wpis przeniesiony 1.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
--- W zeszłym roku byłem w Afryce, w Brazylii, no i wiesz, na chwilę w Sydney --- powiedział zostawiając dotychczasowy kontekst rozmowy i kompana setki kilometrów w tyle. --- Wiesz, jedzenie, ludzie, nie to co tu...
Nie wiedzieć jakim cudem wciąż siedzieli przy tym samym polskim stoliku w knajpie, w której menu było wyłącznie po polsku. Rozmowa jakich wiele za nimi. Nadzieja na inne zakończenie spotkania poszła już do domu. Mnie ciekawił Kompan. Przeszedł długą drogę po krętych ścieżkach własnego życia. Przez wiele lat uczył się alfabetu reakcji własnych:
A) No tak, ja nigdzie nie byłem. Może niewłaściwie postępuję z życiem? Marnuję? Nie wykorzystuję szans? Może mam niewłaściwy system wartości? Może zbyt mało od życia chcę? Może?
B) Czy on się lepiej czuje, gdy już te proporce zdobytych miejsc wyłoży na stół? Jeśli tak, to świetnie.
C) Kim ja jestem, skoro on wciąż, za każdym razem musi odczytać listę zachwytu nad sobą samym? Czy to finalnie pomaga mu poczuć się w moim towarzystwie równym gościem?
.
.
.
Z) Szkoda, że jeszcze nie przyszedł ten czas, aby miał niezachwianą pewność, że nawet gdyby pojechał do polskiej zabitej dechami dziury o wdzięczniej nazwie Nowhere, to i tak jest moim najlepszym kumplem. Poczekam. Ta chwila przecież musi nadejść. To pewne jak zet, które musi się pojawić, gdy już powie się a, be, ce... trzeba tylko wytrwałości.
Byłam dumna z Kompana. Każdą literkę, lub po niej ślad, było widać w jego oczach. Fajnie jest umieć czytać. Kompan przytaknął. Tośmy sobie poczytali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz