niedziela, lutego 16, 2025

5714. Z oazy (CCCXXII)

Dawnonie­dzielne odliczanie literek, cztery. Chciałam dwa tygodnie temu, nie dałam rady. Chciałam tydzień temu, a jak sie nie udało, to próbowałam sześć dni temu z ma­łym poślizgiem, który tu dość dobrze zadomowił się jako jeszcze jedna świecka tradycja. Sku­tek był ten sam, a i dziś nie jest łatwo.

Z książkami tego Autora w moim przypadku wiąże się długie czekanie. Na dwie książki czekałam ja, ale ta wykazała się niemałą cierpliwością, czekając na mnie… dziesięć lat.

Informacja o śmierci Autora zwaliła mnie z nóg, ale też była powodem, by sięgnąć po tę książkę, skoro czekanie na nową Jego autorstwa po tej stronie tęczy przestało mieć sens. Na bezrybiu i rak ryba — trudno, nie podoba mi się od zawsze okładka, tytuł niezmiennie wywołuje skojarzenia z meblami, skutecznie odrzucając od lek­tu­ry, ale nic więcej nie będzie ani drobniej, ani grubiej, więc niech będzie.

Mimo że tyle czekała, był to najlepiej wybrany dla mnie czas, by z tą książką pobyć. Dziesięć lat temu nie byłam sierotą, nie zrozumiałabym okołournowych perypetii. Dziesięć lat temu akapit o projektowaniu półek nie wywołałby lawiny wspomnień, bo nie tylko zaprojektowane przez Białego Kruka, ale osobiście wykonane (inaczej niż w domu rodzinnym Autora, czyli pięknie i precyzyjnie) półki, regały i szafki były wtedy dla mnie oczywistą rzeczywistością w Małej Danii.

Czytanie o materialnych artefaktach siermiężnych lat ożywiło wiele wspomnień. Jedno z nich nie przestaje mnie uśmiechać: muscel (doznalazłam, samej sobie do­pre­cyzując: M-461), podrasowany, bo gdy tylko stał się członkiem naszej rodziny, otrzymał od Białego Kruka silnik Żuka. W czasach, gdy na osiedlowych parkingach było luźniutko, zima dwu­dzie­sto­pa­ro­stop­nio­wym mrozem unieruchomiła wszystkie pojazdy mechaniczne. Biały Kruk kanister gorącej wody wlał do chłodnicy, zakręcił korbą i… pojechaliśmy. Tak puste ulice następny i póki co ostatni raz widziałam w czasach pandemii.

Wciąż rezonują ze mną zacytowane w tej książce słowa z opowiadania Hrabala: za każdą rzeczą i za każdą osobą ujrzałam coś nie mającego końca. I dobrze mi z tym, co we mnie wywołują.

Alternatywą był kwiatek – biała lilia lub przekwitła róża. W opinii branży pogrzebowej Polskę zamieszkują dwa rodzaje ludzi: chrześcijanie i przed­sta­wi­cie­le sekty florystów.
     Przerzucałem strony, szefowa zakładu zaczynała się niecierpliwić. Pod jej spojrzeniem wybrałem w końcu jakiś wzór. […]
     Potem przez kilka godzin oszukiwałem się, że jest ok. Ale nie było. Ojciec nigdy by się nie zgodził na takie naczynie. To świństwo lekceważyć czy­jeś uczucia estetyczne tylko dlatego, że umarł.

🖇

Przynajmniej w sprawie urny postawiłem na swoim. […]
     I tak pochowałem prochy ojca w czarnym sześcianie z granitu. Na jed­nym z boków wyryto imię i nazwisko. Krój pisma – Futura. Wersaliki. Dwa razy po pięć liter, elegancko wyjustowane, tak jak lubił. Rozpierała mnie duma. Urna była piękna. Problem polegał na tym, że jedyna osoba, która mogła to docenić, jedyna osoba, na której opinii mi zależało, już nie żyła.

🖇

To zabawne, że kiedyś mówiło się „witryna internetowa”. Teraz real­ny sklep jest tylko oknem wystawowym, zachętą do zwiedzania praw­dzi­we­go świata czekającego w sieci.

🖇

W końcu gdzieś to się zdarzy, ale na razie nie słyszałem, żeby ktoś zginął od ciosu wymierzonego e-bookiem. Natomiast śmierć pod lawiną papierowych książek była zupełnie realna. Codziennie zaglądała nam w oczy.
     Ojciec sam zaprojektował półki.

🖇

[…]  dzieci są kochane jeszcze mocniej. Bo są po­wo­jen­ne. Powojenne jak moi rodzice.
     Nie rozumieją starych? To tylko lepiej. Niech nie rozumieją. Są po­wo­jen­ne. Mają nie rozumieć. Wzruszać ramionami. Patrzeć przed siebie. Nic nie wiedzieć o zbrodniach, tragediach, rozpaczy, jakie widzieli starsi. Nie py­tać. Albo pytać i nie słuchać odpowiedzi. Zadowalać się ogólnikami. Anegdotą.
     To było najważniejsze zadanie. Największe wymaganie, jakie stawiali dziadkowie naszym rodzicom. Być czystą kartą. Zrealizować plan, jak w pio­sen­ce Agnieszki Osieckiej:
          Dzieci urodzą się nowe nam
          I, spójrz, będą śmiać się, że my
          Znów wspominamy…
Biorąc to wszystko pod uwagę, nie, nie udało się.

🖇

Rozrzucenie pewnej ilości materiałów stanowiło deklarację intencji: kiedyś to zrobimy, zbudujemy, naprawimy. Tylko na razie jakoś nie wychodzi. Bo jesień, bo znów idą deszcze, bo zima za progiem…
     […]
     Taki to był świat. Pełen rzeczy zaczętych i nieskończonych. Porzuconych zamiarów i części. Otaczała nas skamieniała tymczasowość.

🖇

Żyliśmy we fragmencie większej całości. W pierwszym tomie przerwanego cyklu. Z czasem odkryłem, że miasto przypomina nasze mieszkanie. Jest peł­ne dobrych intencji i zarzuconych pomysłów.
     […]  Mieszkaliśmy wśród czasowników niedokonanych. W próżni po­mię­dzy założeniem i realizacją.

🖇

Architektura daje poczucie, że jesteśmy na właściwym miejscu. A skoro tak – to świat jest dobrze urządzony. We wszystkich znaczeniach tego słowa.
     Co oczywiście nie jest prawdą. Świat został urządzony dość marnie. Ktoś się spieszył. Niestarannie wydobywał rzeczy z ich brył. Raz po raz prze­jeż­dżał za linię. Niedokładnie kładł kolory, jak znudzony przed­szko­lak, któ­re­go pró­bu­ją zająć kolorowanką z internetu.

🖇

Właśnie tym był design, przynajmniej w oczach mojego ojca. Światem, któ­ry dostosował się do użytkownika. Zamiast wyginać człowiekowi krę­go­słup i przyciskać mu głowę do piersi, przestrzegając „Uwaga, niski sufit” (czar­no-żółte paski i tabliczka „Pamiętaj o kasku”), design obiecywał to­le­ran­cję, a w każdym razie – wyrozumiałość.

🖇

Oszukiwanie jest jednym z wiecznych zadań architektury i designu. Pierw­sze samochody przypominały dorożkę (koń wziął dzień wolnego, jutro na pewno znów będzie). Pierwszy telewizor przywarował w drewnianej skrzyn­ce i udawał kredens.

🖇

     – Wiesz, co jest najlepsze w typografii? – pytał. – Że wszystko do wszystkiego pasuje. Można przenieść każdą literę i ustawić w dowolnym miejscu. Od tego zaczęła się normalizacja. Przedtem był tylko chaos. Aż przyszedł Gutenberg i wymyślił ruchome czcionki. Rozumiesz? To dzięki niemu żarówki pasują do lamp, nakrętki do słoików, opony do kół. To dru­ka­rze zaczęli porządkować świat.
     Było w tych słowach dużo uzurpacji. Porządkowanie chaosu należy do prerogatyw Boga i Komisji Europejskiej, ale i tak przemówienie wy­gło­szo­ne wśród szuflad z czcionkami zapadło mi w pamięć. […]
     „Projekt jest jak Lego”. […]
     Dość szybko odkryłem, że moi rozmówcy nie lubią porządku. Nikogo nie interesuje porządkowanie świata i opowieści o formalnej dyscyplinie. Za to wszyscy kochają klocki. Lego okazało się idealną metaforą nieopresyjnego ładu.

🖇

Gdy upadł mur berliński, w świecie Lego zapanował indywidualizm.
     […]
     To była lekcja kapitalizmu: możesz być, kim chcesz. A chcesz być celebrytą lub postacią z serialu.

🖇

Zasługujecie na najlepsze – mówił kapitalizm. – Wszystko inne jest nie­po­trzeb­ne. Za to najlepsze jest nieskończone. Może go być coraz więcej i wię­cej. Wszystko, co udane, trzeba powtarzać. A potem jeszcze raz powtarzać. I jeszcze. Do znudzenia. Bez końca. Jeżeli coś się kończy, to znaczy, że nie było wystarczająco dobre.

🖇

Identyfikacja wizualna to elegancka forma obsikiwania terytorium. […]
     Przed kryzysem, w blasku transformacji ustrojowej, można było wierzyć, że biznes jest najdoskonalszą formą ludzkiej działalności. Racjonalizmu. Organizacji i zarządzania. Korporacja wydawała się niedościgłym wzorem dla instytucji, uczelni, organizacji. Sprofesjonalizuj się! Zrób to businesslike – zachęcano (a słownik wyjaśniał: efektywnie i skutecznie).
     Podejrzewam, że stąd się brało uczucie, którym obdarzyliśmy logo. Ko­lo­ro­wy znaczek okazał się przepustką do kapitalizmu. Każdy resort, de­par­tament, urząd gminy i szkoła chciały mieć logo.

🖇

Praktyczne klęski dodają powagi teorii.

🖇

Z czasem doszedłem do wniosku, że na projektach zawsze trwa wrzesień al­bo początek października. Popołudnie. Najlepsza po­ra roku i najlepsza pora dnia. Rodzice wrócili już z pracy. Obiady zostały zjedzone. Lekcje od­ro­bio­ne. Przyszła pora: „Czy mogę wyjść na rower?”. Pora: „Wyprowadź psa” oraz „Co słychać, sąsiedzie”.
     Taka odrobina wishful thinking. W sumie drobiazg, jeśli pomyśleć o dzi­siej­szych komputerowych wizualizacjach, gdzie wszystko tonie w zie­le­ni, ludzie wyglądają jak gwiazdy filmowe i afrykańskie słońce odbija się w szkla­nych elewacjach.

🖇

To nie to. Znowu nie wyszło. Może następnym razem.
     Projektowaniu towarzyszy nadzieja. Realizacja przynosi zawód. Czasem rozczarowanie może być większe, niekiedy mniejsze. Czasem jest tylko cieniem, szczyptą goryczy, motywem do podjęcia następnej pracy.

🖇

W XXI wieku osiągnęliśmy postęp polegający na tym, że prawie wszyscy ma­my pracę siedzącą. Różnice społeczne wyrażają się w tym, jak wygodnie siedzimy.

🖇

Nie czujemy się dość silni, żeby spokojnie spojrzeć za sie­bie. Fale nostalgii zalewają przeszłość. Mieszają auten­tycz­ne osiągnięcia i tandetę.

🖇

Najciekawsze, że czerwoną krechą podkreślił wyraz „zawsze”… Grafik może wyróżnić wyraz krojem pisma, wielkością liter, światłem, kolorem. Pod­kre­śla­ją­ca linia to porażka, wyraz bezradności, to jak podniesienie gło­su, stuknię­cie o blat, zawsze, powtarzam, zawsze! Albo podwójny wy­krzyk­nik w prozie.
     […]
     Po latach uderzyło mnie co innego. Podkreślone „zawsze” dotyczy także projektowania.
     Rozum lubi reguły. Emocje karmią się wyjątkami.
     Rozum już wie, co nastąpi. Nadzieja szepcze:
     – Tym razem będzie inaczej.
     – Może to pomyłka.
     – Proszę jeszcze raz sprawdzić
.
     „Zawsze” to statystyka. „Zawsze” to zasady gry. „Zawsze” to plan, siatka modułów, żelazne zasady modernistycznej typografii. „Zawsze” jest dla wszystkich.
     Lata dziewięćdziesiąte nie chciały się podporządkować regułom. Wy­to­czy­ły wojnę „zawsze”. Zwłaszcza że „zawsze” okazało się słabe i nietrwałe.
     Najwyraźniej mieliśmy tak dość planowania, że postanowiliśmy bu­do­wać kraj z samych wyjątków. Potwierdzały to architektura, ur­ba­ni­sty­ka i design. Reklama zewnętrzna i ustawodawstwo… Moja racja. Moja wła­sność. Moja reklama.
     Zabawne, że właśnie [Henryk] Tomaszewski, ze swoją malarskością, indywidualizmem i swobodą, wystąpił z obroną słowa „zawsze”. Sugestią, że może nam się jeszcze przydać.

Marcin Wicha, Jak przestałem kochać design,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2015.
(wyróżnienie własne)

Nostalgia to jedno. Myślę, że mamy poważniejszy pro­blem. Kiedyś, żeby zrobić rysunek, naszkicować projekt, trzeba było pokonać opór materii. Podporządkować so­bie świat, choćby tylko w obrębie kartki. Pękający gra­fit, występującą z brzegów akwarelę, rozlewający się tusz.
     Słowo design i disegno (czyli rysunek) mają wspólne korzenie. Właściwie jeden łaciński korzeń. Projektować to zaznaczać. Projektowanie zaczyna się w momencie, kiedy pomysł staje się przedmiotem. Śladem na kawałku papieru, strzępem serwetki, makietą.

🖇

PROJEKT można:
     • mieć,
     • roić,
     • snuć,
     • podać,
     • wykonać,
     • przeprowadzić,
     • doprowadzić do skutku,
     • zamienić w czyn.
  Taka sekwencja czasowników układa się w scenariusz całkiem optymistycznej historii.

🖇

Tabloidy pokazały, że emocje poprzedzają fakty. Są od nich ważniejsze. Szybsze. Prowokują do kliknięcia. Sprze­dają.
     Powściągliwość nie jest cnotą, więc nikt już nie trzy­ma gar­dy. Nie zaciska zębów. Żyjemy w epoce roz­pa­sa­nej emocjonalności. Nawet jeśli fakty mówią same za siebie, to robią to zbyt wolno. Graficy i dziennikarze wolą nie ryzykować.

🖇

A w ogóle to trzeba się uczyć. Zawsze i od wszystkich. Od tych, którzy wiedzą. Od tych, którzy nie wiedzą. Od tych, którzy nie mają pojęcia, ale jak na złość – mają rację.
     Uczyć się od przyjaciół i od wrogów (niech będzie z nich jakiś pożytek). Od młodszych. Od starszych. Od klientów, kolegów, przypadkowych przechodniów.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz