poniedziałek, sierpnia 08, 2011

314. Psy ludziom a ludzie?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W tym tygodniu, wskutek zaniżonego spożycia cukru włączyłam na luz. Wszystkie zawodowe i studenckie książki poszły precz. Ze stosiku nieprzeczytanych wydobyłam dwie, o historiach ludzi, na których drodze stanął pies, który... co zrobił? To, co robią małe dzieci... odmienił ludzkie życie nie do poznania.

Czytając te książki chciałam upewnić się, że szaleństwo mego zachwytu nad Henią nie zamienia się w patologię nieświadomej siebie kobitki przed czterdziestką. Może to głupie, ale w ogromny spokój wprawia mnie znalezienie choćby jednego człowieka na Ziemi, który w kwestii, która mnie nurtuje... ma tak jak ja. To mi zwyczajnie wystarcza — pewność, że to nie fatamorgana, że ścieżką, na której właśnie stoję, już ktoś szedł lub właśnie ku mnie idzie, bo znajduje się na wyciągnięcie dłoni.

***

Pierwszą książkę kupiłam w zeszłym roku, trochę w rozpędzie, jeszcze gdy Heni nie było z nami, choć była już na świecie. Wówczas pustoszyłam półki z książkami Wydawnictwa Galaktyka, które ma na swoim koncie wiele dobrych psich pozycji książkowych.

Przeczytałam ją dopiero w tym tygodniu. Czytałam w tramwaju, autobusie, kawiarni, niezmiennie płacząc co kilka stron. Gdy dotarłam do ostatniej strony, wiedziałam, że rozgrzeszenie z miłości do Heńki mam w kieszeni. :) To książka o Oficerze, który w Faludży znajduje... pięciotygodniowego szczeniaka.

Gdy przez całe życie zawodowe ocierasz się o przemoc, psy pomagają ci pamiętać o tym, że nadal jesteś człowiekiem.

*

Głównie jednak widzę twarze ludzi, którzy narażali życie, próbując ocalić Lavę. Oni mnie zajmują najbardziej. Myślę, że wszyscy pozwoliliśmy, żeby ten mały, wyliniały i zapchlony zbieg wdarł się w nasze serca. Jakby miłość była złowrogim zarazkiem, którego celem jest szerzenie infekcji. Teraz więc, gdy już wszyscy jesteśmy dotknięci zarazą, gdy już wszystko zmierza ku końcowi, gdy wszystkie drogi ucieczki są na dobre zamknięte, czuję, że to wina tych, którzy pozwolili mi wierzyć, że Lava wydostanie się z Iraku żywy.
     Ale może ten mały gówniarz już nie żyje. Albo ludziom nie udało się go wyprowadzić i teraz psiak błąka się po ulicach Bagdadu, zdziwiony, że wszyscy się gdzieś rozpierzchli. Jeżeli Lavie się nie udało, to modlę się, żeby znalazł kogoś gdzieś w Bagdadzie, kto chociaż przez kolejny dzień utrzyma go przy życiu.
     A oto ostatnia część mojego wyznania: pragnę, żeby Lava przeżył. Nawet jeśli wszystko toczy się źle, zawsze lepiej pozostać przy życiu. Pragnę wiedzieć, że oddycha, goni pyłki kurzu, a we śnie ściga wyimaginowanych wrogów. Pragnę, żeby żył, bo wtedy ciągle jest nadzieja, że uda mu się przyjechać do Kalifornii i stać się amerykańskim psem, który biega po plaży i goni listonosza, a nie obcych ludzi z bronią. Najbardziej na świecie pragnę tego, żeby żył.

J. Kopelman, M. Roth, Misja SZCZENIAK, Pozdrowienia z Bagdadu
Wydawnictwo GALAKTYKA, Łódź 2007.

Poszukałam i... znalazłam. Gdy dotarłam do 3 minuty i 57 sekundy filmu pomyślałam: to tak jak pod naszą górką, codziennie o 21.00: Koko, Joga, Harry, Mimi, Dżako, Colina i Henia a czasem jeszcze na dokładkę Bobik i Lula. My, właściciele, tworzymy małą osiedlową, psią społeczność; gdy znikamy na kilka dni uprzedzamy, mamy do siebie numery telefonów, a nasze psy mogą przespać wszystko, ale nie magiczną dwudziestą pierwszą.

***

Drugą książkę kupiłam, bo... bohaterem jest labrador i chłopiec, który ma ADHD. O ADHD tylko czytałam kilka lat temu. Czytać to jedno, doświadczyć obecności człowieka, który to ma, to zupełnie coś innego. Pierwszego studenta z tą przypadłością w pełnym rozkwicie miałam na zajęciach dwa lata temu. Oniemiałam z wrażenia i przerażenia. Moje zajęcia nie były jego wymarzonymi, za dużo detali, zbyt duża koncentracja wymagana na starcie. Więc, kupiłam tę książkę, bo choć owego człowieka już tylko mijam na korytarzu, chciałam dotknąć choćby intelektem i przez chwilę świata chłopca, który doświadcza ADHD na sobie. Znów były łzy wzruszenia i... zrozumienia, bo wiem, jak to jest czuć się innym, choć nie mam ADHD.

Dla takiego odludka jak ja to było wyzwanie. Nie miałem przyjaciół, którzy chcieliby spędzać ze mną czas i ryzykować dla mnie, gdyby trzeba było walczyć. Przywykłem do tego, że mam przeciwko sobie cały świat. Nie wiedziałem, czy jestem gotów otworzyć się na kogoś. Nawet na psa.

*

(...) Po kilku minutach Aero miał już obróżkę i smycz, jak Pan Bóg przykazał. I mówię wam, wyglądał super. Podniósł na mnie wzrok i mrugnął z aprobatą, jakby mówiąc: „Gratulacje, chłopie”. Dobra, nie mrugnął. Ale od czego wyobraźnia? Zrobiliśmy to — i teraz oficjalnie byliśmy partnerami.
     — Zuch chłopak! — powiedziała z uznaniem Nina.
     Nie wiedziałem, czy mówi o mnie, czy o Aero, ale na wszelki wypadek wziąłem pochwałę do siebie. Pochwyciłem ją radośnie i nie zamierzałem puścić.
     Wtedy trenerka cisnęła garść psich smakołyków, na które Aero łapczywie się rzucił, i muszę przyznać, że mnie też korciło spróbować.
     I wówczas, w jednej chwili, zrozumiałem sens pierwszej udzielonej mi lekcji: liczą się tylko pozytywne wzmocnienia. Na groźbach daleko nie zajedziesz: ani z ludźmi, ani z psami.

*

     — Eileen, miała trzydzieści dwa lata, gdy stwierdzono u niej zespół sztywności uogólnionej, co w skrócie oznacza, że wszystkie jej mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Przez dwadzieścia lat prawie nie mogła się poruszać — poinformowała nas Nina. — Teraz mieszka sama z jednym z naszych psów o imieniu Żeglarz. To czarująca kobieta, więc na pewno będzie interesująco.
     
(...)
     Pod wieczór usiedliśmy w trójkę, żeby pogadać o tym, czego się nauczyliśmy. Nadal mnie ciekawiło, jak Eileen dawała sobie radę bez psa.
     — To co właściwie zmienił Żeglarz w pani życiu? — zapytałem, patrząc na jej rozpromienioną twarz w oprawie krótkich srebrzystych włosów i złotych kolczyków połyskujących w świetle lampy.
     — On dał mi życie, Liam — powiedziała i w jej głosie usłyszałem smutek.
     Pokiwałem głową z miną mędrca, po czym zapytałem, gdzie jest toaleta.
(...)
     Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi ubikacji, pociekły mi łzy. Tak, najprawdziwsze łzy. To był przełom, coś absolutnie nowego dla chłopaka, który nie wiedział, co to empatia i emocje. Eileen odnalazła moje serce.
     Siedziałem tam, płacząc i obiecując sobie w duchu, że czegokolwiek dokonam z Aero, będzie to darem dla tej niezwykłej kobiety.

Liam Creed, Szczeniak, Jak labrador ocalił chłopca z ADHD,
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011.
(wyróżnienie własne)

Nie znalazłam filmu, który był tworzony podczas szkolenia psów, w którym brał udział Liam (wraz z czwórką innych „trudnych” dzieci), ale znalazłam Eileen, Żeglarza i Canine Partners...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz