Naoglądałam się już w życiu lekarzy. Większość z nich miała głębokie deficyty komunikacyjne i traktowała mnie w najlepszym razie patriarchalnie — nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, gdy zachowuje się w ten sposób kobieta — w standardzie jak dziecko, w najgorszym jak debila. I nic nie mogłam z tym zrobić — taki klimat.
Trzy dni temu, Sadownik zaordynował lekarza, a Jabłoń była na tyle przerażona i ledwo żywa, że sił na protestowanie jej zabrakło.
Lekarka. Przyszła. Była rzeczowa, ale uważna na niemoc. Osłuchała. Bez zadęcia poinformowała, co i kiedy robić, gdyby. Wychodziła z ula w porze suczego, wieczornego wyjścia na spacer. Heniutka twardo ładowała się jej do torby, by medyczna profesjonalistka zlitowała się i zabrała bezbronne zwierzę od tych omikronów.
Pani doktor chwyciła mnie za serce, gdy zaczęła sierściuchowi na głos tłumaczyć, że jej szczurki nie byłyby zachwycone, gdyby przyprowadziła do domu psa, choć rozumie, że Henia byłaby zachwycona szczurkami na pewno. Zapytana, jak znosi fakt, że szczurki żyją tylko dwa–trzy lata, odpowiedziała, że te Jej i tak mają szczęście, że nie skończyły jako karma dla zwierząt, bo to laboratoryjne odzyski.
Długo wieczorem o pani doktor rozmawialiśmy, bo rozmarzyliśmy się, że byłoby cudownie mieć taką rodzinną. Okazało się, że w swoim bio ma: mama czterech szczurków.
Może ja po prostu powinnam unikać lekarzy, którzy nie mają zwierząt? Ci, co mają tylko samochody, chorzy są po prostu. A mamy kudłatych światów są fajne i już.
Ja w ogóle myślę, że ludzie, którzy mają zwierzęta, są jacyś ... bardzkiej ludzcy? Zazwyczaj. Jakby posiadanie zwierzęcia odzierało ich z jakichś masek i form przyjętych w celu zaznaczenia swego miejsca w stworzonym przez siebie świecie stanowisk, pozycji, hierarchii itp...
OdpowiedzUsuńciekawe, pomyślałam, że nie da się tego samego, co o ludziach ze zwierzętami, powiedzieć o ludziach z dziećmi. :))))))
Usuń