niedziela, maja 15, 2011

252. Napad fryzjera

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Zaczyna się od myśli... powinnam podciąć końcówki... jak nie pójdę to zaczną się rozdwajać... najwyższy czas, bo już kiepsko się je rozczesuje... Od samych myśli, na szczęście, nie dzieje się nic.

Potem przychodzi moment pewności, że już naprawdę mam potrzebę tam iść, ale... nijak nie mogę tego w grafik zajęć codziennych wrzucić... a nawet jakbym mogła to wolę iść na kawę, na spacer, do łóżka na małą drzemkę. Znów nie dzieje się nic.

To staje się faktem znienacka. Fryzjer zwyczajnie mnie napada. Tak było i tym razem. Idę sobie w piątek po zajęciach nie przeczuwając żadnej nagłej zmiany... o fryzjerze wcale nie myśląc od kilku dni, przechodzę koło fryzjerskiego salunu, w którym zwykle poddaję się procedurze i... strzeliło do głowy: dziś, teraz, natychmiast. Zawsze daję Losowi szansę, przecież wszyscy fryzjerzy mogą być zajęci, będzie się trzeba zapisać. Traf chciał, że były wolne ręce do obrobienia mojej głowy.

***

Tym razem, jak wracam pamięcią, by ustalić źródło tego co się stało, Sadownik przecierał moje ścieżki poznania. Od wielu lat nie myje On głowy zwykłym szamponem. Ma jakiś specyfik do płci i gatunku włosa przystosowany, z właściwą niezwykłemu szamponowi ceną i faktem, że w zwykłym sklepie go kupić nie można. Uznałam to kiedyś za dziwactwo całkiem niegroźne, do którego Sadownik ma prawo. Zmieniłam zdanie, gdy nagle byłam w potrzebie użycia jego boskiego szamponu, gdy mój „najzwyklejszy” był łaskaw skończyć się nie informując mnie o tym i pozostawiając mnie z mokrymi włosami. W ten sposób powolutku zaczęła kiełkować myśl, że może i mi przydałby się dotyk płynu o rajskiej konsystencji do płci, myśli damskich, marzeń kobiecych dostrojony odpowiednio.

***

Mając na koncie owo doświadczenie poddałam się w piątek, trzynastego, procedurze rewitalizacji owłosienia na głowie. Było jak zwykle, czyli... ma Pani za długie włosy na jedną ampułkę... więc będą dwie... czy ma Pani świadomość, że cena wzrośnie... tak, proszę dwie... och, zniszczone te końcówki... wiem... zwykle chodzę do fryzjera raz na pół roku, tym razem do przybytku tego rodzaju szłam cały rok... to co, trzecia, inna, specyficzna, jedyna taka odżywka?... tak, poproszę. Ustaliłyśmy, że siedzenie na fotelu będzie mnie kosztowało tyle co siedzenie w fotelu samolotu rejsowego lecącego na koniec Europy. Ratowało mnie to, że samolot był tanich linii lotniczych.

I może byłoby jak zwykle, ale nie mogło. Poznałam nową kolokację: „kosmetyki do włosów”. Dla mnie zawsze były dwie rzeczy „kosmetyki” i „szampon do włosów”, ale nigdy „kosmetyki do włosów”. Wiedza kosztuje. Przytargałam do domu niezwykły szampon, co go w zwykłym sklepie kupić nie można. Do tego niezwykła odżywka i oliwka, o której marzyły moje końcówki. Nooo. Przyniosłam do domu też kaca. Pożaliłam się Sadownikowi, że kupiłam coś w cenie biletu lotniczego a nigdzie nie poleciałam. Sadownik uspokoił, że nie byłam byle gdzie na końcu Europy, ale kupiłam równowartość 1/3 biletu do Japonii (sprawdzał z ciekawości ostatnio). I co z tego, że Aeroflotem. Nie bądźmy brzydliwi.

No, to się napodróżowałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz