niedziela, listopada 20, 2016

(2125+1). Z polecenia

 wpis przeniesiony 25.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Pamiętam, jak poleciła mi książkę, która skrzydeł dodaje. Pamiętam, jak moje osobiste wspomnienie o Kalmarze uruchomiła. Nie zdziwiło mnie, gdy poleciła mi tę książkę. Zataczamy koło. Niepierwsze.

*

Zamieszanie wokół nazwiska autorki na okładce, gdy szukam w sieci jotpega-gifa-peenga w przyzwoitej rozdzielczości. Merytoryczny błąd w książce, który przegapiła korekta, redakcja, a fuj, obrzydlistwo! Niech cię to wszystko nie zniechęci. Literki te nie pozostawią cię obojętnym.

Dla mnie to książka o tym, że są w nas dziury, których nie zasypie żadna działalność społeczna, choćby nie wiem jak zacna. O tym, że narkotyzować można się nie tylko substancją, ale również działaniem na rzecz innych. O tym, że można użyć choroby jako katalizatora do zmiany, do przekraczania własnych granic, ale również do tego, by nie liczyć się z innymi.

Przede wszystkim jest to dla mnie książka o intencji: dlaczego robisz to, co robisz? Jeśli po to, by zasypać dziury w sobie cudzym zachwytem, nie tylko się to nie uda, to cię zabije, nawet jeśli pozostawi cię przy życiu.

Oj tam! Bo wis cłeku, ze te problemy som jak wenzełki na powrozie tego naszego zycia. Jak ktoś kce się ino po nim poślizgoć, to go straśnie dupa zaboli, a jok będzie mondry, to kozdy wenzełek wykozysta, coby wyzej wleźć.

*

[…] nie można iść w sztormie cały czas pod pełnymi żaglami.

*

[Bernard] Goosen zawsze powtarza, że życie to w dziesięciu procentach to, co się przytrafia, a w dziewięćdziesięciu to, co sam z nim zrobisz.

Julia Lachowicz, Umarłem cztery razy,
Burda Publishing Polska, Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz