poniedziałek, czerwca 05, 2023

5082. Z oazy (CLVI)

Niedzielne odliczanie literek, dwa, dopełnione w poniedziałek, bo na kolejną nie­dzie­lę czekać nie mogłam. Nie dało się wczoraj dojść do ładu z sercem i ro­zu­mem, by zapanować nad wyborem cytatów, konsensus odnaleźć, zgodzić się wewnętrznie na wybrane i niewybrane.

Grzałam swoje tęskniące istnienie w czwartym tygodniu giganta tą książką. Pła­ka­łam ze wzruszenia w wielu miejscach. Odnalazłam się w niewiarygodnej liczbie aka­pi­tów. Biegusiem dodałam ją do moich książek roku 2023.

Uśmiechałam się za każdym razem, gdy napotykałam ślady, pozostawione w życiu Autorki przez książki, które i mnie podały pomocną dłoń (SolnitEribon).

Dotknęłam głębokiego smutku po przeczytaniu słów: [b]yło to krótko po śmierci mo­jej matki, kiedy po­dej­rzane siły psy­chiczne pchnęły mnie mocno w kie­runku bio­lo­gicz­nej ro­dziny. Dotknęłam, bo dotarło do mnie, że moje doświadczenie nie jest tak bardzo oso­bi­ste, że opisuje pewien mechanizm, w którym wspomnianej sile to­wa­rzy­szy rów­nie wiel­ka siła, której mogą użyć „biologiczni”, by od siebie sku­tecz­nie odepchnąć.

Wybór cytatów? Niełatwy, prawie karkołomny! Udało się. Będę tymi fragmentami jeszcze długo się karmić.

#A (o miłości):

Lu­dzie, któ­rzy pa­sują do po­wszech­nych ocze­ki­wań, nie zdają so­bie sprawy, jak wiele nie­świa­do­mych przy­ja­znych ge­stów wy­ko­nuje się wo­bec ko­goś, o kim wie się, że jest w związku z osobą, którą do­brze znamy. Ge­sty te stają się wi­doczne do­piero wtedy, kiedy ich za­brak­nie, i tylko dla ko­goś, komu ich nie oka­zano.

*

Po­wie­dzia­łam:
     – Cho­dzi mi o to, że je­steś taką osobą, przy któ­rej można bez lęku uro­dzić się i umrzeć. Ro­zu­miesz?

*

Nie ob­sta­wiaj­cie w ciemno, czy ktoś jest matką i córką; nie rób­cie z ni­kogo ro­dzeń­stwa. Je­żeli lu­dzie sami nie mó­wią wam, co ich łą­czy, to zna­czy, że mają po­wód. Zo­staw­cie w wa­szej re­la­cji pu­ste miej­sce na to nie­do­po­wie­dze­nie, by wła­śnie w nim mo­gły po­ja­wić się kie­dyś słowa prawdy.

*

Gra­nica jest fik­cją, jed­nym z wię­zień wy­obraźni.

*

Bo nic ni­gdy nie jest osta­tecz­nie prze­są­dzone – w na­szej nie­do­sko­na­łej rze­czy­wi­sto­ści za­wsze znaj­dzie się szcze­lina, przez którą wpada pro­mień, zwia­stu­jąc to, co nie­prze­wi­dziane. Z tej szcze­liny wy­ra­sta na­dzieja – za­wsze otwarta i go­towa dzia­łać, aby to, co osta­tecz­nie przy­nie­sie przy­szłość, oka­zało się ra­czej do­bre niż złe.

*

[…]  zwią­zek nie jest czymś, czego szuka się na siłę czy za wszelką cenę – je­śli się wy­da­rza i wi­dać, że jest do­bry, to zna­ko­mi­cie, wtedy trzeba go ce­nić i się o niego trosz­czyć, ale je­śli się nie wy­da­rza, to prze­cież nie ozna­cza, że w po­je­dynkę nie można mieć do­brego ży­cia. Moja opo­wieść była o tym, że le­piej żyć, niż szu­kać związku, bo związki wy­ni­kają z ży­cia.

*

Oczy­wi­ście, czuj­ność wo­bec ję­zyka ma sens i za­wsze warto szu­kać ta­kich okre­śleń, które jak naj­wię­cej wy­ra­żają i jak naj­mniej wy­klu­czają. Ale kiedy pa­trzę na to od środka, z punktu wi­dze­nia wła­snego ży­cia, wszyst­kie te wy­siłki ję­zy­kowe spra­wiają na mnie wra­że­nie ty­leż de­spe­rac­kich, co zbęd­nych prób przy­szpi­le­nia trze­po­czą­cego skrzy­dłami ko­lo­ro­wego mo­tyla. Bo prze­cież ten bo­gaty, skom­pli­ko­wany pro­ces, który w za­leż­no­ści od po­trzeb na­zywa się osobą, związ­kiem albo ży­ciem, po­lega wła­śnie na tym, że nie­ustan­nie wy­myka się ka­te­go­riom i przy­zwy­cza­je­niom.

*

     – Je­stem twoim cia­łem – po­wie­dzia­łam jej dawno temu, na sa­mym po­czątku, kiedy opo­wie­działa mi o złym do­świad­cze­niu ze swo­jej prze­szło­ści. To zda­nie wtedy samo do mnie przy­szło, na­rzu­ciło mi się jako od­po­wiedź na wy­zna­nie pełne bólu, ale nie ro­zu­mia­łam jesz­cze, co na­prawdę zna­czy.
     Te­raz, po dwu­dzie­stu kilku la­tach, które upły­nęły od tam­tej chwili, tamto zda­nie wy­peł­niło się tre­ścią, ale też nie­znacz­nie zmie­niło po­stać:
     – Je­steś moim cia­łem – chcia­ła­bym po­wie­dzieć mo­jej uko­cha­nej dzi­siaj.
     Do­piero te dwa zda­nia ra­zem two­rzą ca­łość.

*

Ni­żej znaj­do­wało się białe krze­sło re­ha­bi­li­ta­cyjne, na któ­rym sie­działa. […]  my­łam sie­bie i ją, ją z wielką czu­ło­ścią.
     […]  Ni­gdy nie by­ły­śmy bli­żej sie­bie. Ni­gdy nie by­ły­śmy bar­dziej wolne od cu­dzego spoj­rze­nia, ob­cych wy­obra­żeń i ję­zy­ków.
     Dwie doj­rzałe ko­biety: si­wie­jące, dawno już nie­szczu­płe, miesz­kanki dzi­kich pól zbio­ro­wej wy­obraźni, z któ­rych jedna myje drugą. Kto nas na­ma­luje?

*

Nasz ję­zyk do­mowy, choć zbu­do­wany ze słów, które na­leżą do wszyst­kich, jest tylko nasz. Mamy w nim swoje za­imki, imiona i bajki.

*

Bo ży­cie, ow­szem, jest ru­chem, a na­wet po­dróżą, ale taką, która nie ma usta­lo­nego celu – to nie­koń­czące się mi­go­ta­nie, prze­miana ma­te­rii w ma­te­rię, prze­cho­dze­nie ze stanu w stan.

*

Mówi się o nas rów­nież – rza­dziej niż kie­dyś, ale jed­nak – że „ko­chamy ina­czej”. Za­sta­na­wiam się, co to zna­czy ko­chać nie-ina­czej? Jak się ko­cha zgod­nie z normą, nor­ma­tyw­nie? Czym jest wzo­rzec, od któ­rego na­sze uczu­cia, zda­niem wielu, od­bie­gają tak zna­cząco, że trzeba dla nich ukuć spe­cjalną na­zwę?

*

[…]  nie jest prawdą, że nie można z sa­tys­fak­cją i sen­sem wy­peł­nić so­bie ży­cia ni­czym in­nym oraz że bez­dzietne pary są z góry ska­zane na klę­skę. […]  warto za­cząć od­kle­jać się od my­śli, że bez dzieci nie można mieć speł­nio­ne­go ży­cia.

*

W dłu­gich, do­brych związ­kach lu­dzie nie tylko wra­stają w swoje miej­sca, ale też zra­stają się psy­chicz­nie ze sobą. Nie są jed­nym, ale są trwale po­łą­czeni, czy może – wza­jem­nie prze­pusz­czalni.

#B (o seksie):

Już to mó­wi­łam: czło­wiek po­trze­buje ob­ra­zów. Je­ste­śmy isto­tami, które bez prze­rwy wi­zu­ali­zują so­bie sie­bie. […]  Po­trze­bu­jemy zo­ba­czyć, czym je­ste­śmy, aby za­cząć się tym sta­wać.
     […]  Prze­ży­wa­nia seksu uczymy się wszy­scy – i he­te­rycy, i nie­he­te­rycy, po­nie­waż seks, jak wszystko, co do­ty­czy czło­wieka, by­naj­mniej nie jest czymś „na­tu­ral­nym”: jest wy­obra­że­niem i tech­niką, a więc – kul­turą.

*

Wszyst­kie płcie są w pew­nym za­kre­sie do­stępne dla wszyst­kich, a pra­gnie­nie zwane ero­sem wcale nie opiera się na płci, tylko, tak jak mą­drość i pi­sa­nie, na nie­usu­wal­nym braku, który wy­wo­łuje po­trzebę się­ga­nia po wciąż umy­ka­jące speł­nie­nie, w nie­ustan­nym ru­chu, w któ­rym gubi się i od nowa od­naj­duje swoje ja, ści­ga­jąc wy­obra­że­nie in­nej sie­bie, peł­niej­szej i do­sko­nal­szej, bo­gat­szej o to coś upra­gnione – osobę, wiersz albo mą­drość.
     Ruch pra­gnie­nia nie ma końca, a płeć od­grywa w nim naj­mniej istotną rolę. […]  naj­bar­dziej spe­cy­ficzne są dla erosa ta­kie układy, w któ­rych nie można po­my­lić go z dą­że­niem do roz­rodu.

*

Seksu les­bij­skiego nie da się za­stą­pić ob­ra­zem ma­szyny – praca i pro­dukt kra­jowy brutto to nie są na­sze me­ta­fory.

*

„Nie mu­sisz się wsty­dzić” – po­wie­działa matka, kiedy zna­la­zła ją scho­waną za tap­cza­nem w moim po­koju.
Wstyd był naj­mniej­szym pro­ble­mem, jaki mia­łam z Wi­słocką. W jej spo­so­bie pi­sa­nia był ja­kiś nie­przy­jemny ton, szorstki, żoł­nier­ski, nie lu­bi­łam tego tonu i nie lu­bi­łam tej prza­śnej baby w chu­ście. Tym bar­dziej że swoją książ­ką okrop­nie mnie prze­ra­ziła.
     […] 
     Sztuka ko­cha­nia
była dla mnie lek­turą trau­ma­tyczną i do ni­czego mi się w ży­ciu nie przy­dała. Ostat­nia rzecz, jaką da­ła­bym córce.

*

Jej kształt jest nie­sa­mo­wity: przy­po­mina drag qu­een w płasz­czu z sze­ro­kimi po­łami, mo­tyla albo smo­czycę. Fa­scy­nu­jące jest to, że po me­no­pau­zie łech­taczka nie ulega atro­fii. Płod­ność prze­mija, a roz­kosz nie.

#C (o genderze i tożsamości):

Naj­waż­niej­sze jest to, że świat spo­łeczny ni­gdy i ni­g­dzie nie jest z betonu, choć czę­sto się taki wy­daje – wszę­dzie jest ru­chem, tak jak samo życie.

*

Po­ten­cjał każ­dej przy­szłej zmiany leży na mar­gi­ne­sie. Nadzieja wy­raża się w dzia­ła­niu.

*

Nie tylko he­te­ro­sek­su­al­ność jest dzi­siaj wy­czer­paną nar­ra­cją, ale też ho­mo­sek­su­al­ność, po pro­stu z tego po­wodu, że w na­tu­rze nie ist­nieje bi­nar­ność płci i na po­zio­mie in­nym niż urzę­dowy nie da się stwier­dzić jed­no­znacz­nie, ja­kiej płci są osoby za­an­ga­żo­wane w re­la­cję mi­ło­sną, choć na pierw­szy rzut oka może się to wy­da­wać dzie­cin­nie pro­ste.
     […]  na płeć osoby ludz­kiej skła­dają się liczne war­stwy: bio­lo­giczne, psy­chiczne i kul­tu­rowe. War­stwy te nie mu­szą być i czę­sto nie są ze sobą zgod­ne. Jed­no­cze­śnie na­sza płeć nie dość, że po­trafi być zmienna w cza­sie, to jesz­cze sta­nowi kon­ti­nuum mię­dzy dwoma bie­gu­nami, a te z ko­lei są je­dy­nie tech­nicz­nym uła­twie­niem, czy­sto teo­re­tycz­nym za­ło­że­niem, bo w rze­czy­wi­sto­ści nikt z nas nie re­ali­zuje ani stu­pro­cen­to­wej ko­bie­co­ści, ani stu­pro­cen­to­wej mę­sko­ści.

*

[…]  wśród fe­mi­ni­stek nie za­wsze się od­naj­duję, co nie po­winno dzi­wić, sko­ro ży­ciowo mam z nimi nie taką wielką część wspólną, wy­zna­czoną przez spo­łeczne piętno gor­szej płci. To piętno dźwi­gamy wszyst­kie, ale poza tym czę­sto róż­nimy się na­prawdę wszyst­kim – na przy­kład za­in­te­re­so­wa­nia­mi, za­kre­sem do­świad­cze­nia.

*

Zmiana wy­nika z fak­tów, które wi­dać, ale też ze znacz­nie więk­szej liczby ta­kich, któ­rych nie do­strze­gamy.

*

[…]  nie­zba­dane są ścieżki iden­ty­fi­ka­cji płcio­wej, i bar­dzo na­iw­nie by­łoby po­le­gać w tej kwe­stii na urzę­do­wych de­kla­ra­cjach K lub M, wy­po­sa­że­niu ge­ni­tal­nym albo ubra­niach, do któ­rych przy­szy­li­śmy metki „ko­biece” i „mę­skie”, żeby uda­wać, że od za­wsze tam były.

#D (bo to Polska właśnie):

[…]  pod­nie­sione do rangi prawa cu­dze uprze­dze­nia.

*

Cza­sem my­ślę, że wy­star­czy­łoby z nimi po pro­stu po­roz­ma­wiać. Po­wie­dzieć im, że to prawda, że seks mię­dzy do­ro­słymi oso­bami za obo­pólną zgodą w żad­nej po­staci nie jest w Pol­sce ka­ralny, ale że tu nie cho­dzi o seks, tylko o całe ży­cie, któ­rego seks jest czę­ścią: o uczu­cia, związki, uzna­nie spo­łeczne i wspar­cie. O to samo, co dla nich rów­nież jest naj­waż­niej­sze, na czym ich ży­cie opiera się jak na so­lid­nym fun­da­men­cie, ale po­nie­waż mają to za­gwa­ran­to­wane w ko­dzie kul­tu­ro­wym i pra­wie świec­kim od uro­dze­nia, nie do­strze­gają swo­jego przy­wi­leju i nie po­tra­fią po­sta­wić się w na­szej sy­tu­acji.

*

[…]  na­gle zo­ba­czy­łam, w jak wiel­kim stop­niu moje nie­he­te­ro­nor­ma­tywne ży­cie zo­stało wy­rzeź­bione przez to, czego w Pol­sce nie było nam wolno. „Wy­rzeź­bione” to zresztą ładne słowo, za ładne, i przez to kłam­liwe, więc po­wiem ina­czej: zo­ba­czy­łam, w jak wiel­kim stop­niu to, czego w Pol­sce nie było nam wolno, od­kształ­ciło czy na­wet znie­kształ­ciło mi ży­cie. Jak bar­dzo wpły­nęło na mój los.
     […] 
     Czy to, czym stały się dla nas z bie­giem czasu dom, ży­cie, śmierć, za­le­żało bar­dziej od nas sa­mych czy bar­dziej od tego, czego nie z na­szej winy nie było nam wolno.

*

[…]  lu­dziom, kiedy tylko po­czują, że mają nad kimś wła­dzę, prze­waż­nie dzieje się coś z głową.

*

Lu­dzie ży­jący w związ­kach nie­he­tero w kraju ta­kim jak Pol­ska mu­szą stać się mi­strzami w wy­peł­nia­niu na wła­sną rękę luk w struk­tu­rach spo­łecz­nych i neu­tra­li­zo­wa­niu po­ten­cjal­nie roz­sa­dza­ją­cych zwią­zek sił od­środ­ko­wych, ja­kie wy­twa­rza sys­tem uprzy­wi­le­jo­wu­jący re­la­cje róż­no­pł­ciowe.

*

Nie mu­szę do­da­wać, że nie mamy też prawa do wspól­nego ani po­dwój­nego na­zwi­ska. Wy­daje się, że to szcze­gół, a jed­nak swoje waży. Wspólne albo łą­czone na­zwi­sko jest jed­nym z wielu spo­so­bów utwier­dza­nia dwójki lu­dzi w ich „ra­zem”, wzmac­nia­nia związku przez spo­łe­czeń­stwo. Jest to tak samo ważne, jak co­dzienne oznaki ak­cep­ta­cji ze strony oto­cze­nia: ro­dzi­ców, ro­dzeń­stwa, są­sia­dów, współ­pra­cow­ni­ków. Tak drobne, że aż nie­zau­wa­żalne – o ile oczy­wi­ście nie jest się ich po­zba­wioną, bo wtedy wi­dać wszystko jak na dłoni.

*

Bo nasz ję­zyk do­mowy jest czymś wię­cej niż inne ję­zyki pry­watne. On jest za­miast.
     Jest za­miast wszyst­kiego, czego nie mamy: ślubu i ca­łej reszty, jaka na mocy prawa ze ślubu wy­nika, a co tak ła­two lek­ce­ważą osoby, któ­rym spo­łe­czeń­stwo nie za­bra­nia za­wrzeć mał­żeń­stwa. Za­miast dzieci, o któ­rych po­sia­da­niu ne­ga­tyw­nie zde­cy­do­wano za nas, za­nim same mo­gły­śmy się nad tym za­sta­no­wić. Za­miast tego, co od ze­wnątrz trzyma lu­dzi ra­zem i obiek­ty­wi­zuje ich zwią­zek, a co na­zywa się spo­łeczną wi­dzial­no­ścią oraz ak­cep­ta­cją, i czego lu­dzie he­tero na­wet nie za­uwa­żają, bo dla nich to oczy­wi­stość.
     Nasz ję­zyk do­mowy za­stę­puje struk­tury spo­łeczne, któ­rych po­trze­bu­jemy, a któ­rych w Pol­sce dla nas nie ma. Jest ży­wym la­bo­ra­to­rium za­równo tych nie­ist­nie­ją­cych struk­tur, jak i no­wej, post­gen­de­ro­wej toż­sa­mo­ści. To on jest dla nas do­mem, kra­jem za­miesz­ka­nia i do­wo­dem oso­bi­stym.

*

„Ni­gdy w ży­ciu nie by­łam bar­dziej za pra­wem do abor­cji niż pod­czas ciąży. I ni­gdy w ży­ciu nie zro­zu­mia­łam tak do­głęb­nie i nie by­łam tak pod­eks­cy­to­wana ży­ciem, które się po­częło. Może i fe­mi­nistki ni­gdy nie zro­bią na­klejki na zde­rzak o tre­ści «TO WY­BÓR ORAZ DZIECKO», ale oczy­wi­ście tak wła­śnie jest i my do­brze o tym wiemy. Nie je­ste­śmy idiot­kami, ro­zu­miemy, o jaką stawkę idzie. Cza­sami wy­bie­ramy śmierć” – pi­sze [Mag­gie] Nel­son, co nie wszyst­kim się spodoba, ale ja pod­pi­suję się pod tym obiema rę­kami.  

*

Nikt nie zmusi uprzy­wi­le­jo­wa­nej więk­szo­ści, by zwra­cała uwagę na mniej­szo­ściowe umowy i peł­no­moc­nic­twa. Po­zo­staje nam więc wy­łącz­nie mieć na­dzieję, że ani moja ro­dzina, ani ro­dzina mo­jej uko­cha­nej nie okażą się w chwili próby zło­śliwe i bez­duszne, ale gwa­ran­cji tego żad­nej nie mamy, po­mimo na­szych umów i peł­no­moc­nictw.

*

Tak my­ślą dzieci – że kiedy zdej­mie się coś z wi­doku, wów­czas zwią­zany z tym czymś pro­blem prze­sta­nie ist­nieć.

*

Po­stę­pu­jąca szyb­ciej niż za­kła­dano ka­ta­strofa kli­ma­tyczna, fala pra­wi­co­wego po­pu­li­zmu, geo­po­li­tyczny chaos i brze­mienna w nie­znane jesz­cze skutki wojna w Ukra­inie spra­wiają, że nasz czas stał się cza­sem przed koń­cem – tym, który jesz­cze po­zo­stał.

*

W jed­nej chwili prze­stają mnie ob­cho­dzić te wszyst­kie słowa, które prze­sy­pu­jemy tu hał­dami, roz­trzą­sa­jąc sprawy pol­skie i ludz­kie przy­padki.

#E (o chorobie):

To dzieje się za­wsze pew­nego dnia, o ja­kiejś go­dzi­nie. W miej­scu prze­waż­nie naj­mniej od­po­wied­nim. Bez pro­ro­czych zna­ków na nie­bie i ziemi, bez he­rol­dów i po­wi­tal­nych ese­me­sów. […]  nie­chciana wia­do­mość o po­ten­cjale fa­bu­lar­nym od zera do nie­skoń­czo­no­ści, od któ­rej wszystko się za­czyna. Pierw­sze, co robi, to prze­straja ze­gar czasu – od­tąd bę­dzie pły­nął spe­cjal­nie dla cie­bie. […]  Dla­tego warto jak naj­wcze­śniej na­uczyć się cze­kać, świa­do­mie ćwi­czyć się w cze­ka­niu. Oswa­jać prze­pływ czasu przez wła­sne ciało. Usiąść nad tą rzeką i pa­trzeć, co nie­sie jej nurt.

*

Oka­zuje się, że to wszystko było jed­no­ra­zowe i nie­od­wra­calne. Zdu­mie­nie.
     Te­raz i w go­dzinę śmierci na­szej. Amen.

*

[…]  zro­zu­mia­łam, czym w prak­tyce jest dzi­siaj me­dy­cyna: opar­tym na sta­ty­styce sys­te­mem za­rzą­dza­nia do­stę­pem do pro­ce­dur. Po­szu­ki­wa­nie jej hu­ma­ni­stycz­nego ob­li­cza jest z góry ska­zane na nie­po­wo­dze­nie […]. Ow­szem, w ogól­no­ści do­ty­czy to wszyst­kich dzie­dzin – tak jak wśród le­ka­rzy nie­wielu jest Le­ka­rzy, tak i wśród pi­sa­rzy nie­wielu jest Pi­sa­rzy, a wśród lu­dzi nie­wie­lu jest Lu­dzi – ale w przy­padku me­dy­cyny to sam sys­tem temu do­dat­kowo sprzyja, to on pro­jek­tuje i ge­ne­ruje swo­ich ope­ra­to­rów.

*

Pi­szę dla kilku bli­skich osób, żeby wie­działy, czym te­raz żyję, a także, być może, dla nieco szer­szego grona bli­skich nie­zna­jo­mych, któ­rzy czują się zdra­dzeni, kiedy przy­cho­dzi im sa­mot­nie mie­rzyć się z na­chal­nym opty­mi­zmem owych nie­licz­nych, któ­rym far­tem udało się wy­dę­bić od losu od­ro­cze­nie i po­tem roz­sie­wają cał­ko­wi­cie fał­szywe prze­ko­na­nie, że coś od nich za­le­żało, że ich silna wola oraz oso­bi­sta dziel­ność miały na to wpływ. Nie miały.

*

Czym jest to pi­sa­nie? Kie­ro­wa­niem snopu świa­tła na ob­cią­ża­jące wspo­mnie­nia, na głę­boko ukryte lęki; oglą­da­niem sie­bie i świata z na­gle skró­co­nej – na za­wsze lub na chwilę, tego jesz­cze nie wiem – per­spek­tywy, pod­jętą przez ślepca próbą czy­ta­nia mgli­stych zna­ków, w któ­rych być może za­ko­do­wana jest przy­szłość.

*

Jest we mnie ja­kaś ele­men­tarna zgoda na to, co przy­cho­dzi, co jest prawdą o mnie.

*

My­ślę, że czło­wiek, który cho­ruje na cho­robę śmier­telną albo umiera, nie po­wi­nien – nie po­wi­nien w tym sen­sie, że dla niego sa­mego tak jest le­piej – ży­wić po­gardy, nie­na­wi­ści czy za­wi­ści wo­bec tych, któ­rzy zo­stają w ży­ciu. Za­równo wo­bec tych, któ­rzy wie­dzą i nie dają so­bie rady z wła­sną re­ak­cją, jak i wo­bec tych, któ­rzy nie wie­dzą i po pro­stu żyją ży­ciem. Ci ostatni mogą nas po­trą­cać lub krzyw­dzić, tak jak po­trąca się i krzyw­dzi ogól­nie zdro­wych bliź­nich, i trzeba im wy­ba­czyć, bo nie wie­dzą, co czy­nią. Trzeba im wy­ba­czyć, że żyją, to nie ich wina. Ci pierwsi na­to­miast są w sy­tu­acji naj­cięż­szej – mu­szą zmie­ścić w so­bie lęk o bli­ską osobę, wła­sny strach przed śmier­cią, który wo­bec cie­le­snej na­ocz­no­ści śmierci czy­jejś wy­ra­sta po­nad naj­wyż­sze wul­kany Kam­czatki, i jesz­cze być opar­ciem dla cho­rego, da­wać mu siłę, a przy­naj­mniej nie stra­szyć go wła­snym stra­chem, nie do­kła­dać wła­snych łez. Po­wiem wię­cej – śmier­tel­nie chory lub umie­ra­jący może wiele dać po­zo­sta­ją­cym w ży­ciu, może dać im się oprzeć o sie­bie albo prze­ka­zać im coś ze swo­jego wi­dze­nia rze­czy, które po­ten­cjal­nie jest wy­jąt­kowe, bez­cenne mą­dro­ścią bli­skiego kresu. […]  Tym bar­dziej warto wy­ko­rzy­stać ten szcze­gólny czas, kiedy na­sze ży­cie do­piero za­czyna zmierz­chać i ni­skie słońce tak przej­mu­jąco oświe­tla, tak prze­świe­tla wszyst­kie jego sprawy.

*

S.T. w ma­ilu do mnie: „[…] Od po­krze­pia­nia w końcu mamy lu­dzi, z któ­rymi sy­piamy, po to są na świe­cie, to się nie dzieje w sło­wach, tylko w czymś in­nym, nie wiem na­wet do­kład­nie w czym, wiem, że się dzieje”.

*

[…]  doj­rze­wa­nie jest dłu­gim, z na­tury spo­koj­nym pro­ce­sem – ła­twiej jest po­lu­bić ko­niec, który doj­rzeje w nas do­piero za parę de­kad – czyż nie? A gdy­by ktoś z tych lu­bią­cych do­wie­dział się wczo­raj, że ten jego owoc jest już cał­kiem spory, że już doj­rzał i czas go ze­rwać, czy też by to lu­bił? To by do­piero było coś.

#F (o nieodwracalnym):

– Je­śli coś się sta­nie, pa­mię­taj, ja za­raz do cie­bie przyjdę – mówi Elż­bieta, kiedy pła­czę.
     – Ale tam nic nie ma.
     – To, że nie ma ko­mu­ni­ka­cji, o niczym nie świad­czy.

*

Do­bre dni to ta­kie, kiedy na parę go­dzin za­po­mi­nam.

*

Roz­pacz dzie­lona z in­nymi to na­sze je­dyne po­cie­sze­nie, innego nie ma.

*

„Czło­wiek wszystko znie­sie, tylko ni­gdy nie py­taj o cenę” – mówi M. […].

Renata Lis, Moja ukochana i ja,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
(wyróżnienie własne)

[…]  w banku, w skle­pie, na działce – cały czas py­ta­łam samą sie­bie: i komu to prze­szka­dzało? Komu prze­szka­dzało to pro­ste, zwy­kłe ży­cie, które ni­kogo nie krzyw­dziło? Czy nie mo­gła da­lej tak so­bie cho­dzić po ziemi i tak so­bie żyć – w banku, w skle­pie, na działce – czy nie mo­gła?

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz