sobota, października 30, 2021

4412. Widok z mojej części kartonu

Tytuł tej książki zwalił mnie mentalnie z nóg, gdy fizycznie zaczynałam widzieć światełko nadziei w tunelu trudności.

To książka przede wszystkim o tym, o czym nie rozmawiamy, a co cywi­li­zo­wa­ny świat już dawno przedyskutował. Nie rozmawiamy, bo jako naród po­sta­no­wiliśmy nadrobić z nawiązką lekcje z pogardy i skurwysyństwa: w kościołach od lat, trzeci miesiąc na granicy, w sejmie od wczoraj.

Wszystko jest polityczne. Nawet ta niby neutralna nauka. Jak po­wie­dział pewien przemądrzały szczur: „Zło nazbyt często jest owocem głupoty. To, jak się zachowujemy, jak postępujemy wobec rzeczywistości i wobec in­nych ludzi, zależy od naszej wie­dzy. To, co myślimy, zależy od naszej wie­dzy, i to, co robimy, zależy od naszej wie­dzy. Od informacji o wszech­świe­cie, o naszej planecie, ciele człowieka”. Bardzo chcę w to wierzyć. Wydaje się jednak, że niezgoda na aborcję czy eutanazję nie wynika z braku wiedzy, wynika z niezachwianej wiary w pewne wartości. A może wynika przede wszystkim z braku konkretnego doświadczenia życiowego?

*

[…] cierpienie i ból to skandal.

*

No i to jest koniec dyskusji. Gdzieś na samym dnie przepaści, która się mię­dzy nami rozpościera, leży jej praprzyczyna – funda­men­ta­lizm re­li­gij­ny. I kamuflowana, ale bardzo głęboka homofobia. […] Ach, jaki ja byłem głu­pi, twierdząc, że zło bierze się z nie­wie­dzy! Cóż po wiedzy w starciu przeciwko warto­ściom?! Fakty, nie wartości. Fakty! Rozmawiajmy o faktach! Jeśli wciąż będziemy ględzić (tak, ględzić, kurwa, i pierdolić) o warto­ściach, nie ma szans na porozumienie. Geje-tam, bio-tam, coś tam. Bóg tego nie chce. To samo aborcja, in vitro, eutanazja, no dokładnie to samo! Razem to po pro­stu szatańska czwórca.

*

     – Wymyślisz coś?
     – Postaram się.
     – Obiecaj mi to.
     […]
     – Żebym chociaż mógł jak pies! Żebym jak pies mógł zde­chnąć, jak nasz Morris, żebym mógł odejść, zasypiając po prostu. Czemu nie mogę jak pies umrzeć?

*

Smutek jest tutaj jak wielki stary słoń, a promienie słońca jak armia mrówek próbujących go zepchnąć w przepaść.

*

Moje niskie ciśnienie bardzo mi się podnosi, kiedy mama żali mi się na­za­jutrz, że ów pan i władca oddziału zadzwonił, żeby ją opier­do­lić. […] Noż kurwa, ty wąsaty chuju, czy to naprawdę tak nie­wia­ry­god­nie nienormalne, że żona umierającego gościa chce wiedzieć, co się z nim dzieje przez całe doby? I nie, że jakaś tam kulturalna re­pry­men­da, tylko dupek krzyczy, warczy, zadaje retoryczne py­ta­nia podniesionym głosem. Kobiecie, której umiera mąż! Oj, będziesz jeszcze wracał do domu kanałami…
     Tak właśnie mniej więcej kończy się moja miłość do Po­ro­zu­mie­nia bez Przemocy, czar prysł, fuck yourself, NVC, do widzenia!

*

Nagle – jakby nam przeszła przed nosem żyrafa – z oddziału wy­cho­dzi so­bie zwyczajnie jakiś prężny księżulo. Spowiednik! Spowiednik może wejść i siedzieć z chorym, ale jego żona i syn nie mogą! Spo­wied­nik łażący po róż­nych szpitalach, zgarniający góry zarazków, może wejść do mojego ojca, a ja nie mogę! I moja mama nie może! Kurwa, no nie mogę!

*

Czego jeszcze chcesz, niewdzięczny obywatelu? Nie widzisz, jak nasi herosi harują w pocie czoła? Widzę. Niektórzy lekarze spisują się wspaniale, na­praw­dę. A niektórzy nie. Mój ojciec po powrocie z pa­lia­cji jest wrakiem, roz­sy­pu­je się, potrzebuje, żeby cały czas ktoś z nim był, trzymał go za rękę, tulił go, utrzymywał go w całości. Chce spać, ale boi się zasnąć, boi się, że obudzi się w szpitalu.

*

Nienawidzę was, kościółkowe debile! Jakże staram się was nie nienawidzić i jakże mi to dziś nie wychodzi! Jebani biskupi. To oni, to ich wina, pier­do­lo­nych spaślaków! Siemanko, sakralne świry, życzę wam wszystkim, którzy krzyczycie przeciwko eutanazji, żebyście leżeli mie­sią­ca­mi, wyjąc z bólu i błagając o śmierć! Moja wściekłość na Kościół i re­li­gij­ne z dupy wyssane bzdury jest tak szalona, tak ogromna, że chcę widzieć wszystkie notre dame’y w ogniu, wizualizuję sobie całą tę patologiczną spo­łecz­ność ka­to­li­cką konającą w płomieniach, tonącą w lodowatych falach, w tych wszystkich swoich piekłach, którymi się podniecają ich zdewociałe mózgi. Zdychajcie w męczarniach, pojeby! Zdychajcie w męczarniach, sko­ro tak tego pragną te wasze, kurwa, dusze! Chuj z tą polityczną po­praw­no­ścią, chuj z tym wystrzeganiem się języka nienawiści, niech żyje bóg mordu! Męczcie się, cierpcie! Za to, że to nielegalne, choć to absurdalne, że muszę teraz kombinować, obiecywać tacie, samemu go mordować, nie wiadomo jak! Za to, że mój ojciec nie może umrzeć jak zwierzę, musi jak człowiek, „po ludzku”, w męczarniach, bo na to się, kurwa, za­no­si. Zdychajcie, zjeby!

Mateusz Pakuła, Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję,
Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

Moje chronometry wyłączają się, uru­cha­mia­ją się nieznane mi wcześniej kairometry.

(tamże)

*

Quincy Jones, Everything Must Change.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz