piątek, lipca 29, 2011

309. Kur domowy, sztuk raz

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pakuję pośpiesznie tęsknotę w paczuszki, kuferki i pudła. Dość! Pragmatyzmu tableteczki połknąć czas. W rytmie parytetu, w rolę Kura Domowego się wbijam. Pranko. Podłogi. Psiej sierści mówię do rychłego zobaczenia. Lodówkę napełniam. Dwa komplety naczyń doprowadzam do nieskazitelnej czystości. Pudełko po pizzy usuwam w cień śmietnikowego życia, bo embargo na białą mąkę wraca razem z Sadowniczą Duszą. Czego jego oczy nie zobaczą, tego jego żołądkowi nie będzie żal. Książki w zgrabne rządki układam i klnę tego kura, co je przytargał sztuka po sztuce moimi rękoma. Koniecznie, płyty do pudełek chowam litanię do świętych zasad Sadownika odmawiając. Jedno jednak zostawiam sobie na sam koniec. Słomiane wdowieństwo otrząsnę z siebie dopiero, gdy Sadownika w drzwiach zobaczę.

Gdzie my nie pójdziemy... Czego to my nie będziemy robić... Długa lista.

Szeptać. Rozmawiać. Opowiadać. Kawę razem pić. Czytać niby osobno, ale z wewnętrznym przymusem natychmiastowego spełnienia „no, muszę ci to przeczytać, słuchaj”. Śmiać się będziemy razem. Tulić. Wpadać na siebie, niby zupełnie przypadkiem. Za rękę ciągnąć. Dłoń w dłoń wpychać na spacerach. Synchronicznie myć zęby. Na łyżeczkę znów zasypiać...

Niesamowite, dotarło do mnie właśnie, że nasza definicja raju usłana jest czasownikami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz