poniedziałek, czerwca 14, 2021

4278. W drodze do ula (V)

Polowałam na tę książkę ponad pół roku. Biernie, ale polowałam. Ciśnienia nie było, bo jak zawsze miałam co czytać, a to beletrystyka i nie było powodu, by za tą książką gonić.

Upolowałam i bardzo dobrze. O ile nie było warto gonić za tą książką, to żal byłoby ją przegapić. Jest piękna. Gdybym wiedziała jak piękna, pogoniłabym za nią.

Dwa przedmioty: skrzypce i kredens — metafora tego, czemu pozwalamy się w życiu prowadzić lub co nas wlecze za sobą. Tak jednym zdaniem podsumowałabym spo­tka­nie z tą historią i jej bohaterami. Piękna opowieść i tyle.

Mój ojciec pożyczał pieniądze od Roleńskich. Roleński pożyczał od mojej mat­ki. Matka pożyczała pieniądze od Canki. Canka — od Frosy. Frosa — od Wraży. Stamen, mąż Wraży, pił razem z Manolczem i pożyczał od niego pie­nią­dze; Manolczo, kiedy już wytrzeźwiał, pożyczał pieniądze od ojca.
     Pieniądze obracały się w jakimś magicznym kręgu, każdy był coś winien każdemu, w każdej chwili. To był skomplikowany, ale zgrabny system wzajemnej zależności.

*

     — Potem z drzewem rozmawia. Jest wesołe drzewo, smutne, mądre, spokojne, chytre, silne, ciche. Ile człowiek, tyle drzewo. Powiesz mu, gdzie pójdzie, do kogo go pośle. Powiesz: drzewo, ciebie zrobi na skrzypce, pośle do dobry człowiek. On cię kocha, dba, niech dobrze służy. Drzewo sto lat cze­ka swój pan. Tak, majster Marin! Inaczej nie słucha, pęknie, nie chce zostać skrzypce. Drzewo wybiera człowiek, majster wybiera drzewo. Nie walczy, nie bije się z nim. Niewinne ono. Ty pracuje z głową! […] Złoto w rę­kach, żelazne serce, rozumie?
     — Rozumiem.
     — Słucha, ale nie rozumie. Ech, majster Marin!…

*

Ta odrobina, którą wiem ja, ma chyba niewiele wspólnego z twoją sztuką.
     Już prędzej ma coś wspólnego ze mną.

*

     — Czuje?
     — Czuję.
     — Co czuje?
     — Jest bardzo gładkie… jak skóra.
     — Ciepło czuje?
     Z drewna płynęło leciutkie ciepło, wchodziło we mnie, wypełniało mnie, zatrzymywało się w dołku pod sercem i delikatnie rosło, aż wypełniło mnie całego.
     — Skąd to ciepło?
     — Zbierało słońce w Czechy, dwieście lat, trzysta, oddychało ciepły wiatr…
     — Powietrze.
     — Nie powietrze, wiatr! Potem ojciec znalazł, rozmawiał z drzewo, pytał, czy chce iść do niego. Zgodziła się, przyszła z ojcem do nasz dom.

*

     — […] Ale dobrze zapamiętaj: oni nie interesują się tym, co nosisz w sobie! Dla nich twój talent nie jest wart zła­ma­ne­go grosza. Oni chcą zobaczyć…
     — Co?
     — Kredens!

*

Grigor Awramow — bębnista z Teatru Muzycznego, Robert Dimow — dru­ga trąbka, Robertowicz — kontrabasista i mój ojciec krzątali się wokół kre­den­su z długimi linami tragarzy w rękach. Kredens wznosił się nad ich gło­wa­mi jak śnieżna skała.
     — Wolniutko! Uważniej! — wołał Robertowicz.
     — Presto, no jazda, vivace, co się guzdrzesz — naciskał Grigor Awramow.
     — Andante! Nie jestem dźwigiem. Trochę bardziej commodo, ręce mi od­padną.
     Ojciec mruczał z zadowolenia.

*

     — Ty bogaty kiedy z trąbką. Jak bez niej, całkiem biedny.
     — A ty dokąd doszedłeś z twoimi skrzypcami? Do tej piwnicy. Do tej nędzy. […]
     — Ech, Marin! W ręce złoto, w głowie błoto.

*

Nie wytrzymałem jednak i zapytałem o duszę skrzypiec.
     — Dziadku Georgi, skąd tak dokładnie wiesz, gdzie ją umieścić?
     — Pyta drzewo, samo mówi. Widzi kwadrat? No, kładzie palec wvkwadrat, czeka, czeka, jak drzewo milczy, kładzie w drugi kwadrat. I znów czeka. Pyta, przekłada, myśli; kiedy drzewo widzi, majster cierpliwy, czas ma, samo powie. Tam przyłożysz.
     Ręce przestały mu drżeć. Właściwie nie drżały w ogóle, kiedy pracował.
     Potem, kiedy siadał na kanapie, żeby odpocząć, zaczynały mu podskakiwać na kolanach. Patrzył na nie, odwracał dłonie i pokornie kiwał głową.

*

Lekarz patrzył na nas ze zdziwieniem.
     — Czy to krewny? — zapytał.
     — Nie — odparł ojciec. — Przyjaciel. Po prostu przyjaciel.

*

Dlaczego skrzypce duże? Bo miłość mistrza duża. Nikt nie gra viola d’amo­re? Nie gra, bo zapomniało miłość. Majster zapomniało kochać zajęcie. Klient zapomniało kochać skrzypce. Skrzypce zapomniało kochać muzyk. Człowiek zapomniało kochać siebie!

*

Mimo to jestem pewien — nie zapomniałeś o mnie.
     To ja zapomniałem, kim jestem!
     Georgu Henig, wstań! Opowiedz mi, jaki los czeka te wszystkie rzeczy, które tworzymy z największą miłością — jedyne, jakie jesteśmy w stanie stworzyć.

*

[…] dał mu pierwszą lekcję gry na viola d’amore — dlatego że on tego po­trze­bu­je. Co z niego za stwórca? Zrobił świat naprędce w jakieś tam sześć dni, i to z wieloma błędami nie do naprawienia. Naucz go, jak się gra gamy i arpeggia, naucz go wszystkich minorowych i majorowych trójdźwięków miłości, zamęcz go pracą! Każdego dnia! Tak jakbyś miał przed sobą nieuka.

Wiktor Paskow, Ballada o lutniku, przeł. Mariola Mikołajczak, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020.

„Wiktor Paskow żył podobnie, jak żyli jego bohaterowie. Najbardziej ze wszyst­kie­go nienawidził konformizmu, filozofii opuszczonej pokornie głowy i plebejskiej wiary w dzień dzisiejszy. Dlatego właśnie jest jednym z nie­licz­nych posłanników światłości i ducha” – napisał po jego śmierci w gazecie „Trud” poeta i publicysta Iwan Granitski. Rok później w tej samej gazecie ktoś inny wspominał: „Wiktor pisał w sposób brylantowy, śpiewał pro­fe­sjo­nal­nie, gotował w natchnieniu, kochał jak szalony i jak szalony się odkochiwał”.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz