wpis przeniesiony 2.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Najbardziej upiornym przedmiotem na filologii angielskiej była dla mnie literatura. Co zajęcia udowadniał mi, że na studiowanie jestem już mocno za stara. Zgięłam kark, wyryłam co autor i prowadzące przedmiot miały na myśli. Zdałam, ale nienawidziłam i pań, i przedmiotu. Kochałam za to gramatykę opisową i translatorykę, których nienawidziła reszta mojej studenckiej braci. Kochałam, bo przedmioty te były nasączone hektolitrami logiki i matematycznego wręcz piękna.
Kończyłam wczoraj książkę, w której przetłumaczono jeden z wierszy Emily Dickinson. Czytałam i miałam pewność, że przetłumaczono go ciut niechlujnie i niekonsekwetnie. Sięgnęłam po oryginał tego małego cacka. Potem wyszukałam życiorys poetki. I stało się... Uwierciłam dziurę w brzuchu Sadownika, by wygrał dwie aukcje i zakupił mi tłumaczenia Barańczaka dwustu wierszu Dickinson. Nabył. Dzięki temu będę miała po dwa nieba w każdej z dwóch nabytych książek, i to z Emily, i to z Barańczakiem. W rozwoju nieco opóźniona, literaturę i poezję kocham powoli, po swojemu i w swoim tempie. Zakułam, zdałam, zapomniałam, a teraz odkrywam je dla siebie i tylko dla siebie.
Wiersz, od którego wszystko się rozpętało, brzmi tak:
A word is dead
When it is said,
Some say.
I say it just
Begins to live
That day.*
Emily Dickinson (1830–1886)
Teraz już tylko mam nadzieję, że będę miała dość szczęścia, by w zamówionych książkach odnaleźć tłumaczenie tego wiersza wykonane przez mistrza Barańczaka.
______________
* tłumaczenie Anny Wojtaszczyk (ciut podrasowane):
Słowo umiera,
Gdy je wypowiesz,
Tak powiadają.
A ja powiadam:
Dopiero wtedy
Żyć zaczyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz