Jabłoń:
(pod wrażeniem, że gdy majstruje się
rehabilitacyjnie przy szczęce,
to luzuje sie bark)
Rysia:
(kwituje drzewne zadziwienie)
Człowiek ma wiele końców,
za które można pociągnąć.
🍆
Jabłoń, która nie rodzi, należy wyciąć, usłyszałam.
Jak to jest: żyć, być, śnić i nieprzerwanie marzyć,
gdy prawie ci wmówiono, że jesteś taką Jabłonią?
Jak to jest kwitnąć przez cały rok? Rozkwitać każdego dnia?
Jabłoń:
(pod wrażeniem, że gdy majstruje się
rehabilitacyjnie przy szczęce,
to luzuje sie bark)
Rysia:
(kwituje drzewne zadziwienie)
Człowiek ma wiele końców,
za które można pociągnąć.
🍆
uśmiecham się, bo gdyby to był samotny rejs wokół świata, powoli zaczynalibyśmy się szykować na redę, by Cię przywitać. dwadzieścia dwa miesiące każde z naszej trójki samotne jest na swój własny sposób z powodu Twojej, Biały Kruku, tajemniczej podróży.
ja wciąż w telefonie mam* zapisany Twój numer telefonu.
290/366
_________
* mam również wszystkie esemesy, które do siebie wysłaliśmy przez ponad siedem ostatnich lat Twojego życia przed podróżą za kres tego świata.
Autor(ka) nie do ustalenia.
Tak, wyjechać to zawsze trochę umrzeć, a umrzeć – to zawsze dorównuje nieco jakiejś tajemniczej podróży.
*
A śmierć to wielka przygoda, z której wędrowiec nie powraca, zanurza się w nieznanym i więcej już nie pisze kartek pocztowych do bliskich.
Sándor Márai, Szkoła biednych,
przeł. Irena Makarewicz,
Czytelnik, Warszawa 2024.
ilustr. Bruno Bozzetto.
[ — ale dlaczego machasz ogonem, skoro nikogo nie ma?
— uśmiecham się do całego świata…]
mądrość, która mi służy od lat, i którą powinnam powtarzać jak mantrę co dnia — wolno, wolniej, jeszcze wolniej — czasem nie zdąży przeciwdziałać ani rozpędzonej chęci natychmiast czy ale już!, ani zniechęceniu, gdy zdarzy mi się utknąć, mimo ogromu starań, na dłużej, niż bym chciała, w miejscu, w którym nie chcę być.
już wiem! tej mądrości nie brakowało niczego poza szaliczkiem z wyhaftowanymi słowami: doceń kierunek, który obrałaś, by nabrała niezbędnej mocy, by dać sobie radę już zawsze z rozpędzoną niebezpiecznie chęcią czy każdym natychmiast i ale już!
289/366
ten chłopiec podarował mi Bliźniaczą Liczbę. patrzę na jedno z poniższych zdjęć i słyszę, i nie chcę nigdy przestać słyszeć Jego sprężystych kroków sprzed wielu lat.
jak niesamowitą był osobą świadczy nieogarnialna dziura, z którą od dziś musimy nauczyć się żyć, nie gubiąc ani grama wdzięczności za chwile, gdy namolnie nas nauczał, że życie to czas wypełniony wspaniałymi chwilami.
288/366
Faraday
(2010–2024)
fot. Bliźniacza Liczba, fragmenty.
To nigdy nie jest tylko pies. To rodzina.
Fredrik Backman, Zwycięzcy,
przeł. Anna Kicka, Marginesy, Warszawa 2023.
Sadownik:
(wraca do ula, staje w drzwiach
i fachowo komentuje)
Hmmm, widzę, że mięsień
nadgrzebieniowy się ćwiczy.
Jabłoń:
(patrzy na Rysię z wyraźnym
znakiem zapytania na twarzy)
?!?
Rysia:
(uspokaja Drzewko)
Nie obraża cię.
🍆
… 5605. Zamieniając ziarnka piasku w perły (X)
Autor(ka) nie do ustalenia.
doświadczenie jest zawsze silniejsze
niż krytyk wewnętrzny.
Perła
trójbój. w jego ramach
dyscypliny:
zauważaj,
zaufaj*,
pójdź** za tym!
mam zamiar go uprawiać już co dnia,
bo tylko wtedy czuję, że żyję.
286/366
_______
* że to ma sens.
** by odkryć tajemnicę.
zaplanowałam, za mało zrobiłam, przeszłam, wymyśliłam, przeczytałam, napisałam, za mało? za mało!
zgadzam się — w ciągu ostatnich trzech dni zdecydowanie było za mało zachwytu nad drobiazgami tworzącymi wspaniałe elementy mojego uniwersum.
284/366
— to, na czym skupiasz uwagę na ciut dłużej, przemienia cię, zauważyłaś? — zapytała mnie wczoraj od niechcenia świadomość.
dziś synchroniczność podsunęła cytacik, a ja? i wczoraj, i dziś w niemym zachwycie, na którego wyrażenie trudno znaleźć właściwe słowa.
280–281/366
Tutto ciò che percepisci ha il potere di farsi reale. Fai attenzione, dunque! Tutte le avventure, tutte le vittorie e le cadute che affronterai nel Viaggio sono già scritte dentro di te!
— Valeria Rivis
[Wszystko, co wyczuwasz, ma potencjał, by uczynić cię realnym. Więc uważaj!
Wszystkie przygody, wszystkie zwycięstwa i upadki, którym przyjdzie ci stawić czoła na Drodze, są już zapisane w tobie!]
Gdy na urlopie czytałam poniższy fragment, pomyślałam, że zbiorę się i w końcu z poczty wydłubię otrzymane zdjęcia, zrobione w rodzinnym mieście poety/pieśniarza. Dziś przyszedł ten dzień.
W młodości łomoliłam Nim całymi latami. W ilu ludzi młodość wpleciony jest ten charakterystyczny głos? Z wieloma osobami mogłabym się przerzucać ulubionymi utworami. Zajęłoby nam to całą noc, a mimo to żaden kawałek nie powtórzyłby się dwa razy, jestem pewna. A gdyby przysiadł się pan Maciej, to i tydzień mogłoby być dla nas za mało, ale za to święto byłoby ogromne.
fot. El Sciur.
*
Łapała rytm i miała swoje szlagiery, co znać było z ożywienia, jakim zatwierdzała mój wybór. Moim nerwom Cohen nie był do niczego potrzebny, ale ją koił lub rozkręcał, zawsze nienadmiernie, pozwalając nam uniknąć niepożądanych wahnięć. Hey, That’s No Way To Say Goodbye towarzyszyło nam przez dobre kilka miesięcy partią swoich rytmicznych schodków, łagodnym, acz wyrazistym stopniowaniem uczuć, z linią katarynkową, prowadzoną na powolnie rozkręcającej się korbie. Dawałyśmy radę to wytańczyć: ja odpowiadałam za partię nóg, ona za strefę górną ekspresji.
[…]
Rejestrowała ciałem kolejne progi muzycznej narracji. „Ty, patrz, czeka, aż będzie refren” – zagajał mój ojciec. Odpowiadałam mrugnięciem, by nie przerwać transu.
Miała siłę na długie sekwencje tańca, na śmiech.
Eliza Kącka, Wczoraj byłaś zła na zielono,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2024.
*
Leonard Cohen, Hey, That's No Way To Say Goodbye,
koncert w Londynie w 2009,
Dino Soldo (harmonijka ustna), Javier Mas (mandora).
you know my love goes with you
as your love stays with me
Zawieszona kawa — tak nazywa się bar w Rzymie. Nawiązuje on do neapolitańskiej tradycji płacenia za dodatkową kawę dla kogoś, kogo na nią nie stać.
Są choroby, których nie ogarniesz w pojedynkę, nie ogarniesz w życiowym duecie czy mocą całej rodziny i przyjaciół. Potrzebujesz Ludzi, których być może nigdy nie spotkasz.
Musisz znaleźć w sobie miejsce, w którym masz pewność, że istotnym jest, by dać tym Ludziom wybór, a nie decydować za nich, że wojna w Ukrainie jest ważniejsza, że walka ze skutkami powodzi jest ważniejsza, że kryzys humanitarny na Bliskim Wschodzie jest ważniejszy niż Twoje mierzenie się z tą chorobą.
Gdyby więc zawieszony listek dla Jabłoni był czasem ważniejszy, to całym Stadem z góry dziękujemy.
Choć nigdy nie damy rady się odwdzięczyć, mam nadzieję, że fantastyczne dziewczyny, na których pracę niezmiennie usiłujemy mieć środki finansowe, i uparte, współtworzone przez niesamowite Osoby, „uśmiechną” Cię i zadumają nie raz nad pięknem chwil, które podarowuje nam wszystkim Los każdego dnia.
*
Fundacja Dobro Powraca
konto: 95 1140 1140 0000 2133 5400 1001
tytuł przelewu: Dorota Cendrowska
IBAN: PL 95 1140 1140 0000 2133 5400 1001
SWIFT: BREXPLPWWRO
Osoby fizyczne, a także spółki osobowe, mogą odliczyć
od kwoty do opodatkowania do 6% dochodu (PIT),
a osoby prawne do 10% dochodu (CIT).
______________
* tę piękną grafikę wymyśliła i wykonała przekochana Kaan, a Jabłoń, cóż, popłakała się ze wzruszenia, na ile sposobów można ją czytać.
Jabłoń:
(pertraktuje nocną pomoc, bo wtedy
spróbuje, po dwóch nocach przerwy,
trzecią noc spać w sypialni, po prawie
piętnastu miesiącach rehabilitacyjnego
łóżka
w drugim końcu ula)
Sadownik:
Chcesz u mnie zależakować?
Jabłoń:
(podchwyciła natychmiastowe skojarzenie)
Jak wino! Upijesz się mną?
Sadownik:
O, nie, nie, nie!
Po winie jest kac-gigant.
Jabłoń:
Ja jestem zero procent!
zwyczajnie niezwykły punkt w czasoprzestrzeni: letnie stoliczki na zewnątrz, babioletnie łagodne słoneczne ciepło na twarzy, jesienne dary natury, zimowa herbata w menu i — jak nic! — reinkarnacja siostry Heniutki we wróbelku, który odważnie kręcił w naszym kierunku głową, żebrząc ze skraju blatu stoliczka obok. orzechem włoskim poczęstowany został z radością nie raz.
zdrowi ludzie przychodzą tam na szybką kawę, drobne spotkania biznesowe w casualach, po bagietkę na zakwasie czy croissanta, a ja dałam się tam wczoraj zabrać, by delektować się chwilą życia poza domem.
276/366
Nareszcie jesień. Szczęśliwie nadeszła kolejna pora roku. Aż chciało się dziękować za wszystko z całego serca. Uczucie, o jakie za młodu nigdy by się nie podejrzewała.
Chisako Wakatake, Pójdę sama, przeł. Dariusz Latoś,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2023.
☆
[…] wczesną jesienią. […] poczucie, że coś dobiega końca, nim człowiek jest rzeczywiście gotów się z tym rozstać.
Gillian McAllister, Nie to miejsce, nie ten czas, przeł. Anna Tomczyk, Wydawnictwo Znak, Kraków 2023.
Niedzielne odliczanie literek, tomik drugi. Poślizgnięte na dobie skrzętnie odmierzonej przez wszystkie zegary w ulu. Już wiedziałam, czego się spodziewać. Nie dał więc rady mnie przewrócić. Pewnie za chwilę będzie dostępny nominowany tomik. Język mnie kusi, odcień zatrzymanych w wersach doświadczeń mniej. Na pewno nie sięgnę po niego w listopadzie. Listopad trzeba po prostu przetrwać bez dorzucania dodatkowych odcieni szarości.
Teraz tak samo jak wtedy
Na spotkanie ze mną podbiegło
NIC NIGDZIE NIGDY i NIKT
🖇
Wybrałam znak Bliźniąt
[…]
z otwarciem oczu pojęłam też
że odtąd nigdy nie będę sama
bo na zawsze będziemy we dwie
ja widzialna i niewidzialna ja
ja i ja współistniejące
we dwie
rozmawiamy ze sobą
czasem spieramy się
ale ufam jej
mnie niewidzialnej
szybciej ode mnie dociera do sedna
[…]
ja niewidzialna
zaskakuję mnie widzialną
swymi możliwościami
kiedy widzialne ja
ledwo wlecze na nogach
obolałe plecy
🖇
Nikt nie usłyszał wycia psa
we mnie
🖇
…z niczym tu przyszłam
i odejdę z niczym
i wkrótce będzie jakby mnie nie było.
🖇
Kiedy byliśmy razem
do kogo odbiegałam myślami
kiedy byliśmy razem
w czyich książkach błądziłam
słowa jakie
przychodziły mi na myśl
gdy odbiegałam od ciebie
moimi ślepymi myślami
kto mi teraz przywróci tamte dni
ale jest już za późno
skoro się wie jak to jest
kiedy jest się bez ciebie
🖇
Przycupnęłam na literce w środku alfabetu
Jak ptak na kruchej gałązce
Umieram ze strachu
Umieram ze wstydu
Że nie udźwignę cierpienia
Zaczajonego za progiem
Boję się pytać co będzie dalej
Także – czy dalej jeszcze coś jest
Urszula Kozioł, Momenty,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.
czarna chwilo
zniknij się
chcę do mnie wrócić
wrócić do „po staremu” ale
którędy
(tamże)
Niedzielne odliczanie literek, tomik pierwszy. Poślizgnięte na dobie skrzętnie odmierzonej przez wszystkie zegary w ulu. Pokarało mnie ciut. Nominacje do ogólnowioskowej zagrody literackiej przejrzałam w zeszłym tygodniu. Znów mi się poezji zachciało. Znów od nominowanego tomiku odbiłam się, więc dwa inne nabyłam. Mocne. Tak mocne, że po sprawdzeniu wieku poetki wiedziałam, dlaczego są aż takie. Nie mogą być inne. Boli w nich nie tylko czas, ale przede wszystkim precyzja wypowiedzi.
Wodzę za tobą myślami
wodzę za tobą słowem
przekazuję cię innym
do pamiętania
bylebyś był
tak czy owak
żebyś był
🖇
To co było
trwa nadal
ale jest jakieś inne
inne jest to
albo my
staliśmy się jakoś inni
ja i to
nie pasujemy do siebie
ja i to
rozmijamy się ze sobą
ja i to
jest i nie jest
a jeśli trwa
to trwa jakby inaczej
jakby gdzie indziej
jakby nie tu i nie teraz
moje ja
jest już jakby beze mnie
trzeba mi przejść z nim na ty
i mówić o sobie „ona”
ja ty i ona
to wciąż jedno i to samo
ja
ni mniej ni więcej
🖇
nikt się nie dowie
o czym myślałam przed chwilą
🖇
choć nie nadążam
przecież gdzieś zdążam
przeczuwam mgliście
🖇
Rozminęłam się ze sobą na ulicy
czyżbyśmy się nie rozpoznały
dopiero w chwilę potem taka myśl
to chyba byłam ja
ale nie jestem pewna
czyżbym pomyliła siebie z kimś innym?
🖇
nietrudno zgadnąć że klucząc tak
i skacząc po tematach
próbuję przed sobą zataić
że kolejna szara komórka
osiwiała mi tej nocy
🖇
Pod najcichszą myślą
zaczaił się krzyk
🖇
[…] na półeczce razem z kamyczkami
tymi wiernymi wspornikami gasnącej pamięci
z których każdy inną potrafił snuć opowieść
z tysiąca i jednej nocy
i był milowym kamieniem na przystankach podróży
to tu to tam
kto zmusił mnie żeby dziś opłakiwać
ich zniknięcie z mojego domu
żaden z nich nie był dla mnie śmieciem
wprost przeciwnie
były mi drogie
🖇
chcę zasnąć
złożyć na poduszce głowę
może akurat dzisiaj w moim śnie
zechce mi się pojawić ten
którego nie ma?
🖇
nie chcę dłużej połykać łez
wysmuć się smutku
Urszula Kozioł, Ucieczki,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
musiałam nauczyć się
milczenia
chciałam istnieć wymijająco
incognito
zamiast odpowiadać na pytania
mamrotałam: nie wiem
agnosco
niebawem stanę się tym albo tamtym
ale to nie zależy ode mnie
a ja nigdy się tego nie dowiem
od kogo
🖇
to co nieuchronne
musi się wypełnić
przed tym co nieuchronne
nie ma dokąd uciekać
ani gdzie się skryć
no więc zaczekam tu
tutaj jestem (gdyby ktoś pytał)
(tamże)
przyszła do mnie wczoraj, przypadkiem, po cichutku sącząc się z głośnika. zastrzygłam uszami, rozpoznając i właściciela głosu, i całe frazy tekstu. łomoliłam, łomolę i połomolę jeszcze trochę, bo niesie mnie ta piosenka, pięknie niesie i zwraca życiu.
273/366
Vasco Rossi, Vivere.
vivere o sopravvivere
senza perdersi d'animo mai
[…]
vivere e sorridere dei guai
così come non hai fatto mai
e poi pensare che domani sarà sempre meglio
[suplement pikselowy: 9.10.2024]
Dawno żaden sms nie wzbudził we mnie takiej radości. Nie, nie chodzi o to, że kolejne osoby kończą swoje części pomagania mi w nawigowaniu po codzienności życia, podczas Sadowniczego wytchnienia. Nie, nie chodzi o to, że Sadownik dziś wraca.
Chodzi o zapis dwóch słów w jednym, o brzmienie, o uśmiech i serce wetknięte między litery alfabetu łacińskiego. Też się cieszę… Bardzo.
Tieszese
Jabłoń:
(w rozmowie telefonicznej, ciut stęskniona)
Stęskniłeś się za mną odrobinkę?
Sadownik:
Przecież jutro wrócę!
Jabłoń:
(uwielbia ten męski rodzaj
wylewności uczuciowej)
Bardzo śmieszne…
Sadownik:
Gdybym nie tęsknił,
to bym nie wrócił.
*
Jabłoń:
(widzi na poniższym zdjęciu
wspaniałego wilka)
fot. Sadownik, fragment.
[suplement 28.09.2024]
Sadownik:
(wrócony, widział i wciąż widzi
na powyższym zdjęciu tylko smoka)
Pojechali. Wrócili. W czasie urlopowania weszli do księgarni, rozejrzeli się, ale już po chwili Gepardzica wiedziała, że wybór jest żaden, bo wypatrzyła okładkę… z pieskiem. Rozpoznała kudłatą gwiazdę internetu. Chico! I, powiedziała mi wczoraj, że nie było już nad czym debatować.
Od zeszłego roku jestem fanką włoskiego psio-ludzkiego duetu. Mam ulubione „odcinki”. Ten (il mio episodio preferito: Piero Camuffo) utrzymuje niezmiennie najwyższą lokatę w moim zestawieniu, bo wciąż mnie bawi, choć znam go na pamięć. Wszyscy ważni dla mnie ludzie obejrzeli chociaż jego fragmenty — przecierpieli, kiepsko ukrywając brak zrozumienia dla mojego zachwytu. Sadownik, by pozostać przy zdrowych zmysłach, wprowadził niepodlegające negocjacjom ograniczenie: Chico? Proszę bardzo: na słuchawki lub gdy mnie nie ma w ulu.
Otworzyłam wczoraj ten książkowy prezent na losowo wybranej stronie i, proszę, jest o tym, jak psy radzą sobie z urlopami wytchnieniowymi swoich ludzi. Tutaj, by nadać powagi zjawisku, w wersji mitologicznej. Rozdział o siedmiu najsłynniejszych psach świata za mną. Pozostałe rozdziały będą podlegać reglamentacji.
[gościem audycji/programu jest Pan Argos, pies Odyseusza]
— No więc, panie Argos, jakie to uczucie, czekać na swojego pana, którego nie ma przez dwadzieścia lat?
— Takie samo jak czekać na niego, gdy nie ma go przez dwadzieścia minut.
— Potworna męka?
— Potworna męka.
*
[…] quando è tornato
[il suo papà], Argo lo ha subito riconosciuto e gli ha dato una leccatona sulla faccia facendolo sentire a casa.
[…kiedy wrócił [jego tata], Argos natychmiast go rozpoznał i dał mu liźniętego całusa w twarz, sprawiając, że Odyseusz poczuł, że jest w domu.]
*
— […] Chico, vorrei aggiungere un ottavo cane a questa bellissima carrellata che hai fatto. Il commissario Rex.
— Ma come?
— Scherzo, Chico! Sei tu, il mio magnifico otto!
[ — […] Chico, chciałbym dodać ósmego psa do tego przepięknego zestawienia, które zrobiłeś. Komisarza Rexa.
— Jak to?
— Żartuję, Chico! TY jesteś moim wspaniałym ósmym!
Francesco Taverna, A tutto Chico,
ilustr. Claudia Plescia,
Mondadori Libri, Milano 2024.
Jabłoń:
(chciałaby wiedzieć, że u Sadownika wszystko OK,
więc prosi o jednoznakowy sms)
Przyślij mi chociaż kropkę.
🍆
fot. Michał Jarmoluk.
[…] choroba jest jak klucz pasujący do kłódki…
Francesca Giannone, Listonoszka z Apulii,
przeł. Agata Pryciak, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024.
Niedzielne odliczanie literek, dwa. Poślizgnięte na wielu czynnościach, które mnie omijają, gdy czytam książki w wersji elektronicznej.
Jest to pierwsza z małej prezentowej lawiny włoskich książek dla dzieci 6+. Przeczytać to jedno — czytałam na raty. Przeczytać od nowa już całość, by wybrać najlepsze fragmenty, to drugie. Przepisać wybrane kawałki pod czujnym okiem lenistwa, które wyrzuci ten czy inny fragment, to trzecie. A na koniec ułożyć w sobie tę, niby dla dzieci, opowieść, to dopiero jest dla mnie dodatkowa atrakcja.
Każdy człowiek jest inny, ale społeczne życie upiera się, że każdy powinien to i musi w życiu tamto, ponieważ w przeciwnym razie wylądujemy na marginesie, a stamtąd bardzo trudno wrócić. Musisz, powinniście i tak do znudzenia, nim, w okolicy powiedzmy czterdziestki, jedno czy drugie ludzkie stworzenie otworzy szeroko oczy, zdziwi się, patrząc wstecz na swoje życie, i powie: naprawdę o to chodzi w moim życiu? Tylko o to? Starczy! Rozmarzyłam się… Gdyby człowiek każdego napotkanego człowieka traktował domyślnie jako zwierzę zupełnie innego gatunku, to może byłby nim zaciekawiony, umiałby się nim zachwycić, doceniłby jego zdolności, mógłby się od niego czegoś nowego dowiedzieć lub nauczyć. I nie musielibyśmy mieć wszyscy trąb i żyć na drzewach.
Ta książeczka jest o dojrzewaniu (nie tylko fizycznym), o przeglądaniu się w innych żywych istnieniach, o zwątpieniu i pragnieniach, które są immanentną częścią tego procesu, a przede wszystkim jest o zachwycie światem i jego bogactwem.
Dojrzałość wielopiętrowa charakteryzuje się chyba tym, że przestajesz kręcić nosem i starasz się we wszystkim* odnaleźć coś, by móc powiedzieć: pyszne!
Jakby było mało, „w gratisie” zwierzę, którego w słowniku ojczystego języka nie miałam: mrównik afrykański lub prosię ziemne. Wiesz, jak wygląda? Piękne zwierzę! Nie, nie, mrówkojad to zupełnie inny ktoś.
___________
* nie dotyczy przemocy fizycznej, psychicznej, ekonomicznej.
Questo è Pim.
Pim è un cucciolo di oritteropo.
Ma cosa vuol dire essere un oritteropo?
Pim decide che è ora di scoprirlo...
[To jest Pim. / Pim to dziecię mrównika afrykańskiego.
Ale co to znaczy być mrównikiem afrykańskim?
Pim postanawia, że najwyższy czas, by się tego dowiedzieć…]
🖇
[Ale rosnąc zaczął zauważać inne RZECZY]
🖇
— Cos’è termiti?
— Dormi — rispose la mamma. — Lo scoprirai presto.
— Ma com’è termiti? — chiese Pim. — Voglio solo saperlo.
— Mmh — commentò la mamma. — Ho la sensazione che tu sia il tipo di cucciolo che non smette mai di fare domande.
— Allora? — chiese Pim. — Cos’è termiti?
— Cosa sono le termiti — lo corresse la mamma. — Cosette viscide. Assomigliano alle formiche. Vivono in grossi nidi che noi apriamo. Sono buone le termiti, morbide, succose. Ti piaceranno.
[ — Co to jest termity?
— Śpij — odpowiedziała mama. — Będziesz wiedział niedługo.
— Ale co to jest termity? — zapytał Pim. — Chcę tylko wiedzieć.
— Mmm — skomentowała mama. — Mam wrażenie, że jesteś typem dzieciaka, który nie prestanie nigdy zadawać pytań.
— Więc? — zapytał Pim. — Co to jest termity?
— Co to są termity? — poprawiła go mama. — Śliskie drobiazgi. Wyglądają podobnie jak mrówki. Żyją w dużych gniazdach, które my otwieramy. Są smaczne, miękkie i soczyste. Polubisz je.]
🖇
— Ti piacciono davvero le termiti? — chiese. — A me sembrano orribili!
— Deliziose — rispose la mamma. — Un’ottima cena.
[ — Naprawdę lubisz termity? — zapytał. — Mi wydają się ohydne!
— Są przepyszne — odpowiedziała mama. — Wspaniałe na kolację.]
🖇
[odkrył, że potrafi b i e g a ć.]
🖇
— Chi è l’istinto? — chiese Pim.
— Che cos’è l’istinto — lo corresse la signora Oritteropo. — È la vocina dentro di te che ti dice le cose importanti, quelle che devi assolutamente sapere.
[ — Kto to jest instynkt? — zapytał Pim.
— Co to jest instynkt? — poprawiła go pani Mrównik. — To głosik w środku ciebie, który mówi ci ważne rzeczy, które zdecydowanie musisz wiedzieć.]
🖇
[Yyy… cześć. Kim jesteś? Jestem PAWIANEM.]
🖇
— Sottoterra? — Il babbuino la scrutò dubbioso. — Mai stato su un albero?
— Un albero? — ripeté Pim. — Non so bene cos’è...
— Quelli là sono alberi. — Il babbuino glieli indicò. — E in cima al più alto c’è mio zio.
[ — Pod ziemią? — Pawian spojrzał na ziemię podejrzliwie. — Nigdy nie byłeś na drzewie?
— Drzewie? — powtórzył Pim. — Nie za bardzo wiem, co to jest…
— Tamte, tam, to drzewa. — Wskazał mu je pawian. — A na najwyższym wierzchołku siedzi mój wuj.]
🖇
— […] ma tu hai un naso piuttosto particolare, direi… dondola! Smettila di farmi il solletico.
— Scusa — disse l’elefante, ritirando la proboscide e tenendola dritta davanti a sé. — Questa è la mia proboscide. La uso sempre per ispezionare le cose nuove.
[ — […] ale masz nos dość szczególny, powiedziałbym… kołysze się! Przestań mnie łaskotać.
— Przepraszam — powiedział słoń, wycofując trąbę i trzymając ją przed sobą. — To jest moja trąba. Używam jej zawsze do badania nowych rzeczy.]
🖇
Si girò verso la mamma. Aveva una bella coda grande, più grande addirittura di quella della signora Elefante.
— Perché io non ho la proboscide? — chiese pensieroso.
— Perché tu sei un oritteropo — rispose la mamma. — Dai, a casa.
[Zwrócił się do mamy. Miała piękny, wielki ogon, większy niż ten pani Słoń.
— Czemu nie mam trąby? — zapytał zamyślony.
— Ponieważ jesteś mrównikiem afrykańskim — odpowiedziała mama. — Ale już, do domu.]
🖇
— Sciocchezze — ribatté. — Questa è una bugia grossa come una casa. Ora dimmi la verità.
[ — Bzdury — zareagowała. — To jest kłamstwo wielkie jak stodoła. Teraz powiedz mi prawdę.]
🖇
[jesteś pewna, że jestem mrównikiem afrykańskim?]
— Sì — rispose la mamma. — Direi proprio di sì.
— Be’, avevi detto che tutti gli oritteropi sono bravi
a scavare, ma ti sbagliavi: io sono un pessimo scavatore.
La signora Oritteropo sorrise. — Avrei dovuto aggiungere
“tranne quando sono piccoli”. Nessuno ti ha ancora insegnato
come si fa. Ti darò una lezione domani.
— E poi sarò un vero oritteropo?
— Pim, tu sei
un vero oritteropo: è così e basta.
Ma lui non ne era proprio sicurissimo.
[ — Tak — odpowiedziała mama. — Powiedziałabym, że tak.
— Cóż, mówiłaś, że wszystkie mrówniki świetnie kopią nory, ale pomyliłaś się, jestem w tym beznadziejny.
Pani Mrównik uśmiechnęła się. — Powinieneś dodać „nie dotyczy maluchów”. Nikt cię jeszcze nie nauczył, jak to się robi. Jutro dam ci lekcję.
— I potem będę prawdziwym mrównikiem?
— Pim, ty jesteś prawdziwym mrównikiem: tak jest i koniec.
Ale on właściwie nie był tego najnajnajpewniejszy.]
🖇
— Quando sarò grande, sarò capace di scavare tane come questa? — chiese.
— Certo, caro. Tutti gli oritteropi sono bravi scavatori, se dormono abbastanza...
Pim aprì la bocca di nuovo, ma poi la richiuse. Aveva capito l’antifona. Si accoccolò
e si riaddormentò.
[ — Kiedy będę duży, będę w stanie kopać nory jak ta? — zapytał.
— Pewnie, kochany. Wszystkie mrówniki są dobre w kopaniu nor, jeśli śpią wystarczająco długo…
Pim otworzył usta jeszcze raz, ale zaraz je zamknął. Zrozumiał aluzję. Przytulił się i zasnął.]
[zagnieździł się w tej małej dziurze i zasnął]
🖇
— Mamma, stai lontana! C’è una bestia, una bestia orribile...
— Con le zanne? — chiese lei. — E una brutta faccia? È solo un facocero. Avrei dovuto saperlo: gli animali pigri preferiscono sempre intrufolarsi nelle tane altrui piuttosto che scavarsene un da sé. Immagino sia una signora Facocero che vuole partorire lì. Ce ne scaveremo un’altra.
— Cioè, gliela lasci così? — chiese Pim. — Casa nostra?
— Hai voglia di litigare con i facoceri? — ribatté la signora Oritteropo. — Io no. Comunque dovresti essere orgoglioso: gli altri animali si prendono le nostre tane perché siamo i migliori scavatori di tutta l’Africa.
[ — Mamo trzymaj się z daleka! Tu jest bydlę, obrzydliwa bestia…
— Z kłami? — zapytała mama. — Brzydki pysk? To tylko guziec. Powinieneś wiedzieć, że leniwe zwierzęta wolą wkraść się do cudzych nor, niż wykopać je osobiście. Przypuszczam, że to jest pani Guziec, która chce tam rodzić. Wykopiemy sobie drugą norę.
— To znaczy, że zostawiasz jej, ot tak, naszą norę? — zapytał Pim. — Nasz dom?
— Chcesz kłócić się z guźcami? — argumentowała pani Mrównik. — Ja nie. W każdym razie powinieneś być dumny: inne zwierzęta wybierają nasze nory, ponieważ jesteśmy najlepsi w całej Afryce w ich kopaniu.]
[Przypuszczam, że to jest pani Guziec, która chce tam rodzić.]
🖇
— Quando sarò grande mi farò una tana che tutti gli animali africani vorranno per sé, non solo qualche brutto facocero.
[ — Kiedy będę duży, zrobię sobie takie gniazdo, że wszystkie afrykańskie zwierzęta będą je chciały dla siebie, nie tylko jakieś brzydkie guźce.]
[Staniesz się dobrym mrównikiem? Tak!]
🖇
Ci sono qui io a difenderti,
è per questo che ci sono le mamme.
[Jestem tu, by cię obronić, po to są matki.]
🖇
— Oh, p-povero me — farfugliò l’istrice. […]
— Aspetta! — disse Pim. — Ti perdono. Torna indietro, piccolo... Chi sei?
— Un istrice. — L’animaletto tornò indietro lentamente.
— Cosa sai fare? — domandò Pim. — Sono solo curioso.
— F-fare? — balbettò l’istrice. — Mmh, so arrampicarmi sugli alberi e nuotare.
[ — Och, b-biedny ja — wymamrotał jeż. […]
— Poczekaj! — powiedział Pim. — Wybaczam ci. Wracaj tu, mały… Kim jesteś?
— Jeżem. — Zwierzątko wróciło do środka powolutku.
— Co umiesz robić? — zapytał Pim. — Jestem tylko ciekaw.
— R-robić? — zająkał się jeż. — Mmmm, umiem wspinać się na drzewa i pływać.]
Jill Tomlinson, L’oritteropo che non sapeva chi era,
ilustr. Anna Laura Cantone, z j. ang. przeł. Chiara Gandolfi,
Giangiacomo Feltrinelli Editore, Milano 2022.
(wyróżnienie własne)
🖇
Mmh! Deliziose. […]
Non c’erano dubbi: Pim era un oritteropo.
[Mmmm! Pyszne. […]
Nie było żadnych wątpliwości: Pim był mrównikiem afrykańskim.]
(tamże)
Niedzielne odliczanie literek, raz. Wiedziałam o tym, że się ukaże na długo przed publikacją i już wtedy chciałam mieć. Ukazał się, będąc częścią obchodów Jego pięćdziesiątych urodzin. Ważni ludzie dla Niego i ci, dla których On był i jest ważny, drugi raz bez cielesnej obecności jubilata świętowali. Założę się, że świętowali również wdzięczność, że nie tylko geograficzne koordynaty łączyły ich losy.
Dokładnie miesiąc po Jego urodzinach dotarł do mnie, podarowany mi przez Jego brata, tomik, którego nijak dopaść nie mogłam. Dokładnie miesiąc po Jego urodzinach, nie śpiesząc się wcale, przeczytałam cały tomik od deski do deski, zataczając wokół tych wierszy dwa pełne koła.
Lubiłam błyskotliwość, z jaką bawił się słowem, przyłapywał zjawiska społeczne na braku konsekwencji, więził w słowach paradoksy. Wciąż lubię.
W maju 2022 roku mieliśmy się spotkać, żeby ostatecznie doredagować Porzeczkę, bardzo się cieszył na wizję szaleńczego rozrzucania wydruków z wierszami, tasowania, darcia i układania od nowa —tak to sobie wyobrażał, pasja we wszystkim.
Ola Kołodziejek
•
[…] grywał w septetach, kwartetach i w duetach (czasem ze sobą), a teraz wystawia się na strzał solo, wydając zbiorek niepokojów słowem.
Lech Janerka
🖇🖇
tego nie ma
1. człowiek statystyczny
2. wybór obojętnie który na przykład kawałek pizzy obojętnie który
3. poczucie spełnienia które nie mija
4. posiłek którym najesz się raz a zawsze
5. stówa na ulicy która jest niczyja
6. wiadomości które nie są surogatem prawdy
7. się bzykniemy jeszcze tylko jeden raz i już nie ma nas
8. tylko jeden kieliszek i lecę
9. człowiek który nigdy niczego nie spierdolił
10. śmierć która nigdy nie przychodzi i nigdy nie boli
🖇
bądź jak budowniczy dróg
i mostów weź to w nawias
od nowa weź odnawiaj
[…]
bądźmy jak ci
co tęsknią kiedy mrugną
[…]
mogą zostać chociaż muszą iść
chcą budować drogi mosty stawiać
od nowa chcą odnawiać
[…]
nie mów trudno nie mów nic
weź schowaj słowa
i od nowa
🖇
to tsunami
między nami
się nie mogło nie stać
🖇
wszechobejmująca gronostaje szczęścia ciepła perfekcja
słońce
unosi się nad horyzontem zdarzeń
znaczy piękno
my ludzie
wtedy jeszcze wydeptane z błota barachło
turlamy się w jego stronę
znaczy piękna
opuszczamy ciemne lepianki pachnące strachem
i ciężkim okiem szukamy cudu
i on jest
znaczy cud
🖇
trzymam cię za jedyną rzecz
za którą można trzymać
słowo
musi starczyć nam
że tym samym
oddychamy powietrzem
🖇
i nagle latamy na smokach
duchach rzek i jezior
ich łuska lśni w słońcu
my w otwartych sercach
i w wicewersach
🖇
czy ja w ciebie czymś nad
wyraz czy szyk zdania
był do bani i tendencja
posiadania racji czyli mania?
🖇
jak
skurwysyn zły
rozbełtałem ci sny
nie dziwię się że ty
wieszasz na mnie psy
kiedy mówiłaś
spotkaj się
ze mną
mów do mnie
gdzie lecisz
nie lubię
jak wchodzisz w dzień trzeci
w ten niewielki cień butelki
zapomniałem
miałem coś potem
nie chciałem potem
to zgubiłem
🖇
błagam niech ktoś mnie ostrzega
że dochodzę do lustra
już teraz wiem czemu nakleja się na nie coś
na przykład gwiazdki z białej taśmy
na szybach kształty ptaków
🖇
poparzyłem sobie ręce
od tej wiary która mówi musisz
i wycinasz komuś serce
myślisz
że ci wolno tylko czemu
ręce trzęsą się
jesu
ręce mi się
🖇
ty
no ale spójrz
ja się wcale nie unikam
ja się wręcz przeciwnie
ja się wręcz borykam
się to wtedy właśnie
czuje
wiesz tak jakby
wiatry w żagle
tylko one już
te żagle
nie trzymają ciśnień
krzyczą
lubią
robią co potrafią
więc
lekko kark chylę
ale wciąż
wciąż tylko
lekko
🖇
jestem sumą katastrof
które nie doszły do skutku
i różnicą tego
jaki byłem przed
i jaki wyszedłem
z tych które nie doszły
katastrofy mają różnie na imię
katarzyna ola magda
jest więcej kobiet z którymi nie kochałem się z miłości
niż kobiet z którymi kochałem się bez miłości
🖇
stany kocie umysł ma najpsieróżniejsze
🖇
moja obrączka
jest nasza ze ślubu
czy moja ze ślubu?
ja cię czy ty mnie?
ja cię bardziej czy ty mnie bardziej?
kto pierwszy
wyjebie ten
numer
i
się
przeniesie?
🖇
przepraszam
że zawiodłem
że mogłem
🖇
pies w nocy chciała na dwór
🖇
ten carrefour
gdzie kupowałem
dwusetki hurtowo
nie żyje
Jacek Budyń Szymkiewicz, Czarna porzeczka
jak jest czerwona to jest zielona,
Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2024.
(wyróżnienie własne)
jeszcze nie wszystko stracone
kamień z serca zmieścisz w zaciśniętej pięści
[…]
jeszcze się wszystko potoczy
będą błyszczeć oczy
(tamże)
Sadownik:
(nim rano wyjechał na tygodniowy urlop wytchnieniowy,
odgrażał się, że zadzwoni do Drzewka dopiero
w przyszłą sobotę, gdy będzie wracał do ula)
Pan Ciasteczko:
(ma przykazane przez Onemu, by dać mu znać,
że Sadownik dojechał na miejsce wypoczynku)
Jabłoń:
(pertraktuje spokój własnego ducha)
Możesz najpierw odmeldować się Onemu,
ale przyślij mi sms, że dojechałeś.
Sadownik:
(w wersji chojrak)
Nim odmelduję się w a m,
najpierw odmelduję się
mamusi i tatusiowi!
Sadownik:
(w trakcie drzewnej rehabki wynurza się z gabinetu)
Zobacz, co ja jeszcze wczoraj znalazłem?
(poproszony był o odnalezienie
drzewnej książeczki żeglarskiej)
Po rehabce list sprzed ćwierć wieku spłakał mnie łzami wzruszenia i wdzięczności. I smutku, że dopiero dziś zrozumiałam słowa, które mi Kapitanka przysłała.
Lepiej późno niż wcale. Nie, nie wierzyłam wtedy. Nie wierzyłam tak bardzo, że nie przeczytałam ze zrozumieniem napisanych przez panią, pani Kapitan, dobrych słów, gdy były świeżutko wyjęte ze skrzynki pocztowej.
Z niedowierzaniem przeczytałam je dziś kilka razy, by do mnie dotarł nie tylko ich sens i głębia, ale również wynikające z nich konsekwencje i odpowiedzialność, jaką mam w związku z tymi słowami do wzięcia.
Czy uwierzyłam? Chyba już czas najwyższy zacząć. Pani Kapitan, proszę trzymać za mnie kciuki. Ten wiatr w nas, pani Kapitan, tak piękny!
[…] gdy nadejdzie chwila zwątpienia, byśmy potrafiły powiedzieć sobie jak kapitanka Krystyna Chojnowska-Liskiewicz: myślę, że dam radę.
Paulina Reiter, Samotne oceany.
Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz,
pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)
*
[…] wiatr zawsze pozostaje wiatrem.
— Jungeun Yun
– A osobista satysfakcja? – pytam.
– […] No, może jestem za bardzo bezczelna?
1994. Zdaję na patent sternika jachtowego. Wracam do akademika i moim chłopakom mówię: no to czas iść w morze. W tamtym czasie istniało coś takiego jak sternik jachtowy p.u. (pełne uprawnienia). Chłopaki, przeżyczliwe dla mnie, przecież byłam ich kumplem (nie kumpelką) z grupy dziekańskiej, szybko, śmiejąc się niewybrednie, sprowadzają mnie na ziemię. Baba na jachcie? Zapomnij.
Wtedy jeszcze nie wiem, że i ja bywam bezczelna wobec życia, choć moi najbliżsi nie mają co do tego żadnych wątpliwości — zapytałam chwilę temu Sadownika, by upewnić się, czy nie koloryzuję, odpowiedział: bezczelna? eufemizm! Późną jesienią albo wczesną wiosną kolejnego roku wychodzę po zajęciach sekcji pływackiej (aktywność zastępująca WF w politechnicznym indeksie) i… Na tablicy ogłoszeń, własnym oczom nie wierząc, widzę anons o planowanym rejsie z naborem do wyłącznie kobiecej załogi. Baba na jachcie? Nie! Pięć bab! Tak spotkałam po raz pierwszy w życiu Kapitanową.
– Pani lepiej się pływało z dziewczynami? – pytam.
– Nie ma różnicy. Moje załogi to były żeglarki i były bardzo dobre, bardzo bystre i w zasadzie nie musiałam się wysilać. […] To były bardzo fajne załogi.
☆
Wypływamy na chwilę – na dwie godziny.
W pewnej chwili nie wytrzymuję z radości i mówię: – Nie mogę uwierzyć, że płynę z panią. Zdobywczynią trzech oceanów!
Paulina Reiter, Samotne oceany.
Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz,
pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023.
*
1995. Kalmar • Borgholm •
Oskarshamn • Loftahammar •
Nynäshamn • Visby. • [765 Mm]
fot. archiwum własne.
Kapitanowa plus dwie Doroty i dwie Anie. Na tamten moment jedna pani mgr inż., dwie panny ze stopniem zawodowym mgr inż. in spe — trzy kobiety z tej samej uczelni.
Za kilka lat od zatrzymania tej chwili w rolce filmu fotograficznego dwie panny będą już paniami ze stopniem naukowym doktora nauk technicznych.
*
fot. Ania, I Oficer.
W Nynäshamn. Uwielbiam to zdjęcie ze względu na czasopismo w swej starej odsłonie. Przeczytane, spełniało się na stole. Pierwsze w moim życiu krewetki. Wędzone. Nigdy potem tak pysznych już nie jadłam.
*
fot. archiwum własne.
Wrócone. W Górkach Zachodnich. Było cyk po obu stronach kei. Z fragmentem Mechatka II w tle na jednym z nich. Na drugim uchwyceni Rodzice obu Dorot, w tym siostra Kapitanowej. Biały Kruk i Orzeszek przywieźli ze sobą świeży chleb i masło. Nie można było nam, kończącym rejs, podarować niczego lepszego.
fot. archiwum własne.
*
W Kalmarze kupiłam płytę. Po powrocie na ląd tą piosenką łomoliłam najczęściej — najlepiej podejmowała dyskusję z relacyjną warstwą mojego życia. Z Visby nie mogłam wrócić do domu bez własnego jeżyka, z którego starszym o wiele lat braciszkiem poznałam się na Mechatku II.
Roberta Flack & Donny Hathaway, Only Heaven Can Wait,
z albumu Softly With These Songs: The Best Of Roberta Flack.
* * *
1996. Maarianhamina • Käringsund • Kemi •
Grisslehamn •
Slite • Hel. • [1723 Mm]
*
fot. Ania, I Oficer (albo) Marysia, III Oficer.
Świętowanie 60. urodzin Kapitanowej. Zkemi i Jabłoń in spe.
*
fot. archiwum własne.
*
Po rejsie. W rodzinnym mieszkaniu Drzewka. Zkemi w połowie drogi do domu. Orzeszek przygotowała rosół, który katapultował nas do kulinarnego raju.
fot. Zkemi.
* * *
Na jednym z tych rejsów ciągniemy zapałki. Mój Los uwielbia w ten sposób wygrywać szorowanie garów, jazdę z cumą na brzeg, wszystkie te roboty, których nikt nie chce. Wygrał i „tą razą”.
Wyciągnęłam połamaną zapałkę i… dostałam historyczną banderkę.
Zaprojektowana zostaje dla niej, dla jachtu i dla rejsu specjalna banderka […].
(tamże)
Pourlopowe odliczanie literek, dwa. Z uprzywilejowanego miejsca bez wojny i bez powodzi. Ukazała się w zeszłym roku. Nie chciałam do niej zaglądać, mając przed oczami wspomnienie incydentu sprzed (wówczas) dwudziestu siedmiu lat, który wtedy zmasakrował mój obraz Kapitanowej, bo parafrazując aforyzm: wielkich ludzi poznaje się po tym, jak traktują maluczkich, tamto zachowanie nie należało do kogoś wielkiego.
Dziś, gdybym była świadkiem tamtej sceny, zdziwiłabym się, widząc nieadekwatność reakcji na zaistniałe okoliczności, byłabym ciekawa, skąd ta nadreaktywność, ale nie kwestionowałabym wielkości Kapitanowej. Kapitanowa?
1996 rok. Feminatywy jeszcze nie wróciły z emigracji, stąd Kapitanowa: w domyśle kobieta, jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, w realiach języka polskiego zdegradowana do: żony kapitana. Jedno i drugie było faktem.
Po raz ostatni mam okazję nie zgodzić się z Kapitanową. Pisząc książkę o swoim samotnym rejsie wokół świata, uważała, że [c]zytelnik nie musi wiedzieć, że wątpiła, że tęskniła. Musi! Musi wiedzieć, że płynął człowiek! Ale może pod koniec lat siedemdziesiątych świat nie był jeszcze na to gotowy. Nie miał pojęcia, że świadomość wątpliwości czy tęsknoty oraz umiejętność ich wyrażania jest siłą, a nie słabością.
Przez przypadek kilka dni przed urlopem słuchałam powtórki audycji, w której Autorka tej książki wspomniała, że mąż Kapitanowej, po Jej śmierci, udostępnił pisane przez Nią listy z rejsu i pamiętniki z młodości, co odmieniło tę historię. Odmieniło też mój stosunek do chęci przeczytania tej książki. W środku nocy klik, klik i książkę miałam na czytniku.
Czytałam za dwoje: za siebie i Białego Kruka, na pewno chciałby tę książkę przeczytać. Po półtora dnia było po lekturze. Nie dajcie się zwieść tytułowi, to książka przede wszystkim o miłości. Miłości podwójnej: dwójki ludzi do siebie nawzajem oraz dwójki ludzi do mórz, jachtów i oceanów. Właśnie z powodu współistnienia obu tych miłości na kartach tej książki, jest ona wspaniałą lekturą, przy której nawet najsuchsze marzenia czytelników i czytelniczek będą mruczeć: oj, tak, tak, my też chcemy być zrealizowane! Z miłością!
Czytałam, słysząc tembr głosu Kapitanowej, wspominając ciepło i dobroć pana Wacława, które obserwowałam, nie wierząc, że drugi tak dobry człowiek istnieje na świecie. Istniał, ale dowiedziałam się o tym w 1998 roku.
Wracając do książki. Kapitan Baranowski, dwa razy samotnie opłynął glob, a horyzoncik z dumą zaprezentował tu tak wąziutki, że zdumienie nie mija przez wiele dni. Nie jest pewnie odosobniony w swych poglądach, więc niech tu będzie ten myślopodobny wyrób mizoginizmu. W jednym miejscu, cytując, nie utrzymałam pionu i nazwisko i imię dziennikarza zamieniłam na dziennikarzynę, bo jego pytaniom nie tylko przyświeca mizoginia, ale i zwykła głupota, bo jaką logiką kieruje się pytanie zadane kobiecie, która opłynęła świat, czy nie uważa, że żeglarstwo nie jest dla kobiet? Zadał_byś mężczyźnie, uwielbiającemu maliny, z ustami wypełnionymi malinami pytanie: nie uważasz, że spożywanie malin jest zajęciem kobiecym?
Historię piszą zwycięzcy. Zwykle mężczyźni decydowali, co jest warte zapamiętania. I właśnie dlatego, dopiero w tej książce obok siebie znajdują się historie kilku żeglarek. Czytałam o Nich z zapartym tchem. Chciałam je zobaczyć. Jednej nie udało mi się wyguglować.
Ostatnia uwaga dotyczy nie tylko Autorki, korektorki, ale i gości radiowych. Nie mówi się: w dupiu, lecz w dupie. Analogicznie nie mówi się: w Kwidzyniu czy w cudzysłowiu, mówi się: w Kwidzynie, w cudzysłowie i nie mówcie mi, że macie to w dupie.
A gdy wróciliśmy z urlopu, poprosiłam Sadownika o jeden z albumów, banderkę i książeczkę żeglarską, by moje wspomnienia mieć tu, pod ręką.
Raz kolega z klubu, Wacek Liskiewicz, przy kotwiczeniu brudzi żagiel. Komendant każe go Krystynie wyprać. Ta się wścieka. Dlaczego ma prać żagiel za chłopaka? Z komendantem nie ma dyskusji, Wacek ma przygotować „Halinę” [holownik, by mogli płynąć na obiad], a Krystyna wyczyścić żagiel.
Tak się poznają.
Wacek widywał już Krystynę na politechnice, studiują na tym samym wydziale, dziewczyn jest mało, zwracają uwagę. Krystyna nie jest w jego typie, woli smuklejsze i w ogóle jest nieśmiały w stosunku do kobiet – skupiony na studiach i żeglarstwie. Krystyna go nie kojarzy, nie oglądała się za chłopakami z niższych roczników.
🖇
– Moja żona to by na ten maszt nie weszła za tysiąc złotych – mówi robotnik, gdy Krystyna wspina się 12 metrów po drabince.
– No, może i tak – krzyczy do niego – ale mnie płacą więcej niż tysiąc!
Zarabia 1800 złotych. W produkcji zarabia się więcej – suwnicowe dostają 2800 złotych miesięcznie. Praca robotnika jest ceniona wysoko. Krystyna często słyszy, że ci z biura konstrukcyjnego nic nie robią całymi dniami, tylko siedzą i myślą. – W sumie prawda – kwituje. – Ale jakbyśmy my nie siedzieli i nie myśleli, to tamci nie mieliby pracy.
🖇
Kultura, która ma tylko mity, w których
bohaterami są mężczyźni, to kultura kaleka.
🖇
Krystyna Chojnowska-Liskiewicz to nie Odys w spódnicy. Realizuje schemat przygody bohatera, dostępny do tej pory tylko dla mężczyzn, ale robi to po swojemu, na swoich zasadach, nie powiela męskiego schematu. Nie snuje opowieści o walce z żywiołem, lecz o tym, że z morzem trzeba się dogadać, że walka nie ma sensu, trzeba je szanować, umieć znaleźć sobie na nim miejsce. Ciągle podkreśla rolę współpracy. […]
Gdy pytają ją o najważniejszy dzień życia, odpowiada, że w różnych momentach życia ten dzień zdaje się być właśnie teraz.
🖇
– A więc czym był ten rejs dla pani? – pytam.
– To było zadanie – mówi. – Ktoś to musiał zrobić, jakaś kobieta musiała się tego podjąć. Uznałam, że dam radę. Cel był taki, by pierwsza kobieta opłynęła świat. Do zrealizowania celu niezbędne były trzy elementy. Trasa, wyznaczona przez człowieka tak, by była odpowiednia dla możliwości jachtu i człowieka. Jacht odpowiedni dla człowieka i tej trasy. I człowiek odpowiedni dla jachtu i zdolny do pokonania tej trasy.
Wacław podkreśla, że „pierwsza” w tytule „Pierwsza dookoła świata” to pierwsza, która obeszła świat męskich uprzedzeń.
Krystyna zaś mówi, że rejs przez ocean jest symbolem świata bez granic, gdzie jest wspólnota ludzi morza, którzy na sygnał „mayday” potrafią rzucić wszystko i zmienić swój kurs, by ratować drugiego człowieka.
🖇
Matematyka ją zachwyca, a to, że pozycje się sprawdzają – daje poczucie satysfakcji. Inni żeglarze twierdzą, że nocna nawigacja nie ma sensu, że obserwacje gwiazd na małym jachcie są pozbawione celu, a jednak jej rachunki się zgadzają. Kula ziemska pędzi przez czarny kosmos wraz z innymi ciałami niebieskimi. I na tej kuli samotna kobieta na środku oceanu patrzy w niebo, w kosmos, by wyliczyć swoje miejsce we wszechświecie, dodając, odejmując, mnożąc i dzieląc kolejne liczby.
🖇
Ja jednak nie trawię takich długich ogonów, maksymalnie wytrzymuję do 4 tysięcy mil i około 7 tygodni żeglugi, potem zaczyna się jazda na rezerwach. Myślę zresztą, że nie ma po co iść takimi długimi skokami. W efekcie podróż dookoła świata sprowadza się do oglądania wyłącznie wody. Jakąś frajdę przecież trzeba z tego mieć, kiedy już żegluje się tak idiotycznie, bo samotnie. […].
To z listu do męża. Dalej pisze już o wiatrach, które kręcą, i prądach, które spychają, oraz falach, które dybały na „Mazurka” […].
🖇
[…] puścił pan żonę w taki długi samotny rejs? Pamiętam do dziś jego odpowiedź: „sama się puściła”.
🖇
[…]
pochłonięta myślami o rejsie. Ma wątpliwości, uleciała cała pewność siebie. Dziś takie poczucie ma nawet swoją nazwę, to syndrom oszustki. Dopada głównie kobiety.
Jej dotychczasowe osiągnięcia wydają jej się nagle marne. Kwestionuje swoje kompetencje. Dlaczego się na to porwała? Dlaczego właśnie ona? Przecież tyle jest żeglarek na świecie, pewnie lepszych od niej. Czy nie poniosła jej cecha charakteru, którą u siebie widzi – jakaś bezczelność wobec życia?
[…]
Opanowuje się. Samotny kobiecy rejs dookoła świata to tylko zadanie i trzeba spokojnie opracować technologię takiego przedsięwzięcia.
🖇
[…] pisze w liście nr 31 – […] Gdybym wiedziała, że będę tak strasznie za Tobą tęsknić, nigdy nie wybrałabym się od Ciebie. Zostawiłam cię samego na tyle czasu, to jest czas zupełnie stracony. Byłam z Tobą i nie mogliśmy się dogadać, ale byłam z Tobą, mogłam na Ciebie chociaż popatrzyć, czasem przytulić się do Twojej skórki, a teraz jesteś tak daleko. Marzę o spotkaniu z Tobą, świat bez Ciebie jest pusty i szary. Uważaj na siebie i dbaj o siebie. Musimy odrobić te puste dni.
🖇
Krystyna wchodzi do śluzy za wielkim zbiornikowcem. Z zaskoczeniem zauważa na nim urządzenia cumownicze, które projektowała w biurze konstrukcyjnym w stoczni. Wtedy nie przypuszczała, że je kiedykolwiek zobaczy w użyciu.
[…]
Zanim wyjdzie z portu w Balboa, skończy czterdzieści lat […]. Człowiek, którego młodość już minęła, a starość jeszcze się nie zaczęła. Człowiek dojrzały, już trochę poobijany, trochę sfrustrowany, trochę zmęczony, trochę rozczarowany. Trochę zaczyna szwankować zdrowie i to jest sygnał, że wisi nad nim smuga cienia – gdzieś na horyzoncie pojawia się śmierć. Jeszcze daleko, jeszcze człowiek sobie pohalsuje, jeszcze będą sztormy i flauty, ale już ją widać z oddali.
Dla kobiety 40 lat to jeszcze coś innego. To symboliczna granica, po przejściu której staje się niewidzialna, już nie taka atrakcyjna. Ale są też kobiety, które mówią, że to najlepszy wiek – już wiesz, kim jesteś, i nie musisz się krygować.
Ale te refleksje nie dręczą Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz. Jest zajęta innymi sprawami. Przed nią rozciąga się Ocean Spokojny.
🖇
„Na oko jestem niby dzielna, ale to nieprawda, bo się boję dalszej żeglugi i zimna, i złej pogody i przeciwnego prądu” – pisze do Wacława. „Okropnie jednak nie lubię samotnej żeglugi”.
Prognoza jest sztormowa. Wiele jachtów wychodzi mimo wszystko. Ona jednak decyduje się zaczekać, jak zwykle wybiera podejście racjonalne, bezpieczeństwo. Brawura to nie jej styl.
„Codziennie rano budzę się przerażona, potem dochodzę do normy. Boję się bardzo wszystkiego, tak jakbym zaczynała od początku. Chyba rozumiesz, o co chodzi. Tak bardzo chciałabym już być z Tobą w domu. Tak jesteś daleko i boję się, że mogę Cię nie zobaczyć…”.
Wkrótce przychodzą złe wieści o tych, co wypłynęli. Część jachtów nie zdążyła dojść do portów, potonęła.
W końcu w prognozie widzi okienko.
21 maja [1977 roku] wychodzi.
🖇
Jest 20 marca [1978 roku], godzina 19. Notuje w dzienniku pokładowym: „»Mazurek« osiągnął pozycję na szerokości 16°08,5’N i długości 35°50”W. Po 28 696 milach zamknęłam pętlę dookoła świata”.
Po chwili pochyla się nad stołem nawigacyjnym i dopisuje jeszcze: „Niech żyje kochany Mazurek-Pazurek”.
Gdy tylko notuje to wyznanie miłosne, Atlantyk uderza sztormem.
[…]
Gdy tylko opanowuje żagle i jacht, wywołuje Gdynia Radio. Jeszcze nie informuje nikogo, nie nadaje komunikatu o zamknięciu pętli operatorce stacji, prosi o połączenie z mężem. Chce, by on pierwszy dowiedział się, że jej się udało. Reszta świata musi teraz poczekać.
🖇
🖇
– Czy przewidywała pani szczęśliwy koniec tego śmiałego rejsu? – pada pytanie od dziennikarza podczas konferencji prasowej.
– Oczywiście. Gdyby tak nie było, można by uznać, że wybrałam niesłychanie skomplikowany rodzaj samobójstwa – odpowiada.
🖇
I [są] tacy, co podważają jej wyczyn, bo popłynęła przez Kanał Panamski, a nie przylądek Horn. Dlaczego? Nigdy nie słyszę, by ktoś kwestionował, że Leonid Teliga przepłynął świat dookoła na swoim jachcie „Opty”, a przecież zrobił to prawie tą samą trasą, również przez Kanał Panamski.
🖇
– Jak pan ocenia rangę takiego wyczynu?
– Każdy rejs samotny jest wyczynem. A w dodatku kobiety nie są specjalnie do tego predestynowane, także to podwójny wyczyn.
– A dlaczego kobiety nie są do tego predestynowane? – pytam.
– Chociażby dlatego, że lubią gadać, plotkować, rozmawiać. A tutaj trzeba milczeć albo rozmawiać z samym sobą. Może to jest… niezbyt stosowne tak mówić? Niepoprawne politycznie.
– No, muszę przyznać, że mnie zatkało.
– Ale proszę spojrzeć na daty. Pierwsza kobieta popłynęła w rejs dookoła świata 80 lat po pierwszym samotnym mężczyźnie, Joshui Slocumie. Więc pytanie, dlaczego mężczyźni tyle lat pływali sami i nie było kobiet. No, musi być jakiś powód.
– I jak pan uważa?
– Że nie paliły się do tego. Po prostu nie uznały, że to jest ich przeznaczenie. A mężczyźni się tym pasjonowali.
Korci mnie, żeby opowiedzieć kapitanowi Baranowskiemu o słynnym eseju amerykańskiej historyczki i pionierki feministycznej historii sztuki Lindy Nochlin z 1971 roku pt. „Dlaczego w sztuce nie było wielkich artystek”, gdzie rozprawia się z mitem męskiego geniuszu, z tą myślą, że mężczyźni są jakoś bardziej predestynowani do wielkości, podczas gdy kobiety są po prostu do niej jakoś niezdolne z natury. Nochlin rozbija w drobny mak iluzję, że historia sztuki jest uniwersalna, i pokazuje, jak kobiety zostały spętane przez stereotypy. Jak świat sztuki był i zawsze jest – podobnie jak świat żagli – zależny od polityki i władzy. Powinnam przypomnieć kapitanowi Baranowskiemu, że na „Zawiszy Czarnym” był zakaz wstępu dla kobiet. Albo jak kapitan Chojnowska nie mogła dostać jachtu na damski rejs. Ale niestety patriarchat siedzi głęboko nawet w tych z nas, które uważają się za wyzwolone, więc zamiast to powiedzieć, zmieniam temat.
🖇
Może dzieci mieć nie mogła. A może nie chciała. Może inne sprawy ją ciągnęły? Czy tak trudno w to uwierzyć? Jedna z odpowiedzi, jakiej mogłabym jeszcze udzielić kapitanowi Baranowskiemu na pytanie „Dlaczego nie było wielkich żeglarek”, byłaby: bo ktoś musiał się zająć dziećmi.
🖇
[dziennikarzyna] , który przeprowadza wywiad, zadaje też takie pytanie: „Żeglarstwo kojarzy się z twardą, męską dyscypliną sportu. Kobieta natomiast jest uosobieniem spokoju, delikatności i ogniska domowego. Czy zatem dążenie kobiet nie jest czasem nienaturalnym pędem feministek do męskich dziedzin życia?”.
Krystyna odpowiada, grając ideą, że miejsce kobiety jest w domu: – Dla mnie jacht jest domem na wodzie. To jest dom i ja się w nim czuję jak w domu. Zastanawiać się można nad motywacją kobiet – dlaczego żeglują na morzu? Na pewno niektóre, przynajmniej w podświadomości, starają się dorównać mężczyznom. Ale w moim przypadku taka motywacja nie wchodzi w rachubę, bo ja już wykonuję „męski” zawód i muszę go wykonywać lepiej od mężczyzn. Bo gdy mężczyzna popełni błąd,
to… „się zdarza”, ale gdy ja popełniam błąd, wówczas się mówi: „bo przecież robiła to baba”.
Podobne pytanie pada piętnaście lat później, w 2001 roku, w wywiadzie dla Polskiego Radia. Prowadzący mówi, że inżynier okrętowy to chyba raczej zajęcie dla mężczyzny. „Czy nie ma tu konfliktu między męskim pojmowaniem spraw technicznych a kobiecością?
– Wydaje mi się, że to jest jakieś nieporozumienie – odpowiada, nie tracąc spokoju Krystyna Chojnowska. – Projektowanie nie wymaga wielkiej siły fizycznej, lecz otwartej głowy, cierpliwości, chęci rozwijania się, wyobraźni. Czy to są tylko męskie cechy?
Ciągle musi udowadniać, że nie jest cielęciem o dwóch głowach. Ciągle tłumaczyć, że miejsce kobiet nie jest w domu przy mężu, lecz tam, gdzie chcą być.
W wywiadzie, którego udziela w 2009 roku […], na pytanie „Kobiety do żagli czy do garów?” odpowie jak zwykle krótko i do rzeczy.
„Co która woli”.
🖇
Krystyna często słyszała w życiu, że ma męski charakter.
Nie zgadza się. Nigdy nie udaje mężczyzny, nie odcina się od kobiecości. Uważa, że niezależnie od płci jesteśmy zdolni do rzeczy pięknych i podłych. […] Skończyła te same szkoły, posiadła tę samą wiedzę, ma te same umiejętności co mężczyźni i może odnieść takie same sukcesy.
🖇
Wacław najczęściej teraz słyszy pytanie: Jak pan się czuje w cieniu sławnej żony?
– Pozycja księcia małżonka bardzo mi odpowiada – ma na to gotową odpowiedź. Nigdy nie było między nimi tego typu rywalizacji. Nie jest zazdrosny o sukces żony. Jej rejs postrzega również jako swój sukces, wie, że bez jego udziału prawdopodobnie tego rejsu by nie było. To on stanowił zaplecze logistyczne, techniczne.
– Nie uwierało mnie to, że jestem w cieniu – mówi mi. – Zawsze jest jakieś tło wydarzenia.
🖇
– Ja się dziwię kobietom – dodaje Krystyna. – Powiem pani, że ich nie rozumiem. Przecież kobiety powinny roznieść ten rząd w wyborach. Rozpędzić. Za sprawy związane z aborcją, z in vitro, tabletką dzień po. Przecież oni nie ukrywają, że jesteśmy dla nich obywatelami drugiej kategorii, gorszymi ludźmi. Dlaczego się na to zgadzać?
– Wyszła z pani feministka – mówię.
– Chojnowska zawsze feministką była – mówi Wacław.
– Ale nie… – mówi Krystyna – ja po prostu uważam, że ja jestem taki sam człowiek jak mężczyzna. A całe życie byłam traktowana z przymrużeniem oka.
🖇
[…]
jeśli się jest samotnie, to się traci ogromną ilość wrażeń, których się nie da ani sfotografować, ani sfilmować, ani zapisać. To można tylko przeżyć z innym człowiekiem.
Nigdy w taki rejs nie popłyną. Nie zobaczy portów i wysp, które zostawiła „na później”. Nie pokaże Wacławowi Tahiti.
🖇
Wielkie przygody sklejone są z małych
i całkiem niepozornych trudów.
🖇
Kobiety, wiadomo, wiecznie są oceniane i muszą się tłumaczyć światu ze wszystkiego. Ma dzieci – źle, bo je zostawiła i się realizuje, egoistka. Nie ma? Też egoistka.
[…]
Wśród znajomych państwa Liskiewiczów krąży żart: Dlaczego Liskiewiczowie nie mają dzieci? Bo dwóch facetów nie może. Ten żart odnosi się do rzekomo męskiej natury Krystyny, która z całym swoim zdecydowaniem, odwagą, brakiem kokieterii, własnymi opiniami zachowuje się w ich oczach niekobieco.
[…]
– Żałowała pani, że nie ma dzieci? – pytam.
– Jakoś nie – odpowiada. – To wszystko chyba wzięło się stąd, że byłam ciągle jakaś taka zajęta.
🖇
Mówi [Wacław], że żałuje dwóch rzeczy. Jednej trochę, drugiej bardzo. Pierwsza to taka, że być może trzeba było się zdecydować na dziecko.
[…]
A druga rzecz?
– Że nie popłynęliśmy razem w długi rejs, taki na dwa lata. Trzeba było rzucić pracę, rzucić wszystko i płynąć. Te rejsy wakacyjne były świetne, ale po nich trzeba było wracać do rzeczywistości. A można było spróbować razem od niej uciec.
Paulina Reiter, Samotne oceany.
Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz,
pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)
– Życie nagle straciło sens – mówi mi Wacław.
Kilka dni po śmierci żony odnajduje w szufladzie biurka listy z rejsu.
[…]
– Nie wiem, czy Krystyna, by tego chciała – powie.
[…]
– A co jest ważne? – pytam.
– Ważny jest cel i sens – mówi Wacław. – Każdy z nas jest w podróży, każdy z nas zmierza poza horyzont, w nieznane. Ważne jest, jak i po co podróżujemy, jaki nadamy tej podróży sens.
🖇
Cóż, do sztormu trzeba się przystosować, to się przystosowałam. Zmieniłam żagle, zarefowałam i czekałam, aż sztorm minie.
(tamże)
*
Krzysztof Szczypior, Duet. Historia
Krystyny i Wacława Liskiewiczów, 2017.