wpis przeniesiony 1.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Jak zwykle przez przypadek. Poszłam do księgarni prawie trzy miesiące temu by nabyć konkretną książkę dla konkretnej osoby i... Inna wpadła w me oko. Nie kupiłam, bo chodziło o konkretną osobę i konkretną książkę a nie o mnie i Inną. Miesiąc temu nie wytrzymałam i kupiłam.
Czytam ją teraz... bardzo, bardzo powoli... Z każdą stroną zyskuję nową perspektywę. Jestem niczym człowiek, który obdarowuje się na nowo dzieciństwem — dobrym dzieciństwem, na które nigdy nie jest za późno. Nigdy nie rozumiałam tych, co twierdzili, że ich dzieciństwo było szczęśliwe — moje takie nie było. Mam to szczęście, że im dalej od dzieciństwa definiowanego młodym wiekiem, tym jest mi lepiej na tym świecie. Wobec tego, zakupem maszynki do cofania czasu nie jestem zainteresowana wcale. Jednak czytanie tej książki czyni mnie gdzieś w środku zwykłym, normalnym dzieckiem i jest to absolutnie przepyszne.
Książka, niestety, ma tylko jedną, ale zasadniczą wadę, że teraz będę musiała pracować nad sobą, by nie wciskać jej wszystkim ukochanym przeze mnie ludziom, co mają małe dzieci, ale co tam, chyba lubię wyzwania...
(...) każde dziecko na swój własny sposób musi w pewnym wieku dać sobie radę z prawdziwą kotłowaniną uczuć.
***
Dyskusja o wartości, jaką mają baśnie dla dzieci, zachęciła pewną matkę do tego, by mimo wahań opowiedzieć synowi taką „krwawą i przerażającą” historię. Wiedziała z rozmów z synkiem, że miewa fantazje o ludziach pożerających lub pożeranych. Opowiedziała mu więc baśń Dżek — zwycięzca olbrzyma. Przy końcu baśni chłopiec zareagował pytaniem: „Nie ma na świecie olbrzymów, prawda?” Zanim matka zdążyła dać dziecku odpowiedź, którą miała na końcu języka — co zniweczyłoby całą wartość, jaką dla chłopca opowieść ta przedstawiała — on sam dokończył: „Ale są dorośli, oni są jak olbrzymy”. W wielce dojrzałym wieku pięciu lat chłopiec zrozumiał, co przekazuje baśń, chcąc dodać dziecku ducha: mimo że dla małego dziecka dorośli są jak olbrzymy, może on dzięki przebiegłości zyskać nad nimi przewagę.
Przypadek ten ukazuje jedno ze źródeł niechęci do opowiadania baśni, jaką spotyka się u dorosłych: niezbyt miła jest dla nas myśl, że bywamy czasem dla naszych dzieci olbrzymami, mimo iż tak jest w istocie. I niezbyt nam miło, że w odczuciu dzieci łatwo nas okpić czy potraktować jak głupców, oraz że to przekonanie sprawia im przyjemność. Jednak czy opowiadamy dziecku baśnie, czy nie — i tak jesteśmy w jego oczach (jak ukazuje przykład wspomnianego małego chłopca) egoistycznymi olbrzymami, którzy chcą zatrzymać dla siebie wszystkie cudowne rzeczy, będące źródłem mocy. Baśń zapewnia dzieci, że w końcu osiągną one przewagę nad olbrzymami — to jest, że dorosną i wówczas same będą jak olbrzymy, mając tę samą moc co oni. Tak więc baśnie budzą „potężne nadzieje czyniące z nas ludzi”.
Jednak jeszcze bardziej doniosłe jest to, że kiedy my, rodzice, opowiadamy naszym dzieciom baśnie, zapewniamy je o czymś, co ma dla nich największą wagę, okazujemy bowiem, że akceptujemy fakt, że myśl o zyskaniu przez nie przewagi nad olbrzymami sprawia im przyjemność. (...)
***
Dziecku, które ma o wiele mniejsze poczucie bezpieczeństwa niż człowiek dorosły, potrzebna jest pewność, że snucie przez nie fantazji czy niemożność oparcia się ich wpływowi nie jest jakąś jego ułomnością. Opowiadając dziecku baśnie, rodzice dostarczają mu niezmiernie ważnego świadectwa, że fakt, iż przeżywa ono baśń jako obraz własnych wewnętrznych doświadczeń, uważają za uprawniony i wartościowy, a nawet za coś, co jest w pewien sposób „realne”. To zaś daje dziecku poczucie, że skoro jego doświadczenia wewnętrzne zostały zaakceptowane przez rodziców jako realne i ważne — w konsekwencji ono samo jest realne i ważne. Dziecko takie, gdy dorośnie, będzie miało tego rodzaju przeświadczenie, jakiemu dał wyraz Chesterton, pisząc: „Mojej pierwszej i ostatniej filozofii, w którą wierzę z niezachwianą pewnością, nauczyłem się w pokoju dziecinnym. [...] To, w co wówczas najgłębiej wierzyłem i to, w co najgłębiej wierzę obecnie, nazywa się baśnią.” Filozofia, której Chesterton nauczył się z baśni w dzieciństwie — i której może się z niej nauczyć każde dziecko — powiada, że „życie nie jest tylko przyjemnością, ale rodzajem dziwacznego przywileju”. Jest to pogląd na życie bardzo różny od tego, który przekazują opowieści „jak z życia”, ale w większej mierze zdolny on jest podtrzymywać naszą nieustraszoność, gdy napotykamy życiowe przeciwności.
B. Bettelheim, Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni,
W.A.B., Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)
To nie był przypadek. To była Dobra Wróżka...