W sierpniu zeszłego roku po raz pierwszy usłyszałam tę przeróbkę. Potem okazało się, że to wiralowa ścieżka dźwiękowa do rolek z tańcem. Kawałek zaczął za mną chodzić, ocierając się chwilami o stalking. Dwa miesiące temu znalazłam ten — do tego utworu — obrazek i do dziś nijak mi nie zbrzydł. Im więcej razy go oglądam, tym więcej mam wyłapanych kolejnych choreograficznych perełek.
Nie zbrzydł, chciałam go tu mieć szybko i łatwo pod ręką, ale do niczego mi na tym blogu nie pasował. Aż — kończąc jedną z książek — uznałam, że jest w niej kilka sytuacji, chwil, historii, które koniecznie muszę tu mieć. I w jednej chwili wyroby oby-trzech muz tak pięknie ustawiły się pod tematycznym parasolem: gusta i guściki — jest francuski film o takim tytule, reż. Agnès Jaoui, 2000, doskonały! Nie było już nic, na co trzeba byłoby jeszcze poczekać.
*
Sadownik:
(jakiś czas temu)
Wiem, co cię w tym obrazku zachwyca!
Jabłoń:
(zdziwiona mocą
sadowniczej pewności)
Co?
Sadownik:
Izolacje.
Jabłoń:
Ano!
Lady Gaga, Always Remember Us This Way,
remix DJ Johnny.
🖇🖇
Nad polskim projektowaniem wisi klątwa ładności.
– Pan zrobi, żeby wyglądało.
– Z fontów najbardziej lubię antykwę – ogłasza prezes.
– I jakieś ciekawsze kolory poproszę.
🖇
Tak, tak, wiem. Gust jest kategorią klasową. Ustanawia hierarchie i podziały. Odzwierciedla nasze aspiracje i lęki. Pozwala się wywyższać, łudzić, oszukiwać. I tak dalej.
🖇
– Pani hrabino, a co pani o tym sądzi?
– Ciii, pani hrabina nam powie.
– Nic nie powiem – odparła. – Ja się nie znam, ja się nie interesuję. Ale ja to pokazałam mój monsz. Mój monsz, on jest Anglik. I mój monsz, Anglik, popaczył i powiedział: to jest fish. Riba. Riba to jest morze. Tutaj nie ma morze. Nie ma morze, nie ma riba, nie ma sens!
– Pani hrabino, ale to jest sum, w sensie, taka nasza ryba lądowa.
– Nie ma riba lądowa! Riba żyje w water.
– W sensie, śródlądowa.
– Rzeczna ryba, pani hrabino… U nas takie mieszkają. […]
– Panowie, ja was proszę, bez dyskusji – przerwała dziedziczka. – Sum to jest riba. Riba to jest sea. Tutaj nie ma sea. Nie ma sea, nie ma riba, nie ma sens.
– A ten drugi projekt, pani hrabino? Ten ze słoneczkiem?
– Ja się na tym nie znam, ja nie jestem designer – rzekła hrabina. – Ale ja to pokazałam mój monsz. On jest Anglik. I mój monsz, Anglik, on powiedział: sonce to jest sun. Sonce to jest plaż. Plaż to jest sea. Tutaj nie ma sea. Nie ma sea, nie ma sonce, nie ma sens.
– A ten latawiec?
– Co wy mnie tak pytacie? Ja się nie znam, ja się nie interesuję. Mówiłam, ja nie jestem designer… Ale ja to pokazała mój monsz. Mój monsz, Anglik, popaczył i powiedział: latawiec to jest plaż. Plaż to jest sea. Tutaj nie ma sea. Nie ma sea, nie ma sonce, nie ma sens.
– A piłka? Mnie się nawet podoba, taka kolorowa… – spróbował któryś wójt.
– Mój monsz, Anglik, powiedział: piłka to jest plaż. Plaż to jest sea. Tutaj nie ma sea. Nie ma sea, nie ma sonce, nie ma sens.
– A ten taki z niedźwiedziem?
– Mój monsz, Anglik, popaczył i powiedział: tutaj nie ma Rosja.
* * *
Często sobie powtarzam te słowa:
Nie ma sea.
Nie ma riba.
Nie ma sens.
🖇
Kolory niosą ryzyko, w ich świecie jesteśmy jak więzień po długim wyroku, wolni i niedostosowani.
🖇
Grafik, który wdaje się w dyskusje na temat barw, stoi na przegranej pozycji. Dwadzieścia lat moich rozmów z klientami wszelkich płci da się streścić w ten sposób:
• Zielony – nie jesteśmy ekologami.
• Żółty – nic nie widać.
• Różowy – hi, hi.
• Czerwony – precz z komuną.
• Fioletowy – czy to ciemnoróżowy?
• Beżowy – brudny.
• Szary – szary.
• Brązowy – gówno.
• Czarny – smutny. Chociaż trzeba powiedzieć, że wygląda elegancko. Zwłaszcza w połączeniu ze złotym. Ale jednak trochę za ponuro. Może lepiej dać ciemnozielony?
Są też połączenia, które wywołują natychmiastowy protest:
• Żółto-czerwony – przecena w supermarkecie.
• Czarno-czerwony – nadchodzą ukraińscy nacjonaliści.
• Żółto-zielony – jajecznica ze szczypiorkiem!
• Wszystkie? – tęcza? A kysz!
🖇
Najwyraźniej dobór kolorów jest jednym z tych zadań, które patriarchat zawsze chętnie powierza kobietom.
🖇
Przyjaciel malarz mieszka w starej kamienicy na Woli. Jakiś czas temu lokatorzy postanowili wyremontować klatkę schodową.
[…] Czyścili, pucowali, zdrapywali starą farbę. Szorowali długo. Zeskrobali PRL i wojenną spaleniznę, aż wreszcie dotarli do warstw z czasów rewolucji przemysłowej. Potem, w słabym świetle żarówki, balansując na zbyt niskich drabinach, kładli nowy grunt. Pracowali ramię przy ramieniu. Nikt nie zerkał na zegarek. Nie pytał o wynagrodzenie.
Aż przyszedł czas wybierania nowego koloru. Wybór był zresztą dość ograniczony, ponieważ konserwator zabytków zalecił coś pomiędzy beżem a musztardą sarepską. W grę wchodził więc odcień nazwany przez producenta farb „Fokstrotem w świetle księżyca” lub „Karmelowym swingiem”. I chyba karmelowy swing oburzył sąsiadkę z pierwszego piętra.
– Wygląda jak kupa – oświadczyła.
– Proszę państwa – odezwał się kolega malarz. – Przypominam, że dobieramy farbę do kafelków. To jest ochra.
– Nie zgadzam się! – uparła się pani z pierwszego.
– A widziała pani kiedyś Rembrandta? – wrzasnął kolega malarz.
– A pan widział gówno?
– To może „Szczyptę cynamonu” – ktoś pojednawczo zamachał wzornikiem.
– Nie pozwolę obrażać Rembrandta!
W tym momencie sąsiad z trzeciego dokonał coming outu.
– Jestem daltonistą – oświadczył – i uważam, że powinniśmy dać zielony albo wiśniowy.
– Przecież to do kafelków ma pasować – przypomniał strażnik z drugiego.
– No właśnie! – ucieszył się daltonista.
Ludzie, którzy jeszcze przed chwilą zgodnie współpracowali, zamienili się w najgorszych wrogów. Rozpętał się zaciekły spór, bez szans na kompromis czy porozumienie. Tak już jest, kiedy zaczyna się rozmowa o kolorach.
🖇
Obok innowacyjny projekt budy na dziecko. Dwupiętrowy domek ze sklejki, z legowiskiem na górnym poziomie i miejscem do pracy na dole. Autor tej koncepcji najwyraźniej nigdy nie widział dziecka, więc uwierzył, że aktywność sześciolatka można skoncentrować na trzech metrach kwadratowych, podczas gdy dookoła zapanuje niezmącony spokój. Przy tym eksponacie zatrzymaliśmy się z żoną na dłużej. Patrzyliśmy z rozmarzeniem.
🖇
– Co to jest dom społeczny? – spytało dziecko.
– Masz na myśli dom opieki społecznej? – odgadła moja żona.
– Chyba tak.
– No, wiesz, jeśli ktoś jest bardzo chory albo stary, albo niesamodzielny, to może mieszkać w takim domu, mieć opiekę…
Dziecko spojrzało na nas z wahaniem.
– I tam się chodzi?
– No tak. Na przykład w odwiedziny.
– A przestrzeń?
– Co przestrzeń?
– Co to znaczy „przestrzeń społeczna”?
– Nie wiem – skapitulowała żona. – Może chodzi o przestrzeń publiczną?
– Tak, publiczną! – rozpromieniło się dziecko. – Więc co to jest dom publiczny?
🖇
Przestrzeń publiczna.
Na przykład plac. Kiedy wprowadziłem się na Grochów, była tu trawa, niedopałki, a także topole i alkoholicy. Pierwszego dnia jeden z nich zerwał się na mój widok. Może nie tyle zerwał, ile ostrożnie zmienił położenie. Zrobił kilka kroków i o coś spytał. Nie zrozumiałem ani słowa, a gość z napięciem czekał na odpowiedź.
– Za piętnaście czwarta – rzuciłem na próbę.
– Ale jaki dzień, kurwa, jaki dzień? – jęknął.
Marcin Wicha,
Jak przestałem kochać design,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz