wpis przeniesiony 2.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Choć jest już widno, gdy rano z Heniutką wychodzimy na dwór, dwa mieszkania w lewo od naszych okien, na parapecie obcego okna pali się lampka. Zawsze. Codziennie. Niezmiennik rozpoczynającego się dnia. Gdy wracamy z szybkiego spaceru, będąc już na ostatniej prostej do klatki, me oczy automatycznie wędrują ku wspomnianemu oknu. Jest. Światełko. Niczym rytuał. Źródło spokoju. Nie znam osoby, która tam mieszka. Nie wiem nawet jak wygląda. Pewna jestem tylko tego, że nie ma psa, bo gdyby miała, za nami byłyby już setki rozmów o naszych czworonogach.
Dziś. Znajomy blask w nieznajomym oknie. Poczułam się bardzo bezpiecznie z tym, że od wczoraj nie stało się nic złego, co zgasiłoby światełko na parapecie. Życzyłam w myślach tej Osobie dobrego dnia…
Zaczynamy kolejny dzień, kolejny tydzień. Niech będzie dobry!
***
Co zostaje po ludziach, gdy odchodzą? Pustka? Cisza? Nieznośny „brak”?
Wie Pani czego najbardziej mi brak? Tych chwil podczas naszych spotkań, gdy powoli, majestatycznie, zanim sięgnął po zapalniczkę… obracał w palcach papierosa...
***
Rozrzucone skarpetki przestały być bałaganem. Stały się bezgłośnie wyśpiewanym błogosławieństwem Życia, co „żyje się” i ma się dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz