poniedziałek, stycznia 20, 2025

5687. Z oazy (CCCXIV)

Wielonie­dzielne odliczanie literek, raz. Poślizgnięte na tygodniach niemocy, dniach nauki i wisieńce na torcie: inten­syw­nym, wspaniałym weekendzie.

Miesiąc temu bez jednego dnia, na lotnisku, nie mogłam tak po prostu przejść obok księgarni. Obiecałam, że tylko na chwilkę, że jedynie sztachnę się książkowym za­pa­chem, na­pa­sę oczy ilustracjami na okładkach, podotykam, poprzewracam kartki. Myślę, że Sadow­nik nie wie­rzył w ani jedno moje słowo, bo niespecjalnie był zdzi­wio­ny, gdy przy jed­nej z ksią­żek utknęłam na podejrzanie długo. Gdy zobaczył kre­ską kreślonego na okładce psa, nie miał żadnych dodatkowych pytań, miał kilka­na­ście euro, które bez słowa, z uśmiechem wyjął dla mnie z kieszeni.

Tak, oszczędna szata graficzna przyciągnęła mnie do tej książki. Pies podbił stawkę, ale to poniższy fragment rozbił bank.

Ogni storia […]  comincia molto pri­ma di quando noi la raccontiamo. La prima pagina di ogni libro è pre­ce­du­ta da milioni di altre pagine. E l'ultima pagina di ogni libro precede milioni di pagine che devono essere ancora scritte. I nostri gesti, i nostri pensieri, le nos­tre parole, sono solo il breve trat­to di un percorso lun­ghissimo, che sprofonda nel tempo passato e sva­ni­sce nel tempo futuro. Non ne vediamo l'inizio, non ne immaginiamo la fine.
[Każda historia […] zaczyna się dużo wcześniej, niż wtedy gdy ją opowiadamy. Pierwsza strona każdej książki poprzedzona jest milionami innych stron. A ostat­nia strona każdej książki poprzedza miliony stron, które muszą być jesz­cze na­pi­sa­ne. Nasze gesty, nasze myśli, nasze słowa są tylko krótkim wycinkiem naj­dłuż­szej drogi, która tonie w przeszłości i znika w przyszłości. Nie widzimy jej po­cząt­ku, nie wyobrażamy sobie jej końca.]

Michelle Serra, Osso. Anche i cani sognano, ilustr. Alessandro Sanna,
Giangiacomo Feltrinelli Editore, Milano 2024.

Po powrocie do ula zachciało mi się sprawdzić, czy Autora tłumaczono jakkolwiek na język polski. Tak, przetłumaczono jeden dro­biazg książkowy, wydano zaś wy­łącz­nie w papierze. Najzabawniejsze i w jakiś spo­sób okrut­nie smut­ne było to, że prze­cie­ra­łam oczy ze zdziwienia, widząc cenę Leżą­cych, 7,99. Zgroza!

Tymczasem jedno zdanie, ciągnące się przez półtorej strony, warte jest zde­cy­do­wa­nie więcej niż nominalna cena książki, nie wspominajac o Duchu tej opowiastki i bez­cennej puencie, której mój wewnętrzny maruder (w temacie pokolenia zet) nie ocze­ki­wał, a dał się mile zaskoczyć.

Przy wspomnianym zdaniu uruchomiła się zakurzona pani inżynier: naprawdę chce ci się je przepisywać? Inżynierskie lenistwo (tj. jak zrobić, by prawie nic nie robić, a mieć zrobione) ruszyło w tan: klik, klik, cyk, cyk i wsparta technologią po­pra­wia­łam tylko literówki, ponieważ OCR w przypadku znaków diakrytycznych wciąż po­zo­sta­wia wiele do życzenia. Tak, jest tu to zdanie, razem z następującym po nim akapitem. Wciąż mnie bawi.

Gdzie, do cholery, jesteś?
     Telefonowałem do ciebie przynajmniej cztery razy, ale nigdy nie ode­bra­łeś. Twoja komórka dzwoni w próżnię jak telefon mężów zdradzających żo­ny lub urażonych kochanek. Niekończący się ciąg dzwonków sugeruje al­bo twoją jawną niechęć, albo twoje niewinne roztargnienie: i nie wiem, które z tych dwóch „nie odbiorę" jest bardziej obraźliwe.
     Już nawet nie chcę wspominać o mojej tęsknocie, gdy cię nie widzę, czyli prawie zawsze. Nauczyłem się traktować ją jako jedną z moich wad, a nie jako twoja winę.

🖇

Ile razy, zamiast posyłać cię do diabła, powinienem cię przytulić? Ile razy cię przytuliłem, a powinienem był posłać cię do diabła?

🖇

[…]  twoje mistrzostwo we wspieraniu entropii świata polega właśnie na tym minimalizmie, prawie niezauważalnej różnicy między „zrobionym" a „niezrobionym". Nawet gdyby niewiele wystarczyło, żeby zamknąć koło, ty pozostawisz je otwartym. Jesteś perfekcjonistą w bałaganiarstwie.

🖇

Wspominam, jak łatwo było cię kochać, gdy byłeś mały. I jak trudno jest to robić teraz, gdy nasze postury upodobniły się do siebie, twój głos przy­po­mi­na mój, a więc ma te same tony i natężenie. […] 
     Naturalna miłość, którą obdarza się dzieci, nie jest zasługą. Nie wymaga zdolności nieinstynktownych. […]  Dopiero po latach, gdy twoje dziecko […]  zmienia się w twojego sobowtóra, w mężczyznę, w kobietę, krótko mówiąc, w kogoś takiego jak ty, wówczas kochanie go wymaga cnót, które kosztują. Cierpliwości, męstwa, wiarygodności, bezkompromisowości, wspa­nia­ło­myśl­no­ści, wzorowości… Wiele, bardzo wiele cnot dla kogoś, kto rów­no­cześ­nie stara się żyć swoim życiem.

🖇

Z części mojego mózgu, gdzie rezydują, jak w miniaturowym parlamencie, reakcjoniści mojej wrażliwości i doświadczenia, dochodzi wołanie, że każdy upadek porządku jest nieuniknionym upadkiem piękna. I zanim nowe pięk­no zaprowadzi nowy porządek i tchnie oddech w życie ludzi, może upłynąć wiele lat, może przeminąć niejedno pokolenie.

🖇

Na wywiadówce matka, która siedzi przede mną jest kobietą wysoką i bla­dą, mówiącą dużo i dość głośno. Peroruje od dobrych dwu­dzie­stu mi­nut, żaląc się, że jej syn nie potrafi skoncentrować się na nauce i nie chodzi o to, że robi to specjalnie, żeby się nie koncentrować, bo przecież powiedział jej: mamo, nie potrafię się skoncentrować, co oznacza, iż doskonale rozpoznał problem, że nie potrafi się skoncentrować i matka zrozumiała, iż naprawdę nie potrafi nie ze złej woli, bo gdyby to było ze złej woli, nie obchodziłoby go to, ze nie umie się skoncentrować, co więcej, nawet by o tym nie wspomniał, a tymczasem skarży się nieustannie z tego powodu, że nie potrafi się skon­cen­tro­wać, bo dla niego nieumiejętność skoncentrowania się jest praw­dzi­wą zgryzotą, tym samym również doskonale zdaje sobie sprawę, że gdyby poświęcił na koncentrowanie się nad podręcznikami cały czas, jaki na­da­rem­no poświęca na koncentrowanie się albo na tłumaczenie matce, że wła­śnie nie potrafi się skoncentrować, problem byłby rozwiązany, z drugiej strony, ona, matka, nie wie, jak mu pomóc, gdy bowiem jest w pracy, to oczywiście nie ma jej w domu, a gdy jest w domu, ma tyle zajęć domowych, że nie starcza jej czasu, aby pomóc synowi skoncentrować się na nauce, a na­wet gdyby go miała, nie wiedziałaby, od czego zacząć, może są jakieś techniki pomagające się skoncentrować, ale zapomniała spytać o to pro­fe­so­ra, który go odwiedził z powodu dysleksji, syn nie jest dyslektykiem, ale czasem w testach dysleksja ujawnia się i byłoby wskazane ponawiać wizyty co roku, ponieważ niewiarygodne jest, jakie postępy robi diagnostyka, dzi­siaj odkrywa się rodzaje dysleksji, których wczoraj sobie nawet nie wy­o­bra­ża­no, to po części jak z nietolerancją pokarmową, o której wiele osób nawet nie wie, że na nią cierpi, a nawet jej nie podejrzewają, na przykład syn jej przyjaciółki po latach został zdiagnozowany jako dyslektyk, gdy wcze­śniej nikt nie wierzył, że jest on dyslektykiem, z wyjątkiem jego matki, ale wiadomo, matki wiedzą lepiej, a lekarka, bardzo dobra lekarka, zorien­to­wa­ła się w tym, ponieważ chłopiec podkreślał tekst w książkach czarnym pisakiem, rysując tak krzywe linie, że wiele słów wyglądało jak prze­kre­ślo­ne, poza tym miał trudności z ich odczytaniem, potem musi tez uczyć się z pod­ręcz­nika na wpół pokreślonego, poza tym pomazanego jego własną rę­ką, a więc nawet bez możliwości zrzucenia winy na kogoś innego, można zatem wyobrazić sobie skalę problemu, a nawet dwóch łączących się ze sobą problemów, wydaje się, że istnieje związek między niezdolnością do kreślenia prostych linii a dysleksją, choć nie z wszystkimi dysleksjami, tylko niektórymi, pewnie, że kiedyś w szkole robili masę problemów z powodu brzyd­kiej kaligrafii, kleksów, zeszytów w nieładzie, a nawet nie miano po­ję­cia o wszystkich łączących się z tym aspektach psychologicznych oraz ile za­bu­rzeń uczenia się jest na świecie, ile daremnych i głupich kar można by unik­nąć, z pewnością te dzieci wymagałyby większej troski, ale kto ma na to czas, zresztą, gdy my chodziliśmy do szkoły, kto się o nas troszczył?…
     I gdy wypowiadała krótką frazę: „kto się o nas troszczył?", łudzę się, że dostrzegam w monotonnym potoku jej głosu jakby drgnięcie, zatrzymanie spowodowane przez wątpliwości. Rzeczywiście, droga pani, nikt się o nas nie troszczył, ale też nikt z nas z tego powodu się nie powiesił. Jedni lepiej, inni gorzej, również nieświadomi dyslektycy, także mający nie­zdia­gno­zo­wa­ne zaburzenia uczenia się, tudzież nietolerujący ogórków lub żytniego chle­ba, dociągnęliśmy jakoś do matury albo dyplomu. Dlatego przez chwilę mam nadzieję, ze matka, zdając sobie sprawę z faktu, że nikt się o nas nie martwił — na nasze szczęście — zostanie muśnięta, przynajmniej mu­śnię­ta, przez podejrzenie, że jedynym prawdziwym problemem syna jest noszenie w sobie wielkiego lenia, który mu towarzyszy, dusi go, usprawiedliwia, tłam­si, daje alibi, rozgrzesza. Gdy słyszę głos matki, o wysokim natężeniu i płaskim tonie, bez cienia asertywności, któremu towarzyszy bezładna gmatwanina rozważań niemająca żadnych uzasadnień naukowych lub logicznych, ale wszystkie są zakotwiczone wy­łącz­nie w jej obsesji ochrony, widzę znudzoną nauczycielkę, która potakuje twarzą, ale głowa — aby nie zwariować — jest z pewnością gdzie indziej.

🖇

Nie byłem ani bardziej posłuszny, ani bardziej wrażliwy, ani mądrzejszy od ciebie. Ale należałem do epoki — ostatniej? — w której konflikt między Mło­dy­mi a Starymi toczył się na tym samym polu bitwy. Teraz jednak mam prze­czu­cie zmiany tak radykalnej, że pewnego dnia z trudnoscią uznamy, ty i ja, to samo za przyjemne. Nie wiem, co dałbym, żeby móc usiąść z tobą w jakiejkolwiek chwili naszego życia przed tym samym pejzażem, po­dzie­la­jąc w ciszy jego piękno i harmonię.

🖇

Gdy około drugiej zeszliście, znaleźliście nas przy stole na werandzie, ra­czą­cych się winem, jedzących salami i to co pozostało z wczorajszego wieczoru. Pozdrowił was chór drwiący, ale mimo wszystko serdeczny. Dopiero gdy Pedro spytał, czy może zjeść śniadanie, miły ton bezpowrotnie ustąpił miej­sca oficjalnej deklaracji Carli. Pani domu odpowiedziała: „Pedro, mogę cię zapewnić w imieniu wszystkich, że w tym domu, o tej porze, nie jada się śnia­dań, lecz kończy obiad". Ja, będąc słabym ogniwem, już miałem zrobić wam kawę. Carla jednak zgromiła mnie wzrokiem.
     — Jeżeli chcecie cos zjeść, to tutaj jeszcze co nieco zostało. Kawa będzie później. Pije się ją po obiedzie.

🖇

Młodość może być wieczna — pomyślałem — pod warunkiem, że zaakceptuje się, iż dla nas przeminęła.

🖇

     — Pan mnie nie zna — powiedział — ale ja znam pana. Jestem tatuażystą pańskiego syna.
     — Dzień dobry — odparłem. Na szczęście wymyślono pozdrowienie, któ­re w swo­jej spo­koj­nej ogólności pozwala zyskać czas, otrząsnąć się z za­sko­cze­nia, zorganizować ewentualną obronę. Konwenanse społeczne — po­przez wieki i pokolenia — mniej więcej ustaliły, jak się zachowujemy wobec ginekologa żony, pedicurzystki matki, fryzjerki siostry, ale nie wobec ta­tu­a­żysty syna.

🖇

Patrzy sie na nich z perspektywy
wieku, osobistej formacji, uprzedzeń.

🖇

Jakie prawdopodobieństwo powodzenia ma przemiana ludzi w Całko­wi­tych Głup­ków (a zatem idealnych konsumentów i uniżonych poddanych) po­przez masowy narcyzm? Czy samouwielbienie ludzkości ma punkty prze­silenia? Czy jest to proces odwracalny?

Michele Serra, Leżący, przeł. Grzegorz Niedźwiedź,
Wydawnictwo Esteri, Wrocław 2016.
(wyróżnienie własne)

Może wyjątkowość tego dnia zasługiwała, żebyśmy unikali, zarówno ty, jak i ja, niepotrzebnych spięć. Jakbyśmy byli albo próbowaliśmy być, chociaż raz, właśnie dzisiaj, ja nieco mniej mną, a ty nieco mniej tobą.

🖇

Ruch jest uzdrawiający. Jest to doświadczenie duchowe. Uwierz mi.

🖇

Troska o świat jest nawykiem, który się dziedziczy.

(tamże)

­

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz