Siedzę na wrażeniach po tej książce prawie tydzień — nie mijają, nie dają się zamknąć w słowach. Wypełniona po brzegi filiżanka uwiera — im dłużej trzymam, tym trudniej puścić. Już czas, nim nowy tydzień ruszy w tango, puścić, by być otwartą na nowe wrażenia. Puść! Puszczam.
Ta książka uświadamia, że bezpieczeństwo wielu ludzi jest zagrożone, nie tylko wtedy, gdy mówisz: „czarny”. W kraju nad Wisłą dzieje się tak, gdy mówisz: „kobieta” czy „lgbt”. Obawa przed „białym” TAM ma takie samo źródło (niestety nie wyssane z palca) jak obawa przed „katolikiem” TU. Nie ma powodu do radości czy dumy.
[…]
góra nie jest górą, jeśli na dole nic nie ma.
Ty i ja, mój synu, jesteśmy owym „dołem”. Tak było w 1776 roku. Tak jest dzisiaj. Nie ma ich bez ciebie – pozbawieni prawa, by cię zniszczyć, nieuchronnie spadliby ze szczytu góry, straciliby święty status i zagubiliby Marzenie. Wtedy musieliby nauczyć się budować przedmieścia inaczej niż na ludzkich kościach, więzienia w inny sposób niż jako magazyny na ludzi, a z demokracji wyrugować kanibalizm. Lecz ponieważ uważają się za białych, wolą pozwolić na to, by w zgodzie z ich prawem zaduszono człowieka przed okiem kamery.
*
W Ameryce nie ma rasistów, a w każdym razie nie jest nim nikt, kogo ludzie, którzy potrzebują czuć się biali, osobiście by znali. […] W 1957 roku biali mieszkańcy Levittown w Pensylwanii wysuwali argumenty na rzecz segregacji w miasteczku. „Jako osoby żyjące zgodnie z nakazami moralności, religii i prawa – pisali – uważamy, że wyrażając pragnienie utrzymania statusu zamkniętej społeczności, nie kierujemy się uprzedzeniami i nikogo nie dyskryminujemy”. W ten sposób próbowali popełnić haniebny czyn, jednocześnie unikając wszelkich sankcji. Wspominam o tym, by ci uświadomić, że złoczyńcy nigdy nie mieli żadnej złotej ery, podczas której jawnie przechwalaliby się swoimi postępkami.
„Łatwiej byłoby nam powiedzieć, że to niemożliwe, że takich ludzi nie ma – pisał Sołżenicyn. – (…) Aby czynić zło, człowiek musi najprzód uznać je za dobro – albo za rzecz rozumną i zgodną z prawem”. Oto podstawa Marzenia – trzeba nie tylko w nie wierzyć, lecz także uważać je za sprawiedliwe, sądząc, że się na nie w oczywisty sposób zasłużyło dzięki wytrwałości, honorowi i dobrym uczynkom.
*
[…] sformułowania, jakich używamy – stosunki rasowe, przepaść rasowa, sprawiedliwość rasowa, profilowanie rasowe, przywileje białych, a nawet supremacja białych – służą zamaskowaniu faktu, że rasizm jest doświadczeniem cielesnym: uszkadza mózgi, zgniata tchawice, rozrywa mięśnie, wyszarpuje narządy, łamie kości, wybija zęby. Nie wolno o tym zapominać. Musisz pamiętać, że socjologia, historia, gospodarka, wykresy, tabele i regresje ostatecznie zawsze zadają brutalny cios ludzkiemu ciału.
*
Otóż wierzą oni [Amerykanie], że „rasa” jest zdefiniowaną, bezdyskusyjną cechą świata naturalnego. Nieuniknionym skutkiem tej wiary jest rasizm – skłonność do przypisywania pewnych głęboko przyrodzonych cech ludziom, by ich następnie upokarzać, umniejszać i niszczyć. Tym samym rasizm przedstawia się jako niewinne dziecko Matki Natury […]. Lecz rasa jest córką, a nie matką rasizmu. Natomiast zaliczanie w poczet „ludzi” było kwestią nie tyle genealogii czy fizjonomiki, ile władzy. Różnice w kolorze skóry i włosów istniały od zawsze. Wiara w ich wagę, w to, że na ich podstawie można prawidłowo zorganizować społeczeństwo, gdyż są przejawami głębiej ukrytych, nieusuwalnych cech – to idea nowa, krzewiąca się w sercach nowych ludzi, których wychowano w beznadziejnym, tragicznym, oszukańczym przekonaniu, że są biali.
*
Nienawiść formuje tożsamość. Czarnuch, ciota, suka to określenia wskazujące przebieg granic – pokazują, czym my na pewno nie jesteśmy, oświetlają Marzenie o byciu białym, o byciu Człowiekiem. Znajdujemy nazwy dla znienawidzonych obcych i w ten sposób potwierdzamy swoją plemienną przynależność.
*
Tymczasem trzeba jednak stwierdzić, że proces wybielania się tych różnorodnych plemion i wynoszenia statusu białego do rangi cnoty odbywał się nie podczas degustacji win i towarzyskich spotkań przy herbatce, lecz w toku odbierania życia, wolności, pracy i ziemi, obdzierania Czarnych ze skóry, skuwania ludzi w łańcuchy, duszenia dysydentów, niszczenia rodzin, gwałcenia matek, sprzedaży dzieci oraz dokonywania różnych innych aktów mających przede wszystkim na celu pozbawić ciebie i mnie prawa do bezpieczeństwa i władzy nad własnym ciałem.
*
[…] poszukiwanie odpowiedzi, jak się przekonałem, samo staje się odpowiedzią.
*
Nie dość brutalne zachowanie mogło mnie kosztować ciało. Zbyt brutalne – tak samo. Nie miałem drogi wyjścia. Byłem zdolnym, inteligentnym, lubianym chłopcem, ale przepełniał mnie ogromny lęk. Niejasno, bez słów wyczuwałem, że kiedy dziecko jest skazane na taki los i musi żyć w strachu – to wielka niesprawiedliwość. Jakie było źródło tego strachu? Co się kryło za dymną zasłoną ulicy i szkoły? Co to znaczyło, że ołówek HB, pozbawiona kontekstu koniugacja, twierdzenie Pitagorasa, uścisk dłoni i skinienie głową stanowią o życiu i śmierci – że są jak kurtyna zaciągnięta między światem a mną?
*
Po co właściwie kazano mi siedzieć w tej klasie?
Nigdy nie odpowiedziano mi na to pytanie. Jako chłopiec interesowałem się wieloma rzeczami, ale szkoły nie przejmowały się zainteresowaniami. Liczyło się w nich posłuszeństwo.
*
Kiedy starsi opowiadali nam o szkole, przedstawiali ją nie jako miejsce pozyskiwania wartościowej wiedzy, lecz jako sposób na wyzwolenie się od śmierci i przepełnionych więzień. Ponad 60 procent wszystkich młodych czarnych mężczyzn, którzy nie zdołali ukończyć liceum, trafi do więzienia. Powinno to być hańbą dla kraju.
*
Problem z policją polega nie na tym, że rekrutuje się z faszystowskich świń, lecz na tym, że naszym krajem rządzą świnie dbające tylko o interes większości.
*
Zacząłem postrzegać ulice i szkoły jako dwa ramiona tej samej bestii. Jedno korzystało z oficjalnej władzy państwa, drugie – z wynikających z niej uregulowań. Oba w swoich arsenałach miały jednak strach i przemoc. Popełnisz błąd na ulicy, a załogi zaraz go wychwycą i odbiorą ci ciało. Popełnisz błąd w szkole, a zostaniesz zawieszony i wylądujesz na ulicy, gdzie stracisz ciało. Zacząłem widzieć związek między oboma ramionami bestii – porażka w szkole uzasadniała unicestwienie na ulicy. Społeczeństwo mogło o kimś powiedzieć: „Powinien był zostać w szkole”, a następnie umyć ręce od jego losu.
*
[…] moc dominacji i wykluczania stoi na straży wiary, że jest się białym – bez niej „biali ludzie” przestaliby istnieć.
*
Bardzo wielu edukatorów mówi jednak o „osobistej odpowiedzialności” w kraju, który zbudowano i oparto na fundamencie przestępczej nieodpowiedzialności. Język „zamiarów” oraz „osobistej odpowiedzialności” ma na celu powszechne rozgrzeszenie. Popełniano błędy. Okaleczano ciała. Niewolono ludzi. Mieliśmy dobre zamiary. Staraliśmy się, jak mogliśmy. „Dobre zamiary” usprawiedliwiają wszystkie wydarzenia w historii.
Coates Ta-Nehisi, Między światem a mną,
przeł. Dariusz Żukowski,
Agora, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)
Poezja dąży do oszczędnego wyrażenia prawdy – poboczne, bezużyteczne słowa się wyrzuca. Odkryłem, że te słowne odpadki przypominają poboczne i bezużyteczne myśli. […] Chciałem nauczyć się pisać, czyli – jak wpoiła mi matka – konfrontować z własną niewinnością i własnymi wymówkami. Poezja zmuszała mnie do tak długiego przetwarzania myśli, aż opadała z nich żużlowa skorupa usprawiedliwień i pozostawały tylko zimne, stalowe prawdy życia.
*
[…] w sprzeczkach, kłótniach, chaosie, może nawet strachu zacząłem dostrzegać pewien rodzaj siły.
*
Jak zawsze zwracam się do ciebie jak rozsądny, poważny człowiek, którego pragnę widzieć także w tobie, a który nie przeprasza za swoje ludzkie emocje, wzrost, długie ramiona czy piękny uśmiech. […] życzę ci, byś nigdy nie musiał się ograniczać tylko po to, by inni czuli się dobrze. Taka postawa i tak bowiem niczego nie zmieni.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz