czwartek, lipca 07, 2011

(292+1). Umysł początkującej blondynki

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdybym była świadkiem, co z boku przysłuchuje się i przygląda tej historii, raczej nie podejrzewałabym owej kobiety o jej bliską zażyłość z własnym mężem. Historia w całości prawdziwa. Nie byłam świadkiem. Nie byłam obiektywna. Nie stałam obok. Byłam tą pańcią!

***

To tylko ja. Najzwyczajniej w świecie źle zrozumiałam postawione przede mną zadanie:

Dnia 6 lipca weźmiesz ze stołu dokumenty, kluczyki i odstawisz samochód do serwisu na godzinę 11.00.

Problem pojawił się już w poprzedzającą ten dzień noc. Padało. Trzecią dobę. Budziłam się co chwilę. Lało potwornie. Zaczęłam się martwić, co ja biedna zrobię jak zamkną mi tunel. Nie ma to jak balować w nocy z własnymi strachami. Impreza była pierwsza klasa, wstałam rano nieprzytomna. Zebrałam się w sobie, udając chojraka. Łatwy, pierwszy krok: dokumenty w koszulkę, zaświadczenie takie, oświadczenie śmakie, ksero tego, kopia owego. Trzy razy obejrzane z listą: pozycja po pozycji sprawdzone. Do plecaczka włożone. Wyjęte. Przeliczone jeszcze raz. Moje dokumenty. Są. Dowód rejestracyjny. Jest. Głowa. Jest. Dusza. Trzęsie się. Numery awaryjne do Sadowniczego kolegi, co pod telefonem miał być, gdyby cokolwiek mi się stało. Numery przepisane. Mało. Wbić numery w komórkę. Sprawdzić, czy w plecaczku dokumenty są. Są. Moje prawo jazdy. Jest. Dowód rejestracyjny. Jest. Telefon. Jest. Wcale się nie boję. Jedno, dwa skrzyżowania, jedno rondo, długo prosto, znaną trasą, tunel, może go wcale nie zamknęli, oby nie zamknęli. Jechać, jechać. Nie przejmować się ulewą. Gagarina minąć i pozdrowić. Kto jak kto, ale on powinien mnie zrozumieć. Nie martwić się, że na parkingu miejsca nie będzie. Powtarzać sobie: „tylko odstawię ten samochód i wstanie nowy dzień”.

Miejsce na parkingu znalazło się bez problemu. Parkowałam z ogromną przyjemnością. Nie wiedzieć czemu, na całym parkingu stały, tylko i wyłącznie, same Beemki. Przez salon do zakładu blacharskiego przeleciałam już z obłędem w oczach. Lampka od poziomu dostępnej energii informowała, że niewiele już z siebie wycisnę. Szybciutko do Pana, dokumenty oddać, poinformować, gdzie zostawiłam samochód i już... będzie się można obudzić z tego snu.

We właściwym pokoju padłam na krzesło. Krew mi z mózgu odpłynęła najpierw do serca, które już świętowało, że dałam radę, że już koniec. Potem krew spłynęła niżej, do nóg, pozostawiając po sobie ociężałość umysłową. Wtedy Pan zadał mi wiele pytań. Na wiele nie znałam odpowiedzi. Skąd miałam wiedzieć, że „odstawisz samochód” będzie oznaczało również wypełnienie kilku kwestionariuszy. Myślałam, że te intelektualne prace wykonali już mężczyźni. W końcu 6 lipca 2011 roku o godzinie 11.00 byłam tylko żoną swojego męża.

Wyszłam z przybytku motoryzacyjnego, strzepnęłam z siebie przysłowiową blondynkę, w deszczu wsiadłam w autobus, wyjęłam świeżutkiego Osiatyńskiego i w końcu byłam nareszcie w sobie i u siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz