Jeszcze na gigancie, dwa dni temu, wjeżdżam z rana na stołówkę. Mijam pierwszy stolik i muszę się zatrzymać i skomentować płynące w moją stronę życzenia: wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka! Pomyślałam całe stado niecenzuralnych słów ułożonych w poprawnie skonstruowane zdanie wielokrotnie złożone. Wyhamowałam nie tylko koła wózka, ale i język. W przyzwoity sposób poinformowałam, że to nie moje święto, bo jestem i lubię być dorosła. Naprawdę lubię, nawet jeśli czasem realna odpowiedzialność za moje życie rozkłada mnie na łopatki. Pamiętam jedno z dwóch moich największych dziecięcych marzeń: chcę być „duża”. Spełniło się i nie lubię, gdy mi się moją osobistą rzekę próbuje zawracać naprędce chwyconym w dłoń, odświętnym kijem.
Owego świątecznego dnia zrobiłam zdjęcie. Byłam pewna, że będzie zdjęciem dnia, puentą czy komentarzem do życzeń, które tego dnia płynęły szerokim, życzliwym, ale bezmyślnym nurtem. Przegrało się pikselom ze szczypiorkiem, zdjęcie przegrało również przy komponowaniu ścinków, ale nie przepadło! Dzisiaj jest jego dzień.
Naprawdę, daję słowo, przysięgam! Doceniam intencje kryjące się za wspomnianymi życzeniami, ale przemyślałam to i owo, ułożyłam to jakoś w głowie w określonej chwilowo konfiguracji i pozwalam sobie dziś polemizować, a przy okazji powtórzyć liczebniki porządkowe.
Primo. O co ci chodzi, przecież wszyscy byliśmy dziećmi. No właśnie, byliśmy! Byliśmy, więc zaprzęgając do roboty szczyptę logiki: nie jesteśmy już dziećmi. Jest powód, dla którego nie składamy sobie życzeń w Dniu Kameleona czy Wózków Widłowych, choć pewnie, stosując siłę podanego argumentu, niektórzy za brak życzeń powinni się obrazić.
Secondo. O co ci chodzi, przecież wszyscy mamy wewnętrzne dziecko. Jest to najtańszy z psychologizujących chwytów, pozwalający zrzucić choć na chwilę odpowiedzialność za siebie, ważne relacje i otaczający nas świat oraz utrzymać fałszywy mit dzieciństwa, że jest ono krainą szczęśliwości, twórczości, zachwytu i bezgranicznej dzikiej zabawy. Czy kiedykolwiek w życiu widzieliście, by w Dniu Kobiet mężczyźni składali sobie nawzajem życzenia, bo wszyscy jak jeden mąż mają wewnętrzną kobietę? Ciekawe, dlaczego nie? Długo mogłabym podawać powody, dla których tak jest. Ad rem. My tu mówimy o Dniu Dziecka, nie o Dniu Wewnętrznych Figur, które — nie kwestionuję, nie umniejszam — skądinąd wszystkie nam są potrzebne do czerpania z życia pełnymi garściami. Kobiety potrzebują swoich Animusów, mężczyźni potrzebują swoich Anim, wszyscy potrzebujemy naszych wewnętrznych „dziecków”, ale te potrzeby należą do innego porządku i nie mają żadnego związku z Międzynarodowym Dniem Dziecka, ktory przypada 1 czerwca.
Terzo. Nie przyjmujesz do wiadomości, że od dziesięcioleci nie jesteś już dzieckiem? Upierasz się, że twojemu wewnętrznemu dziecku należy się tyle samo troski i uwagi, co dzieciom, które nie mogą się wesprzeć na wewnętrznej figurze dorosłego, bo jeszcze się w nich nie ukonstytuowała? To nie będzie zabawa w indian lecz imprezka dla kolonizatorów. Oni też nie rozumieli, że idą po nieswoje. Naprawdę jest dla ciebie nie do przyjęcia, że jeden dzień w roku nie będzie nic o tobie? Ryzykujesz tylko dziecięcy, nomen omen, zachwyt, że dawanie uwagi, zamiast domagania się jej, daje dużo więcej radości i gdy Dzień Dziecka pozostaje tylko świętem dzieci, ty również zyskujesz niebywale świąteczny czas bez okupowania dziecięcego terytorium, do którego nie masz już żadnych praw.
Quarto. Nie. Bo?
Quinto. Nie. Bo nie!
Sesto. Nie wyrywałabym się z życzeniami, bo zamiast radości lub zażenowania mogą te niewinne w zamierzeniu życzenia uruchomić lawinę bólu związanego ze wspomnieniami, że miało się okrutnych rodziców, stosujących pełnowymiarową przemoc. Nie wszystkim dzieciom w tym kraju uda się przeżyć te drastyczne formy opacznie rozumianej, rodzicielskiej miłości, o czym skwapliwie donoszą media każdego sortu. Ci, którzy przetrwali, nie chcą wracać do czasów, gdy otaczający ich dorośli byli dorośli tylko nominalnie.
Settimo. Nie wyrywałabym się, nie tylko dlatego, że to może wydać się obdarowywanej osobie nie na miejscu czy głupie, ale również dlatego, że im starszego człowieka poczęstujesz radosnymi życzeniami, tym większa szansa, że staniesz się (naprawdę tego chcesz?) „macantem” nijak jeszcze niezagojonych, żywych, żałobnych ran. Choć towar macany należy do macanta i należałby ci się strzał pod żebra, z pewnością go nie dostaniesz, bo ludzie w żałobie krusi są bardzo, niewyobrażalnie krusi. Można sobie w życiu odpuścić korzystanie z usług logiki, wielu osiągnęło na tym polu znaczące sukcesy, ale odrobiną empatii wypadałoby dysponować chociaż teoretycznie. Wiem, że perspektywa życia bez używania logiki i empatii wielu wydaje się jedną z najatrakcyjniejszych dróg — zostaną politykami? To jednak zupełnie inny temat, choć z dziecięcym zachowaniem można byłoby znaleźć pararele i szybciutko złożyć odpowiednie życzenia, zapominając o: primo, secondo, terzo, quarto, quinto, sesto, settimo, ottavo, nono, decimo, undicesimo…
W Dniu Dziecka zaimponował mi. Ma jaja! — pomyślałam, uśmiechając się, nim zrobiłam cyk. Żadnych otwartych ramion! Żadnego witającego uśmiechu! Odwrócony plecami do chcących wejść do środka budynku ludzi. Patrzyłam na niego urzeczona nim cyk. Krasnal! Pierwszy taki w moim życiu. Tego dnia słał wszystkim kolonizatorom Dnia Dziecka zastygłego w plastiku fucka. Widziałam oczami wyobraźni. Chichotałam nim cyk, a potem cyk na pohybel tym, co twierdzą, że im się te nienależne życzenia należą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz