pew­nym po­zio­mie szy­der­stwo czy na­wet nie­na­wiść lu­dzi po­ru­szają nas, bo są tak ślepe: to straszne pa­trzeć, jak lu­dzie kur­czowo trzy­mają się swo­jej nie­woli i ob­stają przy wła­snej zgu­bie.
   //  James Baldwin (1924–1987)

*

Akt pi­sa­nia to swego ro­dzaju akt wiary.

*

[…]  je­stem prze­świad­czona, że kla­row­ność co do tego, kim się jest i co się robi, jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zana z miej­scem w ple­mie­niu, ro­dzi­nie, na­ro­dzie, ra­sie, płci czy co tam jesz­cze. […]  Dla­tego tak ważne jest, by wie­dzieć, czym jest „to, co ko­chamy”, by o to dbać i to pie­lę­gno­wać.

*

[…]  coś po­zo­staje poza kon­trolą,
ale nie poza zro­zu­mie­niem […].

*

[…]  to, co uwa­żam za nie­bez­pie­czeń­stwo: gdy ktoś za­kłada, że można za­stą­pić przy­wi­leje wol­no­ścią, że cu­dze nie­do­statki mogą nam po­słu­żyć do wy­ka­za­nia się wspa­nia­ło­myśl­no­ścią, a cu­dze nie­szczę­ścia i kosz­mary do spre­cy­zo­wa­nia wła­snych ma­rzeń.

*

Nie­bez­pie­czeń­stwo nie za­wsze wy­nika z obo­jęt­no­ści, ale także z ak­cep­ta­cji. […]  ist­nieje wiele aspek­tów tej kul­tury, które nie są godne za­ufa­nia i nie dają wspar­cia.

*

Pa­sja nie wy­star­czy, umie­jęt­no­ści też nie. Ale spró­buj. Dla na­szego i two­jego do­bra za­po­mnij o swoim imie­niu na ulicy; po­wiedz nam, czym był dla cie­bie świat w miej­scach mrocz­nych i ja­snych. Nie mów nam, w co mamy wie­rzyć, a czego się bać. Po­każ nam sze­roki płaszcz wiary i ścieg, któ­ry roz­plata cze­pek stra­chu. […]  Tylko ję­zyk chroni nas przed grozą rze­czy, które nie mają nazw. Tylko ję­zyk jest me­dy­ta­cją.

*

Czemu je­ste­śmy naj­bar­dziej od­dani? Ro­dzi­nie, gru­pie ję­zy­ko­wej, kul­tu­rze, kra­jowi, płci? Re­li­gii, ra­sie? A je­żeli żadne z po­wyż­szych nie ma zna­cze­nia, to czy na­le­żymy do grona osób świa­to­wych, ko­smo­po­li­tów, czy też je­ste­śmy po pro­stu sa­motni? In­nymi słowy, jak de­cy­du­jemy, do­kąd przy­na­le­żymy? Co nas prze­ko­nuje, że tak wła­śnie jest? Albo, ina­czej mó­wiąc, o co cho­dzi z ob­co­ścią?

*

[…]  ję­zyk ni­gdy, prze­nigdy nie do­równa ży­ciu. I nie po­wi­nien. Ję­zyk nie zdoła uchwy­cić nie­wol­nic­twa, lu­do­bój­stwa, wojny. Nie po­wi­nien też aspi­ro­wać do aro­gan­cji, by móc to zro­bić. Jego siła, jego szczę­śli­wość po­lega na tym, że sięga ku temu, co nie­wy­sło­wione.

*

[…]  łak­niemy spo­sobu, by wy­ra­zić,
kim je­ste­śmy i o co nam cho­dzi.

*

[…]  do­bro jest nie tylko lep­sze i do­bre dla was, ale jest też bar­dziej in­te­re­su­jące, bar­dziej skom­pli­ko­wane, bar­dziej wy­ma­ga­jące, mniej prze­wi­dy­walne, bar­dziej eks­cy­tu­jące niż jego prze­ci­wień­stwo. Zło tak na­prawdę jest nudne. Może i sen­sa­cyjne, ale na pewno nie in­te­re­su­jące. To ni­ska ak­tyw­ność, któ­ra po­trze­buje ogrom­nych mas, oso­bli­wo­ści, krzyku, wrza­skli­wych na­głów­ków, żeby w ogóle zwró­cić na sie­bie uwagę, pod­czas gdy do­bro nie po­trze­buje ni­czego.

*

Sztuka za­pra­sza nas do po­zna­nia piękna i do po­szu­ki­wa­nia go na­wet w naj­bar­dziej tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach. Sztuka przy­po­mina nam, że tu jest na­sze miej­sce.

Toni Morrison, Samoszacunek. Eseje i medytacje, przeł. Kaja Gucio,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023.
(wyróżnienie własne)

Ra­sizm to dys­cy­plina na­ukowa i za­wsze tak było. To nie gra­wi­ta­cja ani pływy oce­anu. To wy­na­la­zek na­szych po­mniej­szych my­śli­cieli, na­szych po­mniej­szych przy­wód­ców, po­mniej­szych na­ukow­ców i na­szych naj­więk­szych przed­się­bior­ców. Można go od­wy­na­leźć, zde­kon­stru­ować, a jego uni­ce­stwie­nie za­czyna się od wy­obra­że­nia so­bie jego braku, jego utraty, a skoro nie można go utra­cić od razu ani po­przez słowa, to trzeba to zro­bić, za­cho­wu­jąc się tak, jakby od tego za­le­żało na­sze wolne ży­cie, bo tak wła­śnie jest. Je­śli przez całe ży­cie będę gar­dzić tobą ze względu na twoją rasę, klasę czy re­li­gię, stanę się twoją nie­wol­nicą. Je­śli ty po­świę­cisz swoje ży­cie na nie­na­wi­dze­nie mnie z po­dob­nych po­wo­dów, to dla­tego, że je­steś moim nie­wol­ni­kiem.

*

Ceną bo­gac­twa, hi­sto­rycz­nie rzecz bio­rąc, były krew, za­głada, śmierć i roz­pacz.

*

[…]  jedną z za­let tego ter­minu [jazz]  jest jego swo­bodne sko­ja­rze­nie z ener­gią i zmy­sło­wo­ścią. I wol­no­ścią. I wy­zwo­le­niem. I za­wi­ło­ścią. A wszystko to na tle roz­po­zna­wal­nej mu­zyki, którą stwo­rzyli i ukształ­to­wali czarni lu­dzie.

*

No i do­brze. No i w po­rządku. Dal­szy ciąg […]  hi­sto­rii mógłby ich oboje za­pro­wa­dzić do miej­sca, skąd nie ma po­wrotu.

*

[…]  lu­dzie, któ­rzy wy­my­ślili hie­rar­chię „rasy”, kiedy było to dla nich wy­godne, nie po­winni zaj­mo­wać się jej wy­ja­śnia­niem te­raz, kiedy jej ist­nie­nie nie jest im już na rękę. Nie­mniej kul­tura ist­nieje i za­równo płeć, jak i „ra­sa” kształ­tują ją i są przez nią kształ­to­wane.

*

Świat nie staje się bez­ra­sowy ani nie sta­nie się od­ra­so­wiony po­przez twier­dze­nie.

*

Chcia­ła­bym prze­czy­tać książkę, w któ­rej płeć nar­ra­tora jest nie­okre­ślona, nie­do­po­wie­dziana. Płeć, po­dob­nie jak rasa, nie­sie ze sobą sze­reg pew­ni­ków – pi­sa­rze­_rki wy­ko­rzy­stują je, by wy­wo­łać okre­ślone re­ak­cje i być może po­wstrzy­mać inne.

*

Zło – słusz­nie – uważa się za wszech­obecne, nie­mniej nie wy­wo­łuje już w nas tak gwał­tow­nych emo­cji. Nie prze­raża nas. To tylko roz­rywka. Dla­czego nie bo­imy się go na tyle, by w pa­nice zwró­cić się ku do­bru?

*

Kto bę­dzie opo­wia­dał, a tym sa­mym kon­tro­lo­wał hi­sto­rię prze­szło­ści? Kto bę­dzie kształ­to­wał przy­szłość? Są to spory o war­to­ści, o etykę. O toż­sa­mość oso­bi­stą. Czym jest mę­skość? Ko­bie­cość? I wresz­cie, co naj­waż­niej­sze, czym jest oso­bo­wość?

*

Od­po­czy­nek, czyli zby­tek pracy lub walki o na­grody w po­staci je­dze­nia lub dóbr luk­su­so­wych, ma w dzi­siej­szych cza­sach co­raz mniej­szą war­tość. Ten brak pra­gnie­nia su­ge­ruje szcze­gólny ro­dzaj śmierci bez umie­ra­nia.

*

Wiem, że warto wal­czyć o de­mo­kra­cję. Wiem, że o fa­szyzm nie warto. Aby wy­grać tę pierw­szą walkę, trzeba pro­wa­dzić mą­drą kam­pa­nię. Do zwy­cię­stwa tej dru­giej nie po­trzeba ni­czego. Wy­star­czy współ­pra­co­wać, mil­czeć, zga­dzać się i po­stę­po­wać po­słusz­nie […].

*

W świe­cie prze­chy­lo­nej szali za­so­bów, skan­da­licz­nego, bez­wstyd­nego bo­gac­twa, które przy­cup­nęło, roz­sia­dło się i pręży przed wy­własz­czo­nymi, sama idea ob­fi­to­ści, wy­star­czal­no­ści jako uto­pii po­winna przy­pra­wić nas o dreszcz.

*

[…]  rzeka Mis­si­sipi zo­stała w nie­któ­rych miej­scach wy­pro­sto­wana, by zro­bić miej­sce na domy i działki zdatne do za­miesz­ka­nia. Od czasu do czasu rzeka za­lewa te miej­sca. Lu­dzie uży­wają słowa „za­lewa”, ale tak na­prawdę to nie za­le­wa­nie, lecz przy­wo­ły­wa­nie wspo­mnień. Rzeka przy­po­mina so­bie, któ­rędy kie­dyś pły­nęła.
     Woda ma do­sko­nałą pa­mięć i za­wsze stara się wró­cić tam, gdzie wcze­śniej była.

*

Wiem, że świat jest lep­szy, szla­chet­niej­szy, bo on w nim żył. Mój nie­po­kój do­ty­czył kwe­stii oso­bi­stych. Czy ja by­łam lep­sza? Szla­chet­niej­sza? Ży­łam prze­cież w świe­cie wy­obra­żo­nym. Czy on byłby mną roz­cza­ro­wany? Od­po­wiedź nie ma zna­cze­nia. Ale py­ta­nie ma zna­cze­nie i to wła­śnie sta­nowi spu­ści­znę Mar­tina Lu­thera Kinga jr. Spra­wił on, że akt wzię­cia oso­bi­stej od­po­wie­dzial­no­ści za ni­we­lo­wa­nie krzywd spo­łecz­nych stał się czymś zwy­czaj­nym, na­wy­ko­wym i nie­od­par­tym. Mój hołd dla niego to głę­boka wdzięcz­ność za dar, ja­kim na­prawdę było jego ży­cie.

*

Ję­zyk sek­si­stow­ski, ję­zyk ra­si­stow­ski, ję­zyk te­istyczny – wszyst­kie one są ty­powe dla po­li­cyj­nych ję­zy­ków wła­dzy, nie do­pusz­czają no­wej wie­dzy ani nie za­chę­cają do wza­jem­nej wy­miany my­śli.

*

Ję­zyk urzę­dowy, wy­kuty po to, by usank­cjo­no­wać igno­ran­cję i za­bez­pie­czyć przy­wi­leje, to pan­cerz wy­po­le­ro­wany do ośle­pia­ją­cego po­ły­sku, sko­rupa, którą ry­cerz opu­ścił już dawno temu. A jed­nak ist­nieje: głupi, dra­pieżny, sen­ty­men­talny. Wzbu­dza sza­cu­nek u uczniów, daje schro­nie­nie de­spo­tom, przy­wo­łuje fał­szywe wspo­mnie­nia sta­bil­no­ści i har­mo­nii wśród spo­łe­czeń­stwa.

*

Wszy­scy, za­równo wy, jak i ja, wiemy, że sy­tu­acja jest bar­dziej niż tra­giczna – jest nie­bez­pieczna.
     Wszelka sztuka wszyst­kich mi­nio­nych epok może zo­stać uni­ce­stwiona w ciągu kilku mi­nut przez bez­myślną po­li­tykę i/lub gry wo­jenne.

*

Być może naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną ce­chą na­szych cza­sów jest to, że mury i broń znów zaj­mują rów­nie ważne miej­sce jak w śre­dnio­wie­czu. […]  Wszystko to dzieje się w tym sa­mym cza­sie, gdy tech­no­lo­gia zre­du­ko­wała od­le­gło­ści mię­dzy na­ro­dami i kra­jami.

*

Ży­jemy w świe­cie, w któ­rym spra­wie­dli­wość jest rów­no­znaczna z ze­mstą. Gdzie pry­watny zysk na­pę­dza po­li­tykę pu­bliczną.

*

Te­raz, gdy ta śre­dnio­wieczna szkoła po­now­nie otwiera po­dwoje, stare pro­gramy na­ucza­nia prze­cho­dzą we­ry­fi­ka­cję. W po­śpie­chu re­ali­zu­jąc lek­cje, rządy wy­my­kają się spod kon­troli, la­wi­rują mię­dzy na­uko­wym oszu­stwem i cho­dze­niem na skróty a tępą prze­mocą, mię­dzy kur­sami im­pe­rial­nego fun­da­men­ta­li­zmu a se­mi­na­riami o teo­kra­tycz­nej do­mi­na­cji.

*

Kiedy nie­kom­pe­ten­cja i ir­ra­cjo­nal­ność prze­wa­żają nad przy­zwo­ito­ścią i na­dal za­gra­żają „po­mniej­szym” ist­nie­niom, mo­żemy spo­dzie­wać się gwał­tow­nego wzro­stu kosztu tro­ski. Kosztu, który mu­simy po­nieść, je­śli ce­nimy cy­wi­li­za­cję.

*

[…]  że cza­sem trzeba od nowa wy­ma­rzyć so­bie ży­cie, że ży­cie za­wsze może przy­nieść wię­cej świa­tła.
//  Ben Okri (1959–)

*

Oczy­wi­ście, że ist­nieje okru­cień­stwo. Okru­cień­stwo to ta­jem­nica. Ale je­śli po­strze­gamy świat jako jedną długą, bru­talną grę, to na­tra­fiamy na inną ta­jem­nicę, ta­jem­nicę piękna, świa­tła, ka­narka, który śpiewa na czaszce... O ile wszyst­kie epoki i wszyst­kie rasy ludz­kie nie ule­gły złu­dze­niu... wy­daje się, że ist­nieje coś ta­kiego jak wdzięk, coś ta­kiego jak piękno, coś ta­kiego jak har­mo­nia... A wszystko to cał­ko­wi­cie wolne i do­stępne dla nas.

*

Wy­obraź­cie so­bie, po­my­śl­cie, jak by to było, gdy­by­ście wie­dzieli, że wasz kom­fort, wa­sze przy­jem­no­ści, wa­sze bez­pie­czeń­stwo nie opie­rają się na zu­bo­że­niu in­nych. To jest moż­liwe. […]  je­śli nie na­kar­mi­cie głod­nych, to oni was po­żrą, i to na ty­leż róż­no­rodne, co za­cie­kłe spo­soby.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz