intro
Przywileje mają to do siebie, że posiadający je ludzie są ślepi na ich brak. Przykłady. Wysoki człowiek ponarzeka, że trudno mu kupić długie spodnie, ale nie wymyśli, na czym polegają kłopoty niskich ludzi, bo wydaje mu się, że mają bezproblemowe życie — spodnie można skrócić. Mężczyznom wydaje się, że cały ten feminizm to fanaberia, przecież kobiety mają wybór: mogą iść do pracy, ale mogą też „zostać” w domu. Zdrowym wydaje się, że chorzy mają szczęście, bo ci ostatni mogą wypocząć i robić wyłącznie to, co chcą. Ludzie, posiadający dzieci, twierdzą, że ci bez nich mają morze czasu. I te de, i te pe. Do znudzenia.
Uprzywilejowani z łatwością zarzucają nieuprzywilejowanym łatwiejsze życie. Pomimo pewnych niedogodności bycie wysoką osobą, mężczyzną, zdrowym człowiekiem czy rodzicem jest przywilejem. I basta. Jakie masz przywileje? Bo zawsze mamy jakieś przywile, choć łatwiej dostrzec nam je u innych.
#1
Stare, dobrze mi znane, ale wciąż jare i trudno się nie zasmucić, że tak mądra kobieta, taką bzdurę napisała:
Lęk o nie [dzieci] wykracza poza zwykłą troskę o bliskiego człowieka, nie są w stanie zrozumieć go osoby niemające dzieci, nie daje wytchnienia i nie ma też końca.
Magdalena Moskal, Emil i my. Monolog wielodzietnej matki,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2021.
(wyrożnienie własne)
Naprawdę? W moich oczach usprawiedliwia Autorkę wyłącznie zaślepienie przywilejem bycia matką, które wydaje się dawać jej prawo do wypowiadania się na temat bezdzietnych, choć gówno o nich wie. Lęk dzietnych jest większy niż bezdzietnych? Ciekawe, krzywdzące, a przede wszystkim wątpliwe. Funkcje poznawcze bezdzietnych są jakoś ograniczone faktem nieposiadania dzieci? Ciekawe i… głupie! W ten sam sposób hierarchowie kościoła z wyższością mówią kobietom, gdzie ich miejsce i jaka jest ich rola. Tak, powinno nas to oburzać.
#2
Stara prawda — punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Wtedy pojęcia nie miałam, o idealnym świecie pisałam, o marzeniu, o tęsknocie.
A póki co, żyjemy w dziadowskim kraju, w którym płacisz, dopóki możesz, a jak już nie możesz, to jest to twoja prywatna sprawa — pewnie sobie źle pościeliłeś życie, więc sam sobie jesteś winny. A choroby ciężkie po ludziach łażą. Choroby, na których obsługę nie odłożysz.
I czytam takie „cùś”, i przecieram oczy ze zdziwienia, że taka mądra kobieta, i te pe, i te de, nie tylko tak myśli, skoro to napisała:
Nie chcieliśmy jako rodzina wchodzić w role ofiar i cały czas balansujemy na tej krawędzi. Jeśli założę obcasy i wyciągnę wyjściowe ciuchy, jestem ofiarą trochę mniej. Ale gdybym zbierała choćby jeden procent na dziecko, byłabym ofiarą już dużo bardziej.
(tamże)
Po przeczytaniu tych słów można tylko pogratulować wysokich zarobków męża lub tego, że choroba syna nie jest finansowo wymagająca. Nie wszyscy mają taki przywilej.
Moja choroba nie należy do miłych czy dobrze rokujących, jest wymagająca fizycznie, psychicznie i finansowo. Daje popalić nie tylko mnie, ale również tym, dla których jestem ważna. Pomyślcie, jakim szczęściem jest nie musieć martwić się o środki na rehabilitację na trzy kolejne miesiące. A teraz wyobraźcie sobie, jakim niewyobrażalnym szczęściem jest nie martwić się o środki na rehabilitację do 1.06.2022. Właśnie tak mam dzięki ludziom, którzy, mam nadzieję, nie myślą o mnie jako o ofierze losu.
Nie wpadłabym na to, że powinnam czuć się ofiarą. Czuję tylko wdzięczność.
Wiesz, może i bezdzietni nie mogą czegoś tam zrozumieć względem dzietnych, niech im będzie, ale w drugą stronę też to działa - a tego niestety nie chcą brać pod uwagę. Więc może po prostu warto szanować swoje niezrozumienie. No ale jeśli ktoś traktuje osobę, która jest w jakiś osób inna/żyje inaczej itp. w sposób "ja wiem wszystko a Ty nic, więc siedź cicho", no to nie ma o czym rozmawiać. Niestety taką postawę przez całe moje życie prezentował teoretycznie bliski mi członek rodziny, no więc nie rozmawiamy, proste. Ja nikogo nie będę przekonywać do swoich racji, a słuchać o tym, czego - być może - nie wiem i nie dowiem się bo żyję tak, a nie inaczej, też nie mam już zamiaru, więc wolę się usunąć ...
OdpowiedzUsuńSaxifrago!!! ależ mnie zatrzęsło po słowach niech im będzie. :))))) Gdyby czarni ludzie nie kwestionowali sposobu, w jaki postrzegają ich biali, do dziś byliby traktowani jak zwierzęta. Bezdzietni, podobnie jak kolorowi, kobiety, mniejszości seksualne nie są wybrakowanymi ludźmi, którzy czegoś nie są w stanie zrozumieć, w związku z tym oczywistym brakiem — są ludźmi z dostępem do wszystkich możliwych uczuć z wszelką dostępną amplitudą.
UsuńI jak takie bzdury opowiada wujek z ciocią, to zgadzam się z Tobą — dziękuję za wspólny czas z nimi. Ja z byle kim nie siadam do stołu. Książka to jednak publiczna sprawa, zwłaszcza taka, która opowiada o życiu bez przywileju, w tym przypadku bez zdrowia.
No nie, chyba jednak coś trochę innego mi chodziło :) - ja nie neguję tego, że ktoś może wiedzieć więcej ode mnie w jakimś obszarze, który jest mi nieznany, ale oczekuję, że ten człowiek też zrozumie, że może czegoś nie wiedzieć na temat moich trudności w radzeniu sobie z życiem. I niech neguje tego, że ja też mogę mieć rozmaite trudności, których on być może nie potrafi sobie nawet wyobrazić. Przywilej nie sprawia, że wie się wszystko. A ja z kolei nie będę nikogo przekonywała, że mam w jakimś obszarze gorzej. Mam inaczej i też mogę sobie z czymś nie radzić i to nie powinno podlegać dyskusji, choć dla uprzywilejowanego może to wydawać się abstrakcją. A poza tym może taka trochę jestem, że potrafię machnąć ręką na to, co ktoś względem mnie mówi, nawet jeśli jest w wielkim błędzie, ja i tak dalej robię swoje ...
OdpowiedzUsuńA, i nie miałam na myśli wujka/cioci, u mnie nie było spotkań przy stole z odległą rodziną z racji odległego dystansu fizycznego, a pewnie nie tylko. Jakoś, im jestem starsza, coraz bardziej boli mnie to, co względem mnie wypowiadała moja własna mama.
OdpowiedzUsuń