poniedziałek, maja 13, 2024

5451. Zamieniając ziarnka piasku w perły (IX)

nie traktuj osoby pobłażliwie! nawet
dziecko nie lubi być traktowane niepoważnie.
*
co cię w tym, co się dzieje,
interesuje/przyciąga?
KD • Teachers
zauważaj, w reakcji na co
ludzie zmieniają temat rozmowy.

5450. O …

Widziałam to zdjęcie bardzo, bardzo dawno temu. Zachwyciło mnie wte­dy. Wróciło przy okazji książki. Nic się nie zmieniło. Wciąż jest ono dla mnie o wielu fundamentalnych w moim życiu rzeczach.

Cieszę się, że wróciło, bo karmi mnie i gada do mnie. Opowiada z pasją. O zaufaniu. O chwili, tej jedynej właśnie teraz. O relacji. O miłości. O przy­szło­ści, w którą idzie się razem lekko i z wiarą w dobry jeszcze Czas.

Taida & Tosia


fot. Saxifraga, fragment.

Potrzebuję tych opowieści szczególnie teraz, gdy łatwe jest tylko słowem, cieniem wspomnienia, fatamorganą marzenia — pięcioma literami, które nagle i gwałtownie rozsypały mi się na kołdrze.

niedziela, maja 12, 2024

5449. 133/366

wybuchy sprzed wielu pokoleń. staram się, by dziu­ra, którą no­szę w sobie od od­łam­ków tamtej przemocy co naj­wy­żej tyl­ko od czasu do czasu zakrzywiała mi rze­czy­wi­stość. mo­zol­nie uczę się, by nigdy jej nie de­finiowała.

133/366

sobota, maja 11, 2024

5448. Zamieniając ziarnka piasku w perły (VIII)

każda rola ma próg.
*
[odnajdując ją najpierw w sobie]
stań po stronie,
której nikt nie chce wziąć.
KD • Teachers
jeśli oczekuję CZEGOŚ od drugiej strony,
to znaczy, że jestem na progu
na zrobienia TEGO CZEGOŚ.

środa, maja 08, 2024

5447. W piórach (XV)

oni be­ze mnie, bo ja ze złamaną główką ko­ści ramiennej. pierwszy raz przed pub­licz­no­ścią. byli świetni, dzięki tech­nologii oglą­da­łam spektakl na ścianie w ulu.

129/366


fot. Kompanka, fragment.

Dla nas, to pierwsze doświadczenie naszej historii przed pub­licz­nością, na scenie.
     Jako grupa nieaktorek i nieaktorów za­czę­liśmy, poprzez różne za­ba­wy, po­szu­ki­wać tego, co wokół nas NIE­WI­DZIAL­NE. Stworzyliśmy postaci, sytuacje, relacje. Gdy nasz system już hulał, okazało się, że wy­ma­ga on zde­cy­do­wa­nej naprawy.
     My już NIE WIDZIMY, co można zrobić?
     Dlatego zapraszamy osoby, które nie uczestniczyły w tym procesie, aby ZOBACZYŁY i wskazały nam kie­run­ki na­prawcze
.

Laura, Filip, Kika, Zośka, Grażyna, Sharon, Robert, Sara, Kris, Świadomość, która już machnęła ręką na to, co się dzieje, i Wyrocznia, która zobaczyła szczelinę i widzi szansę.

Fragment zaproszenia.
(wyróżnienie własne)


[dostęp: 8.05.2024], źródło.

wtorek, maja 07, 2024

5446. Panna cotta (CXXVII)

Majówkowe wy­pa­trze­nia. W sumie na ten sam temat. Pati zrobiła cyk upartej, a ja wyczytałam pięk­ne słowa z opaski na nad­garst­ku El Sciura.


fot. Pati, fragment.

se vuoi di più diventa di più
[jeśli chcesz więcej, stań się kimś więcej]

🍆

5445. Ścinki wczesnomajowe

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

[asystencja: Sadownik & Pan Ciasteczko]

środa, maja 01, 2024

5444. 122/366

pierw­sza koza, druga koza, trzecia koza, czwarta koza*… naliczyliśmy siedem kóz dziewiczego stada „pierwszych razów”, które od jutra będziemy razem wypasać.

tylko dwie kozy współdzielę z Sadownikiem, reszta jest tylko moja.

122/366

__________
  *  [suplement: 7.05.2024] wolne tłumaczenie z ukłonem w stronę fonemów: la prima cosa, la seconda cosa, la terza cosa, la quarta cosa

wtorek, kwietnia 30, 2024

5443. Poza słowami (VI)

Zdjęcie sprzed kilkunastu dni, ale psi kła­czek wypatrzyłam do­piero wczoraj. I prze­padło. I zdjęcie, i kłaczek muszę tu, pod ręką, mieć.


fot. Hawwa, fragment.

*

Felix Mendelssohn-Bartholdy, Pieśń bez słów, cykl 6.:
op. 67, nr 2 fis-moll, Bertrand Chamayou (fortepian),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #96.


Autor(ka) nie do ustalenia.

5442. 121/366

dziś jest wi­gilia wigilii wielu moich pierw­szych „razów”, do któ­rych zliczenia nie wy­star­czy palców jednej dłoni. lęk miesza się z wie­lo­letnim pragnieniem, strach z pew­no­ścią, że damy radę.

tylko ciekawość, niewzruszona, pewna sie­bie, z dopiętymi na ostatni guzik oso­bi­sty­mi sprawami, siedzi już na swo­ich wa­liz­kach i macha nóżkami.

121/366

poniedziałek, kwietnia 29, 2024

5441. 120/366

prze­czytałam: czego chcesz od życia? i zdę­bia­łam, bo nie mia­ła­bym śmiałości, by od­po­wie­dzieć wprost, zde­cy­do­wa­nie, na głos; bez lęku, że dostanę po łapach.

czy moją szczerą odpowiedź życie po­trak­to­wa­ło­by jako żą­da­nie, grzeczną prośbą czy może — tak byłoby naj­pięk­niej — jako za­pro­szenie, byśmy razem, ja i Ono, odkrywali kolejne dobre chwile?

120/366

niedziela, kwietnia 28, 2024

5440. 119/366

słońce zatrzymane w liściach. liście za­trzy­ma­ne w pikselach. wiele odcieni mło­dziut­kiej jeszcze zieleni, magicznie dobra chwila, cyk, odnaleziona.

119/366

[…]  każdy z nas swoje do­bre ży­cie
nie tyle wy­biera, ile od­naj­duje.

*

Nie znaj­dziesz szczę­ścia, go­niąc za nim, bo nie wiesz, co tak na­prawdę by cię uszczę­śli­wiło. Rób to, co cię naj­bar­dziej in­te­re­suje, a za­znasz szczę­ścia, na­wet o tym nie wie­dząc.

*

Na­sze my­śli i de­cy­zje nie po­wstają w ode­rwa­niu od ciała, które z ko­lei nie funk­cjo­nuje od­dziel­nie od tego, co uwa­żamy za swoją świa­do­mość i wolę.

John Gray, Kocia filozofia. Sens życia
według kotów
, przeł. Agnieszka Wilga,
Fun­da­cja Kul­tura Li­be­ralna, Warszawa 2022.

5439. Z oazy (CCLIII)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, cztery. Gdy po raz pierwszy chciałam przeczytać coś Baldwina, nie było na to szans. Z ogromną przyjemnością odnotowałam kilka chwil temu, że po­ja­wił się w nie jednej odsłonie.

Mam kilku znajomych (tak, to mężczyźni, sic!), dla których Ameryka jest sy­no­ni­mem Stanow Zjednoczonych, a panujące tam reguły gry życia społecznego uważane są przez nich za niedościgniony ideał. W kontakcie z tymi osobami muszę zadowolić się prawem do odrębnego zdania w tej kwestii, dyskusja nie jest możliwa. Wspo­mnia­ni panowie, ale też arcypolscy konfederaci i konfederatki (sic!) oraz partia ma­łych ludzi nie zajrzą tej książki.

To nie jest łatwa książka dla białego, ale warto ją czytać, tropiąc wewnętrznego murzyna, by mieć okazję przyjrzenia się, gdzie sami sobie podstawiamy nogę. Warto zobaczyć najbielszy odcień swojej bieli i zastanowić się, czy aby na pewno nam służy.

Po 62 latach od ukazania się tych literek w oryginale, śmiało i z przykrością należy odnotować, że niestety żadna z nich nie straciła na aktualności. Białe, męskie rządy mogą sobie pogratulować. Episkopat ma co świętować, jeśli słowo murzyn zamienić w wyobraźni choćby na chwilę na kobieta.

Przewraca mnie wręcz prawda, jaką kryje następująca drob­na zmiana w zaledwie jednym zdaniu: [Płeć] to nie jest [tylko] rzeczywistość do­świad­cze­nia ludzkiego czy osobistego; to rzeczywistość polityczna.

Pierwszy polski tłumacz esejów Baldwina Daniel Passent, który w 1963 roku miał szczęście uczestniczyć w spotkaniu z pisarzem na Uniwersytecie Princeton, stracił zakupiony wówczas egzem­plarz książki, bo… skonfiskowała mu go policja stanu Missisipi.

Mikołaj Denderski

Dwa eseje, które tworzą książkę, ukazały się po raz pierwszy pod koniec 1962 roku w amerykańskiej prasie […].

Latem i jesienią 2020 roku, kiedy po zabójstwie George’a Floyda bu­dyn­ki w amerykańskich miastach faktycznie płonęły jak żywe przy­po­mnie­nie o tym, ile jest jeszcze do zrobienia w kwestii praw oby­wa­tel­skich Afroamerykanów, ostrzeżenie Baldwina za­po­wia­da­ją­ce „na­stęp­nym razem pożar” brzmiało szczególnie aktualnie.

Baldwin stara się przywrócić do dyskursu politycznego pojęcia „du­cho­wo­ści”, „moralności” i „miłości”, tyle że odarte z fałszywych zna­czeń, jakimi omotały je religie po tym, jak ich pierwotna ener­gia zo­sta­ła „pochowana” wraz z powstaniem państw.

Katarzyna Jakubiak

🖇 🖇

Nazywam się Baldwin, ponieważ zostałem sprzedany przez moje afry­kań­skie plemię albo z niego uprowadzony, by trafić w ręce chrześcijanina na­zwi­skiem Baldwin, który zmuszał mnie do klęczenia u stóp krzyża. Jestem zatem, tak w świetle dnia, jak i w świetle prawa, potomkiem niewolników w białym, protestanckim kraju, i to właśnie znaczy być amerykańskim Mu­rzy­nem, oto kim on jest – uprowadzonym poganinem, którego sprzedano jak zwierzę i traktowano jak zwierzę; którego amerykańska konstytucja uznawała kiedyś za „trzy piąte” człowieka i który, zgodnie z wyrokiem w spra­wie Dreda Scotta, nie miał żadnych praw, jakie biały człowiek byłby zobowiązany respektować.

🖇

Czarni przeważnie albo spoglądają na innych czarnych z góry, albo wzno­szą ku nim oczy z podziwem, nigdy nie patrzą na ciebie tak po prostu, biali zaś przeważnie odwracają od ciebie wzrok.

🖇

Kolor skóry to nie jest rzeczywistość doświadczenia ludzkiego czy osobistego; to rzeczywistość polityczna.

🖇

[…]  to nie źli ludzie przynoszą zagładę cywilizacji; nie trzeba koniecznie, by ludzie byli źli – wystarczy, że będą pozbawieni kręgosłupa.

🖇

W domenie władzy chrześcijaństwo poczynało sobie z bezgraniczną aro­gan­cją i okrucieństwem – trudno, by było inaczej, skoro religie zwykle na­kła­da­ją na tych, którzy odnaleźli prawdziwą wiarę, duchowy obowiązek wyzwolenia niewiernych. Ta akurat prawdziwa wiara troszczy się przy tym o duszę bardziej niż o ciało, o czym zaświadczą ciała (i zwłoki) nie­prze­liczonych rzesz niewiernych.

🖇

[…]  groźba powszechnego unicestwienia wisząca dzisiaj nad całym świa­tem zmienia, diametralnie i nieodwołalnie, naturę rzeczywistości, i rzuca bezlitosne światło na prawdziwy sens ludzkich dziejów. My, ludzie, po­sie­dli­śmy moc pozwalającą nam na eksterminację nas samych; tak oto przed­sta­wia się suma naszych osiągnięć. Odbyliśmy tę podróż i dotarliśmy do tego miejsca z imieniem Boga na ustach. Byłoby to zatem najlepsze, co Bóg (bia­ły Bóg) jest w stanie zdziałać. Jeżeli tak, to już czas Go zastąpić – tylko czym?

🖇

Gloryfikacja jednej rasy i wynikające z tego poniżenie innej – lub innych – zawsze było i zawsze będzie receptą na mord. To nieuniknione. […]  Tego właśnie próbowali dokonać naziści. Oryginalni byli jedynie pod względem środków, po jakie sięgnęli. Daremny trud próbować zliczyć, ile razy słońce wstawało nad rzezią niewinnych.

🖇

Dotychczas autentycznie przeważało podejście, by o tyle, o ile to możliwe, traktować białych z pobłażaniem, jako lekko obłąkane ofiary własnego pra­nia mózgu. Murzyn przyglądał się żywotom, jakie wiedli. Nie było mowy, by dał się nabrać; patrzył na to, co wyrabiają, i na wymówki, jakich się chwytają, a gdy już biały naprawdę popadał w ta­ra­pa­ty, poważne ta­ra­pa­ty, wówczas przychodził do Murzyna. A ten myślał sobie, że gdyby dy­spo­no­wał atutami, jakimi na tym świecie dy­spo­nu­je biały, sam nigdy nie stał­by się tak zagubiony ani tak wyzuty z radości, ani tak bezmyślnie okrut­ny. Murzyn przychodził do białego po nowy dach albo po pięć dolarów, albo po pismo do sędziego; biały przychodził do Murzyna po miłość. Ale sam nie­czę­sto zdolny był dawać to, w poszukiwaniu czego przychodził.

🖇

Jak można szanować, a co dopiero przyjmować, wartości ludzi, któ­rzy pod żadnym względem nie żyją tak, jak twierdzą, że żyją albo powinni żyć?

🖇

Wcale nie jestem pewien, czy warto było się uwolnić od afrykańskiego sza­ma­na, skoro dziś – abym mógł jakoś sobie poradzić z moralnymi sprze­czno­ścia­mi oraz duchową jałowością mego życia – oczekuje się, że popadnę w zależność od amerykańskiego psychiatry. Odrzucam taką zamianę.

🖇

Zbyt wiele jest rzeczy, których nie życzymy sobie wiedzieć na własny temat. Choćby tego, że ludziom nie zależy przesadnie na równości (zresztą wzglę­dem ko­go i cze­go?), za to uwielbiają myśl o byciu lepszymi. I ta prawda o lu­dziach działa ze szczególnie niszczącą mocą tutaj, gdzie trwała toż­sa­mość jest niemal nieosiągalna, a ludzie wiecznie usiłują osadzić się na ru­cho­mych piaskach statusu.

🖇

Dawanie jest wśród ludzi czymś naprawdę rzadko spotykanym. Większość ludzi broni i strzeże; wydaje im się, że bronią i strzegą siebie oraz tego, co uważają za swoją istotę, podczas gdy faktycznie bronią i strzegą własnego oglądu rzeczywistości i swoich wyobrażeń na własny temat. Człowiek nie może dać niczego od siebie, nie dając samego siebie, to jest: nie ryzykując samym sobą. Kto nie potrafi wystawić siebie na szwank, ten jest zwyczajnie niezdolny do dawania.

🖇

[…]  my, czarni i biali, ogromnie potrzebujemy siebie nawzajem, […]  jeżeli naprawdę mamy osiągnąć swoją tożsamość, swoją dojrzałość jako kobiety i mężczyźni.

🖇

[…]  tak rozpaczliwie poszukuje się miłości i na tak przemyślne sposoby się jej unika. Miłość zdziera maski, bez których boimy się żyć, a w których ży­cie, mamy tego świadomość, jest niemożliwe. Mam tu na myśli „miłość” nie tylko w znaczeniu osobistym, ale również rozumianą jako stan ist­nienia czy też stan łaski – nie w infantylnie amerykańskim brzmie­niu łą­czą­cym ją z doznawaniem szczęścia, ale w trudnym i uniwersalnym brzmieniu, w które wpisane są poszukiwanie, odwaga i rozwój.

🖇

Zbyt dużo czasu spędziłem jednak, głosząc kazania, i zdążyłem się na­oglą­dać zbyt wielu potworności. Nie odnoszę się tu po prostu do rażącego faktu, że duchowny w końcu nabywa domy i cadillaki, podczas gdy wierni w dal­szym ciągu szorują podłogi i rzucają swoje dziesięciocentówki, ćwierć­do­la­rów­ki i całe dolary na tacę. Chodzi mi naprawdę o to, że w Kościele nie było miłości. Maskowano nim nienawiść żywioną względem innych, nienawiść żywioną względem siebie oraz rozpacz. […]  Kiedy kazano nam kochać wszystkich, myślałem, że znaczy to, iż należy kochać wszystkich. Ale nie. Odnosiło się to jedynie do tych, którzy wierzyli w ten sam sposób co my […].

🖇

[…] „miłość” to nie „emocjonalny nonsens”,
ale potężna siła sprawcza, zdolna przeobrazić się
w „mocne, konkretne działanie” […].

🖇

Możliwe, że cała nasza nędza, ludzka nędza, bierze się z tego, że gotowiśmy poświęcić piękno naszego życia, skazać się na więzienie zbudowane z to­te­mów, tabu, krzyży, krwawych ofiar, wież kościelnych, meczetów, ras, ar­mii, flag, narodów, byle tylko zaprzeczyć faktowi śmierci, jedynemu fakto­wi, którego możemy być pewni. Wydaje mi się, że faktem śmierci na­le­ży się ra­do­wać – należy wybrać własną śmierć, a wręcz zasłużyć sobie na nią, konfrontując się całym sobą z zagadką życia.

🖇

Na wolnych ludziach spoczywa obowiązek pokładania ufności i ra­dos­ne­go uczestnictwa w tym, co stałe (a stałe są narodziny, zma­ga­nia i śmierć, a tak­że miłość, choć o tym ostatnim nie zawsze jesteśmy prze­ko­na­ni), jak również obowiązek pojmowania istoty zmia­ny, zdolności zmia­ny i go­to­wo­ści do niej. Mówię o zmianie, która nie zachodzi na po­wierz­chni, lecz w głębi – o zmianie rozumianej jako odnowa. Odnowa nie jest jednak możliwa, gdy ktoś za stałe zwykł uważać rzeczy, które stałe nie są – na przy­kład bez­pie­czeń­stwo, pieniądze czy władzę. Wówczas człowiek kur­czo­wo trzyma się tworów ułudy, które niechybnie go zawiodą, a cała nadzieja na wolność – możliwość jej osiągnięcia – znika.

🖇

Teraz wszystko jest w naszych rękach – nie wolno nam myśleć, że jest inaczej.

🖇

Sądzę, że ludzi stać na więcej, i wiem, że potrafią być lepszymi, niż są obec­nie. Będziemy zdolni dźwigać wielkie brzemię, gdy wreszcie się prze­ko­na­my, że owo brzemię to rzeczywistość, i gdy sami znajdziemy się po stronie rzeczywistości.

James Baldwin, Następnym razem pożar,
przeł. Mikołaj Denderski, Karakter, Kraków 2024.
(wyróżnienie własne)

Wszechświat, na który składają się nie tylko gwiazdy i księżyc, i planety, kwiaty, trawa i drzewa, ale i inni ludzie, nie wykształcił warunków umożliwiających ci egzystencję, nie przygotował ci żadnego miejsca, i jeżeli miłość nie otworzy dla ciebie drzwi na oścież, żadna inna potęga nie będzie w stanie tego uczynić.

🖇

[…] wytrwałość daje wyniki
niezależnie od koloru skóry […].

🖇

[…] w naszych czasach, tak samo jak w każdych innych, niemożliwe to najmniej, ile można żądać […].

🖇

Być zmysłowym to według mnie szanować siłę życia, samego życia, i upajać się nią, a przy tym być obec­nym we wszystkim, co się robi, od trudu miłości po ła­ma­nie się chlebem.

(tamże)

5438. Z oazy (CCLII)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, trzy. Czytane przeze mnie książki często mają na­tu­rę matrioszek. W Kociej filozofii trafiam na słowa przeniesione z innej książki:

Piękno znaj­du­jemy nie w rze­czach, lecz w smu­gach cie­nia, które po­wstają przez od­dzia­ły­wa­nie rze­czy na sie­bie, w grze świa­tła i cie­nia.

i już pędzę, i sprawdzam, i klik, klik, i nie mam żadnych złudzeń. I tylko patrzę, jak dziewiędziesięciojednoletnia dziś w oryginale książka wbiega na bezdechu na szczyt mojego, godnej wysokości, czytelniczego stosiku.

Wszystko, co czytam, rzucam w kąt, by delektować się tym drobiazgiem o wielkiej duszy. Moja dusza mruczała od pierwszego akapitu, po ostatnie zdanie.

Czy­ta­jąc po raz ko­lej­ny Po­chwa­łę cie­nia, mia­łem wra­że­nie, jak­bym słu­chał eru­dy­ty snu­ją­ce­go opo­wie­ści w gro­nie przy­ja­ciół ze­bra­nych przy czar­ce sa­ke. Gdy­by jed­nak za­kla­sy­fi­ko­wać tekst ja­ko hi­sto­rycz­no­li­te­rac­ki ga­tu­nek, na­le­ża­ło­by go uznać za po­pu­lar­ną od wie­ków w ja­poń­skiej li­te­ra­tu­rze for­mę swo­bod­nych za­pi­sków zwa­nych zu­ihit­su, do­słow­nie „za pędz­lem” al­bo „śla­dem pędz­la”.

Henryk Lipszyc

🖇 🖇

[…] my, lu­dzie Wscho­du stwa­rza­my pięk­no z cie­ni, któ­re od­szu­ku­je­my w ba­nal­nych, naj­mniej ocze­ki­wa­nych miej­scach. Jak po­wia­da się w sta­rej pie­śni: „zbierz pa­ty­ki i zwiąż z so­bą – bę­dzie cha­ta, roz­syp – znów znaj­dziesz się na po­lu”. Ta­cy już je­ste­śmy, że pięk­no znaj­du­je­my nie w rze­czach, lecz w smu­gach cie­nia, któ­re po­wsta­ją przez od­dzia­ły­wa­nie rze­czy na sie­bie, w grze świa­tła i cie­nia. […]  Nie ma pięk­na bez cie­nia.

🖇

Po­ły­sku­ją­ca po­wierzch­nia la­ki, kie­dy przy­glą­da­my się jej w ciem­no­ści, od­bi­ja mi­go­czą­ce świa­tło świe­cy, za­po­wia­da­jąc nie­spo­dzie­wa­ne po­dmu­chy wia­tru, któ­ry od cza­su do cza­su po­sta­na­wia zło­żyć nam wi­zy­tę w ci­chym po­ko­ju, spra­wia­jąc, że mi­mo wo­li po­grą­ża­my się w za­du­mie.

🖇

Pa­pier wy­na­leź­li po­noć Chiń­czy­cy. Pod­czas gdy za­chod­ni pa­pier nie bu­dzi w nas szcze­gól­nych emo­cji i trak­tu­je­my go czy­sto użyt­ko­wo, fak­tu­ra pa­pie­ru chiń­skie­go lub ja­poń­skie­go da­je szcze­gól­ne po­czu­cie cie­pła i przy­no­si od­prę­że­nie. Ni­by ta sa­ma biel […]! Po­wierzch­nia pa­pie­ru za­chod­nie­go zda­je się od­bi­jać świa­tło, nasz tym­cza­sem za­cho­wu­je się, jak­by je obej­mo­wał i wchła­niał tak jak pu­szy­sta po­wierzch­nia pierw­sze­go śnie­gu. W do­ty­ku mięk­ki, nie sze­le­ści przy zgi­na­niu lub zgnia­ta­niu, jest bez­gło­śny i spra­wia wra­że­nie, że po­dob­nie jak liść drze­wa za­wie­ra w so­bie wil­goć.

🖇

Czy­stość te­go, co od­sło­nię­te, kie­ru­je je­dy­nie na­sze za­in­te­re­so­wa­nie ku te­mu, co nie­wi­docz­ne.

🖇

Nie twier­dzę, że nie lu­bi­my ni­cze­go, co błysz­czy, ale praw­dą jest, że nad ta­ni po­łysk przed­kła­da­my głę­bo­kie pół­cie­nie, to przy­ćmio­ne świa­tło – czy to na na­tu­ral­nym ka­mie­niu, czy też w dzie­le rąk ludz­kich – któ­re na­tych­miast przy­wo­dzi na myśl ów szlif sta­ro­ści.
     „Szlif sta­ro­ści” brzmi ład­nie, ale tak na­praw­dę to brud ludz­kich rąk wtar­ty do po­ły­sku.

🖇

Mo­że zresz­tą ta­ka biel w rze­czy­wi­sto­ści wca­le nie ist­nie­je. Mo­że to tyl­ko zło­śli­wy fi­giel, ja­ki pła­ta­ją świa­tło i cień, rzecz ulot­na, coś, co ist­nie­je tyl­ko tu i te­raz.

🖇

Ze świa­tła ko­rzy­sta­my dziś nie ty­le po to, by wy­god­nie nam by­ło czy­tać, pi­sać lub szyć, ile by z moż­li­wie każ­de­go za­kąt­ka prze­gnać cień.

🖇

Wy­glą­da na to, że w mia­rę jak się sta­rze­je­my, je­ste­śmy co­raz bar­dziej skłon­ni wie­rzyć, że wszyst­ko bez wy­jąt­ku by­ło lep­sze kie­dyś niż te­raz. Sto lat te­mu star­si lu­dzie tę­sk­ni­li za cza­sa­mi sprzed dwu­stu lat, ci, co ży­li dwie­ście lat te­mu – za cza­sa­mi sprzed trzy­stu. Ni­g­dy więc nie by­ło tak, by­śmy by­li za­do­wo­le­ni z cza­sów, w któ­rych ży­je­my. […]
     Za­baw­ne, kie­dy czło­wiek so­bie uświa­da­mia, że i on osią­gnął wiek uty­sku­ją­ce­go sta­rusz­ka, ale jest chy­ba fak­tem, że udo­god­nie­nia współ­cze­snej kul­tu­ry schle­bia­ją gu­stom lu­dzi mło­dych, za­po­wia­da­jąc jed­no­cze­śnie na­dej­ście cza­sów co­raz mniej przy­ja­znych dla star­szych.

🖇

To prze­cho­dzi ludz­kie po­ję­cie – trze­ba na­praw­dę nie mieć ser­ca, że­by od­bie­rać nam cień, ja­ki da­ją drze­wa w le­sie.

Jun’ichirō Tanizaki, Pochwała cienia, przeł. Henryk Lipszyc,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2016.

Chciał­bym po­now­nie przy­wo­łać, przy­naj­mniej w li­te­ra­tu­rze, świat cie­ni, któ­ry wła­śnie tra­ci­my. […]  A na pró­bę, że­by zo­ba­czyć, jak to bę­dzie wy­glą­da­ło, zga­si­my świa­tło.

(tamże)

5437. Z oazy (CCLI)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, dwa. Polecajka zdecydowanie godna polecenia.

Książki z kocim kłaczkiem czytam przez wzgląd na kociarzy, do których mam ma­ksy­malnie dwa uściski dłoni, by choć mentalnie zbliżyć się do ludzko-kocich świa­tów. A po przeczytaniu świńskim truchcikiem psa, który coś zwędził, wra­cam do świata, w którym pies jest i członkiem rodziny, i nauczycielem życia.

Koty, jako ucie­le­śnie­nie wol­no­ści i szczę­ścia, ja­kich lu­dzie nie mają szansy do­świad­czyć, są w na­szym świe­cie przy­by­szami jakby z in­nego świata.

🖇

[…]  koty nie kwa­pią się do ule­ga­nia lu­dziom. Choć czę­sto z nimi miesz­kają, ani nie są im spe­cjal­nie po­słuszne, ani w nich wpa­trzone. Na­wet gdy szu­kają w nas opar­cia, po­zo­stają od nas nie­za­leżne. […]  Jeśli nie po­doba im się na­sze to­wa­rzy­stwo, od­cho­dzą. Je­śli z nami zostają, to dla­tego, że same tego chcą.

🖇

Czy gdyby koty umiały pod­su­mo­wać swoje ży­cie, mo­głyby je uznać za nic nie­warte? Trudno to so­bie wy­obra­zić. Nie prze­ku­wa­jąc swo­jego losu w opo­wieść, nie mogą go uwa­żać za tra­giczny ani ża­ło­wać, że się na­ro­dziły. Przyj­mują ży­cie jako dar.

🖇

Nie­zdol­ność do abs­trak­cyj­nego my­śle­nia wcale nie jest wy­ra­zem ko­ciej niż­szo­ści wzglę­dem czło­wieka, lecz ra­czej oznaką wol­no­ści umy­sło­wej.

🖇

Błę­dem jest prze­ko­na­nie, że do­bre ży­cie po­lega na po­szu­ki­wa­niu do­bra. Do­bro ozna­cza tu pewną wi­zję, jak u Pla­tona. Gdy nam się na chwilę ukaże, spę­dzamy resztę ży­cia, usi­łu­jąc się do niego zbli­żyć. Ko­tom nic ta­kiego nie przy­cho­dzi do głowy. […]  Na ich do­bre ży­cie składa się to, co w da­nej chwili od­czu­wają zmy­słami, a nie ja­kiś mgli­sty i od­le­gły mi­raż.
     Do­bre ży­cie nie musi od­zwier­cie­dlać ja­kiej­kol­wiek idei.

🖇

Do­bre nie jest to ży­cie, które wie­dli­śmy w prze­szło­ści lub do któ­rego zmie­rzamy, lecz to, któ­rym wła­śnie ży­jemy. W tej kwe­stii koty mogą nas wiele na­uczyć, bo nie tę­sk­nią za ży­ciem, któ­rego nie do­świad­czają.

🖇

Osoby wy­cho­wane w prze­ko­na­niu, że mo­ral­ność jest sys­te­mem jed­no­li­tym i uni­wer­sal­nym, mają z tą róż­no­rod­no­ścią pe­wien kło­pot.

🖇

[…]  do­wo­dze­nie nie jest je­dy­nym
na­rzę­dziem prze­ko­ny­wa­nia.
Pascal

🖇

Je­śli nie od­naj­du­jesz przy­jem­no­ści w ży­ciu, znajdź speł­nie­nie w nie­sta­ło­ści i złu­dze­niu. Nie walcz z lę­kiem przed śmier­cią, po­zwól, by sam przy­gasł. Je­śli usil­nie pra­gniesz spo­koju, bę­dziesz się zma­gać z nie­po­ko­jem. Za­miast od­wra­cać się od świata, zwróć się ku niemu i przyj­mij jego sza­leń­stwo.

🖇

Koty nam po­ka­zują, że szu­ka­nie sensu, po­dob­nie jak po­szu­ki­wa­nie szczę­ścia, jest tylko roz­rywką, ode­rwa­niem od ży­cia. Sens ży­cia to jego smak i za­pach, które cza­sem przy­pad­kiem udaje nam się po­czuć i które zni­kają, za­nim się obej­rzymy.

John Gray, Kocia filozofia. Sens życia
według kotów
, przeł. Agnieszka Wilga,
Fun­da­cja Kul­tura Li­be­ralna, Warszawa 2022.

Gdy wi­dzisz rze­czy­wi­stość i nie pró­bu­jesz jej zmie­nić, mo­żesz do­świad­czyć prze­bły­sku wiecz­no­ści. Każda chwila jest sama w so­bie kom­pletna, a zmie­nia­jące się sceny uka­zują ci się, jakby znaj­do­wały się poza cza­sem. Wiecz­ność to nie inny po­rzą­dek rze­czy, lecz po pro­stu świat wi­dziany bez nie­po­koju.

🖇

Każda istota, każdy osob­nik ma swoją wła­sną wer­sję do­brego ży­cia.

🖇

[…]  na­sze emo­cje wy­ni­kają z do­świad­czeń na­szych ciał.

(tamże)

5436. Z oazy (CCL)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, raz. Czekałam na tę książkę ponad pół roku. Po­li­ty­ka wydawnictwa kazała mi czekać. To akceptowalna przeze mnie forma dys­kry­mi­na­cji. By sobie z nią poradzić, wystarczy cierpliwość. Wersja elektroniczna jest do­stęp­na po jakimś czasie od ukazania się książki „w papierzu”.

Warto było czekać. Poczekałabym i rok. Nie śpieszyłam się z czytaniem. Nie czy­ta­łam wcale, delektowałam się. Kocham książki napisane przez mądre kobiety.

Składam się z ciała i z lodu. Ciało nie topi lodu, lód mrozi ciało. Ale tylko trochę. […]  W głowie też jest lód. A w nim umysł – zatopiony jak komar w bursztynie.
     Jest jeszcze trzecia warstwa mnie. Nie wiem, z czego się składa, choć pewnie z ciała, jak wszystko w człowieku. Tam w środku. To przerażone zwierzę – żadna mała dziewczynka w białej sukience, którą kiedyś od­kry­łam podczas jednej z kolejnych terapii. Towarzyszyła mi jakiś czas, sta­ra­łam się nią opiekować. Była motylem rozkładającym skrzydła, młodym ptakiem uczącym się latać. Mówiłam do niej czule. Rozbiła się o skały. Nie, nie martwcie się, nic się nie stało. Nie było jej nigdy. Tam zawsze było prze­ra­żo­ne zwierzę. A ja nie umiem do niego podejść. Nie to, żeby atakowało, gryzło; nic z tych rzeczy. Po prostu jest we mnie, pod warstwą lodu. A ja nie wiem, jak je oswoić. Ale wiem tyle – cokolwiek bym zrobiła, ono zawsze bę­dzie się bało.

🖇

Bycie kobietą w nauce, do tego autystyczną, nie jest łatwe. Chciałabym być mężczyzną. Byłabym profesorem wzbudzającym szacunek kolegów (bo jed­nak coś tam nowego wymyśliłam w swojej dziedzinie) i rozczulenie kobiet. A jeśli dodać do tego profesorskie roztargnienie i bycie samotnym, czy ra­czej samodzielnym, ojcem… Nie wiem, skąd mam pewność, że byłoby zu­peł­nie ina­czej. Ale jestem kobietą. Takie mamy karty, jakie nam rozdano.

🖇

Nie mogłam się zdecydować – pójść? nie pójść? W ten dzień też sza­mo­cę się z myślami. Po co masz tam iść, mruczy zwierzę, chodź, zostaniemy, popracujesz sobie, jakaś inna część mnie mówi, że warto iść […].

🖇

Stoimy we czwórkę, ja między kolegami profesorami. Minister podbiega do nas, wyciąga kolejno rękę, „Dzień dobry, panie profesorze, dzień dobry, dzień dobry”, omija mnie i wymienia uścisk dłoni z ostatnim „dzień dobry, panie…”.
     – Ale – mówi skonsternowany jeden z kolegów, już uściśnięty przez wi­ce­mi­nistra. – Ale… tu jest pani profesor Jurewicz
     Wiceminister płoni się i chichoce jak pensjonarka:
     – O, przepraszam! Myślałem, że to sekretarka – wyciąga dłoń. Oczy­wi­ście uśmiecham się, dygam i ściskam jego rękę.

🖇

Siedzę na posiedzeniu komisji mającej oceniać polską naukę. Już czwartą godzinę toczy się zażarty spór o wyniki zastosowania algorytmu, którego co prawda nie rozumiem, ale który – jak wynika z dyskusji – zupełnie nie odzwierciedla rzeczywistego stanu rzeczy. Tak to jest, gdy próbujemy ję­zy­kiem ma­te­ma­ty­ki opisać tę dziwną społeczną aktywność homo sapiens, jaką jest nauka. W dyskusji biorą udział sami mężczyźni. I tylko jedna młoda pani profesor, która równocześnie ściga pewnego wirusa, jeszcze zanim stanie się sławny jako Covid.

🖇

Pod warstwą lodu – o którego obecności wciąż jeszcze nic nie wiem, za­kła­da­jąc sprawczą moc mego umysłu – nieznane mi zwierzę cały czas cierpi. Rozpacza, że nie ma mnie tam, gdzie chciałabym być. Że jestem tam, gdzie nie chcę. Że ktoś woli kogoś innego niż mnie.

🖇

Nie wiem zresztą, czy to aż przyjaciółka, ale lubię ją, nie robi mi krzyw­dy. Nie śmieje się ze mnie.

🖇

American Typewriter. Book Antiqua. Baskerville. Hoefler Text. To moje ulu­bio­ne. Przynajmniej z tych, które spróbowałam. Nigdy w życiu nie będę nic pisać w Trebuchet MS albo w Helvetica Neue. Nie mówiąc o Arialu. Ale mo­że zacznę przeglądać od początku. Adobe Caslon Pro i Cochin też mogą być. Courier podobny do American Typewriter, więc mi się podoba. Didot? Chy­ba nie. Futura? Nie. Geneva na pewno nie. Ach, wreszcie nadchodzi dobra, zapomniana Georgia. Dopada mnie niepokój. Jestem dopiero przy G, prze­de mną kilometry zanim dotrę do Z. Piszę z rozpędu w Georgii, ale to nie zna­czy, że ją wybieram.
     Mój umysł nieznośnie wikła się w tę czcionkę, którą właśnie piszę w cza­sie li­nio­wym. Jedynym, jaki mam pod ręką. Czcionki są jak ubrania, mówią o mnie, kim jestem. Ich krągłości albo załamania pod ostrym kątem kryją i odsłaniają mnie w różny sposób. […] Ale mój umysł nie zna kryteriów ko­niecznych do podjęcia wyboru. To skóra woli obłe czcionki, bo mniej ją uci­ska­ją i kłują. Umysł szuka metaczcionki.

🖇

Mam badać lęk. Kiedy powstaje? Na przykład, gdy mam wyjść z domu na spo­tkanie z kimś. Napisać mejl. Wypełnić PIT. Zadzwonić do bliskiej osoby. Kiedy coś niespodziewanego się zdarza. Kiedy się kłócili. Nie wspomnę o woj­nie czy pandemii, bo to wiadomo. Choć była jedna dobra strona pan­de­mii – lockdown. Cudowne spacery z psem po pustych parkach. Zdalne kontakty. Zdalne wykłady. Zdalne święta. „To okropne, że nie możemy się spotykać” – mówili do mnie. A ja grzecznie kiwałam głową, potakując. Nie chciałam wyjść na dziwaczkę.
     Wracam do lęku. Skupiam się. Coś mnie zaczyna przeżerać jak rdza sta­ry nóż. Brzuch boli, właściwie nie boli, tylko ta mała piąstka zwierzęcia ści­ska go coraz mocniej. Czuję siłę jego pięciopalczastych dłoni, żołądek kurczy się do wielkości orzecha włoskiego. Ono samo zamiera, może dlatego uścisk jest tak mocny.

🖇

Twarze. Widzę górę, czyli oczy i powyżej. I dół, czyli usta i podbródek. Wiem już, że podczas rozmowy powinnam patrzeć w oczy. Czyli wyżej. Wcześniej patrzyłam na usta, żeby zrozumieć, co ktoś do mnie mówi. Każdemu. Bo trudno mi było zrozumieć bez patrzenia. […]  Przeczytałam też, że należy patrzeć w oczy. Tak patrzy uczciwy człowiek. Rany boskie. To patrzę mozolnie w oczy. Okna migdałów o różnych kolorach.
     Czasem jednak zerkam na usta. Żeby lepiej zrozumieć, co ktoś mówi do mnie. To takie małe zerknięcie, z nadzieją, że to drugie nie dostrzeże. Nigdy nie składam połówek twarzy razem – górnej i dolnej. Kiedy złożę, wtedy się boję.

🖇

Zło. Czytałam, że celem szkolenia żołnierzy jest zdławienie ich emocjonalnej reakcji na ideę zabijania poprzez stłumienie przyśrodkowej kory przed­czo­ło­wej. Ale można to potem odwrócić, bo mózg ludzki jest plastyczny. Umie zbudować nowe połączenia neuronów. Nawet mózg do­ro­słe­go człowieka. To moja nadzieja.

🖇

[…]  śmierci były kamieniami milowymi, którymi
mierzyłam wtedy drogę czasu […].

🖇

     – A poza tym… – ciągnie koleżanka, a ja słucham zmartwiała. […]
     Jak zwykle, dziękuję serdecznie za przemoc, mówię, że nic się nie stało, że dobrze, że mi powiedziała.

🖇

„Przestań, co ty robisz?! – syknęła mama. – Ciocia ci przecież przysługę zro­bi­ła! Przeproś natychmiast!”. Połknęłam płacz. Dygnęłam z gulą w gar­dle. Przeprosiłam ciocię. Bardzo się wstydziłam. Kopnęłabym to głupie zwie­rzę, gdybym wiedziała wtedy o jego istnieniu. A tak to kopnęłam sa­mą siebie. Tam, w środku, po brzuchu, od wewnątrz.

🖇

Przecież i ona sama czuje tę więź, rodzaj wspólnoty w widzeniu świata – choć jej perspektywa jest często inna – ma także potrzebę i chęć jego opi­su, jego zmiany. I równocześnie – ta tęsknota nigdy nie zrealizowana, by tam się dostać, za tę szybę.

🖇

Nie lubię małych dzieci. Brzydzę się nimi – w przeciwieństwie do małych zwie­rzątek. […]  Ich nigdy nie kończący się krzyk, odbijający się echem w lo­dzie, boleśnie rozszczepia go, inaczej niż inne krzyki. Ich wszechwładza nad wszystkimi innymi ludźmi, którzy muszą dopasować swoje ciała i aktyw­no­ści do ich wijącego się jestestwa mierzącego niewiele więcej niż łokieć. Zwie­rzę odwraca się plecami. Futro wrasta mu w lód. Ma swoje potrzeby i nie zamierza z nich zrezygnować. To mój umysł chce z nich zrezygnować. Mó­wi, że jeśli ktoś jest taki mały i bezbronny, to jesteś wobec tego nieważna. Serce? Jakie serce? Ono bije po prostu. Ach, chodzi o metonimię? Której uczę moich studentów? Umiem ją nazwać: Serce Za Uczucie? Serce Za Mi­łość? Serce Za Tkliwość? Nie, we mnie nie ma żadnej metonimii. Serce bije, jest organem zanurzonym w lodzie utrzymującym mnie przy życiu. Robi swoją robotę.

🖇

Gdy o czymś słyszę, widzę świat w zamkniętych pudełkach katalogu. To, o czym słyszę, może być obcym słowem, nazwiskiem, nazwą instytucji, czymś, co powinnam zrobić. Zastygam w bezruchu. Cała. Jestem jedną bryłą lodu od skóry po zwierzę. Znikam z siebie. Potrzebuję pomocy! Kogoś, kto pomoże mi wybrać jedno z tych tysięcy pudełek! Wtedy spotykam się na ogół z niedowierzaniem, w najlepszym razie, z atakiem w najgorszym. „Jak to, ty, taka inteligentna, nie wiesz, o co chodzi? Robiłaś to już tyle razy!” Jak ktoś wskaże pudełko, dalej idzie szybciej, jeśli muszę sama szukać – dużo wolniej. Ale idzie.

🖇

Przecież to musi mieć sens. Tyle osób lubi
matematykę, Szymborską i pierogi.

🖇

Rano. Wirnik budzika warczy, coraz głośniej, „kurwa, znowu jestem w Saj­go­nie”, zasypiam na chwilę, łopaty budzika biją mnie po twarzy, wciąż tyl­ko Sajgon, zaczynam zbierać siebie w całość, wszystko wszak leży teraz osobno, pod osobną poduszką, tak trudno znaleźć nogę, rękę, oko, ucho, palce, wszystko ciężkie strasznie.
     Ale wstaję. Ze zgrzytem zardzewiałego podwozia, chrzęstem kości, na chy­bot­liwych skrzydłach z podartego płótna zaczynam lecieć. Po jakimś czasie włącza się autopilot. Na wysokości przelotowej nie jest źle. Bywa strasznie. Bywa pięknie. Ale w trzeciej części dnia trzeba podejść do lą­do­wa­nia. Każdy, kto leciał samolotem, wie, że ten proces jest długi. Nie jestem myśliwcem. W jasnej połowie roku jest łatwiej, słońce przenika ciało do póź­na. Jego złoto-rudawe światło, po którym staram się i nie staram wrócić na ziemię, nasyca mnie łagodnością. Spokojem. Uniesieniem, które na mo­ment znów mnie podrywa w powietrze. Tęsknotą. Pod tym wszystkim czai się lęk. To wtedy zaczynam pić.
     Nie wiem, jak opisać lądowanie. Może jutro mi się uda.

🖇

Śpiew ptaków unosi mnie wzwyż. Rozlatuję się na boki. Ramiona się rozpościerają, pokonuję siłę ciążenia, staję się mgławicą dźwięków, każdy ton to cieniutki płatek mnie wielkości kwiatu wiśni. Do palców stóp mam przywiązane maleńkie ciężarki, które łagodnie ciągną mnie w dół, głowę podnosi przejrzystość powietrza, wypełnia mnie przestrzeń między dźwiękami. Jestem szczęśliwa.

Joanna Jurewicz, Pod lodem, w serii Biała Plama,
Wydawnictwo Linia, Warszawa 2023.

Lęk zniknie w ciepłych ramionach Lasu. Będę mogła za­cząć oddychać pełną piersią. Zdjąć zbroję. Nie być jak zwie­rzy­na łowna – ciągle czujna. Zwierzę zaśnie ob­sy­pa­ne gwiezdnym pyłem. Lód wyprzejrzyścieje, bym mo­gła patrzeć przez jego tęczowe załamania. Skóra wła­ści­wa zmięknie pod pocałunkami słońca i deszczu. Zacznę po prostu istnieć. Będę sobą. Taką, jaką jestem. Potykającą się wciąż o te same linki namiotu, zo­sta­wia­ją­cą telefon na dworze na całą noc, a potem rano w pa­ni­ce go szukającą, z psami plączącymi się wokół nóg, stro­nią­cą od ludzi, ale równocześnie chętnie roz­ma­wia­ją­cą z paniami w sklepie odległym o bezpieczne osiem­na­ście kilometrów. „Jesteś dzieckiem wszech­świa­ta, tak jak drzewa i gwiazdy. Masz prawo być tutaj”.

(tamże)

sobota, kwietnia 27, 2024

5435. O miłości…

Jabłoń:
(zapytana, o to, co zjadłaby z chęcią na sobotnie śniadanie,
rozmarzyła się na temat świeżej, chrupiącej bagietki
z gorgonzolą i pomidorkami
)

Sadownik:
(wrócił z zakupów i podał)

Jabłoń:
Kotku, widzę miłość na talerzu!

Sadownik:
(wiedział, że Drzewko doceni obecność
bagietkowej dupki na talerzu
)
No, ba!