Grudniowe szaleństwo przedświątecznych obniżek cen ibuków — książek, na które długo polowałam — objęła również tę powieść.
Nie moja bajka gatunkowa i nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie kudłaty wątek. Dwa dni temu Sadownik zapytał mnie późnym wieczorem, dlaczego jeszcze nie idę spać. Byłam w połowie tej opowieści, sierści ani widu, ani słychu, a okładka obiecywała dużego psa! Uparłam się uporem godnym trzylatka, że nie pójdę spać, dopóki się nie pojawi. Pojawiła się suka, mogłam pójść do łóżka.
Psy mają moc! W rozwoju duchowym wyprzedzają ludzi o setki lat świetlnych. Jestem tego pewna.
Jest w książce jedna kudłata nieprawda: psy ziewają, gdy są zaniepokojone (zdenerwowane), a nie, gdy czują się bezpiecznie — ad acta.
Cała jej siła gdzieś zniknęła. Wciąż ponosiła kolejne straty. A przecież nie mogła przegrupować szeregów, dopóki nie powstrzyma dalszych strat.
*
Dla postronnego obserwatora męstwo, którego tyle razy była świadkiem, mogło wydawać się czymś niezwykłym. Jednak z punktu widzenia kogoś, kto decydował się na akt odwagi, chodziło tylko o podjęcie decyzji i jej realizację pomimo przeciwności. A potem o niewracanie do tego już nigdy więcej.
*
[…] wałęsał się jakiś pies. Duży, czarny, z ogromnym kwadratowym łbem i malutkimi uszami; kroczył dumnie niczym lew.
*
— Najżałośniejsza rzecz, jaką można zrobić, to powiedzieć: och, wystarczyło postąpić tak czy inaczej, a wszystko byłoby z nią w porządku. Obwiniać się, a jednocześnie podchodzić do całej sprawy tak, jakby wszystko kręciło się wokół ciebie.
*
— Musisz być silna.
— Jak mam to zrobić?
— Dobre pytanie — powiedziała LeAnne.
*
— Kurwa mać.
— Uważaj na słownictwo, młoda damo – upomniała ją kobieta, przyglądając się uważnie prawej stronie jej twarzy.
— A pani to niby kto? Królowa tego zadupia?
*
Na łóżku obok niej leżał pies. Czarne jak węgiel oczy były otwarte i uważnie ją obserwowały. LeAnne uspokoiła się trochę i po prostu leżała. A pies leżał obok niej.
*
Wszystko wskoczyło na swoje miejsce, zyskało sens. LeAnne zrozumiała, że nie ma czegoś takiego jak przypadek; że życie rządzi się swoimi własnymi magicznymi regułami.
*
Pozazdrościła jej [suce Goody] tej umiejętności odnajdywania szczęścia w najprostszych rzeczach.
*
Goody wyskoczyła jak z procy, wielkimi susami popędziła w kierunku LeAnne, stanęła na tylnych łapach, przednie kładąc na ramionach LeAnne, i zaczęła gorączkowo lizać ją po twarzy.
— Cześć, maleńka. Spokojnie — powiedziała LeAnne. — No, już chyba wystarczy — dodała po chwili, ale reakcja psa ją rozczuliła.
Goody w końcu oderwała się od niej, przebiegła wzdłuż cały parking, pędem wróciła do LeAnne i znowu zaczęła się z nią witać.
*
Pies przez chwilę stał nieruchomo, a potem złapał zębami za leżącą na ziemi, przyczepioną do jego obroży smycz i podszedł do LeAnne. Wymachiwał smyczą, kołysząc głową do przodu i do tyłu. […]
— Miałam kiedyś instruktora musztry bardzo podobnego do ciebie — powiedziała LeAnne. Chwyciła smycz i ruszyły naprzód, mając przed oczami długi, prosty odcinek drogi. — Ale nie był nawet w połowie tak ładny jak ty.
*
— Ale… — wykrztusiła LeAnne, na powrót czując się jak uszkodzona wersja samej siebie. Miała kilka takich „ale” i próbowała jakoś uporządkować swoje wątpliwości.
*
Czego chciała? Wyłącznie rzeczy, które nie mogły się ziścić, wyłącznie cudów.
*
— Dlaczego to zrobiłeś?
— Bo słowa brzmiałyby jak tanie pocieszenie.
— Wszystkie te gówniane rady w rodzaju „zostaw to za sobą” i „rusz do przodu ze swoim życiem”?
*
LeAnne zadała sobie pytanie, czy wszystkich miłośników psów cechuje pewien rodzaj szaleństwa.
Spencer Quinn, Po dobrej stronie, przeł. Katarzyna Dudzik,
Wydawnictwo Insignis, Kraków 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz