wpis przeniesiony 8.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Przejście dla pieszych. Jadący samochód. Pańcia kierująca wózkiem dziecięcym na jednym z brzegów ulicy. Niczym kierowca traktora, co tutaj zawsze o 13.50, z pogardą patrzy na zbliżający się samochód i pewnym ruchem wpycha wózek na pasy... tylko wózek... stopy pańci wciąż na chodniku.
Widziałam takich sytuacji zbyt wiele w swym życiu. Sprawdziłam, w moim przypadku nie ma znaczenia, czy jestem owym kierowcą, kierowcą postronnego auta czy pieszym świadkiem — reakcja jest zawsze ta sama. Gdybym tylko mogła, zatłukłabym sukę, bo matką trudno mi ten bezmózgi twór nazwać! Nie dam sobie zamydlić oczu wrzaskiem oburzenia tych, co wykorzystują dzieci do swoich egoistycznych celów:
że dzieci... dla dzieci... bo dzieci...
Tia. Po skończonej na urlopie książce, dotarło do mnie, że różne pomysły, dotyczące dobra najwyższego dzieci, wprowadzane w czyn w rodzinach, w sądach, w rządach nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistym dobrem dzieci, z rzeczywistym dobrem Ludzi. Nie mam w sobie zgody na to, że dzieci są naszą przyszłością to zgrabny polityczny frazes a droga hamowania to abstrakcyjny termin naukowy mający luźny związek z prozą życia.
Można powiedzieć, że wojna narkotykowa nas nie dotyczy. Bo przecież mamy szczęście żyć w Europie, a skoro czytasz ten wpis, mam przeczucie graniczące z pewnością, że nie mieszkasz pod mostem, nie przymierasz głodem, masz buty, kołdrę i jakieś plany na jutro, coś chcesz zrobić, zmienić, o czymś marzysz. Krótko mówiąc: jesteś bogaty lub bogata.
My? Nie, nie jesteśmy dziećmi wojny narkotykowej. Tyle, że to nieprawda! Byliśmy, jesteśmy lub będziemy dziećmi wojny narkotykowej, gdy tylko na horyzoncie ludzi nam bliskich, przyjaciół, znajomych pojawią się osoby terminalnie chore. A to tylko jeden z wielu aspektów poruszonych w książce, niestety. To pozycja drastyczna, donosi o zbyt wielu ostrzach idei, która zabija nie tylko dzieci, krzywdzi ludzi, rodziny, całe społeczności w sposób, który nawet trudno zrozumieć... Tak jak nie sposób zrozumieć pańcię...
Politycy bez wahania podpisują międzynarodowe konwencje o prawach człowieka i dostępie do leków, ale niewiele robią, by spełnić ich założenia. Na świecie przywiązuje się znacznie większą wagę do redukcji podaży i walki z rekreacyjnym zażywaniem narkotyków niż do zapewniania ludziom podstawowych leków.
*
Wojna narkotykowa jest zorientowana na usunięcie ze świata „groźby”, jaką stanowią narkotyki i przywrócenie (całkowicie nierealnej) wolnej od narkotyków rzeczywistości. Dominuje cechujące się wtórną logiką podejście, którego zwolennicy utożsamiają konsekwencje prohibicji (mordowanie dzieci przez gangi, niszczenie środowiska, korupcję, konflikt czy zgony spowodowane zażywaniem zanieczyszczonych substancji) z konsekwencjami kontaktów z narkotykami. Te polityczne problemy napędzają mechanizm myślenia o narkotykach jak o niebezpieczeństwie dla świata, wspierając politykę prohibicji i usprawiedliwiając jej kontynuację, a nawet intensyfikację.
*
Przekonania dotyczące narkotyków mają swoje źródło w taktycznych działaniach, których zamierzeniem jest zniechęcenie ludzi do rekreacyjnego zażywania i powstrzymanie fali uzależnień. Tych celów nie osiągnięto, ale obawy związane z narkotykami silnie zakorzeniły się w społeczeństwie. W połączeniu z restrykcyjnym prawem narkotykowym tworzą one barierę utrudniającą dostęp do leków stosowanych w opiece paliatywnej.
red. Damon Barrett, Dzieci wojny narkotykowej.
O wpływie polityki antynarkotykowej na młodych,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013.
*
E tam... to tylko książka... nie widziałem nigdy w życiu narkotyków na oczy... nigdy nie brałem... nie będę brać... zresztą, w tej książce to na pewno nieaktualne dane... manipulacja... temat zastępczy... co mnie to obchodzi?
I przypomniało mi się,
że choćbyśmy nie wiem jak mocno zaciskali oczy, rzeczywistość nie zniknie:
(źródło)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz