wpis przeniesiony 6.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Wdałam się w mijającym tygodniu w dwie nędzne, ale pouczające rozmowy. Wyciągnęłam wnioski i nie dam się już więcej sprowokować. Tak postanowiłam. I już.
— czy psychoterapia ma sens?
Odpowiedź poprawna, ale jednocześnie całkowicie niewłaściwa:
— TAK. Bo… tutaj należy wypruć sobie flaki wyciągając, poza argumentami merytorycznymi, również osobiste wątki. W końcu każdy psychoterapeuta, poza swoją praktyką, ma za sobą setki godzin terapii własnej i ewidentnie mu się lepiej żyje.
Odpowiedź niepoprawna, ale całkowicie uzasadniona:
— NIE. I już. Zadowolony?
*
Był taki czas w mej młodości, gdy chciałam zostać weterynarzem. Wygląda na to, że będąc psychoterapeutką „spełnia” się również to marzenie. Popłakałam się ze śmiechu czytając poniższą opowiastkę.
[...] W. wymyślił opowieść o stonodze. Przychodzi stonoga do doktora, kulejąc na kilkanaście nóżek. Lekarz ją bada i mówi, że może da się to jakoś naprawić. Zaczyna masować nóżkę. Ale ta mnie nie boli tak bardzo jak tamta, mówi stonoga. Nie szkodzi, odpowiada lekarz i masuje dalej. Potem drugą. Stonoga znowu protestuje, bo tamte sześć, po drugiej stronie są w gorszym stanie. A lekarz swoje. Po kilku zabiegach zdziwiona stonoga przestaje kuleć. Jej problem tkwił w centralnym układzie nerwowym, który trzeba było pobudzić i zmienić jego funkcjonowanie. Można się było do niego dostać od dowolnej nóżki, z wyjątkiem tych, które były już w dużej części zniszczone.
Z czasem W. radził swoim podopiecznym, by na początek nie wybierali największych wad. Raczej takie, co do których sądzą, że będą mogli sobie z nimi stosunkowo łatwo poradzić. Bo nie ma większej przeszkody niż porażka i większej motywacji niż sukces.
Wiktor Osiatyński, Rehabilitacja,
Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz