Sto lat temu tygodnik opiniotwórczy — dałam się nabrać. W czwartek opiniotwórcza w zakresie książek osoba — i jest jak wtedy — dałam się nabrać. Podkusiło mnie. Nabyłam, bo w końcu była w ibuku i była w akceptowalnej dla mnie cenie. Czytałam. I niech to jasna cholera! Przeczytałam do końca, bo gen „zaczęłaś-skończ” po Orzeszku mam. Przeczytałam i nigdy więcej.
Fantastyczny tytuł, doskonały pomysł sprawnie rozwinięty na dwóch stronach, kilkanaście wspaniałych zdań i… nic więcej. Bełkot i niewiarygodność. Siostra Orzeszka trzydzieści parę lat temu podarowała mi książkę — jednolicie czerwona okładka, chwytliwy tytuł: Być kobietą i autor: mężczyzna-ksiądz. Naprawdę? — pomyślałam — trzeba być idiotą, by wymądrzać się na temat planety, o której nic się nie wie. Idiota? Mało? Idiota w koloradce. Nie dałam mu szans.
I tu to samo… główna bohaterka — nie kupuję tej postaci! — ma dupę, ale pali papierosy. Nie kupuję, bo? Bo, i to jest najmniejszy zarzut, rejestr mi się nie zgadza: albo ma tyłek i pali, albo ma dupę i jara.
Człowiek opiniotwórczy mówi: gdybyś miał tylko jedną książkę kupić. Ja mówię: jeśli tylko jedną, to nie tą.
Mama wciąż szukała miłości i wciąż nie trafiła na odpowiedniego faceta – tata zniknął wiele lat temu i od tego czasu włóczyła się od ciała do ciała, wciąż nie mogąc znaleźć w ich stosie takiego z długim terminem przydatności do spożycia, zażycia i współżycia.
*
[…] zastanawiałam się, dlaczego to, co tymczasowe, ubiera się w porażającą stałość i nie odpuszcza nikomu.
*
Nie miałam z nim o czym rozmawiać i brakowało mi trochę tych naszych niemych seansów, ściągania miękkich warstw, docierania do kłującego wnętrza.
*
[…] sądziła, że w ten sposób człowiek może się z człowiekiem dogadać – poprzez Boga. I zupełnie nie rozumiała, że przez Boga w ogóle nie można się dogadać, bo przez Boga można się wyłącznie nie dogadać.
*
Babcia warknęła […]. Zdziwiłam się, że odzyskała głos i znowu urosła, ale widocznie duch nie babrze się w logice.
*
[…] zawsze będę sobą i nie zdołam sobie uciec.
*
Jarzeniówki, w odróżnieniu od słońca, nie lubią człowieka. Mącą mu w głowie światłem, które nie ma w sobie światła. Tak sobie migoczą, byleby tylko ściągnąć powieki na sam dół, aż do kości.
*
[…] zaczęłam wiercić ziemię palcem. Wiedziałam, że niczego nie dosięgnę, ale tęskniłam za prawdą, która może być kością albo zwierzęciem.
*
Cmentarz wżerał się w łąki i któregoś dnia miał je całkowicie połknąć. Szłam po ziemi, pod którą leżały dotąd sarny, zające, jaszczurki i dżdżownice. Jednak kiedyś mieli pod nią spocząć także ludzie, zgodnie ze zwyczajną dla siebie logiką zawłaszczania wszystkiego na świecie. Nawet poprzez śmierć. Bo co, nie da się poprzez śmierć sobie świata zawłaszczać?
Łukasz Barys, Kości, które nosisz w kieszeni,
Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz