niedziela, stycznia 26, 2025

5694. Z oazy (CCCXVII)

Nie­dzielne odliczanie literek, dwa. Najpierw bardzo długo czekałam na przyzwoitą cenę. Potem w szybkim tempie połknęłam pierwsze kilkadziesiąt stron, zakreślając co chwilę gęste od znaczenia fragmenty. I nagle, książka ta co chwilę mnie wy­plu­wa­ła. To książka-rekordzistka — przeczytanie jej zajęło mi dwa miesiące i wymagało nie lada dyscypliny i uporu.

Jest w tej książce wiele scen, które zwyczajnie mnie brzydziły — nie wiem, czy wy­ni­kało to z natury mych gustów, ktore nie podlegają dyskusji, czy może odsłaniała się uporczywość socjalizacji, której jestem po trosze wyrobem. Nie wiem i zde­cy­do­wa­nie nie mam potrzeby tego wiedzieć.

Jest w tej książce, na szczęście, wiele zaskakujących faktów, jeszcze więcej wspa­nia­łych fragmentów, spostrzeżeń tak bardzo w punkt, że aż bolą. Dla nich warto było zagryźć zęby, wytrzymać, ustać. Nie odważę się nikomu polecić tej książki. Sięgnąć po nią należy dopiero wtedy, gdy coś w nas wyciągnie po nią dłoń, nie wcześniej.

Pozostają ze mną — poza wybranymi fragmentami — relacja Iry i Claudii (naj­pew­niej całkiem zmyślona, ale ma niebywałą moc) oraz pragnienie, by zawsze czuć głos, za­miast go sły­szeć.

Szu­kam dróg w głąb sie­bie, w pa­mięć ciała. Za­czy­na­ł_m ten tekst już iks razy, kon­stru­owa­ł_m fa­bułę, aż ro­biło mi się nie­do­brze. Ale tak się nie da, two­rzyć fa­bułę, po­ru­sza­jąc się przedep­ta­nymi ścież­kami na pia­sku. Droga musi po­wsta­wać w mar­szu.

🖇

Być może o to cho­dzi w au­to­fik­cji: prze­mie­rzać kra­inę rze­czy­wi­sto­ści we wła­snym tem­pie, kon­cen­tra­cji i try­bie.

🖇

Ni­gdy nie roz­ma­wia­ł_m z tobą o tym, czy dla in­nych ro­dzin uda­wa­nie, że są jak inne ro­dziny, jest rów­nie mę­czące jak dla nas, o nor­mal­no­ści, o he­te­ro­nor­ma­tyw­no­ści, o qu­eero­wo­ści, o kla­sie, o tak zwa­nym „trze­cim” świe­cie i o ta­jem­ni­czych splo­tach grzy­bów, o wiele więk­szych i sub­tel­niej­szych niż w na­szym wy­obra­że­niu, o wszyst­kich tych dro­gach, które ofe­ruje świat […].

🖇

Ko­chana bab­ciu. Gdy o to­bie my­ślę, my­ślę o wszyst­kich tych rze­czach, któ­rych ni­gdy nie mo­gli­śmy so­bie po­wie­dzieć i ni­gdy nie bę­dziemy mo­gły.

🖇

Jak czło­wiek ma wspiąć się po spo­łecz­nej dra­bi­nie, skoro nie pra­cuje? (Jeszcze nie poj­mo­wa­ł_m, że duży ka­pi­tał można tylko odzie­dzi­czyć, a nie wy­pra­co­wać, wbrew bajce o pu­cy­bu­cie, którą ser­wu­jemy so­bie ły­żeczką Ne­stlé).

🖇

My­ślę o tym, jak bli­ska mi je­steś, gdy do cie­bie pi­szę, i jak da­leka, gdy cię wi­dzę.

🖇

[…]  wszyst­kie ko­biety były przed­mio­tami: dziew­czę, bab­sko. I dzieci, słod­kie i ma­leń­kie jak ły­żeczka do espresso. Pa­mię­tam, że to uprzed­mio­to­wia­nie mnie wku­rzało. Nie chcia­ł_m być przed­mio­tem, chcia­ł_m być czło­wie­kiem, du­żym czło­wie­kiem; a by­cie du­żym ozna­czało po­sia­da­nie płci, mę­skiej. By­cie ko­bietą gro­ziło po­zo­sta­niem przed­mio­tem albo sta­nie się mo­rzem. Tego nie chcia­ł_m.

🖇

Po­tem roz­mowa ze­szła na dzieło Er­naux jako ciało wstydu, że wstyd to naj­do­kład­niej­sza siła pa­mięci. Wsty­dliwe do­świad­cze­nia są wy­ta­tu­owane w na­szych umy­słach, z nie­po­rów­ny­walną pre­cy­zją prze­trwają dłu­żej niż wszyst­kie inne wspo­mnie­nia. Pa­mięć fille, którą Er­naux opi­suje sześć­dzie­siąt lat póź­niej, to pa­mięć wstydu.

🖇

Tro­chę póź­niej, gdy pie­kł_m dla nas chleb, przy­szedł mi do głowy cy­tat z Je­ana Ge­neta, który An­nie Er­naux wy­ko­rzy­stała jako motto do Miej­sca. Brzmi tak: „Pi­sa­nie to ostat­nia szansa ra­tunku dla tego, kto zdra­dził”. Według mnie to nie jest prawda. Dla mnie pi­sa­nie to nie droga wyj­ścia ze zdrady, lecz zdrada. Bo pi­szę o rze­czach, o któ­rych nie wolno mó­wić. Nie­pi­sana za­sada: ni­gdy nie mó­wić o uczu­ciach. O tym, co na­prawdę czu­jemy do in­nych.

🖇

Bi­nar­ność jest jak gość, który po­ja­wia się na przy­ję­ciu, zanim zdą­żysz na­kryć do stołu.
Alok Vaid-Me­non

🖇

„Mam mę­skie stopy”, ma­wiała babka dum­nie, de­fen­syw­nie, prze­pra­sza­jąco, nie­zro­zu­miale. […]  Na przy­kła­dzie stóp babki uczy­ł_m się, że czę­ści ciała bun­tują się prze­ciwko czło­wie­kowi, nie są z nim toż­same, mają inną płeć, mogą być in­nymi ga­tun­kami. I że uczu­cia, ja­kimi czło­wiek je ob­da­rza, być może za­czy­nają się w ciele, ale póź­niej roz­sze­rzają na całą prze­strzeń wo­kół.

🖇

[…]  czu­ł_m bli­skość z babką, mil­czącą bli­skość okrężną drogą.

🖇

Cza­sem świ­tają mi rze­czy, o któ­rych na­uczy­ł_m się, że czło­wiek na­zywa je  w s p o m n i e n i a m i   z  d z i e c i ń s t w a, są bar­dzo in­tymne, a jed­no­cze­śnie nie­oso­bi­ste, zbio­rowe:
     Na­uka li­cze­nia od je­den do dwu­dzie­stu.
     Mó­wie­nie dzię­kuję, za­wsze i stale, i mó­wie­nie prze­pra­szam.
     Uprzejme od­po­wia­da­nie na py­ta­nie: „Ile masz lat?”. I: „Je­steś dziew­czynką czy chłop­cem?”.

🖇

Nie cho­dzi o obar­cza­nie winą, cho­dzi o roz­plą­ty­wa­nie ni­tek, któ­re nas utkały: ni­tek, któ­re zwią­zały nas w cier­pią­cych na mę­skość, które każ­dego i każdą z nas oplo­tły ko­ko­nem mil­cze­nia, wstydu i ob­łudy.

🖇

Na­iw­no­ścią by­łoby są­dzić, że hi­sto­rie, które stale so­bie opo­wia­damy, nic z nami nie ro­bią […]. Bo te hi­sto­rie ukła­dają się wo­kół nas, po­strze­gamy świat przez ich al­fa­bet. I wie­rzę w to, że hi­sto­rie, któ­rych so­bie nie opo­wia­damy, także so­bie sa­mym, są cał­kiem inną hi­sto­rią.

🖇

Przy­pusz­czam, że matka była jako dziecko po­dob­nym do mnie me­blem. Opo­wia­dała mi, że stale przy­po­mi­nano jej, że jest dziew­czynką. Że nie wspie­rano jej w szkole, bo była dziew­czynką, że ją do­ty­kano, bo była dziew­czynką, że ocze­ki­wano od niej, że bę­dzie mil­czeć albo mó­wić ci­cho, no­sić spód­niczki i ro­dzić dzieci. Po­dej­rze­wam, że matka dość szybko się prze­me­blo­wała, że zro­biła z sie­bie ar­chi­wum wszyst­kich ko­biet do­świad­cza­ją­cych prze­mocy. Zbie­rała hi­sto­rie i uczu­cia, prze­cho­wy­wała je w so­bie i na wła­sną hi­sto­rię nie miała już miej­sca.

🖇

Buku. Ty mo­żesz tak po pro­stu ro­snąć. Nikt nie de­cy­duje o twoim kształ­cie. Chcia­ło­bym być jak ty.

🖇

Była raz ko­bieta. Ale nie chciała być ko­bietą. Chciała być kimś. Chcia­ła zro­bić ma­turę. A po­tem stu­dio­wać. By stać się kimś, bę­dąc ko­bietą, trzeba mieć zbroję.

🖇

Matka ma trzy skóry. Pierw­sza jest z ko­biety. Matka chcia­łaby być męż­czy­zną. Móc po­zwo­lić so­bie na agre­sję. Stu­dio­wać. Nie mu­sieć mieć dzieci. […]
     Druga skóra matki jest z mó­wie­nia. Mó­wie­nie jest zbroją. To skóra odzie­dzi­czona.
     Trze­cia skóra matki jest z upar­tego za­po­mi­na­nia. Pod spodem nosi szka­tułkę.

🖇

Co za­po­mnisz jako na­stępne? O czym bę­dziesz pa­mię­tać do koń­ca? Czy to mówi coś o tym, jak ważne są dla cie­bie różne rze­czy?

🖇

[…]  ni­gdy nie by­ł_m ge­jem, bo by­cie ge­jem jest moż­liwe je­dy­nie wów­czas, gdy czło­wiek wie­rzy w to, że ist­nieją dwie płcie, a czło­wiek leci na tę samą i nie będę prze­ka­zy­wać da­lej tej mro­żą­cej krew w ży­łach ba­jeczki o dwóch płciach, o dwóch nie­top­nie­ją­cych lo­dow­cach, które są swoim prze­ci­wień­stwem. Beze mnie, bu­dow­ni­czy ba­rier.

🖇

Ale nie, bab­ciu, tych rze­czy nie da się po­wie­dzieć, nie mó­wio­nym ję­zy­kiem, nie mat­czy­nym ję­zy­kiem. Ni­gdy nie na­uczy­ł_m się mó­wie­nia, uczy­ł_m się wy­łącz­nie słu­cha­nia, pa­trze­nia i ta­kiego wy­sła­wia­nia się, żeby omi­nąć rze­czy, o które cho­dzi.

🖇

[…]  za­cy­to­wał przy­sło­wie ze swo­jego kraju: „What you can­not say, you need to in­vent”. „Oh, that’s say­ing where you come from? That’s nice”. „No”, od­parł. „I just in­ven­ted this now”. Po­że­gna­li­śmy się bar­dzo for­mal­nie.

🖇

     – Dla­czego re­agu­jesz tak nad­wraż­li­wie?
     – Jacy lu­dzie uży­wają ar­gu­men­tów lo­giki krwi i po­kre­wień­stwa? To fa­szy­stow­skie, mamo, ta fa­scy­na­cja wła­sną krwią, wła­snym drze­wem ge­ne­alo­gicz­nym, to czy­sta ide­olo­gia fa­szy­sto­idalna, że to okre­śla czło­wieka.

🖇

     – W twoim wieku?
     – Prze­stań. Mam pięć­dzie­siąt cztery lata. Męż­czyźni stale to ro­bią i nikt nic nie mówi.

🖇

I może cały ten tekst, ten pi­sar­ski ruch jest wy­peł­nia­czem, two­rze­niem miej­sca, w któ­rym pustka wresz­cie znaj­dzie prze­strzeń. Nie tekst, lecz miej­sce z na­pi­sem: „Tu jest coś, czego nie da się po­wie­dzieć”. Co nie jest toż­same z mil­cze­niem.

🖇

[…]  boję się każ­dego dnia. Nie kiedy się ubie­ram czy ma­luję, nie do­póki je­stem w domu, ale jak tylko otwo­rzę drzwi i wyjdę «na świat». Prze­pra­szam, Mo, je­stem za­zdro­sn_ o he­te­ro­sek­su­al­nych męż­czyzn, któ­rzy ma­lują pa­znok­cie jako znak po­li­tyczny, ale nie boją się, że zo­staną po­bici, ob­ra­żeni czy opluci, męż­czyzn ta­kich jak ty, któ­rzy nie boją się, bo nie do­świad­czyli ży­cia w nie­ustan­nej prze­mocy, mi­kro- i ma­kro­agre­sji. A wiesz, co mnie naj­bar­dziej wku­rza? To, że ja mu­szę się bać ma­lo­wać pa­znok­cie, a ty nie. Bo ty mo­żesz po pro­stu zmyć la­kier i być bez­pieczny. Ale ja, my, nie mo­żemy «tego» zmyć. Bo tu nie cho­dzi o to, co  n o s i m y, ale kim  j e s t e ś m y. Przy­naj­mniej tego uczy nas świat”. Mo słu­chał w mil­cze­niu. Gdy skoń­czy­ł_m, za­py­tał: „Skąd wiesz, że się nie boję?”.

🖇

Włosy ro­sną za­wsze, to nie jak z książ­kami, które cze­kają, aż się je otwo­rzy.

🖇

A on po pro­stu słu­chał, bez oce­nia­nia, co mnie wku­rzało, po­wie­dzia­ł_m, że oczy­wi­ście wciąż cze­kam na to, żeby na­prawdę tu do­trzeć, że wciąż nie wiem, po co tu je­stem, ale kto w moim wieku albo przy­naj­mniej w moim po­ko­le­niu wie? Uśmiech­nął się naj­bar­dziej de­li­kat­nym, draż­nią­cym uśmie­chem […]  i po­wie­dział, że w wieku trzy­dzie­stu, czy ile tam mam lat, można po­woli do­trzeć na tę pla­netę.

🖇

[…]  udało nam się na­wet odło­żyć na bok ty­powe po­czu­cie winy zwią­zane z tym, że jako trzy­dzie­sto­letni uprzy­wi­le­jo­wani i do­brze wy­kształ­ceni miesz­kańcy Eu­ropy Środ­ko­wej nie ro­bimy cze­goś bar­dziej zna­czą­cego. Zde­fi­nio­wa­li­śmy na­sze po­ko­le­nie jako apo­li­tycz­nych ego­istów mię­dzy po­ko­le­niem bo­ome­rów a po­ko­le­niem Z; je­ste­śmy po­ko­le­niem, które ma na­dzieję, że nie jest tak za­do­wo­lone z pa­triar­chal­nego ka­pi­ta­li­zmu jak nasi ro­dzice, ani tak z niego nie­za­do­wo­lone, jak po­ko­le­nie po nas (przy czym z pewną za­zdro­ścią ob­ser­wu­jemy upo­li­tycz­nioną mło­dzież kli­ma­tyczną). […] 
     […] 
     Wy­cho­wa­li­śmy się pod ko­niec dwu­dzie­stego wieku, w krót­kim okre­sie „końca hi­sto­rii”, z prze­ko­na­niem (i ocze­ki­wa­niem), że mo­żemy stać się kim­kol­wiek. Ale ko­niec hi­sto­rii się skoń­czył, wojna i prze­moc ni­gdy na­prawdę nie ode­szły, zo­stało je­dy­nie po­czu­cie wła­snej war­to­ści, pre­zen­to­wane przez „Za­chód”. A jed­nak wy­cho­wa­ł_m się w apo­li­tycz­nych cza­sach hi­per­ka­pi­ta­li­stycz­nego neo­li­be­ra­li­zmu, a na­szym ce­lem była próba osią­gnię­cia „tego” jako jed­nostka. W tym sen­sie je­stem ty­po­wym dziec­kiem mo­jego po­ko­le­nia. I to jest miej­sce, z któ­rego do Cie­bie pi­szę, Bab­ciu. Miej­sce, które dzie­limy: by­cie zwy­kłym.

🖇

[…]  to jest ma­gia tek­stu: two­rze­nie obec­no­ści z nie­obec­no­ści. Jed­nak tek­sty nie są tylko bły­sko­tliwą ma­gią. We wszyst­kich tych róż­nych kul­tu­rach, gdzie formy pi­sa­nia były wy­my­ślane nie­za­leż­nie od sie­bie, naj­wcze­śniej­sze tek­sty były za­wsze za­pi­sami dłu­gów. Ile ty da­łeś mnie, ile ja obie­ca­ł_m w za­mian? Dla­tego my­ślę, że li­te­ra­tura i dług są nie­ro­ze­rwal­nie ze sobą po­łą­czone.

🖇

Je­śli mam ja­kieś za­da­nie ge­ne­ra­cyjne, my­ślę, że jest to: za­cząć szu­kać pod oczy­wi­stymi ra­nami ran ukry­tych […].

🖇

Mia­ł_m cel: pi­sać o „tym wszyst­kim”, o mę­sko­ści, dys­cy­pli­nie, prze­mocy i spo­łe­czeń­stwie kon­ku­ren­cji, o tym, co to zna­czy żyć u progu trze­ciego ty­siąc­le­cia w tym ciele.

🖇

Ody­seja ni­gdy nie była dla mnie hi­sto­rią bo­ha­tera, lecz ko­goś, kto prze­trwał wojnę męż­czyzn, Iliadę, ale był tak strau­ma­ty­zo­wany, że droga do domu oka­zała się nie­moż­liwa. Jest kimś in­nym, kiedy wraca, jego dom też się zmie­nił. Krąg, który chcia­ł_m na­ry­so­wać, bar­dziej przy­po­mina spi­ralę. Linia koń­cowa nie łą­czy się z li­nią po­cząt­kową.

Kim de l’Horizon, Drzewo krwi, przeł. Elżbieta Kalinowska,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.
(wyróżnienie własne)

We’re born na­ked and the rest is drag”.
(Uro­dzi­li­śmy się nadzy, a reszta to drag)

🖇

Dziecko się za­sta­na­wia: jak działa de­cy­zja? Czy to ma­giczny pro­ces? […]  za­klę­cie. Trzeba je czę­sto wy­po­wia­dać. Aż zda­nie wro­śnie w ciało.

🖇

[…]  dar to od­po­wie­dzial­ność. Je­śli się ro­zu­mie, trze­ba także słu­chać. My mamy dziś o wiele le­piej. Niż nasi umarli. Oni ha­ro­wali. Że­by­śmy my mieli le­piej. Czło­wiek nie wy­biera so­bie da­rów. Dar to za­wsze za­da­nie.

🖇

Li­ście czer­wo­nego buka drżą.
     Nie bój się, […]  mó­wią. Zo­staw tu głos. Prze­cho­wamy go. Jak do­ro­śniesz, mo­żesz tu wró­cić. I go za­brać. W trud­nej sy­tu­acji trzeba się cza­sem roz­dzie­lić.

🖇

[…]  piękno nie ma płci, że ist­nieje poza męskością i ko­bie­co­ścią.

🖇

W szwaj­car­skim nie­miec­kim oprócz czasu za­prze­szłego ist­nieje tylko jedna forma czasu prze­szłego, Per­fekt. Bra­kuje mu czasu prze­szłego pro­stego; tej formy, która jest bar­dziej pi­semna, for­malna, ofi­cjalna, która opi­suje za­mkniętą prze­szłość. W szwaj­car­skim nie­miec­kim każda prze­szłość za­pi­sana w cza­sie Per­fekt sięga w te­raź­niej­szość, jesz­cze z nami nie skoń­czyła.

🖇

[…]  ośle­pia­jący huk, z któ­rym świat wresz­cie się przed czło­wie­kiem otwiera, tak po pro­stu, przy biurku, mię­dzy sie­dze­niem a sie­dze­niem.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz