czwartek, października 28, 2021

4409. Nim (I)

Wyjęłam Autora z którejś, niedawno czytanej, książki, ale ni cholery nie pamiętam z której. Wyjęłam i ochoczo zaznaczyłam do upolowania, bo Włoch, bo okładka tej książki i tytuł zrobiły swoją robotę i obiecały dobry czas.

Obiecały i dotrzymały słowa. Ten zbiór drobiazgów budzi natychmiast dwa moje osobowe sko­ja­rze­nia: Szwedkabłyski — przejmująco w punkt, oszczędnie w sło­wach, pięknym językiem. Z kawą i tą książką byłam w raju na Ziemi, nim zwalił mnie z nóg ból i pokazał perspektywę, o której pojęcia nie miałam, perspektywę całkowitej zależności od drugiego człowieka, na szczęście kochanego i kochającego.

Śmierć należy do oczywistych zagrożeń, jakie niesie z sobą rze­mio­sło życia. Jak powiedział polski pisarz, Stanisław Jerzy Lec – którego nie czytał, ale z którym z pewnością w pełni by się zgodził, chociaż sam o tym nie wie – żyć jest bardzo niezdrowo, kto żyje, ten umiera.

*

[…] zamiast milczeć – gdyż są to sprawy jego i jej – albo najwyżej po­wie­dzieć, że jego związek z panią Irene się skończył, tak jak mogą się skończyć, a niekiedy istotnie się kończą, nawet bardzo intensywne, trwałe związki, i trzeba się z  tym pogodzić, ogłasza wszem wobec: „Chcę robić to, na co mam ochotę i być wreszcie wolnym. I jeśli wieczorem nie mam ochoty jeść kolacji, chcę móc jej nie zjeść”.
     Biedny prezes, cóż za nędzne życie musiał dotąd prowadzić, skoro czekał trzydzieści osiem lat, by podnieść głowę, skoro przez 13 879 wieczorów go­dził się łykać kęsy, które utykały mu w gardle.

*

[…] można porzucić rodzinę, ale nie wolno wyjść przed końcem kolacji i pójść spać, kiedy jest się zmęczonym.

*

Gdyby umysł potrafił otworzyć się na metafizyczne rozważania i wy­kro­czyć poza własne ograniczenia, telefony zielonej linii nie do­pro­wa­dza­łyby go do pasji, jak dzieje się to nieuchronnie, lecz przy­pra­wia­ły o filozoficzną pogodę ducha. Nasze serce jest jednak małostkowe i ty­siąc co­dzien­nych kło­po­tów – przeciekająca zmywarka, hydraulik, który nie przy­cho­dzi, klucze, które gdzieś się zapodziały, hałaśliwi sąsiedzi, rysy na karo­se­rii, zgubiona komórka, nie mówiąc już o sklonowanych kartach kredy­to­wych – mają więk­szy wpływ na nasz nastrój niż poranna modlitwa, […], odkryty nie­spo­dzia­nie wspaniały wiersz, godzina miłości, która nie wystarcza, by przestać narzekać i, rzeczywiście, zaraz potem, biado­le­nie zaczyna się od nowa.

*

Kiedy wystukujemy numer, pradawny przesąd, wdrukowany w nasze ge­ny, każe nam oczekiwać, że będziemy mogli z kimś porozmawiać, z ja­kimś egzemplarzem naszego gatunku, by powiedzieć jemu lub jej, czego nam po­trze­ba. […] Natykamy się natomiast coraz częściej na głos cyfrowy, słowo ascetyczne i neutralne, które nie staje się ciałem i nie odpowiada na nasze pytanie, lecz narzuca nam trudny wybór pomiędzy poszczególnymi nu­me­ra­mi, które należy wybrać, by dotarło wreszcie do kogoś nasze wołanie o po­moc. Pomiędzy licznymi numerami, z których jeden jest tym wła­ści­wym, ale często trudno go zidentyfikować, gdyż życie i jego problemy są rozmaite i nie zawsze dają się sprowadzić do czterech lub pięciu kategorii określonych liczbami, na które pozbawiony cech ludzkich rozmówca każe się nam zdecydować.

*

[…] najwięksi zwolennicy legalności spośród łamiących prawo żądają, by zrobić wyjątek, zważywszy na zaistniałe okoliczności.

*

Zganiony chłopczyk protestuje, mówi, że w takim razie trzeba też skrzyczeć dziewczynkę. „Jaką dziewczynkę?”, pyta matka, która jej nie widzi, bo tam­ta schowała się za drzewem. „No tę, która mówi tak, że nic nie można zro­zu­mieć”, odpowiada najwyraźniej zaskoczony tym, że dziewczynka na­zy­wa rze­czy w niezrozumiały dlań sposób, a także trochę zły z powodu odkrycia, iż rzeczy mogą mieć różne nazwy.
     Nie przychodzi mu do głowy, by zidentyfikować dziewczynkę na pod­sta­wie koloru skóry, który przecież rzuca się w oczy nawet na tle opalenizny plażowiczów; różnica koloru skóry, która w innej sytuacji mogłaby wciąż jeszcze stać się przyczyną podziału i segregacji, jest bez znaczenia wobec różnicy między językiem włoskim a niemieckim. Nawet ta ostatnia zresztą nie potrafi ich rozdzielić, gdyż kiedy tylko dziewczynka wraca, po tym jak jej rodzice zdążyli już ją upomnieć po niemiecku, oboje zaczynają znowu się gonić i ochlapywać wodą, nieświadomi tego, że udzielili właściwej lekcji na temat różnicy i tożsamości […].

*

Nie mógł jednak wyobrazić sobie, że mur może upaść, tak jak nie mógł tego sobie wyobrazić nikt z nas, przekonanych, że mur będzie trwał jeszcze nie wiadomo jak długo. Jesteśmy niemal wszyscy ślepymi kon­ser­wa­ty­sta­mi, niechcącymi, a w każdym razie niezdolnymi do tego, by wierzyć, że porządek rzeczy może ulec zmianie. Bie­rze­my rze­czy­wi­stość, w której przywykliśmy żyć, za naturę, ład, który nawet należałoby zmienić, lecz naiwnością byłoby sądzić, że jest to możliwe. Bierzemy fasadę rzeczywistości za jedyną możliwą prawdę ostateczną, nie zauważając tego, co nieustannie się za nią kryje, napiera na nią i ją odmienia – raz powoli, niemal niezauważalnie, kiedy indziej gwałtownie.
     Nie słyszymy kornika, który toczy drewno, nie dostrzegamy momentu, w którym poczwarka przemienia się w motyla, nie wi­dzi­my, jak zatykają się arterie Historii. Wzięlibyśmy za fantastę kogoś, kto w październiku 1989 roku oznajmiłby, że mur berliński zaraz runie i że na miejsce obalonych mu­rów ideologicznych wyrosną nowe, etniczne i spo­łecz­ne, zrodzi się pry­mi­tyw­na chęć odgrodzenia się, pojawią ponure i ma­ło­stko­we mikro­nacjonalizmy.

*

Menu – dobre menu – jest pocieszającą zapowiedzią tego, co nas czeka.

*

Pisać, komunikować, dawać część siebie innym może być wielkodusznym gestem, darem inicjującym dialog. A przecież na dialogu, wychodzeniu z własnych opłotków i spotykaniu drugiego polega sens życia.

*

Kochać znaczy również rozumieć i chronić tę samotność, któ­rej druga strona potrzebuje; rozumieć, że on lub ona […] tego dnia chce przebywać wyłącznie z własnymi myślami, ich swobodnym gubieniem się i wędrowaniem.

Claudio Magris, Migawki, przeł. Joanna Ugniewska,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)

Czerwień i granat są różnymi długościami światła do­cierającymi do naszych oczu i naszego mózgu, dłu­go­ścia­mi, które można ująć w liczbach, lecz nasze wi­dze­nie czerwieni i granatu – nasz zachwyt, kiedy wie­czo­rem przechodzą jedna w drugi – jest nie mniej realny niż owe liczby; jest konkretnym wydarzeniem w na­szym życiu i  życiu świata. Również ukochane ciało to suma niezliczonych niewidzialnych atomów, ale pa­trze­nie na nie i dotykanie go jest doświadczeniem nie mniej obiektywnym niż liczenie jego cząsteczek.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz