wpis przeniesiony 1.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Pojechał. Kupiła ziemniaczki młode. Śmietanę. Jogurcik. Czosnek. Odebrała po drodze nowe książeczki. Ucieszona pobiegła do domu. Wyprowadziła Sierściucha. Ziemniaczki do garnka włożyła. Zalała wodą i zaczęły one swoją grupową podróż na gazie ku transformacji w posiłek. Śmietanę, jogurcik, majonez wprawnym ruchem łyżki zakręciła w miseczce. Dodała przepuszczone przez praskę cztery... eeech... przecież to tylko dla niej... to niech będzie... pięć... ząbków czosnku. Oblizała się na samą myśl o niedalekiej przyszłości. Za kwadransik, gdy kuchenna przyszłość zaczęła swój trucht ku przeszłości, wyjęła ziemniaczane garniturowce, nożykiem otrzepała z mundurków i maczając w sosiku własnoręcznie przyrządzonym delektowała się smakiem wolności małżeńskiej.
Zapomniała, że to nie piątek i następnego dnia będzie ziajała wszystkim studentom w twarz. To co, że bezwiednie.
Zapomniała, że Sadownik nie pojechał na wielodniową delegację, tylko sobie krótki jednodniowy, służbowy wypad zrobił.
Wrócił. O smrodzie czosnku poinformował... że nie tylko Jabłoń... że cały dom śmierdzi tym paskudztwem, co swoje zapachy wprost z miseczki intensywnie roztacza. Heńka dobra na wszystko, więc Jabłoń użyła jej jako argumentu ostatecznego w dyskusji:
Jabłoń:
(bawi się z Heńką i zbliża twarz do jej pyska)
A jej nie przeszkadza, że śmierdzę czosnkiem.
Sadownik:
To dzisiaj śpisz z nią.
Zapomniała, że są dyskusje na samym starcie skazane na porażkę...
Wygrzebała z pamięci, że czosnek podobno jest przeciw wampirom. Teraz już wie, że współcześnie używa się go przeciw czułościom cielesnym. Nie warto mylić czosnku z afrodyzjakiem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz