piątek, stycznia 13, 2012

408. Wielkie, zaskakująco małe miasto

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Największe miasto w Polsce. Kocham je, ot tak, po prostu. Mylę się. Wcale nie po prostu. Ono podarowało mi życie --- takie bardzo moje. Mieścina ta jest dla mnie również wzorem niebywałej zdolności godzenia przeciwności. Dwa miliony ludzi? Cztery miliony poglądów? Pewne jest być może tylko to, że jest to miasto niebywale szybko chodzących ludzi.

Wielkie miasto. Gwarantuje specyficzny rodzaj anonimowości. Gdy się zamyślę, zwolnię kroku, dociera do mnie, że współdzielę je z ludźmi, których kiedyś znałam lub kochałam --- przywiało nas tu całkiem asynchronicznie. Tak się jednak składa, że stolica wygładzając nasze blizny prowadzi nas po swoich ścieżkach w taki sposób, że nie ma szans, byśmy się przez przypadek spotkali, prozaicznie wpadli na siebie na skrzyżowaniu ulic. Jeśli zaświta nam w głowach pomysł, by wspólnie usiąść i napić się kawy, wymaga to decyzji, skomunikowania się, regulacji zegarków, synchronizacji luk w kalendarzach i przy dobrych wiatrach, udaje nam się znaleźć w tym samym miejscu czasoprzestrzeni, w tym samym celu. Wielkie miasto takie już jest, można by powiedzieć.

Malutkie miasto. Ja w nim zaledwie dodatkiem do Osoby Publicznej. Dowiedziałam się o tym wczoraj. Otóż, jest pierogarnia, którą z Hannah jakieś dwa lata temu odkryłyśmy. Niedaleko palmy, co wciąż niepokryta śniegiem. Owa pierogarnia, odkurzona przeze mnie w grudniu, jest aktualnie moim nałogiem. Zimno, głodno, do domu daleko... pierogarnia. Głodno, godzinka wolnego... pierogarnia. Smaka na coś mam i dziurę czasową... pierogarnia. Przytrafiło się i wczoraj, po zajęciach a przed Akuszerką. Choć było mało czasu, wpadłam na małe co-nieco. Jak zwykle pycha. Dopiwszy herbatę sprawnie biorę się do uregulowania rachunku, bo zegarek zaczyna mnie poganiać. Płacę a kelnerka, która rozpoznaje mnie już dość dobrze jako ruchomy element wystroju wnętrza mówi:
--- Słyszałam, że ma pani pięknego psa.
Przeleciałam w myślach wszystkie fiszki miejsc, w które chodzę z Henią. Kawiarnia, kawiarnia, apteka, kawiarnia, wet, kawiarnia... Pierogarni nie ma na liście.
--- Tak mam pięknego psa, a właściwie sunię --- uśmiecham się z nieskrywaną dumą bycia Heniutkową Mamą, ale też z mej twarzy nie znika zdziwienie. Kelnerka dokarmia mą ciekawość:
--- Koleżanka mieszka niedaleko pani i powiedziała mi, że pani pies jest naprawdę wyjątkowy.
Złapała mnie za serce. Dostała napiwek ode mnie i od Heni. Malutkie miasto, należałoby powiedzieć.

Wielkie, malutkie miasto. Z nieopisaną przyjemnością pozostaję osobą anonimową, ale zachowam w tyle głowy myśl, że prowadzam się cztery razy dziennie w towarzystwie kudłatej Osoby Publicznej, o której niedaleko palmy czasem się mówi.

Wyglądajcie czarnej Labradorzycy! Jeśli cudna, to my! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz