niedziela, listopada 03, 2024

5628. Z oazy (CCXCV)

Nie­dzielne odliczanie literek, dwa. Czysty przypadek, klik, klik, i jedenaście opo­wia­dań w dwa wieczory. Kilka z nich fenomenalnie doskonałych. Jedno jednostajnym tem­pem, metodycznie niczym walec, rozjeżdża osobę czytającą, zmierzając ku puen­cie, której nie da się „odpamiętać”. Jedno nudne, jedno niekompatybilne z moim po­czu­ciem humoru albo wyobraźnią.

Dla tych kilku ekskluzywnie świetnych zdecydowanie warto, ot co.

Przechodząc koło chłopaków, kątem ucha słyszę, jak jeden mówi: „Gdybym za każdy wyrwany siwy włos dostawał sto złotych, to mógłbym nie pra­co­wać”. A drugi mu na to: „Jakbym ja miał jeszcze jakiekolwiek włosy, to na­prawdę bym się nie przypierdalał do koloru”.

🖇🖇

Czy on musi być taki bystry, czy on musi tak wszystko rozumieć? I ile to tak będzie się dało wciskać mu tę fasolę? A wszędzie piszą, że dziecko jeszcze nie wie, że jeszcze nie rozumie, nie jest dojrzałe, nie jest gotowe. No a dziecko wie i rozumie wszystko mniej więcej od samego początku. A ja, jak byłem w jego wieku, to co, nie rozumiałem? No rozumiałem znakomicie.

🖇

I love you, myślę. I love you, dosłownie. W te słowa. Bo tego się po polsku pomyśleć nie da. No ajlowju ciebie po prostu.

🖇

Ale przede wszystkim – angażuj się. Walcz jak o życie. To jest najlepsza metoda. Tak było w szkole. Te wszystkie nudne lekcje… Szło to szybciej tylko wtedy, gdy się człowiek naprawdę wkręcił. Od czasu do czasu się to uda­wa­ło… Trzeba było oszukać nie tyle nauczyciela, ile samego siebie.

🖇

I need a drink, myślę, bo to jest kolejna rzecz, której nie da się po polsku pomyśleć. Tego się nawet nie myśli tak w całości, pełnym zdaniem. To jest jakieś takie urywane coś. Need a. Z cytryną. Bo z cytryną to jest drink. A bez cytryny to jest łojenie wódy.

🖇

Ciekawe, kiedy ja się zacznę golić, mówi po dłuższej chwili, przylepiając sobie brodę z piany. Jeszcze z pięć lat, mówię, a zaczniesz tak trochę. A za ko­lej­ne pięć to już tak regularnie. Codziennie, no. Nie ma się do czego spie­szyć. To jest koszmar. Co, pyta, golenie? No golenie, tak, a co myślałeś? No nie wiem, mówi, tak ogólnie. Że życie dorosłe całe, tak? No na przy­kład, mó­wi. A nie, to nie, odpowiadam, trąc ostrzem podbródek. To jakoś idzie, jakoś to jest. Jakoś człowiek daje radę. Nie trzeba tylko wymagać za dużo. Od świata. Ani od siebie.
     […]  trzeba poznać odpowiednią osobę. A jak będzie nieodpowiednia? No to trzeba szukać dalej, mówię. No a jak się znajdzie osobę i się myśli, że ona jest odpowiednia, a potem się okazuje, że jednak nie jest? Tak też się czasem zdarza, mówię, skrobiąc policzki.

🖇🖇

Przy braku ścisłych informacji pozostają subiektywne wrażenia, ale te nieraz mówią o wiele więcej […].

🖇

[…]  wylądował […]  „w samym centrum marginesu”.

🖇🖇

[…]  wszystko się to jakoś wyrównuje i uśrednia – przez cały czas jest ge­ne­ral­nie koszmarnie, ale szybko człowiek przestaje się tym przesadnie emo­cjo­nować. […] 
     Ta stała myśl: czy ona nie może być mniej więcej normalna? Czy ja nie mogę mieć normalnej…? Ona to stale wyczuwa i od czasu do czasu mówi wprost: pewnie sobie myślicie, czy ja nie mogę być normalna. Każdy z was pewnie myśli: czy ja nie mogę mieć normalnej…? I zaraz wszyscy nie­szcze­rze zaprzeczają. I ta nieszczerość ich potem dręczy, więc na pewien czas zdwa­jają wysiłki: rodzina też ma okresy względnej poprawy, które nie­od­mien­nie rozmijają się z okresami względnej poprawy u chorej.

🖇

Prawda jest taka, że po otrzymaniu diagnozy każdy chory […  z]aczyna cho­rować ze zdwojonym zapałem. Zaczyna się chorowanie pełnoetatowe, nie jak dotąd, z doskoku. Kończy się czas chorowania intuicyjnego, teraz cho­ry choruje w oparciu o rzetelną wiedzę medyczną, przy pełnym wspar­ciu profesjonalistów i najbliższych. Chory, który podjął leczenie, prze­cho­dzi z amatorstwa na zawodowstwo.

🖇

Czy ten bellvitan w płynie, serenix w zmiennobarwnych tabletkach, tamto positivum w kilogramowych transzach, tamten calmer w chropowatej za­wie­si­nie, tamten tranquilan w nadliczbowych kroplach – czy to by jej nie mogło po prostu pomóc? Czy wraz z włosami, paznokciami, sercem, snem i wątrobą szlag nie mógłby trafić również tamtych stanów i tamtych myśli? A jeśli nie, to czy ta równia pochyła nie mogłaby być bardziej urwista? Skoro nie można liczyć na żaden dłuższy płaskowyż, to może już jednak lepsza jest dobra przepaść?

🖇🖇

     – Rozumiem.
     – A ja nie – przyznał.
     – Ale działa?
     – Na ogół.

🖇🖇

Trochę nazbyt skrupulatnie odliczone te osiem i pół roku. I skąd ona w ogó­le wie, że on tu dziś jest? Widzę go teraz. Faktycznie, z samego brzegu. Tro­chę wyliniał. I ja mam ją dzisiaj tak oświetlić, żeby ten palant zrozumiał, że popełnił życiowy błąd. Ale zdaje się, że już jest na progu zrozumienia, skoro w ogóle tu przyszedł.

🖇🖇

Dochodzi południe – poranek nieortodoksyjny.

🖇

Ten słynny zarost dwudniowy. Tyle że zarost dwudniowy to się ma, jak się jest dwudziestolatkiem. Po czterdziestce to się jest już najwyżej za­nie­dba­nym, nieogolonym, ohydnym staruchem. A poza tym mnie zarost dwu­dnio­wy to tak do wieczora wyrasta. Jutro rano będzie już pięciodniowy. A to się już żadnej nie może podobać. Poza tym nie chodzi o estetykę. O moralność raczej. Przewaga moralna człowieka ogolonego nad nieogolonym wynika z tego, że ten pierwszy (uwaga: tautologia) musiał się ogolić. Golił się! Dzi­siaj. Wczoraj. Jutro. Nie da się na zapas. On to robi. Wy­trwa­le. Poświęca się. Wysila. Cierpi. Krew przelewa. Oto mężczyzna stabilny, godny zaufa­nia, wytrwały. W drugą stronę też to działa: wystarczy raz się nie ogolić, a już się jest nieogolonym i co z tego, że się człowiek dzielnie golił dzień w dzień przez kilkanaście lat. […]
     […]  Długie godziny się ze sobą spędza, myślę, ścierając pianę z twarzy. Po­znaje się samego siebie. Wszystko się widzi. Przeziera się przez siebie na wy­lot. Nie da się człowiek zaskoczyć zimie. Nie będzie mógł mówić, że nie wiedział, że nie zauważył.

🖇🖇

     – Wiesz, jaki masz problem? – mówisz. – Że jak zaczynasz jakąś historię, to od razu chcesz wiedzieć, jak się kończy.
     – Ale chodzi ci o życie czy o literaturę? – pytam.
     – A masz jakieś życie poza literaturą?
     – A jest jakaś literatura poza życiem? – odwracam niezgrabnie.
     – A może powinieneś – ciągniesz niezrażona – zacząć kiedyś ja­kąś historię, nie wiedząc, jak się kończy
     – W życiu czy w literaturze?
     – A gdzie by ci było łatwiej na początek?

Maciej Miłkowski, Trzeci dzień świąt,
Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

     – […]  do tego bym się raczej nie posunął.
     – W życiu czy w literaturze?
     – Obojętne – mówię. – Bo jak się w jednym pozwoli so­bie na jakieś prze­kro­cze­nie granicy, to w tym drugim już potem łatwiej. I trzeba o tym pa­mię­tać, że jak się w jed­nym przekracza, to i w tym drugim trochę też. I jak się tak tylko teoretycznie coś wypróbowuje, to się zawsze może okazać, że jednak…
     – Coś mimo wszystko wypróbuj
     – W życiu czy… – zaczynam, ale gryzę się w język.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz