piątek, czerwca 19, 2020

3841. Z rekomendacji (I)

Książkę tę zaanonsował Tollini, gdy rozmawialiśmy o moim odkryciu książkowym. Klik, klik, jest w ibuku — na papier bym się nie zdecydowała i już wiem, że wiele bym straciła. Piękny tytuł, piękne zdjęcie na okładce i rekomendacja Tollini’ego — nic więcej mi nie trzeba było.

Kochaj bliźniego swego jak siebie samego to nie przykazanie, lecz przekleństwo, które ma się od setek lat świetnie, bo ludziom dobrze idzie traktowanie innych jak siebie samych, czyli okrutnie / bez chęci zrozumienia / z pogardą czy przynajmniej dość krytycznie. Pierwsza kamieniem nie rzucę, zwłaszcza gdy rozpoczyna się dyskusja o tym, że większość polskiego społeczeństwa stanowią katolicy. Katolicy większością? Wolne żarty. Osobiście znam tylko jednego katolika, z drugim raz rozmawiałam, bo kumpluje się z pierwszym i zna Sadownika, więc los nas na chwilę przy jednym stole posadził (było miło).

Katolicy w Polsce to (według mnie) w większości wielkanocne baby i bożo­naro­dze­nio­we gwiazdki. Ilu znasz ludzi, którzy kontemplują swoją wiarę? Ilu z nich ma swojego przewodnika duchowego? Ilu otworzyło choć raz katechizm? Ilu czyta (ze zrozumieniem) Pismo Święte? Ilu z nich je zgłębia? Są katolikami? Większość społeczeństwa? Większość wybiera rodzynki z ciasta lub wyżera kruszonkę. Są też ci, co z katolicyzmu zrobili dobry interes, narzędzie kontroli lub przykrywkę dla przestępstw.

Tollini miał rację, to wspaniała książka. Dla mnie jest przede wszystkim o uwadze, świadomości i miłości. O czymś większym od nas, co pomaga nam dojrzeć osobiste Jerycho, ustać i nie panikować na jego widok. O tym, jak wiele cudów spotkało nas w życiu; o tym, że warto iść dalej i spodziewać się kolejnych jeszcze dziś!

Mam wrażenie, że gdyby istniała maszyna do duchowych projekcji, która pokazywałaby, jak wygląda sfera duchowa Kościoła i ludzi go tworzących, to z pewnością na ekranach pokazujących niedzielne zgromadzenia pełno byłoby ludzi z kaczkami, kurami, barankami lub wołami, inni mieliby na plecach wielkie worki z pieniędzmi, czyli wszystko, co potrzebne do ubicia transakcji handlowej z Bogiem.

*

Nie potrzeba nam nauczycieli, ale tych, którzy prawdziwie przemawiając, niosą życie, czyli świadków. Prawdziwymi zaś świadkami nie są ci, którzy tylko przemawiają, ale ci, którzy mogą zaświadczyć, że to jest prawda. Ale nie prawda teoretyczna, ideowa, nawet biblijna, tylko prawda, która wydarza się w życiu.

*

Na tej modlitwie urodziłem się na nowo. Gdy po śmierci zapytają mnie w niebie, kto mnie zrodził, to padnie dość nieortodoksyjna odpowiedź: „Dwóch facetów”, ale rzeczywiście tak się wydarzyło.

*

On chce, byśmy w końcu znaleźli to, kim naprawdę jesteśmy, jaka jest nasza najgłębsza tożsamość, jak brzmi nasze prawdziwe imię. W rzeczywistości bowiem naszą największą bolączką życiową nie są wcale grzechy i słabości, ale to, że większość z nas nie ma bladego pojęcia, kim jest.

*

Dla mnie wiara nie jest więc tym, na co się zdecydowałem lub do czego doszedłem drogą nawrócenia, żmudną pracą i poszukiwaniami. Zbawienie zostało mi dane darmo. Bóg przyszedł, bo miał już dość czekania na mnie. On się niecierpliwił tym, że ciągle nic nie robię. Wszedł i powiedział: „Weźmiesz?”. Nie zrobił we mnie niczego na siłę, ale gdy tylko usłyszał moją zgodę, od razu zaczął działać z niezwykłą mocą. Nagle w moim życiu okazało się, że On potrafi we wszystkim działać — dosłownie we wszystkim! Obudził we mnie rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślał, że będę je robić.

*

[…] miałem w sobie przekonanie, że już nic mnie nie ruszy i nie załamie wewnętrznie. […] No i wtedy nastąpił krach.

*

Idąc na to spotkanie, zdecydowałem, że „jadę na ścianę”, czyli robię totalne kamikadze i wszystko, co we mnie siedzi, bez żadnych ucieczek i pominięć mu opowiadam. Zrobiłem tak zwanego „danona”, czyli według tego, co mówiła stara reklama jogurtów Danone, „oddaję tobie, co kryję w sobie”. To powiedzenie wymyśliliśmy kiedyś z braćmi, stwierdzając, że jeśli ktoś bez ogródek opowiada o sobie, to właśnie robi „danona”.

*

[…] zrozumiałem, że Bóg jest kimś innym, niż mi się wydaje. Do tej pory sądziłem, że muszę się zmienić, nawrócić, naprawić, wydobyć z grzechów i pokonać wszystkie słabości, by On mnie pokochał. Nagle zobaczyłem, że On mnie kocha tak samo wtedy, gdy to wszystko w sobie mam. Co więcej, On chce to ze mną nosić.

*

Jezu, ale jak to Ty? Przecież to było straszne!”, On na to: „Tak, było straszne […], ale Ja posłużyłem się nimi, ponieważ to Ja mam Cię prowadzić. Ja ci mówię, co będziesz robił, kiedy będziesz robił i jak to będziesz robił. Będzie ci się rozwalało? Pewnie, że będzie, bo Ja na to pozwolę. Wierzysz Mi, że wszystko, co powiem, jest dobre? Wypełnisz każde słowo, które ci powiem?”. Wtedy Mu powiedziałem: „Dobra, to teraz Ci wierzę”.

*

Nie jest tak, że gdy o coś prosimy Pana Boga, obiecujemy Mu, że w zamian się nawrócimy albo coś Mu dodatkowego ofiarujemy? […] Mamy taką odwagę, by stawać przed Bogiem i mówić Mu: „Panie Boże, potrzebuję trzy miliony funtów na jutro. Nic Ci nie dam w zamian, bo nie mam. Będę głupi, jak byłem, dalej pewnie będę grzeszył, nic się nie zmieni. Daj mi, proszę”? Oczywiście nie chodzi tu o te wielkie pieniądze, ale o postawę serca, które nie boi się prosić Pana Boga, nie próbując zasłużyć na Jego miłość.

*

Nawet gdy na moment pojawi się zjazd i po ludzku nie mogę na siebie patrzeć, Bóg mnie dotyka i mówi: „Przecież wiesz, że to nieprawda. Możesz się chwilę posmucić, ale pamiętaj, jaka jest prawda”.

*

Bogu nie chodzi o to, byśmy stali się zupełnie bierni. Nie. On chce naszej aktywności, ale na początku inicjatywa jest zawsze po Jego stronie, dana absolutnie za darmo. Czas w to w końcu uwierzyć!

*

To był pierwszy sygnał, że istnieje jakaś inna rzeczywistość niż ta, którą znam.

Adam Szustak OP, Jestem nikim. Lekcje Jozuego,
Wydawnictwo RTCK*, Nowy Sącz 2020.
(wyróżnienie własne)

_____________
* akronim: rób to, co kochasz.

[…] nasze życie, to, kim jesteśmy, gdzie się znajdujemy w tej chwili, jakkolwiek beznadziejnym miejscem by nie było, jest jednocześnie święte.

*

Każdy z nas zna w sobie takie przestrzenie, na które nawet trudno mu patrzeć, bo budzą odrazę, a Bóg właśnie w nie przychodzi.
     
[…] Wszędzie tam, gdzie myślimy: „To jest we mnie ohydne”, On staje się obecny.

*

Zbawienie, czyli zwycięstwo w tych naszych Jerychach i zapieczętowanych księgach, jest możliwe w tym, co właśnie teraz robimy!

*

Nie, nie chodzi o to, co będzie po śmierci, ale o to, że Ziemia Obiecana dostępna jest tu i teraz.

*

Powinieneś wiedzieć, że nigdy nie wyprowadzam cię w pole lub dociskam do muru bez powodu.

*

[…] Jerycho. Są nim te wszystkie miejsca, które zostały w nas zranione, przez które uchodzi z nas życie, to są te przestrzenie, w których zostaliśmy skrzywdzeni, poturbowani, zdradzeni, zostawieni czy niezaakceptowani. Każdy z nas doskonale wie, co to u niego jest. Każdy zna w sobie zniszczone nadzieje, niegojące się rany, wspomnienia, z którymi trudno sobie poradzić, wstrzymane na skutek braku sił działania lub więzy, z których nie sposób się wyswobodzić.

*

Myślę, że wszyscy znamy z życia takie momenty, gdy jak ten ślepiec krzyczymy o pomoc, bo nic nie widzimy, niczego nie rozumiemy, sami nie możemy już sobie poradzić. Wydarzają nam się różne trudne rzeczy, a my zupełnie nie mamy pojęcia, dlaczego to się dzieje — co jest tego przyczyną. Różni ludzie próbują nam wyjaśnić, że niby taka jest wola Boża i ma to sens, ale i tak dalej nie rozumiemy. Może też jest tak, że od lat prosimy Boga, byśmy w końcu potrafili sobie z czymś poradzić, ale dalej się nic nie zmienia. Jesteśmy w pewien sposób ślepi, bo nie rozumiemy rzeczywistości, która nas otacza, a także tego, co dzieje się w nas samych. To niezrozumienie to również jest Jerycho w nas.

*

Zapieczętowaną księgą jesteśmy my sami. W niej zapisane jest wszystko to, z czym nie potrafimy sobie poradzić, w niej jest zamknięte na siedem pieczęci to, co trzeba w nas naprawić, wyzwolić, uzdrowić, a może i rozwalić, by w końcu móc zamieszkać w krainie mlekiem i miodem płynącej.

*

[…] nasze wewnętrze rzeczy tak nas przerażają, iż momentami nie jesteśmy w stanie nawet na nie patrzeć? Ja bardzo często boję się Jerycha w sobie samym i nierzadko zachowuję się jak święty Jan, który na widok szczelnie zapieczętowanej księgi wpada w rozpacz, a potem zaczyna płakać. Myślę: „Kurcze, to wszytko jest niemożliwe do otwarcia, nic z tym się już nie da zrobić, nie ma nikogo, kto by to potrafił pokonać”. Na szczęście do płaczącego Jana przychodzi jeden ze Starców, poklepuje go delikatnie po ramieniu i zupełnie spokojnym, wyluzowanym głosem mówi: „Nie płacz. Zobacz, nikt wokół ciebie nie płacze”. I rzeczywiście okazuje się, że starcy, zwierzęta i różne duchy niebiańskie czekają spokojnie na to, co nastąpi.

*

Siódemka to znak, że wszystko jest możliwe, że wszystkie pieczęcie świata mogą zostać przez Niego otwarte. Jeśli więc stoimy przed naszym Jerychem, płacząc nad zamkniętym szczelnie miastem w sobie, to ten sam anioł staje przy nas i mówi: „Spokojnie, nie płacz, jest Ktoś, kto podejdzie, weźmie wszystkie pieczęcie i je otworzy” […].

*

Sam od wielu już lat żyję w Ziemi Obiecanej, a cały czas odkrywam, że tam są kolejne miasta, które muszę zdobywać. Czasem strasznie nie chce mi się tego robić, bo one wyglądają jak olbrzymy, jak wielkie armie, które trzeba sukcesywnie pokonywać. Jedną pokonam, pojawia się kolejna i tak w kółko. Mimo to czuję, że cały czas naprawdę żyję w krainie mlekiem i miodem płynącej, że niczego mi nie brakuje, wszystko mam.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz