niedziela, kwietnia 28, 2024

5438. Z oazy (CCLII)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, trzy. Czytane przeze mnie książki często mają na­tu­rę matrioszek. W Kociej filozofii trafiam na słowa przeniesione z innej książki:

Piękno znaj­du­jemy nie w rze­czach, lecz w smu­gach cie­nia, które po­wstają przez od­dzia­ły­wa­nie rze­czy na sie­bie, w grze świa­tła i cie­nia.

i już pędzę, i sprawdzam, i klik, klik, i nie mam żadnych złudzeń. I tylko patrzę, jak dziewiędziesięciojednoletnia dziś w oryginale książka wbiega na bezdechu na szczyt mojego, godnej wysokości, czytelniczego stosiku.

Wszystko, co czytam, rzucam w kąt, by delektować się tym drobiazgiem o wielkiej duszy. Moja dusza mruczała od pierwszego akapitu, po ostatnie zdanie.

Czy­ta­jąc po raz ko­lej­ny Po­chwa­łę cie­nia, mia­łem wra­że­nie, jak­bym słu­chał eru­dy­ty snu­ją­ce­go opo­wie­ści w gro­nie przy­ja­ciół ze­bra­nych przy czar­ce sa­ke. Gdy­by jed­nak za­kla­sy­fi­ko­wać tekst ja­ko hi­sto­rycz­no­li­te­rac­ki ga­tu­nek, na­le­ża­ło­by go uznać za po­pu­lar­ną od wie­ków w ja­poń­skiej li­te­ra­tu­rze for­mę swo­bod­nych za­pi­sków zwa­nych zu­ihit­su, do­słow­nie „za pędz­lem” al­bo „śla­dem pędz­la”.

Henryk Lipszyc

🖇 🖇

[…] my, lu­dzie Wscho­du stwa­rza­my pięk­no z cie­ni, któ­re od­szu­ku­je­my w ba­nal­nych, naj­mniej ocze­ki­wa­nych miej­scach. Jak po­wia­da się w sta­rej pie­śni: „zbierz pa­ty­ki i zwiąż z so­bą – bę­dzie cha­ta, roz­syp – znów znaj­dziesz się na po­lu”. Ta­cy już je­ste­śmy, że pięk­no znaj­du­je­my nie w rze­czach, lecz w smu­gach cie­nia, któ­re po­wsta­ją przez od­dzia­ły­wa­nie rze­czy na sie­bie, w grze świa­tła i cie­nia. […]  Nie ma pięk­na bez cie­nia.

🖇

Po­ły­sku­ją­ca po­wierzch­nia la­ki, kie­dy przy­glą­da­my się jej w ciem­no­ści, od­bi­ja mi­go­czą­ce świa­tło świe­cy, za­po­wia­da­jąc nie­spo­dzie­wa­ne po­dmu­chy wia­tru, któ­ry od cza­su do cza­su po­sta­na­wia zło­żyć nam wi­zy­tę w ci­chym po­ko­ju, spra­wia­jąc, że mi­mo wo­li po­grą­ża­my się w za­du­mie.

🖇

Pa­pier wy­na­leź­li po­noć Chiń­czy­cy. Pod­czas gdy za­chod­ni pa­pier nie bu­dzi w nas szcze­gól­nych emo­cji i trak­tu­je­my go czy­sto użyt­ko­wo, fak­tu­ra pa­pie­ru chiń­skie­go lub ja­poń­skie­go da­je szcze­gól­ne po­czu­cie cie­pła i przy­no­si od­prę­że­nie. Ni­by ta sa­ma biel […]! Po­wierzch­nia pa­pie­ru za­chod­nie­go zda­je się od­bi­jać świa­tło, nasz tym­cza­sem za­cho­wu­je się, jak­by je obej­mo­wał i wchła­niał tak jak pu­szy­sta po­wierzch­nia pierw­sze­go śnie­gu. W do­ty­ku mięk­ki, nie sze­le­ści przy zgi­na­niu lub zgnia­ta­niu, jest bez­gło­śny i spra­wia wra­że­nie, że po­dob­nie jak liść drze­wa za­wie­ra w so­bie wil­goć.

🖇

Czy­stość te­go, co od­sło­nię­te, kie­ru­je je­dy­nie na­sze za­in­te­re­so­wa­nie ku te­mu, co nie­wi­docz­ne.

🖇

Nie twier­dzę, że nie lu­bi­my ni­cze­go, co błysz­czy, ale praw­dą jest, że nad ta­ni po­łysk przed­kła­da­my głę­bo­kie pół­cie­nie, to przy­ćmio­ne świa­tło – czy to na na­tu­ral­nym ka­mie­niu, czy też w dzie­le rąk ludz­kich – któ­re na­tych­miast przy­wo­dzi na myśl ów szlif sta­ro­ści.
     „Szlif sta­ro­ści” brzmi ład­nie, ale tak na­praw­dę to brud ludz­kich rąk wtar­ty do po­ły­sku.

🖇

Mo­że zresz­tą ta­ka biel w rze­czy­wi­sto­ści wca­le nie ist­nie­je. Mo­że to tyl­ko zło­śli­wy fi­giel, ja­ki pła­ta­ją świa­tło i cień, rzecz ulot­na, coś, co ist­nie­je tyl­ko tu i te­raz.

🖇

Ze świa­tła ko­rzy­sta­my dziś nie ty­le po to, by wy­god­nie nam by­ło czy­tać, pi­sać lub szyć, ile by z moż­li­wie każ­de­go za­kąt­ka prze­gnać cień.

🖇

Wy­glą­da na to, że w mia­rę jak się sta­rze­je­my, je­ste­śmy co­raz bar­dziej skłon­ni wie­rzyć, że wszyst­ko bez wy­jąt­ku by­ło lep­sze kie­dyś niż te­raz. Sto lat te­mu star­si lu­dzie tę­sk­ni­li za cza­sa­mi sprzed dwu­stu lat, ci, co ży­li dwie­ście lat te­mu – za cza­sa­mi sprzed trzy­stu. Ni­g­dy więc nie by­ło tak, by­śmy by­li za­do­wo­le­ni z cza­sów, w któ­rych ży­je­my. […]
     Za­baw­ne, kie­dy czło­wiek so­bie uświa­da­mia, że i on osią­gnął wiek uty­sku­ją­ce­go sta­rusz­ka, ale jest chy­ba fak­tem, że udo­god­nie­nia współ­cze­snej kul­tu­ry schle­bia­ją gu­stom lu­dzi mło­dych, za­po­wia­da­jąc jed­no­cze­śnie na­dej­ście cza­sów co­raz mniej przy­ja­znych dla star­szych.

🖇

To prze­cho­dzi ludz­kie po­ję­cie – trze­ba na­praw­dę nie mieć ser­ca, że­by od­bie­rać nam cień, ja­ki da­ją drze­wa w le­sie.

Jun’ichirō Tanizaki, Pochwała cienia, przeł. Henryk Lipszyc,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2016.

Chciał­bym po­now­nie przy­wo­łać, przy­naj­mniej w li­te­ra­tu­rze, świat cie­ni, któ­ry wła­śnie tra­ci­my. […]  A na pró­bę, że­by zo­ba­czyć, jak to bę­dzie wy­glą­da­ło, zga­si­my świa­tło.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz