wpis przeniesiony 2.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Jeden strajk a jak ożywia dyskusję przy śniadaniu Tego, co wszystkie obowiązki psio-domowe przejął, i Tej, co chciałaby już móc wydostać się pod gołe niebo wprost. Całe Państwo rozbieraliśmy na kawałki między jednym talerzem a drugim. Machaliśmy rękoma. Dzieliliśmy się spostrzeżeniami. Jak zwykle sprawa okazała się nie być jednowymiarową.
***
Wymiar ról. Lekarz i Pacjent. Nie ma wątpliwości kto jest kim. Nigdy nie byłam lekarzem więc w kategorii odczłowieczonych ról jako Pacjent, który spełnił wszystkie wymogi, uważam, że mi się należy. Rumun jest. Jest. A jak się Lekarzowi nie podoba pracowanie w przychodni, która podpisała kontrakt z NFZ, niech się tam nie zatrudnia. Na tej płaszczyźnie możemy się tylko pozabijać.
Wymiar Ofiar Państwowego Systemu. Ofiarą bez dyskusji jest Pacjent, który w najlepszym razie latał od apteki do apteki. Ciekawiło mnie jednak, czy może jednak nie ma czegoś w tym lekarskim uporze, co czyni również Ofiarę z Lekarza. Wczoraj, wysłuchując kolejnej radiowej dyskusji --- chory w łóżku ma czas --- dotarł do mnie argument, który bardzo rzadko podnoszony jest w mediach. Sprawę wyjaśnił spokojnie pewien mądry lekarz z doświadczeniem, również życiowym. No więc, w skrócie wygląda to tak. W tych całych rozpiskach, co refundowane i w jakim stopniu, jest sprytna tabelka, w której może się zdarzyć coś takiego. Mamy lek A, który refundowany jest w ramach leczenia choroby X. Mamy również lek B, który refundowany jest w ramach leczenia choroby Y. Tak mówi dokument o mocy wzniecenia strajku. Tyle, że praktyka lekarska jest taka, że często lek A podaje się w przypadku choroby Y, bo daje lepsze wyniki. I co? No i zaczyna się historia. Lekarz, stosując najlepszą swą wiedzę, przepisuje pacjentowi lek A na chorobę Y. Urzędas (rola, nie człowiek) z NFZ naczytał się o tych ze skarbówki, przychodzi dwa dni przed upływem pięciu lat i mówi Lekarzowi, że według rozpiski powinien zastosować lek B, bo chory przyniósł mu schorzenie Y. Kto jak kto, ale urzędas wie najlepiej. Różnica w refundacji 2 zł... plus odsetki... razem będzie... osiem tysięcy. Nasz hipotetyczny Lekarz nie leczył jednego pacjenta z choroby Y, nie mówiąc o innych chorobach. Czy to mi czegoś nie przypomina? Przypomina!
Ilu po tym kraju chodzi ludzi, co kupili sobie mieszkanie na rynku wtórnym za pieniądze, których nawet na oczy nie widzieli, bo bank je wyłożył. Wszystko formalnie, przez agencję, żadnego układu obywatel-obywatel, który jak wiadomo z założenia jest układem oszukującym. Pięć lat, bez kilku dni, wzywa skarbówka i urzędas (wciąż w roli) stwierdza, że to mieszkanie nie mogło być kupione za tyle. Nikogo nie obchodzi, że było kupione właśnie za taką kwotę. On ma tabelkę, z której wynika, że w tej dzielnicy, taki metraż to kosztował w tamtych czasach tyle. Różnica, odsetki, siedemdziesiąt tysięcy proszę dopłacić. Nie dyskutować.
Wymiar osobisty. Gdy minęła temperatura, gdy X i Y przechodzą powoli do historii, gdy przypominam sobie swój strach, czy skarbówka przyjdzie nas poinformować, że mieszkania w takiej cenie nie mogliśmy żadną miarą kupić, choć jak wół kupiliśmy, to Ja-człowiek dostrzegam w Lekarzu człowieka. Gdyby spojrzał mi w oczy. Gdybym zobaczyła w nim człowieka. Gdyby powiedział, że bój jest o cały alfabet i technikę ratowania ludzkiego zdrowia, to za te leki zapłaciłabym i 200%. Bo to jest już wtedy zupełnie inna historia, w której ja i Lekarz to dwoje ludzi, z których jeden potrzebował pomocy, a drugi jej udzielił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz