wpis przeniesiony 1.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Sprawa jeszcze kilkanaście lat temu wydawała się prosta. Człowiek szedł do sklepu kupował masło i jedyna decyzja, jaką musiał podjąć podczas tego zakupu, dotyczyła masełkowego ubranka: „pazłotko” masła ekstra czy papier pergaminopodobny masła śmietankowego. Potem, jak wszyscy wiemy, przyszedł czas, gdy wmawiano nam, że margaryna jest dużo zdrowsza od masła. Gdy już każdy zadbał o swoje zdrowie zgodnie z własnym zestawem przekonań, pojawił się produkt na który zahaczało się lenistwo lub skleroza wybranych obywateli, czyniąc ich życie znośniejszym, bo masła z dodatkiem olei roślinnych nie utwardzi nawet najbardziej rozszalała w poglądach na mrożenie lodówka. Efekt był taki, że przy kupnie masła Dwunożne Stada nie tylko prezentowały przywiązanie do marki (taki, a nie inny rysuneczek), ale również musiały wykazać się cierpliwością i umiejętnością czytania, by wśród małych literek wyszukać zbawienne 82 % tłuszczu.
Wczoraj dotarło do mnie, że parafrazując znane powiedzenie o tym jak „pieniądze na ulicy leżą”, doktorat leży pod... regałem z masłem. Nie wystarczy już pamiętać obrazka z opakowania, nie wystarczą już nieprzytomnie poszukiwane procenty zawartości tłuszczu, teraz jeszcze trzeba patrzeć na wagę. Dieta cud po cichutku sprawiła, że kostka masła waży aż... 170 g. Ten etap odchudzania „standardu” poślizgu do chleba zdziwił mnie mniej, niż przeprowadzane wcześniej odchudzanie z 250 g na 200 g. I nic dziwnego, uzasadnia mój wewnętrzny matematyk, pierwsze skuteczne odchudzanie dotyczyło 20 procent, a drugie już tylko 15 %.
W zasadzie nie byłoby powodu, by wspominać o procesie myślowym, który musi towarzyszyć kupowaniu masła, jeśli ma się uparte i niepodlegające zmianie poglądy. Sami jesteśmy sobie winni. Wydawać by się mogło, że problem kończy się, gdy masło ląduje w koszyku. Nic z tych rzeczy!
Dotarło do mnie, że ten maślany doktorat może być nie tylko z ekonomii, psychologii zakupów czy ergonomii opakowań, ale... może być również z kulinarnej archeologii. Mam przepisy, w których jak wół stoi: kostka masła. Ale która? No i masz, uśmiecha się we mnie szyderca, co już się cieszy, że podczas wyruszania w nową podróż kulinarną almanachem będzie stopka redakcyjna książki, by wiedzieć, ile wówczas wynosił wzorzec kostki masła. Może dzięki temu wzrośnie poziom czytelnictwa? A juści!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz