środa, maja 18, 2011

(255+1). Degustacja Życia

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Złapało. Trzymało kilka dni. Dopiero wtedy, gdy puściło, dotarło do mnie, że było. Puściło mnie dziś rano.

     — Tak. Chcę.
     — To się rusz.

Wewnętrzne poruszenie. Pośpiech. I to, i tamto… biegusiem, natychmiast! Im szybciej trzeba, tym wolniej działam. Z niewiedzy, w co powinnam włożyć ręce, spędzam czas na przełączanie się między zadaniami. W konsekwencji przychodzi Zły Humor, bo przecież miałam i to, i tamto zrobić jeszcze dziś, jeszcze w tej godzinie. Taki był plan, do cholery! Jestem dziś bardzo niepoprawna i nic sobie z tego wykrzyknika nie robię. Zanim dojdzie do wewnętrznych słowoczynów, że ja taka, siaka, owaka… włączam sobie mój aktualnie ulubiony dwuminutowy filmik i próbuję odkryć, co mnie w nim kręci dziś najbardziej. Magia kolorów? Idei? Ruchu? Życia? Mam!

Steve ma masę pracy: zawieść, przywieść, wyprać, ugotować itd. Masa „drobnych” spraw, które nie mogą być przełożone na jutro. Ja zwariowałabym a facet uśmiecha się i… nie ma w nim nawet cienia irytacji. Jest pewność i specyficzna radość z chwili, która właśnie się wydarza. Minie i nigdy nie wróci, ale pozostanie wspomnieniem. Mam!

Zaraz, zaraz… Może po prostu chcę za dużo w zbyt krótkim czasie? Całe życie śpieszę się, od zawsze gonię. Gonię bo lubię, bo tak chcę, bo mi się wymarzyło. Zaraz, zaraz…

     — Tak. Chcę.
     — To się rusz. Szybciej! Zmarnowałaś kolejne dwa dni.

Zamiast władować się w dołek, z którego niechybnie Sadownik musiałby mnie wyciągać, dzielę swój tort „CHCENIA” na małe, trójkątne kawałki, istne „chceniuszka” i postanawiam delektować się każdym kęsem. Będę spożywać je kawałek po kawałku bez żadnego pośpiechu.

Dziś nie przeniosę góry, ale za to wezmę do rąk garść piasku by poczuć jego dotyk, by poczuć, że żyję, kocham i jestem w najwłaściwszym dla mnie miejscu.

Jestem w najlepszym dla mnie miejscu. Mam co do tego pewność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz